~ XXIII ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Verto! - wrzasnęliśmy przerażeni.
- Młody, żyjesz?! - ryknąłem, zaglądając w mroczną wyrwę, w której zniknął - Verto!

Wyprostowałem się i wziąłem głęboki wdech. Już miałem wskoczyć do dziury, gdy Waymar mnie chwycił.

- Ja tam zejdę - mruknął.

Strąciłem jego dłoń ze swojego ramienia.
Już dość ludzi straciło przeze mnie życie... Ja wymyśliłem zwiedzanie zakamarków zamczyska, więc to przeze mnie Verto był w tarapatach.

- Rainer! - ryknął, znów mnie chwytając.
- Zostaw mnie - warknąłem, odpychając go od siebie.
- Nie wiemy co tam na dole się czai - zmarszczył brwi - Możesz zginąć.
- Marna strata - prychnąłem.

Nim Waymar zdążył znów coś rzec, wskoczyłem do zapadni.
Zjeżdzałem niemożliwie szybko śliskim tunelem, aż nagle wpadłem do lodowatej wody. Kiedy się wynurzyłem, położyłem się płasko na plecach i chwyciłem za obolałą głowę. Uderzyłem o pływające w oczku deski.
W końcu ignorując boleść, podpłynąłem do krawędzi zarwanej podłogi.
Rozejrzałem się. Sklepienie znajdowało się bardzo wysoko nade mną. Kamienne ściany zamczyska podpierały drewniane rusztowania, które wyglądały, jak wielki tor przeszkód. Westchnąłem ciężko. Czekała mnie długa, bardzo trudna wspinaczka.

- Verto! - wrzasnąłem w końcu.

Mój głos rozniósł się, niczym grom.
Z trudem wypełzłem z wody. Na dole wszystkie przejścia jakie zauważyłem były albo zasypane, albo blokowały je żelazne pręty. Nie mając innego wyboru, zacząłem się wspinać po starym drewnie. Nie było łatwo ignorować drzazgi wbijające mi się w dłonie i rwący ból w boku.
Jednak moim większym zmartwieniem było to, że bele, które utrzymywały mój ciężar, ciągle przypominały mi o swoim wieku, okropnym skrzypieniem.

- Verto! - znów krzyknąłem.

Kiedy spojrzałem w dół, bardzo tego pożałowałem. Byłem potwornie wysoko. Nawet woda rozlana, tam na dnie, by mnie nie ocaliła.
W końcu wdrapałem się na stabilną kładkę. Dostrzegłem wiele narzędzi.
Jeszcze raz się rozejrzałem. Ta część zamczyska wyglądała, jakby nigdy nie została dokończona. Budowniczy porzucili pracę. Tylko dlaczego? Czyżby to miało coś wspólnego z wojną?

- Verto! - krzyknąłem, licząc, że tym razem otrzymam odpowiedź.

Prócz echa własnego głosu, nic nie usłyszałem.
Spojrzałem nieufnie na długą deskę, łączącą dwa rusztowania.
Niepewnie postawiłem na niej nogę. Skrzywiłem się, słysząc skrzypnięcie i ciche trzaski.
Powoli ruszyłem w stronę drugiej kładki. Nie patrzyłem w dół. Wolałem nie wiedzieć ile dzieli mnie od ziemi...
Zamarłem, gdy deska trzasnęła.
Desperacko skoczyłem w stronę rusztowania. Runąłbym w dół, gdybym cudem nie chwycił się krawędzi kładki.
Zerknąłem w stronę dna. Deska, po której szedłem, z hukiem wylądowała w wodzie.
Wdrapałem się na rusztowanie i zmierzyłem wzrokiem ściany. Widziałem wiele wyrastających z murów fragmentów kamiennych kładek. Większość podpierały rusztowania, ale wiele z nich runęło.
Wziąłem głęboki wdech, szykując się do przeskoczenia na fragment kamiennej płyty, naznaczony licznymi pęknięciami.
Próbując nie myśleć o bólu, wziąłem rozbieg i skoczyłem.
Przeszedł mnie dreszcz, gdy coś chrupnęło. Nie zdążyłem skoczyć na kolejny fragment, gdy kładka, na której stałem, zarwała się pociągając mnie za sobą w dół.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro