~ XXXVI ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałem wygodnie pod grubym masztem. Miałem przymknięte oczy. Cieszyłem się przyjemnym kołysaniem statku i subtelnym wiatrem. Słuchałem gwizdu wiatru i łopotu wielkich żagli. Do moich nozdrzy co rusz docierała cudowna morska woń.
Do tego słońce przyjemnie grzało.

Jednak był jeden szczegół, który psuł tę miłą chwilę. Waymar. A konkretnie to, że mój drogi brat wisiał na relingu i ciągle rzygał.

Otworzyłem oczy zniesmaczony odgłosami, które wydawał.
Jednak przyznam, że chciało mi się z niego śmiać. To on się upierał, by płynąć statkiem. Teraz pewnie bardzo tego żałował.

A Venir? Jego roznosiła energia. Znudzony łaził, niczym kot, a to po relingu, a to skakał po ustawionych na pokładzie skrzyniach i beczkach, zważając przy tym, by nie przeszkadzać pracującym żeglarzom. Patrzyłem przez chwilę jak Lagun ćwiczy równowagę. Poruszał się bardzo swobodnie. W jego ruchach było wiele gracji. Patrząc na niego miałem wrażenie, że podziwiam akrobatę, a nie szlachcica-zabójcę.

Czemu taki środek transportu? Postanowiliśmy popłynąć do Fearghas statkiem, bo podróż była znacznie krótsza i bezpieczniejsza. Przynajmniej nie musieliśmy się martwić, że ktoś nas zaatakuje. Chyba, że...

Wzdrygnąłem się, gdy nagle facet, obserwujący morze, ze szczytu masztu, zadął w róg.

- Statek! - ryknął - Przed nami! Mają obszarpane żagle i... czarną banderę!

Piraci... Jak żeby inaczej? A ja naiwny myślałem, że choć raz coś pójdzie, jak po maśle... Cóż nadzieja matką głupich... I to bardzo głupich...

Poderwałem się z miejsca. Venir stał na relingu, napięty i gotów do walki. Patrzył daleko przed siebie, na statek, który płynął w naszą stronę z przerażającą prędkością.

- Szarżują na nas! - Lagun zeskoczył na pokład. - Złapie się czegoś! Mają taran!

Piracka łajba w ostatniej chwili zmieniła kurs. Kadłuby się o siebie otarły, trzeszcząc straszliwie.
Nie mieliśmy szans. Może i posiadaliśmy broń, ale nasi towarzysze znali ledwie podstawy fechtunku. Byli żeglarzami na statku przewożącym niezbyt duży i cenny ładunek oraz kilku wędrowców, w tym nas. A nasi rywale? To bezwzględni, żądni krwi i złota piraci.

W ciągu kilku sekund rabusie zarzucili na nasz pokład liny z ostrymi hakami i kotwicami. Pełzli po sznurach, bądź przelatywali na linach swej łajby i lądowali na olinowaniu naszego stateczku. Robili to z taką łatwością, że patrząc na ich poczynania, zaczynałem się coraz bardziej obawiać o nasze życia.
Morscy wandale śmiejąc się, bądź wrzeszcząc bojowo, chwycili za szpady i noże, po czym rozpoczęli abordaż.

Waymar choć wciąż był blady i osłabiony wymiotami, chwycił za miecz i zaczął walczyć.
Venir wyglądał jakby się cieszył z tego ataku. W końcu coś się działo.
Ja też chwyciłem za oręż. Piraci chcieli położyć łapy na ładunku. Nic więcej ich nie interesowało. Jednak na drodze staliśmy im my i załoga.

Nie wiem ile się tak ze sobą zmagaliśmy. Czas przestał mieć znaczenie. Teraz liczyło się tylko przetrwanie.
Cichy szum wiatru został stłumiony przez brzdęk stali i okrzyki walczących.
Zalane szkarłatem klingi błyszczały upiornie w słońcu. Po deskach pokładu rozlewały się kałuże z posoki naszych kompanów i wrogów. Przyjemną morską bryzę zastąpił odór potu wojowników i metaliczna woń krwi. Co rusz na ziemi lądowało kolejne ciało. To była rzeź...

Nagle zabrzmiał huk i cały nasz pokład pokrył gęsty, siwy dym. Przed nosem przemknęła mi drobna sylwetka. Szybko, niczym upiór śmigała między cieniami walczących. Co chwilę brzmiał wrzask i ktoś padał na pokład.

Po chwili zobaczyłem... Ją...
Stała na relingu, w butach na dość wysokim obcasie. Ciemne, dopasowane spodnie, doskonale podkreślały zgrabne nogi. Miała na sobie jasną koszulę. Odniosłem wrażenie, że była męska, bo panienka podwinęła rękawy aż do łokci, do tego koszula sięgała jej do połowy ud. Na głowie miała brązowy kapelusz, którego rondo rzucało taki cień, że nie widziałem jej twarzy. Nakrycie miało doczepione długie pióro, które mieniło się w słonecznych promieniach, przybierając przy tym wszelkie barwy.

Niewiasta w jednej ręce trzymała ostrą, smukłą szpadę, a drugą, drobną dłoń kryła rękawica, której czubki palców były zakończone ostrymi, stalowymi pazurami. Walczyła z jednym z naszych kompanów.
Nagle... Trach! Ostre szpony rozpłatały szyję żeglarza.
Sekundę później szabla odbiła kolejny cios. Kobitka zrobiła salto i zeskoczyła na pokład, a raczej na stopę swojego kolejnego rywala.
Zabrzmiał wrzask, ale szybko ucichł. Szpada przebiła czaszkę mężczyzny.

Muszę przyznać, że ta niewiasta mi zaimponowała. Posługiwała się ostrzami tak swobodnie, jakby urodziła się z tą umiejętnością.

Odbiłem miecz swojego rywala. Jeden szybki ruch, a pirat padł na pokład z rozpłatanym brzuchem.
Ruszyłem w stronę piratki, ale Lagun mnie ubiegł. Zaatakował ją.
Wszyscy przerwali pojedynki i zaczęli patrzeć, jak ta dwójka rozpoczęła taniec śmierci.

Krążyli wokół siebie. Venir wyglądał na lekko podenerwowanego. Uważnie obserwował swoją przeciwniczkę, spod głębokiego kaptura.
Nawet nie wiem kiedy zdążył go założyć. Ale wracając...
Lagun ściskał rękojeść swego miecza, tak mocno, że jego dłoń zsiniała. Przygryzł wargę.
Z każdym jego kolejnym krokiem, miałem wrażenie, iż zaczyna się wahać. W sumie nie dziwiłem mu się. Panienka, z którą przyszło mu się pojedynkować miała przewagę. Mogła zaatakować go, używając miecza, po czym wykorzystując fakt, że Lagun skupiłby się na parowaniu ciosu, uderzyłaby pazurami w jakiś czuły punkt. Na przykład gardło...

Nagle piratka skoczyła w stronę Venira i rozpoczął się pojedynek. Jak się spodziewałem, niewiasta wpierw wykorzystała szpadę. Jednak Lagun przewidział jej zamiary. Uskoczył w tył, zamiast odbić ostrze i machnął swym orężem, nim kobieta się do niego zbliżyła, by użyć szponów.

Zanim panna zdążyła wymierzyć kolejny cios, Venir postawił na niezbyt czystą zagrywkę. Chwycił sztylet, skryty pod jego płaszczem i rzucił w rywalkę. Kobita cudem uskoczyła w bok. Łypnęła na nóż, który z hukiem wbił się w reling, po czym znów spojrzała na mego przyjaciela.

- Tak chcesz się bawić? - warknęła.

Jej pełen dumy i siły głos zupełnie nie pasował do jej drobnej, kobiecej sylwetki.
Ruszyła w stronę Venira. Machnęła mieczem na wysokości jego brzucha. Lagun uskoczył na tyle, na ile był w stanie. Lecz nie zdołał się uchronić przez pazurami, które bez problemu rozcięły fragment jego kaptura i drasnęły go w policzek.
Venir syknął z bólu i wolną rękę przyłożył do rys, z których trysnęła krew. I to był jego błąd.
Piratka zepchnęła go w stronę relingu i pozbawiła go broni. Nim się obejrzałem ostre, jak brzytwa pazury zamarły tuż przy gardle mojego towarzysza.
Lagun z trudem przełknął ślinę, gdy kobieta sztychem miecza zsunęła mu kaptur. Lekko uniosła kapelusz, dzięki czemu cień odsłonił jej małe, suche usta i oszpecone przez blizny policzki.

- Venir? - zdziwiła się.

- Dhariti? - Lagun wytrzeszczył oczy.

- Co za spotkanie - zamruczała, nie cofając uzbrojonej ręki - Ile to minęło? Piętnaście lat?

- Coś koło tego - Uśmiechnął się słabo. - A teraz bądź tak dobra i zabierz narzędzie mordu z mojej szyi.

- Czemuż miałabym cię słuchać? - prychnęła - A może mam taki kaprys i chcę ci poderżnąć gardło?

- Daj spokój - Mój przyjaciel uśmiechnął się uroczo.

Nie odrywał wzroku od ślepi kobiety, która w każdej chwili mogła zakończyć jego żywot. Po chwili jego uśmieszek stał się uwodzicielski.

- Nic się nie zmieniłaś przez te lata - powiedział łagodnym głosem, po czym pozwolił sobie musnąć dłonią jej pokaleczoną rękę, uzbrojoną w stalowe pazury - Piękna, jak zawsze.

- Cóż, za to dla ciebie czas nie był zbyt łaskaw - prychnęła - I nie próbuj mnie oczarować, Lagun.

- Już raz mi się udało - Venir poszerzył uśmiech.

- Ta, kiedy byłam tak schlana, że ledwo trzymałam się na nogach -Spojrzała na niego z politowaniem. -Przeceniasz swój urok osobisty.

W końcu cofnęła szponiastą rękę, a miecz schowała do pochwy na jej boku. Następnie chwyciła swój kapelusz i zwinnym ruchem ściągnęła go, pozwalając swoim kruczoczarnym włosom rozsypać się na jej ramiona.
Rzuciła kapeluszem w stronę jednego z piratów. Ten bez słowa go złapał.

Dhariti zaczęła krążyć po pokładzie. Uważnie się przyglądała każdemu z żeglarzy.

- No - Zatrzymała się i oparła ręce na biodrach. - Co udało nam się zdobyć?

Jeszcze raz zmierzyła wzrokiem pozostałości naszej załogi.
Na ułamek sekundy jej ślepia o barwie oceanu, wlepiły się we mnie.

- Sidal? - W końcu skupiła się na piracie, który trzymał jej kapelusz.

- W ładowni jest parę skrzynek tytoniu i rumu, kapitanie.

- Baba na pirackiej łajbie? - Zabrał głos, któryś z naszych kompanów. -
I to jeszcze jako kapitan?! Wstydu nie macie?!

Dhariti łypnęła na kapitana naszego statku. Nagle chwyciła sztylet Venira, tkwiący w relingu i rzuciła nim w stronę mężczyzny. Ostrze wbiło się prosto w czoło nieszczęśnika i posłało go na deski pokładu.

- Bezczelny skurwiel - prychnęła z pogardą, po czym spojrzała na Sidala - Weź połowę załogi i zajmijcie się tą łajbą. Szkoda posyłać ją na dno.

- Tak, kapitanie - Sidal skinął głową, po czym ruszył w stronę mostka.

Mijając Dhariti, oddał jej kapelusz. Zdziwiłem się. Zrobił to z szacunkiem, a to nie było w zwyczaju piratów. Zwłaszcza kiedy chodziło o kobiety.

- A co z nami? - spytał Lagun.

- Masz wielkie szczęście, że mam dobry humor - zamruczała, zbliżając się do niego - Będę tak łaskawa, że wyrzucę was w najbliższym porcie, a nie za burtę.

- Odważne słowa zważając na obecność króla - mruknął Waymar.

Kobieta parsknęła śmiechem. Wcale mnie to nie zdziwiło. Dla piratów byłem nikim. Mogliby mnie zabić bez mrugnięcia okiem. W końcu za samo piractwo była kara śmierci, więc jedno odebrane życie w tę, czy w tę nic by nie zmieniło.

- Na morzu panuje inne prawo, niż na lądzie - Dhariti podeszła do mojego brata. - Tu przetrwają tylko najsilniejsi. Nie ma miejsca dla szczurów lądowych i ich żałosnych praw. Bezkresne wody należą do piratów. Zatem dobrze ci radzę, zważaj co mówisz, bo każde słowo, może być twym ostatnim.

Kobieta ruszyła w stronę zejścia pod pokład, a za nią posłusznie podążyło kilku piratów.

Waymar zmarszczył brwi. Chciał się z nią kłócić. Widziałem to. Ale lepiej, by tego nie robił. W końcu wystarczy tylko jedno słowo Dhariti, by piraci nas wykończyli.

- Lepiej się nie odzywaj - rzekłem, gdy mój brat otworzył usta.

- A to niby czemu?

- Bo będziemy spać z rybkami.

Piraci zajęli się przenoszeniem ładunku na pokład ich statku. Nie pilnowali nas. Wiedzieliśmy, że już nie ma sensu walczyć. Nasz kapitan zginął i pozostała nas garstka. Lepiej było usiąść na dupie i dać piratom robić swoje.

Venir podszedł do mnie i Waymara. Co rusz przecierał rękawem policzek.
Po chwili łypnąłem na zejściówkę, gdzie zniknęła Dhariti. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Już ją lubię - zarechotałem - Ma charakterek.

- Wygląda na to, że Vimer nie jest naszym jedynym zmartwieniem - mruknął Waymar.

- Zmartwieniem? - uniosłem brew - O nie, nie, braciszku. Piraci mogą nam się przydać.

- Że co? Zgłupiałeś do reszty? Trzeba ich wytępić!

- Ciszej. Pamiętaj, że póki co nasz los spoczywa w ich rękach. Po za tym nie będziemy ich tępić. Nie. Myślę, że Likwidatorzy skorzystają na współpracy z nimi.

- Bzdura - prychnął Waymar.

- A ty co sądzisz, Venir?

Nie odpowiedział. Był zbyt skupiony na piratce, która właśnie wróciła na pokład.

- Venir? - Machnąłem mu ręką przed nosem.

- Hm?

- Co sądzisz o współpracy Likwidatorów z piratami?

Zamyślił się na chwilę. Choć jeśli mam być szczery to był bardziej zajęty łypaniem spode łba na Dhariti, niż analizowaniem mej propozycji. W końcu wrócił do nas duchem.

- Myślę, że to dobry pomysł.

- Świetnie - Wskazałem na piratkę. - Zatem pogadaj ze swoją znajomą.

- Czemu ja?

- Bo znasz uroczą panią kapitan.

Venir spojrzał na mnie błagalnie. Czyżby miał coś na sumieniu, że tak się bał wymiany zdań z tą niewiastą?

- No, idź - Pchnąłem go lekko w jej stronę. - Chyba cię nie ugryzie.

- Spójrz na jej rękawicę. Wystarczy, że rozcięła mi policzek - Złapał się za gardło. - Szyję chcę mieć w jednym kawałku.

- Daj spokój, Venir. Będziemy cię osłaniać - Klepnąłem go w ramię. - Jeden fałszywy ruch tej morskiej bandytki, a wkroczymy do akcji.

- Mhm... Jasne... Nim zdążysz chwycić za miecz, skończę z otwartą krtanią.

- Nie bądź baba - Chwyciłem się pod boki i rzuciłem mu już lekko poirytowane spojrzenie. - Idź i już.

Lagun westchnął zrezygnowany. Machnął ręką, po czym niechętnie ruszył w stronę kobiety, która właśnie zmierzała w stronę relingu.

- Za jakie grzechy? - Venir mruknął pod nosem.

Wyprostował się i nieco poprawił płaszcz. Dumnym krokiem zbliżył się do Dhariti.

- Możemy porozmawiać? - spytał.

- Jestem zajęta, jakbyś nie zauważył - mruknęła, po czym chwyciła jedną z lin i przefrunęła na niej na swoją łajbę.

Lagun chwycił kolejny sznur i powtórzył wyczyn panienki. Choć jemu nie poszło tak łatwo. Niebezpiecznie się zachwiał, gdy stanął na czubkach palców, na relingu pirackiej łajby.

Statki były na tyle blisko siebie, że mogłem spokojnie słuchać o czym rozmawiają ludzie na tamtym pokładzie.

- Odczep się, Venir - mruknęła Dhariti - Powiedziałam, że zostaniecie wyrzuceni w najbliższym porcie, więc nie musisz się obawiać o wasze bezpieczeństwo.

- Nie o to mi chodzi.

- Więc o co?

- Ja... Należę do pewnego...

- Mamo - Zabrzmiał dziewczęcy głos.

Lagun zamarł. Stał nieruchomo, niczym posąg, gdy do Dhariti podeszła nastolatka.

- Daleko stąd płynie jakaś łajba - powiedziała dziewczyna - Mogą ich zainteresować dwa nieruchome statki.

- Słuszna uwaga, kochanie - Dhariti skinęła głową, po czym wskazała w stronę koła sterowego. - Szykuj się. Za chwilę odczepię kotwice.

Młodsza panienka weszła na mostek i chwyciła ster.

Venir wyglądał, jakby miał za chwilę paść. Drżącą ręką wskazał na nastolatkę.

- T-to...

- Tak, tak, Lagun - mruknęła Dhariti - To twoja córka. Umbris.

- Ja... Nie wiedziałem... - Chwycił się za głowę. - Nie miałem pojęcia, że...

- Nie martw się nie chowam urazy. W przeciwnym razie od razu poderżnęłabym ci gardło.

- Ale... To była tylko jedna noc...

Dhariti wzruszyła ramionami.

- Ale nie o tym chciałeś pogadać, prawda?

- Chciałem ci coś zaproponować - rzekł, starając się nie patrzeć w stronę Umbris.

- Zamieniam się w słuch.

- Należę do pewnego bractwa. Proponuję abyśmy ze sobą współpracowali. Co ty na to?

- Na czym miałaby polegać ta współpraca?

- Tak szczerze to nie wiem - Venir uśmiechnął się głupkowato. - Znaczy... Na pewno zależy nam na bezpieczeństwie podróżujących pobratymców.

- A co dostaniemy w zamian?

- Założycielem tego bractwa jest król Naughton. Myślę, że w zamian za pomoc jego ludziom, będzie skłonny okazać wam łaskę i nie pośle na was swej floty. Co więcej, będzie przymykał oko na drobne występki w pobliżu nabrzeża jego kraju i będzie was traktować jak swych korsarzy, a nie bandę zbuntowanych wilków morskich. Zainteresowana?

- Hm... Zobaczę co da się zrobić. Jednakże mam warunek, a właściwie to prośbę.

- Jaką?

- Zabierz ze sobą Umbris.

- Co?

- Weź ją stąd. Całe życie spędziła wśród piratów. Już dość napatrzyła się na mordy i alkoholowe libacje. Po za tym nie chcę by któregoś dnia zawisła na stryczku za piractwo. Chcę, by poznała świat poza morzem i naszą zasyfiałą wyspą.

- A jeśli nie będzie chciała ze mną iść?

- Porozmawiam z nią. Myślę, że nie będzie z tym problemu. Więc? Zrobisz to?

Venir nie odpowiedział. Wyraźnie się zastanawiał czy powinien spełnić prośbę Dhariti. Ale ja od razu wiedziałem jaką decyzję podejmie. Za dobrze go znałem.

- Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie i Umbris, zrób to dla swych towarzyszy - dodała po chwili pani kapitan.

- Cóż... - Lagun w końcu się odezwał - To moja córka, więc... Wezmę ją ze sobą, jeśli będzie tego chciała.

- Dziękuję - Dhariti uśmiechnęła się słabo. - Wracaj do swych przyjaciół. Umbris za chwilę do ciebie dołączy.

- A co z tobą?

- Ze mną?

- Nie chcesz tego porzucić? Jeśli chcesz, zabiorę ciebie i naszą córkę do Derowen. Obie zaczniecie nowe życie.

- To urocze z twojej strony.

Głos Dhariti przestał być taki srogi i pełen dumy. Nabrał przyjemnej dla ucha łagodności i subtelności. Choć twarz piratki szpeciły liczne pamiątki po odbytych walkach, kiedy na jej zniszczone usta wkradł się lekki, szczery uśmiech, zdawała się być jeszcze piękniejsza i delikatniejsza.

- Ale moje miejsce jest na morzu - dodała po chwili - Nie pasuję do twojego świata - Odwróciła się i ruszyła w stronę córki. - Za to Umbris ma jeszcze szansę.

Patrzyłem, jak Venir wraca na nasz statek. Umknął duchem gdzieś daleko. Nie mogłem stwierdzić, czy był tak bardzo zamyślony. Zapewne rozmyślał o Umbris, która będzie od teraz nam towarzyszyć, albo... Zasmucił go fakt, że Dhariti nie chciała z nim odejść.

Po chwili spojrzałem na panią kapitan, która ściskała swoją córkę, coś jej przy tym tłumacząc. Umbris niechętnie odsunęła się od matki, po czym przeszła na statek, na którym byliśmy.
Stanęła na relingu. Część piratów wróciła na piracką łajbę, po czym odczepiła kotwice.
Pozostała jedna. Przy której stała Umbris. Dziewczyna ze smutkiem wymalowanym na twarzy, przyłożyła dwa palce do ust - wskazujący i środkowy - następnie dotknęła nimi serca. Po tym geście, porządnym kopniakiem, zrzuciła ostatni hak.
Statki ruszyły w dwie różne strony.
Umbris zeskoczyła na pokład dopiero, kiedy piracka łajba zniknęła nam z oczu.
Panienka rzuciła mi specyficzne spojrzenie. Nie bardzo wiedziałem co ono wrażało. Gniew? Żal? A może o prostu lęk?
Jednego byłem pewien. Na sto procent była to córka Venira. Może i miała włosy czarne, niczym węgiel, jak matka, ale ślepia z pewnością odziedziczyła po ojcu. Nawet miała podobne rysy twarzy.

Łypnąłem na Waymara, który lada chwila znów miał się pożegnać z zawartością żołądka. Następnie spojrzałem na Venira.
Podszedł do Umbris, ale ta nie chciała z nim rozmawiać. Zwinnie, jak małpa wspięła się po olinowaniu, by spocząć na szczycie masztu. Z dala od kogokolwiek.
Lagun postanowił dać jej czas, na oswojenie się z sytuacją w jakiej się znalazła.
Cóż muszę przyznać, że mój przyjaciel ma naprawdę barwny życiorys.

Zbliżyłem się do masztu i przysiadłem wygodnie w jego cieniu. No była afera z piratami, to teraz już mogliśmy spokojnie płynąć dalej. Prosto do mojego zdradzieckiego brata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro