Rozdział 2: Plan Z

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Jeżeli jakaś kochana duszyczka chciałaby pomóc z okładką, byłabym niezmiernie wdzięczna <3 *


29 sierpnia, popołudnie

*Dimitry*

Wegetowałem sobie radośnie w mojej pierzynce w Domu Historii. Idealna cisza, miękka podusia, a co najlepsze – święty spokój. W końcu. Drzwi zamknięte, telefon wyciszony. Po raz pierwszy od dawna nikt niczego ode mnie nie chciał.

Jednak jako że świat z natury bywa okrutny i niesprawiedliwy, moja idylla nie trwała długo. Gdy tylko usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza, wiedziałem, że mogę pożegnać się ze snem.

- Ruszaj zwłoki, Iwanow – zawołał Tristan, zamykając drzwi z trzaskiem. Piekielnie. Głośnym. Trzaskiem. – Musimy się przygotować. Do ogniska nie zostało dużo czasu.

- Nie muszę – wymruczałem. Podniosłem głowę z mięciusiej podusi tylko po to, by posłać Tristanowi Schmidtowi najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie tylko zdołałem się zdobyć. – W odróżnieniu od ciebie, ja wcale nie pchałem się do tej roboty. Zmuszanie mnie do wykonywania czynności z nią związanych jest jawnym pogwałceniem moich praw.

- W odróżnieniu od ciebie ja nie mam tak bogatej kartoteki w archiwum salanitów. – Schmidt gapił się na mnie sugestywnie tymi swoimi błękitnymi oczami, przez które Silianie miękły kolana. – No dalej, Iwanow. Steh auf!

- Ile razy mam ci mówić, żebyś nie mówił do mnie po niemiecku?! – zgrzytnąłem zębami. Z bolącym serduszkiem odrzuciłem kołdrę, w duchu przysięgając jej szybki powrót. – Zachowaj to sobie na ukochaną Austrię.

- Proponujesz mi wycieczkę? – Tristan poruszał szybko brwiami tak jasnymi, że niemal niewidocznymi.

- Raczej deportację w trybie natychmiastowym.

- Minęło tyle lat. Czas najwyższy uporać się z traumą co do języka. – Wzruszył ramionami. Podszedł do szafy i zaczął przekopywać ją jak Krecik Czechy. – Mówię poważnie. Wiesz, gdzie musimy jeszcze zajść przed ogniskiem? – Wyciągnął z szafy koszulę w niebiesko-czarną kratę i szarą bluzę. (Według mnie wyjątkowo paskudną, ale to już zmartwienie Siliany).

- Pamiętam aż za dobrze. Cholera, strasznie to frustrujące. – W akcie teatralnej desperacji wszczepiłem palce we włosy, ledwo powstrzymując się od rwania ich. – Jesteśmy tu tyle czasu, a on ciągle nam umyka. Gra na nosie nam i całemu zakonowi!

- Ciszej. Nie wiesz, czy to coś nie ma absolutnego słuchu albo czegoś w tym stylu.

- Wspaniale. – Przewróciłem oczami. – Był już plan A, B, C... który to już? Z? A wszystkie tak samo nieskuteczne. Odwołanie nas jest tylko kwestią czasu.

- Jeśli jeszcze tego nie zrobili, to oznacza tylko jedno. – Tristan uśmiechnął się tajemniczo, zrzucając T-shirt i zamieniając go na koszulę.

Tristan Schmidt był... dziwnym przypadkiem. Rozbieranie się przed kumplem czy nawet całą szkołą (tak, takie sytuacje też się zdarzały) nie wprawiało go zbytnio w krępację. Na całe szczęście do etapu bielizny jeszcze nie doszło. A niech tylko spróbuje, to nie ręczę za siebie.

- Oświeć mnie. – Uniosłem brwi.

- Prawdopodobnie salanici nie mają nikogo na nasze miejsce. W sumie to się nie dziwię... Sprawa jest beznadziejna. Jak próba złapania cienia.

- O czym tak smęcicie? – zapytała od progu Silena. Zatrzasnęła za sobą drzwi i rozsiadła się wygodnie w pompowanym fotelu w kształcie piłki do nogi.

- Co tak późno? Ominął cię striptiz Tristana.

- Ograniczył się tym razem tylko do jednego widza? Jestem pod wrażeniem.

Powiedziawszy to, czerwone usta Sileny Lavelle wygięły się w figlarny uśmieszek, który rozświetlił jej kocie oczy. Złote włosy związała w sięgający pasa kitek. Miałem nadzieję, że jeansowa kurteczka, koszulka z białej koronki i ciemne spodnie, które miała na sobie, to już jej „kreacja" na ognisko. Chyba szlag by mnie trafił, gdybyśmy znowu przez godzinę musieli sterczeć w jej pokoju i oceniać po kolei każdą stylizację, którą postanowiła nam zaprezentować.

- A tak całkiem serio rozmawialiśmy o planie Z – wyjaśnił po chwili Tristan.

- Z? – Silena skrzyżowała ręce na piersi. Odchyliła głowę, przymykając powieki. – Tak daleko to zaszło... Naprawdę jesteśmy beznadziejni.

- Czuję, że tym razem nam się uda. – Jasne oczy Tristana zapłonęły nagle determinacją. – Jestem pewien, że... ktokolwiek albo cokolwiek to jest znów zaatakuje. Ognisko to idealna okazja do „ocenienia" nowych w Saint Anne's. Nie ma opcji, by się powstrzymał.

Moje myśli mimowolnie pomknęły ku dziewczynie, którą spotkałem w parku. Lillie. Chociaż zdawała się pozować na wyluzowaną, widziałem jej niepewność, obawę, dezorientację... Byłaby idealną ofiarą dla tego czegoś, podobnie jak pozostali nowi. Jeśli Tristan miał rację, dojdzie dziś do kolejnego ataku, a my nie mogliśmy znów zawieść.

***

*Lillie*

29 sierpnia, popołudnie

- Cześć – przywitałam się, wchodząc do pokoju numer trzynaście.

Chciałam być niczym te wszystkie filmowe bohaterki, które zawsze są przedmiotem fascynacji dosłownie wszystkich w szkole. Miałam wspaniały plan, żeby wejść z gracją, zarzucić włosami jak w reklamie szamponu, posłać swój najpiękniejszy uśmiech w stylu „Dziewięciu na dziesięciu dentystów poleca", a później do wieczora słuchać już tylko ochów i achów zachwytu.

Nie wyszło. Najpierw potknęłam się o próg, a potem sunąc walizką przejechałam jednej ze współlokatorek po stopie. (ALE PRZEPROSIŁAM). Na domiar złego czułam, jak płoną mi policzki od wysiłku.

Ciemnoskóra dziewczyna o wzroście modelki (to jej stopa ucierpiała) i długich czarnych włosach skręconych w sprężynki przedstawiła mi się jako Victorie Forewood. Malarka. Z tego co mówiła, wiele obrazów wiszących w holu było jej autorstwa.

Druga, Lydia Williams, była krągłą piegowatą brunetką w okularach. Idealna opalenizna sugerowała wakacje w którymś z ciepłych krajów. Byłam w niebo wzięta, gdy okazało się, że Lydia także aspiruje na pisarkę. Po raz pierwszy w życiu mogłam wymienić z kimś doświadczenia, pomysły... Miła odmiana.

- Czy ty spakowałaś cały dom? – zdumiała się Lydia, gdy proces rozpakowywania przeciągał się w nieskończoność.

- Prawie. – Czułam, jak policzki znów mi się rumienią. Dostawiałam na regał kolejne książki. Moje papierowe, kolorowe cudeńka, które pewnego dnia adoptuję w świetle prawa. – Nie potrafiłam rozstać się z moją biblioteczką.

- Gdybyś wzięła tylko ulubione powieści, zaoszczędziłabyś sporo miejsca – podsunęła Victorie, spoglądając na mnie znad nowego numeru Teen Vogue . – No i nie musiałabyś targać takiego ciężkiego bagażu.

Victorie jeszcze nie wiedziała, że pytając mnie o ulubioną powieść, to tak jak spytać matkę o ulubione dziecko. Trudno tu o jednoznaczną odpowiedź.

- Nie miałam serca rozdzielać serii – mruknęłam pod nosem, dostawiając ostatnio tom Harry'ego Pottera do pozostałych sześciu.

Tuż obok miejsce zajęło pięć tomów historii o Percym Jacksonie, półkę wyżej znajdywały się części Darów anioła i Diabelskich maszyn, a niżej trylogia Igrzysk Śmierci, Trylogia Władzy i Pamiętniki wampirów (uznaję tylko pierwsze cztery tom). Gdzieś musiałam jeszcze wcisnąć parę pojedynczych powieści jak na przykład: Zakazane życzenie czy Gwiezdny pył. No ale dla chcącego nic trudnego.

- Ja tam ją rozumiem. – Lydia wzruszyła ramionami. Przeszła przez pokój i wraz z kubkiem zupki chińskiej usadowiła się na łóżku. – Jak to powiedział Cyceron... Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy. – Posłała mi lekki uśmiech. Z policzkami wypchanymi kluskami przypominała mi trochę chomika mojej cioci, ale postanowiłam ten fakt przemilczeć.

- Nie opowiedziałaś nam jeszcze, jakie wrażenie zrobił na tobie nasz niespełniony artysta, pan i władca internatu. – Przez usta Victorie przemknął kpiący grymas. – Kiedy ja go spotkałam po raz pierwszy, chciałam zrezygnować z tej szkoły.

- Nie ty jedyna – westchnęła Lydia, po czym zaczęła pakować sobie do ust kolejną bryłę sklejonych klusek.

- Wybitnie miły to Darcy nie był, ale nie wzbudzał we mnie pierwotnego lęku o życie i zachowanie duszy.

- Może trafiłaś na jego dobry dzień. – Victorie przewróciła oczami. – Głowa do góry, Lillie. Tak naprawdę Darcy nie jest taki zły... Większość kadry pedagogicznej jest jeszcze gorsza, a dyrektor to boss wszystkich niegodziwych bossów.

- Sam widok szanownego dyrektora Willsona nadaje Saint Anne's więcej grozy niż wszystkie te bajeczki o duchach. – Lydia wzdrygnęła się teatralnie.

- Wielkie dzięki – mruknęłam, zapełniając powoli półkę przeznaczoną na mangi. Death note, Mirai Nikki, Spice & Wolf... Gdzie ja spakowałam Grę w króla? – Czuję, jak zalewa mnie wielka, ciepła fala wsparcia. A tak właściwie... - odwróciłam się do nich – o jakie historie chodzi?

Dziewczyny spojrzały po sobie w konsternacji.

- Kiedy było już pewne, że przenosisz się do Saint Anne's, sprawdzałaś może to miejsce w Internecie? – Twarz Victorii stężała w jednej chwili.

- To była pierwsza rzecz, którą zrobiłam. – Usiadłam na skraju łóżka, przyznając sobie zasłużoną przerwę. Torba w króliczki mogła poczekać. – Trafiłam na bloga, który mówił o zaginięciach i morderstwach w Soreem, ale to chyba nic nadzwyczajnego, prawda? Coś takiego może zdarzyć się wszędzie... Poza tym znalazłam to tylko na jednej stronie. To równie dobrze mogła być zwykła creepypasta.

Jeszcze tego brakowało, żebym zaczęła mówić jak moja matka. Mimo że czułam, że coś naprawdę może być na rzeczy, wolałam nie zaprezentować się nowym znajomym jako naiwna, wiecznie przestraszona dziewczynka, wierząca w duchy, wampiry i całą resztę nadnaturalnej wesołej kompanii.

- Nie w takim natężeniu. – Victorie pokręciła głową. – Co jakiś czas dzieją się tu dziwne rzeczy.

- Błagam cię, Vicky. Nie zaczynaj znowu. – Lydia spojrzała wymownie w sufit.

- Czy w takim razie to nie powinno budzić ogólnokrajowej sensacji? – dociekałam, ignorując jej uwagę. Serce przyspieszało z ekscytacji albo obawy. A może jednego i drugiego. – Przecież ludzie uwielbiają czytać o niewyjaśnionych sprawach kryminalnych, zjawiskach paranormalnych et cetera...

- Powiedzmy, że niektórzy z grona pedagogicznego i dyrekcji mając bliskie kontakty z policją. Pewne sprawy można wyciszyć... - napomknęła ostrożnie Victorie.

- Co tak właściwie się tu stało? – Liczyłam, że potwierdzą historie, do których dotarłam. Wtedy przynajmniej miałabym jasność.

- Dziwne znaki Fiorence Doreen. – Rzuciła po chwili namysłu Victorie.

- Kto to jest Fiorence Doreen?

- Nie słuchaj jej - Lydia machnęła lekceważąco dłonią. – Nawdychała się farby i zaczęła wierzyć w duszki, zielone wróżki, białe myszki...

- Dobrze wiesz, że historia o Fiorence nie jest wyssana z palca. – Victorie zgrzytnęła zębami w przypływie złości. – Ona naprawdę gdzieś tu jest.

- Halo? Też tu jestem... - Pomachałam rękami, aby przypomnieć im o swojej obecności. – Kim była lub jest Fiorence Doreen?

- Fiorence była założycielką tej szkoły – wyjaśniła ze znużeniem Lydia. – Już rok po otwarciu Saint Anne's z przyczyn niewyjaśnionych popełniła samobójstwo. Niektórzy twierdzą, że chociaż ciałem opuściła Soreem, jej duch pozostanie tu na zawsze.

- Według legendy – Victorie prędko podłapała temat - Fiorence ostrzega za każdym razem, gdy ma wydarzyć się coś złego. Nie ukazuje się jako duch, ale bardziej zostawia coś jakby wiadomości... Rozumiesz...

- Vicky, daj spokój! – Lydia poczerwieniała na twarzy, tracąc cierpliwość. – Jeśli chodzi ci o te kilka koślawych literek nabazgranych na lustrze, to wiedz, że to na pewno tylko Harry i Chace zrobili ci kawał! Przecież to idioci.

- Mówisz, że to kawał. Szkoda tylko, że zapominasz o tym, że tej samej nocy ktoś naprawdę zaatakował Isabellę. Cudem przeżyła. Była w takim szoku, że nie udało jej się wykrztusić, co się stało. Postradała zmysły. Chyba nie sądzisz, że Harry, Chace albo którykolwiek z uczniów mógłby rzucić w nią nożem!

- Zwykły zbieg okoliczności – zaprzeczyła gorączkowo Lydia, jednak coś w jej głosie zdradzało, że sama nie do końca wierzy własnym słowom.

- Dlaczego zawsze musisz szukać jakiegoś racjonalnego wytłumaczenie? – spytała z wyrzutem Victorie. – Dlaczego nie potrafisz zaakceptować faktu, że świat paranormalny istnieje?!

- Bo on nie istnieje, rozumiesz?! – krzyknęła Lydia, po czym wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.

- Cała Lydia – prychnęła wściekle jej przyjaciółka, potrząsając głową. – Nawet gdyby zobaczyła zjawę na własne oczy, dalej wmawiałaby sobie, że to tylko efekty specjalne. Ty pewnie też masz mnie za wariatkę...? – Ciemne oczy Victorie słały mi ponure spojrzenia.

- Nie... - Wysiliłam się na lekki uśmiech. – Staram się nie wykluczać żadnej opcji.

- Wiesz co, Lillie? Lubię cię. Skończmy już ten temat, bo aż ciarki przeszły mi po plecach. Zajmijmy się może czymś znacznie przyjemniejszym jak... hmm... O! Już wiem!

- To znaczy? – Zmarszczyłam brwi.

- Możemy zacząć wybierać ciuchy, które włożymy na Ostatnią Noc – zaproponowała Victorie, zrywając się z łóżka w przypływie nagłego ożywienia.

- Ostatnia Noc? Co to jest?

- To taka wielka impreza, organizowana co roku na pożegnanie wakacji. Wiesz, rozpalamy ogniska, głośna muzyka, wszystkie domy bawią się razem do samego rana, niektórzy załatwiają alkohol, inni bawią się bez, ja osobiście należę do tej grzeczniejszej połowy, ty chyba też...

- To tak po mnie widać? – spytałam zdziwiona.

- Bluza z uroczym króliczkiem zdradza, że nie jesteś „ostrą laską".

- Co ty masz do moich króliczków? – spytałam dramatycznie, łapiąc się za serce.

- Pozwól, że to przemilczę – rzuciła przyjaźnie, przekopując stertę ciuchów w szafie. – Powinnaś poznać pozostałych domowników, ale oni mogą poczekać. Najpierw muszę mieć pewność, że zrobisz wieczorem dobre wejście. Wybierz coś szybko, a ja zrecenzuję.


Meridiane

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro