~ XVI ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czemu tak mi się przyglądasz? - spytała Aisha, krzątając się po chacie.
Siedziałem wygodnie w dużym fotelu i cieszyłem się chwilą wytchnienia. Właśnie skończyłem pracę, a dom był już wyremontowany, więc mogłem sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.
- Podziwiam swoją piękną żonę - uśmiechnąłem się.
- Czaruś - zachichotała.
- Zostaw to, skarbie - rzekłem, gdy zabrała się za zbieranie naczyń po kolacji - Za chwilę pozmywam.
Zerwałem się z miejsca, gdy zabrała naczynia i poszła do kuchni.
- Uciekaj mi stąd - chwyciłem ją za biodra i odciągnąłem od dużej misy z wodą.
- Daj spokój, przecież to żaden wysiłek.
W odpowiedzi szybkim ruchem nabrałem trochę wody na rękę i ochlapałem ją.
- Rainer! - zapiszczała.
Zaśmiałem się, biorąc kolejny zamach.
- Tak chcesz się bawić? - chwyciła dzbanek, w którym była woda.
- Ej! - uniosłem ręce w obronnym geście - Ja cię delikatnie ochlapałem!
- Zrób to jeszcze raz, a będziesz mokry.
Uśmiechnąłem się niewinnie, po czym znów ją ochlapałem.
W odpowiedzi wylała na mnie całą zawartość dzbanka.
Śmiejąc się, odkleiłem od skóry mokrą koszulę. Po chwili spojrzałem na moją chichoczącą małżonkę. Uśmiechnąłem się łobuzersko, rozkładając ręce.
- Chcesz się przytulić?
- Jak się przebierzesz w suche rzeczy, to chętnie.
Ruszyłem w jej stronę, poszerzając chytry uśmieszek.
- Przestań - Aisha zaczęła się wycofywać - Jesteś cały mokry.
- To twoja zasługa.
- Nie! - wrzasnęła, rzucając się w stronę drzwi.
Nie pozwoliłem jej umknąć. Chwyciłem ją w pasie. Zapiszczała, gdy moje mokre ubranie przylgnęło do jej pleców.
- Jesteś okropny - mruknęła.
Zaśmiałem się wtulając głowę w jej ciepłą szyję.
- Rainer...
- Hm?
- Spójrz - Aisha wskazała na okno - Ktoś obserwuje dom...
- Że co? - poderwałem głowę, po czym podszedłem do okna i wyjrzałem przez nie.
Zacisnąłem pięści. Jakiś facet w pelerynie z kapturem, stał przy płocie i bezczelnie gapił się na naszą chatę.
Wypadłem z domu niczym piorun i podszedłem do zakapturzonego. Ostatnie czego mi trzeba było, to żeby moja ciężarna żona się denerwowała przez jakiegoś typa.
- Dawno nikt ci nie obił ryja? - warknąłem - Idź stąd, nim powybijam ci zęby.
- Tak wita się brata?
Zdębiałem.
- Co, kurwa? - szczęka mi opadła.
Facet ściągnął kaptur.
- Po cholerę tu przylazłeś, Waymar? - mruknąłem.
- Nie mogę cię odwiedzić, braciszku?
Skrzyżowałem ręce na piesi i uniosłem brew.
- Pisałem ci, że nie życzę sobie żadnych wizyt.
- Musimy pogadać - zignorował moją uwagę.
- Nie.
- Nie zachowuj się, jak gówniarz.
- A ty nie udawaj naszego ojca.
- Właśnie o nim chciałem z tobą pogadać.
- Tak? Teraz tym bardziej nie pozwolę ci przekroczyć progu mojego domu.
- Rainer, ojciec nie żyje...
- Co?
- Wpuścisz mnie?
Biłem się z myślami. W końcu westchnąłem zrezygnowany.
- Chodź - warknąłem, zawracając w stronę domu.
W drzwiach czekała Aisha. Zaskoczona zmierzyła wzrokiem przybysza.
- Nie bój się. To Waymar - mruknąłem - Mój brat.
Spojrzałem na niego.
- To Aisha - objąłem ją ramieniem -Moja żona.
Waymar ukłonił się nieco.
- Więc? - prychnąłem - Czego chcesz?
- Rainer - Aisha szturchnęła mnie łokciem.
- Nie przejmuj się, panienko - mój brat wzruszył ramionami - Zawsze tak ze sobą rozmawiamy.
- Zostawię was - moja małżonka pokręciła głową, po czym zniknęła w naszej sypialni.
- Jak już mówiłem, nasz ojciec nie żyje - Waymar wyciągnął spod peleryny kopertę - To jego testament.
- I co z tego?
- Według jego ostatniej woli, tron należy do ciebie.
- Co? Nie zmienił zdania, pomimo kłótni?
- Nie.
- Cholera...
- Musisz wracać, Rainer i zostać królem.
- Nie. Nigdzie się nie wybieram. Nie chcę wracać do tamtego życia. Oddaję ci koronę. Podpiszę co trzeba.
- To nie takie proste, bracie. Znasz prawo i tradycje... Nie masz wyboru.
- Nie dociera do ciebie, że nie chcę być królem? Tak trudno to zrozumieć?! Pragnę tylko spokoju. W tym uroczym miasteczku, z kochaną żoną u boku. Żądam tak wiele?
- Czasem nie jest ważne czego pragniemy.
- Dlaczego nie mogę oddać ci korony?
- Takie jest prawo. Nie mogę zostać władcą, póki żyjesz.
- Nie da się tego obejść?
- Niestety. Wierz mi, próbowałem wszystkiego...
Westchnąłem ciężko, kryjąc twarz w dłoniach. Głupi myślałem, że mogę wieść normalne życie...
- Rainer? - Waymar chwycił mnie za ramię - Wrócisz?
Wściekły zmierzwiłem włosy, po czym wlepiłem spojrzenie w brata.
- A mam jakiś wybór?
- Teoretycznie możesz uciec, lecz wtedy okryłbyś hańbą siebie i całą naszą rodzinę. No i wszystko by przepadło.
- Daj mi parę dni do namysłu... - mruknąłem, opierając palce na nasadzie nosa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro