~ XIX ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Rainer - usłyszałem za sobą głos Waymara.
- Czego znowu ode mnie chcesz? - mruknąłem.
- Verto chce ci coś powiedzieć.
Oderwałem wzrok od okna i obróciłem się. Dostrzegłem trzech swoich braci. Waymara, Kartera i Verto. Wbiłem chłodne, srogie spojrzenie w najmłodszego z mego rodzeństwa.
- Ja... - chłopak spłoszony moim wzrokiem, spuścił głowę i zaczął nerwowo bawić się swoimi białymi szatami.
- Śmiało, młody - Waymar zachęcał go.
Verto spojrzał na mnie niepewnie.
- Rainer, uspokój się, stary, bo dzieciak zaraz nam tu padnie - prychnął Karter.
Westchnąłem ciężko, po czym uśmiechnąłem się słabo. Moje spojrzenie stało się nieco łagodniejsze.
- No dalej - uniosłem ręce - Nie mam przy sobie noża, więc możesz być spokojny.
- Jakiś czas temu słyszałem rozmowę Nastara, Joela i Vimera... Rozmawiali o... O pożarze, który strawił Lameros... - Verto spuścił wzrok - To oni, Rainer... Oni wzniecili ogień...
Stałem przez chwilę, jakby mnie sparaliżowało. Moi bracia... Moi bracia zamordowali mi żonę, dziecko i puścili z dymem cały nasz majątek oraz dobytek niewinnych ludzi!
Wściekły trzepnąłem pięścią w biurko, po czym wypadłem ze swojej komnaty, niczym piorun.
- Rainer ich rozszarpie - usłyszałem za sobą Kartera.
- Bądź rozsądny, bracie! - wrzasnął Waymar.
- Jak ich dorwę, to nie będzie co z nich zbierać! - zasyczałem.
Wpadłem do jednej z sal, gdzie siedzieli Nastar i Joel. Bliźniaki, jak zwykle szarpali się za swoje śnieżne odzienia, okładali pięściami po twarzach i darli na siebie za byle gówno.
Nawet nie zauważyli, że wszedłem do pokoju. Wściekły chwyciłem ich za karki.
- Gdzie jest Vimer? - warknąłem.
- Chyba siedzi u siebie - odparł Joel.
- Mówił, że idzie na patrol do wioski, idioto - prychnął Nastar.
- Siedzi u siebie!
- Nie! Poszedł do wioski!
- Zamknijcie się! - ryknąłem, zaciskając chwyt.
- Rainer... - Joel jęknął - To boli...
- Zaraz zmiażdżysz mi kark - Nastar wierzgnął.
- Wierz mi - syknąłem, patrząc mu w oczy - Z wielką chęcią połamię wam wszystkie kości.
- Ale za co? - Joel spojrzał na mnie przerażony.
- Ty się jeszcze pytasz?! - wrzasnąłem.
- Wiesz co, Joel? - Nastar zaczął drżeć - On chyba już wie...
- Jak na to wpadłeś? - prychnął drugi z bliźniaków.
- Straże! - ryknąłem.
Po chwili do sali wpadło czterech Obrońców.
- Zabrać ich do lochów! - pchnąłem moich braci w stronę wojowników.
Kiedy bliźniaki zostali zabrani, ruszyłem w stronę pokoju, w którym miałem nadzieję zastać Vimera.
Bez ostrzeżenia wparowałem do jego komnaty. Był tam. Najspokojniej w świecie siedział za biurkiem i przeglądał jakieś listy.
- No, proszę - mruknął, nie odrywając wzroku od kartki, którą trzymał - Co się stało, że mój drogi brat raczył opuścić swój pokój i zaszczycić mnie swą obecnością?
Podszedłem do niego i chwyciłem go za smoliste szaty.
- Ty sukinsynie - zasyczałem - To ty, Joel i Nastar wznieciliście pożar w Lameros!
- Trochę ci zajęło odnalezienie sprawców - zaczął się bezczelnie śmiać.
- Co ci takiego zrobiłem, postanowiłeś się mnie pozbyć? - zacisnąłem chwyt.
Druga dłoń odruchowo zacisnęła się w pięść. Miałem wielką ochotę wybić mu zęby.
- Ty i Waymar zawsze byliście ci lepsi - mruknął - Ojciec w ogóle mnie nie zauważał. Nikt inny się nie liczył, tylko ty i Waymar!
- Ty idioto... Ojciec mnie lał! Wyzywał od nieudaczników i pomyłek! Jak myślisz, geniuszu, dlaczego uciekłem?! Miałem go dość!
- Co nie zmienia faktu, że tobie poświęcał najwięcej uwagi - mruknął - Ciągle powtarzał, że powinienem być taki, jak ty i Waymar.
Patrzyłem na niego, jak na idiotę. Ojciec porównywał go do mnie? Do Waymara jeszcze rozumiem, ale do mnie?
- A Joel i Nastar? - spytałem w końcu.
- Te pół główki tańczyły, jak im zagrałem - uśmiechnął się okrutnie - Też czuli się gorsi, więc wykorzystałem to. Nawet nie wiesz, jak łatwo się nimi manipuluje.
- Nie wierzę... - zacząłem się histerycznie śmiać - Po prostu w głowie mi się to nie mieści... - zmarszczyłem brwi - Przez chorą zazdrość odebrałeś mi kobietę, którą kochałem, jak szaleniec. Która miała wydać na świat moje dziecko - mój głos stawał się coraz groźniejszy - Przez tyle lat żyłeś sobie spokojnie, tuż pod moim nosem i patrzyłeś, jak rozpaczam. Zapłacisz mi za to!
Zaczął się śmiać. Patrząc mi prosto w oczy, bezczelnie się miał. Nagle poczułem potworny ból w boku. Odskoczyłem od niego i przerażony spojrzałem na nóż tkwiący w moim ciele. Czułem, jak ciepła krew wartkim strumieniem spływa mi po biodrze.
Wyciągnąłem z boku krótkie ostrze, którego Vimer używał do otwierania listów. Przycisnąłem dłonie do rany. Po chwili nogi się pode mną ugięły. Upadłem. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Vimer spokojnie przeszedł obok mnie, śmiejąc się okrutnie.
- Jesteś żałosny, Rainer - jego głos zadudnił mi w głowie, niczym grom.
Po chwili ogarnęła mnie upiorna ciemność.

***
Na dziś to ostatni rozdział i...
Życzę  Wam Szczęśliwego Nowego Roku oraz super Sylwestra!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro