Lily

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciemność...

Bezkresna i niezbadana, a jednak tak znajoma.

Światło...

Najpierw ledwo dostrzegalny punkcik stawał się stopniowo coraz większy i jaśniejszy, aż wreszcie oślepił mnie całkowicie.

Kolory i kształty...

Powoli wyłaniające się z tej przerażającej jasności.

Dźwięki...

Z początku ledwo dosłyszalne stawały się coraz głośniejsze.

Aż wreszcie wszystko stało się wyraźne i przejrzyste.

Istoty...

Niektóre kształty same się poruszały i wydawały niezidentyfikowane dźwięki.

Ludzie...

Część istot wyróżniała się na tle innych. Wydawane przez nich dźwięki potrafiłam powtórzyć, lecz oni zdawali się mnie nie słyszeć. Byli też znacznie inteligentniejsi i odczuwali emocje.

Czarodzieje...

Wśród ludzi była pewna grupa osób posiadających szczególne zdolności.

Słowa...

Po pewnym czasie zauważyłam, że wydawane przez ludzi dźwięki można podzielić i pogrupować.

Zdania...

Słowa łączono w dłuższe ciągi.

Język...

W końcu zrozumiałam, że każde słowo i każde zdanie coś oznacza, a ludzie używają ich do komunikowania się ze sobą.

Uczyłam się ich języka i zachowań, aż w końcu zaczęłam ich rozumieć. Niestety niedługo później zaczęłam również czuć.

Zauważyłam, że ludzie nadają sobie imiona, więc ja też zapragnęłam je mieć. Długo zastanawiałam się jakie sobie nadać aż do pewnego momentu.

– Zostaw mnie w spokoju James! – Usłyszałam zdenerwowany krzyk jakiejś płomiennowłosej dziewczyny.

Ale Lily, to tylko jedno spotkanie. Błagam, zgódź się! – Zobaczyłam jak czarnowłosy chłopak upada przed rudą na kolana.

Lily! Tak właśnie chcę mieć na imię!

Wstawaj idioto. Zgadzam się, ale jeden głupi wybryk i nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

~*~

Mijał czas, a ja z radością obserwowałam ludzi. Lubiłam patrzeć jak się śmieją i jak się zmieniają. Jednak w pewnym momencie coś się zmieniło. Wszyscy stali się dziwnie smutni i poważni, a coraz więcej osób zaczęło po prostu znikać, aby już nigdy więcej się nie pojawić. Byłam zupełnie bezradna. Mogłam jedynie przyglądać się z boku, jak te istoty krzywdzą się nawzajem. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to robią. Przecież nie było w tym żadnego sensu!

W końcu wojna minęła, a świat zaczął powoli wracać do normalności, jednak te okropne wydarzenia pozostawiły po sobie nieodwracalne skutki, a ja gdzieś w środku przeczuwałam, że to jeszcze nie koniec...

~*~

Pewnego dnia zobaczyłam siedmioletniego chłopca, który bawił się sam w olbrzymim ogrodzie. Miał krótkie, blond włosy i śliczne, szare oczy. Przeniosłam się bliżej niego i przyjrzałam się dokładnie jego twarzy. Mimo młodego wieku wyglądał bardzo smutno i poważnie. Od razu zapragnęłam mu pomóc, choć nie miałam jeszcze pojęcia, jaki ma problem. Z resztą byłam jedynie świadomością unoszącą się w przestrzeni i nie miałam żadnego wpływu na otaczającą mnie rzeczywistość. Nagle boleśnie zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę mogła nikomu udzielić pomocy, nikogo pocieszyć. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Postanowiłam, że to zmienię, choć nie jeszcze nie wiedziałam jak.

Mijały lata, a ja nie odstępowała na krok szarookiego chłopca wciąż próbując się jakoś z nim skontaktować.

W tym roku czerwiec był wyjątkowo upalny. Nic więc dziwnego, że jedenastoletni Draco Malfoy wolał spędzić dzień w swoim pokoju niż na zewnątrz. Bardzo się stresował, ponieważ to właśnie dzisiaj miał otrzymać list z Hogwartu. Blondyn od urodzenia wykazywał zdolności magiczne, a do tego pochodził z szanowanego rodu czystej krwi, więc nie było praktycznie możliwości, aby nie został przyjęty do szkoły magii, ale jednak gdzieś z tyłu jego głowy czaiły się irracjonalne obawy.

Nagle usłyszał pukanie w szybę. Szybkim krokiem podszedł do okna, otworzył je, bezceremonialnie wyrwał czekającej za nim sowie pożółkłą kopertę i zatrzasnął je z impetem, aby nie wpuścić do pomieszczenia więcej gorącego powietrza. Draco jednym ruchem przełamał znajdującą się na liście pieczęć Hogwartu i zaczął czytać. Po chwili odetchnął z ulgą. Przyjęli go. Uśmiechnął się na myśli o tych wszystkich nowych rzeczach, które go czekają. Miał cichą nadzieję, że uda mu się choć trochę uniezależnić od ojca...

Z zamyślenia wyrwał go przyjemny, chłodny powiew. Tylko skąd on mógł się wziąć w zamkniętym pomieszczeniu? Jakby tego było mało, szarooki odniósł wrażenie, że był on wesoły. Jak w ogóle powiew może być wesoły? Zaraz jednak stwierdził, że to wyobraźnia musiała mu spłatać figla.

Byłam taka szczęśliwa. Nie dość, że po raz pierwszy zobaczyłam szczery uśmiech na twarzy tego chłopca, to na dodatek wreszcie udało mi się wywrzeć jakiś wpływ na otoczenie. Co prawda był to jedynie lekki wiaterek, ale zawsze coś. Moje starania przyniosły pierwsze efekty, ale wiedziałam, że przede mną jeszcze długa droga, tak jak przed tym blondynem.

~*~

Pierwsze pięć lat nauki Dracona minęło mi jak z bicza strzelił. Jazda pociągiem, kłótnia z Potterem, przydział do Slytherinu, ciągnące się w nieskończoność lekcje, wesołe popołudnia spędzane w pokoju wspólnym, wypadek z Hardodziobem, zamiana we fretkę, wredna Umbrige... O tak, wiele się działo.

W raz z upływającym czasem zmienił się również mój stosunek do szarookiego. Nie był już dla mnie jedynie biednym dzieciakiem. Coś dziwnego mnie do niego przyciągało i nawet nie zorientowałam się, kiedy to właśnie jego szczęście stało się dla mnie najważniejszym priorytetem. Dzięki niemu zaczęłam czuć dokładnie tak jak ludzie. Poniekąd stałam się jednym z nich. I właśnie dlatego tak bardzo przejęłam się, gdy Czarny Pan przydzielił młodemu Malfoy'owi zadanie zabicia dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore'a.

Bardzo martwił mnie stan psychiczny Dracona, więc postanowiłam skorzystać z mojej nowej umiejętności, a mianowicie pojawiania się w snach.

Draco otworzył oczy i ze zdziwieniem zauważył, że znajduje się w swoim ogrodzie. Przed nim stała dziewczyna wyglądająca na około szesnaście lat. Miała długie, falowane, błękitne włosy i jasno fioletowe oczy, a ubrana była w krótką białą sukienkę. Niebieskowłosa wydawała się blondynowi dziwnie znajoma, ale jednocześnie był pewien, że nigdy wcześniej jej nie widział.

– Witaj, Draco. – uśmiechnęła się ciepło. – Mam na imię Lily i bardzo się cieszę, że możemy w końcu porozmawiać.

– Kim jesteś? I skąd znasz moje imię?

– Wiem o tobie znacznie więcej. Od kiedy miałeś siedem lat, jestem cały czas przy tobie i staram się ci pomagać. A co do pierwszego pytania, jestem czymś w rodzaju świadomości unoszącej się w przestrzeni.

– Ale dlaczego wydajesz się taka znajoma? Jestem pewien, że nigdy wcześniej cię nie widziałem.

– Masz rację, nie mogłeś mnie widzieć, ale myślę, że podświadomie wyczuwałeś moją obecność.

– Ale...

– Wybacz, jednak nie mamy czasu na takie pogaduszki. W każdej chwili możesz się obudzić, a ja chciałam powiedzieć ci, że nie jesteś sam, Draco, i że nie musisz się bać. Czuję, że wszystko w końcu się ułoży...

Draco gwałtownie usiadł na łóżku. To był zdecydowanie najdziwniejszy sen w jego życiu. Ku własnemu zdumieniu poczuł delikatny wietrzyk we włosach. Miał wrażenie, jakby ktoś uspokajająco gładził go po głowie. Położył się z powrotem, jednak dziwne uczucie nie zniknęło.

– Dziękuję, Lily... – wyszeptał zasypiając.

Patrzyłam na jego spokojną twarz oświetloną blaskiem księżyca. Zastanawiałam się, dlaczego właśnie on musiał przez to wszystko przechodzić, dlaczego to musiała być właśnie osoba, na której mi zależało? Po chwili naszła mnie myśl, że może jest dokładnie na odwrót. Może spotkałam go właśnie dlatego, żeby mu pomóc? Pewnie nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania... Wiedziałam jedynie, że zrobię wszystko, aby ochronić tego szarookiego blondyna.

~*~

I znowu czas zacząć pędzić w zawrotnym tempie. Klątwa, trucizna, pojedynek z Potterem, naprawa szafki zniknięć, przybycie śmierciożerców, śmierć Dumbledore'a. Na szczęście to nie Draco go zabił, choć i tak wiedziałam, że znienawidził siebie przez to wszystko, co się stało. Bardzo mnie to bolało, jednak niewiele mogłam zrobić, oprócz dodawania mu otuchy w snach. Nikt już nie miał złudzeń. Wojna była nieunikniona. A każdy mijający dzień przybliżał nas do niej.

~*~

Wojna...

Najgorszy wynalazek ludzkości. Odbiera życia, rozbija rodziny, niszczy wszystko na swojej drodze. Nie ma względów dla nikogo. Zabija starych i młodych, winnych i niewinnych, żołnierzy i cywili.

Nie miałam co do tego wątpliwości. Starałam się przygotować psychicznie na śmierć tylu ludzi, jednak ta wojna, w przeciwieństwie do poprzedniej, odbierała życia głównie młodym ludziom, a czasem nawet dzieciom. To było dla mnie zbyt wiele. X lat temu nie odczuwałam jeszcze emocji, tak jak inni, ale teraz przytłoczyły mnie ból, smutek i bezsilność.

W tamtym momencie zobaczyłam coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Ktoś rzucił w Dracona od tyłu zaklęciem uśmiercającym. Nie zastanawiając się, co robię, przeniosłam się za blondyna i skupiłam całą swoją energię tworząc dla siebie tymczasowe ciało. Przyjęłam zaklęcie na siebie. Spojrzałam na niego posyłając mu delikatny uśmiech.

 – Kocham cię. – szepnęłam patrząc mu w oczy.

To dzięki niemu dowiedziałam się, co to znaczy i mimo całego bólu, którego doświadczyłam, żałowałam jedynie, że nie będę mogła już więcej oglądać jego uśmiechu i tych iskierek w oczach, które pojawiały się w tych rzadkich momentach, kiedy był szczęśliwy.

A potem znowu była tylko ciemność...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro