~ XXXVII ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poderwałem się do siadu, wyrwany ze snu. Szybko tego pożałowałem, bo spałem na koi, która znajdowała się tuż pod sufitem i z impetem wyrżnąłem łbem o deski.

Jęknąłem, łapiąc się za głowę. Sapałem przy tym ciężko. Czułem jak dudni mi serce. Byłem mokry od potu.
Co było tego przyczyną?
Otóż śnili mi się moi bracia... Widziałem ich tak wyraźnie, jakby znów żyli i stali przede mną.
Verto. Karter. Nastar i Joel.
Znów widziałem ich śmierci. Jakbym jeszcze raz przeżywał te dni, gdy tracili życie...
Było nas siedmiu. Przeżyło trzech. A wiedziałem, że jeszcze któryś z nas zginie. Nie mogłem mieć pewności, że będzie to Vimer. Był sprytny. Nie łatwo było rozgryźć jego zamiary, a co dopiero go przechytrzyć...
Zdawałem sobie sprawę, że następny mogę być ja, albo nie daj Boże Waymar...

W końcu zeskoczyłem z łoża i czym prędzej wyszedłem na pokład. Potrzebowałem powietrza.
Venir chyba od dawna nie spał.
Właśnie wraz z kilkoma piratami szorował pokład po wczorajszej rzezi.
Bardziej zaskoczyło mnie coś innego. Cień padający na deski pokładu. Zadarłem głowę i spojrzałem na Umbris. Nastolatka wisiała głową w dół. Miała linę owinietą wokół nogi.
W zębach trzymała smukły, niezbyt długi nóż.
Najspokojniej w świecie zaszywała niewielką dziurę w żaglu.

Wczoraj nie odezwała się do nikogo. Ciekawe czy dziś była tak łaskawa by zamienić z kimś choć jedno słowo? Może Venirowi w końcu udało się z nią pogadać?

- Piękny poranek - zagadnął Lagun, podchodząc do mnie - Nieprawdaż?

- W istocie - Pokiwałem głową.

Rzeczywiście poranek był piękny. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Słońce grzało przyjemne, ale nie było nam duszno, dzięki chłodnemu podmuchowi wiatru. Było idealnie. Gdyby nie to, że jestem królem, mógłbym spędzić całe życie na morzu.

Łypnąłem na Venira, który spokojnie oparł się na mopie i zaczął się przyglądać Umbris.

- Będzie z nią dużo roboty - rzekł w końcu - Widać, że nie ma w sobie nic z panny.

- Wychowywała się wśród piratów - Wzruszyłem ramionami. - Czego od niej oczekujesz?

Nagle między nami wylądował nóż. Idealnie wbił się czubkiem ostrza tuż przy naszych stopach.
Zaraz za spadającym ostrzem, poleciały wulgaryzmy, rzucone przez Umbris.
Ta... Venir będzie miał z nią naprawdę sporo roboty...

Nim się obejrzałem, dziewczyna z hukiem wylądowała na pokładzie, w przysiadzie. Spokojnie się wyprostowała i oparła ręce na bokach, patrząc przy tym na swoją robotę.

- Coś ci upadło - mruknął Venir, podnosząc jej nożyk.

Umbris obróciła się do niego.

- Wiesz, że panienki nie bawią się ostrzami? - Lagun zwrócił jej uwagę, rzucając przy tym karcące spojrzenie.

- Wiesz, że gówno mnie to obchodzi? - prychnęła, krzyżując ręce na piersi i unosząc przy tym jedną brew.

Lagun zdębiał. Wyraźnie się nie spodziewał się takiej odważnej odpowiedzi.
Przyznam, że ja też nie. Dlatego byłem bliski parsknięcia śmiechem, ale twardo się powstrzymywałem. Gdybym pokazał, że bawi mnie jego bezradność, to bez zawahania by mi przyłożył. Po za tym lepiej by Umbris nie widziała, że tak na dobrą sprawę tylko Venirowi nie pasuje jej zachowanie.

- Jestem twoim ojcem, młoda damo - mruknął Venir - Więc wykrzesz z siebie choć odrobinę taktu i zwracaj się do mnie z szacunkiem.

- Z ciebie jest taki ojciec, jak ze mnie dama - warknęła - Czyli żaden!

Obróciła się na pięcie i dumnym krokiem ruszyła na mostek.
A ja w końcu mogłem zacząć rechotać, jak opętaniec.

- Współczuję, przyjacielu - Klepnąłem Venira w ramię.

- Jeśli wyprowadzi mnie z równowagi, to wyrzucę ją za burtę - wycedził przez zęby - A kiedy spotkamy Dhariti to potwierdź, że sztorm zmył ją z pokładu. 

- Nie będzie chyba aż tak źle.

- Będzie tragicznie... Umbris odziedziczyła charakterek po mamusi. Choć odnoszę wrażenie, że nawet jest gorsza od Dhariti. Widać, że brakowało jej twardej, męskiej ręki.

- Jesteś dla niej zbyt surowy, Venir - Pokręciłem głową. - Oczekujesz, że będzie posłuszna i zacznie traktować cię jak swego ojca, ledwie po jednym dniu. Nim zaczniesz czegoś od niej wymagać, usiądź z nią i porozmawiaj jak równy, z równym. Pokaż, że chcesz tylko jej dobra, a nie zrobić jej na złość.

- Zaskakująco wiele wiesz o nastolatkach, jak na kogoś, kto... - W tej urwał.

Chyba ugryzł się w język.

- Jak na kogoś, kto nie doczekał się własnych dzieci, co? - spokojnie dokończyłem jego myśl.

Przyznam, iż w tej chwili zrobiło mi się przykro.

Żałowałem, że nie miałem dzieci, choć bardzo tego chciałem. Ale po tym co się stało z Aishą, po prostu nie miałem odwagi spróbować jeszcze raz. Bałem się pokochać jakąś kobietę równie mocno, co moją zmarłą żonę, a jeszcze bardziej obawiałem się tego, że moja wybranka podzieli los swej poprzedniczki...

Nie chciałem ponieść kolejnej, bolesnej straty... Może i było to na swój sposób tchórzliwe z mojej strony, ale... Po prostu już zbyt wiele bliskich straciłem...

Kiedy powróciłem duchem do Venira, widziałem w jego oczach, że żałuje, iż wcześniej nie ugryzł się w język. Dlatego uśmiechnąłem się, by nie czuł się winny. 

- Idź. Pogadaj z Umbris - Wskazałem na dziewczynę, siedzącą na relingu.

Miała nogi przerzucone na stronę morza. Gdyby ktoś się rozpędził i ją pchnął, to z pewnością wleciałaby do wody. 

- Tylko bądź delikatny - dodałem - Pamiętaj, że jej życie w ciągu kilku chwil stanęło na głowie.

- Zadziwiasz mnie , Rainer - rzucił, mijając mnie.

Nie zdążyłem spytać o co mu chodziło, gdy jeden z piratów zadął w róg i wskazał gdzieś daleko przed siebie.

- Ląd!

Przeszły mnie ciarki. Fearghas...




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro