Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Edmund był mocno zdezorientowany - nie mógł dojść do siebie po informacjach, które otrzymał i mimo iż fizycznie był coraz zdrowszy, to widać było po nim, że pogrążył się w swoich myślach. Ilekroć schodziłam do nich na dół, widziałam jak siedział zapatrzony w jedyne zdjęcie, które pozostało mu po pożarze wiktoriańskiej rezydencji. Zerknęłam mu raz przez ramię - nie zareagował. Na zdjęciu było dwóch starszych chłopców, jeden mniejszy na rękach ślicznej, ciemnowłosej kobiety przytulonej do Edmunda oraz dziewczyna, która stała z boku. Skojarzyła mi się nieco z guwernantką i domyśliłam się, że musiała być to Strażniczka, której dusza żyła we mnie.

Nie chciałam wyobrażać sobie jaki ból musiał czuć myśląc przez tyle lat, że jego dwaj synowie nie żyją. Ten sam żal i smutek widziałam w oczach moich rodziców, kiedy opowiadali mi o tym w jaki sposób uratował mnie ojciec Victora. Z goryczą, ale musiałam przyznać, że moi rodzice otrzymali od niego przynajmniej szansę na to, aby się pożegnali. Edmund tej szansy nie miał, jego dzieci zniknęły. Nagle, po tylu latach okazało się, że jeden z nich jest w mieście w którym obaj z Victorem przebywają.

Victor z jednej strony się cieszył, ale z drugiej zaś tak jak i ja był przekonany, że coś tu nie gra - jeśli bowiem faktycznie Henry stał za pożarem i porwaniem dzieci to najprawdopodobniej pojawienie się kolejnego Rossiego w mieścinie nie było w żadnym razie dobrym znakiem. Jednak odnosiłam wrażenie, że tylko ja odczuwam to jako zagrożenie.

- Nie macie jakiejś starszyzny czy czegokolwiek innego? - dopytywałam nieustannie, ale młody wampir tylko pokręcił ze smutkiem głową.

Kiedy tak wpatrzony w ekran laptopa przerzucał oferty widziałam, że walczył sam ze sobą. Jego ojciec miał w sobie zbyt dużo nadziei, pewnym było, że jeśli nie znajdą jakiejś kryjówki, to prędzej czy później może się podłożyć licząc na to, że uda mu się dotrzeć do zaginionego syna. Niezbyt długo miałam okazję znać Edmunda, ale wyglądał na nieuleczalnego romantyka i marzyciela - a biorąc pod uwagę, że już dwa razy próbowano wyrządzić mu krzywdę, mogłam przypuszczać, że trzeci raz wydarzy się niebawem.

W końcu, po kilku dniach mozolnego przegrzebywania sieci stwierdziłam, że niepotrzebnie traciliśmy czas. Ponieważ ja za cholerę nie znałam się ani na przepisach ani także na innych rzeczach związanych z nabywaniem nieruchomości udało mi się poprosić mojego ojca, aby udał się do prezydenta miasta. W imieniu Rossich miał nabyć dla nich budynek dawnej szkoły baletowej - była zamknięta tak długo, że fakt nabycia jej przejdzie bez echa, a dodatkowo tak zniszczona, że nikomu nie wpadłoby do głowy, że ktoś może tam mieszkać.

Plułam sobie w brodę, że tak późno wpadłam na ten pomysł, ale lepiej późno niż wcale. Przy okazji przeprowadzki wampirów okazało się, że nie posiadają zbyt wielu rzeczy materialnych. Najwyraźniej wraz z wiekiem przestali przywiązywać uwagę do stanu posiadania. Męczyło mnie tylko jedno: dlaczego tak bardzo się ukrywają? Czy był to strach przed ludźmi czy też przed wampirami stojącymi po stronie Henry'ego? Któregoś razu nie wytrzymałam i zapytałam o to, a Edmund uśmiechnął się smutno:

- Książkę napisałem, ponieważ wierzyłem, że uda mi się wyjawić ludziom nasze istnienie w taki sposób, aby przestali się nas bać... Niestety, została odebrana jako ponury żart, a w dodatku rozsierdziła innych naszych pobratymców.

- Czy w takim razie wszystkie wampiry mogą sobie robić co chcą? - zdziwiłam się - Nikt nie reguluje ich działań, jest dzicz?

- Ależ nie, moja droga - rzekł starszy wampir - Cały czas pieczę sprawuje linia krwi Draculi. Tylko, że tak się złożyło, że ostatni jej potomek zginął ponad dekadę temu. Poza tym, jeśli mam być szczery, wcześniej także niezbyt się wykazywali. Ot, kilka łbów poleciało przez ostatnie dwa stulecia, mimo, że winnych było znacznie więcej...

- Czemu nie dorwali Henry'ego? - zapytał w końcu Victor, którego cała sprawa doprowadzała do białej gorączki. - Przecież mówiłeś, że ówczesna władza przychyliła się do twojej publikacji, tato!

- Kwestia sił, tak sądzę.

Zaskoczyło mnie to i chyba Victora także. Nic dziwnego, że nie słyszał nic szczególnego na temat jakiejkolwiek władzy, skoro była w zasadzie martwa od dekady. Wszystko wskazywało na to, że nikt ani nic nie było w stanie stanąć na drodze wampirzych porachunków. Zaczynałam rozumieć po co była w tym wszystkim Aurora oraz do czego sprowadzała się moja rola. Skoro nie było żadnego prawa, wampiry musiały znaleźć inny sposób na zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Dlaczego jednak ktoś z takim majątkiem jak Rossi nie zapewnił sobie lepszego zabezpieczenia, choćby miała to być armia ludzkich ochroniarzy?

Prawdą było jednak, że nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego, z jakimi siłami się mierzymy i czy rzeczywiście coś wyniknie z pojawienia się obcych wampirów w mieście. Z tego, co mówili obaj Rossi większość wampirów prowadziło życie nomadów, co i rusz przemieszczając się pomiędzy miastami, kontynentami, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej.

Jako, że z natury byłam ciekawska, a naleciałość z pracy, gdzie często miałam do czynienia z dokumentami sprawiała, że byłam również dokładna - postanowiłam poszukać nieco informacji na własną rękę. Zaczęłam standardowo od lokalnych bibliotek oraz internetu. Wierzyłam, że zakurzone tomiszcza mają magiczną moc, dzięki której uda mi się chociaż odrobinę rozjaśnić ową sytuację. Nie do końca wierzyłam, że w społeczeństwie, nawet tym wampirzym może trwać anarchia. Dokumenty do których dotarłam faktycznie wspominały o Draculi, łącznie z fantazjami Stokera i Polidoriego, tu i ówdzie pojawiały się również wzmianki na temat jego potomków.

Przełom nastąpił niebawem - przegrzebując się przez stertę papierów znalazłam wzmiankę odnośnie jednej z gałęzi rodu, tej, która najprawdopodobniej rządziła pomniejszymi wampirami przez stulecia. Zdziwiłam się - w najróżniejszych przekazach trafiałam bowiem o najróżniejsze informacje o synach Palownika, jednak po raz pierwszy trafiłam na informację o córce - nazywała się Marya Zaleska, ale najczęściej określana była po prostu jako Zaleska.

Westchnęłam zrezygnowana, ponieważ żadne inne opracowanie historyczne nie wspominało na jej temat. Internet również bardziej ponawiał spekulacje niźli cokolwiek rozjaśniał. Prawdę powiedziawszy, bardziej mi ta informacja zakręciła w głowie niż pomogła. Losy większości ślubnych dzieci Draculi były jasno opisane, nie mogło być mowy o nieścisłościach.

Kiedy po raz kolejny podeszłam do biurka bibliotekarki popatrzyła na mnie spod okularów w złotej oprawce i westchnęła nieco zbyt teatralnie, po czym nachyliła się w moją stronę zza biurka i zapytała:

- Słucham, w czym mogę pomóc?

- Poszukuję informacji do pracy na studia. Interesuje mnie życiorys Vlada III Palownika oraz jego dzieci, ale szczególnie księżniczki Zaleski - powiedziałam w skrócie.

- Boże, naprawdę wam takie tematy dają teraz na tych studiach? Okropieństwo! - jej usta umalowane nieco zbyt jaskrawą szminką wykrzywiły się w podkówkę z obrzydzenia, ale zaraz sięgnęła po telefon, wybrała kilka przycisków, po czym przyłożyła słuchawkę do ucha: - Tak, tak, Aretho, tu Bernadette. Posłuchaj, u nas tego nie ma, ale w głównej bibliotece widziałam kiedyś pewną książkę, biografię Palownika... Dobrze pamiętam?

Odeszłam kilka kroków, by nie przeszkadzać w rozmowie. Jednocześnie czułam, że pieką mnie policzki - nie natrafiłam nigdzie na żadne wzmianki o biografii o której wspominała! Czyżbym trafiła na jakiś dawno zaginiony trop? Podekscytowana przestępowałam z nogi na nogę, licząc na to, że bibliotekarki skończą jak najszybciej, a niebawem owa książka trafi w moje ręce.

- Posłuchaj, Scarlett - w końcu bibliotekarka zakończyła ćwierkanie do staromodnego telefonu - Książka to jakiś zabytek i jest w gablocie, nie mogą jej przesłać. Będzie czekała w bibliotece głównej, zapytasz bibliotekarkę, to Cię zaprowadzi.

Poczułam, że jest to okazja, której nie mogę zmarnować. Następnego dnia z rana pojechałam razem z Aurorą do tej biblioteki - ona posiadała prawo jazdy, ja nie. Gmach biblioteki był ogromny i zastanawiałam się jak się w nim nie zgubię. Okazało się, że różne piętra odpowiadają różnym dziedzinom literatury, o czym poinformował mnie bardzo usłużny portier. Dzięki temu już po chwili wspinałyśmy się na drugie piętro. Drzwi były zamknięte, jednak po naciśnięciu klamki otworzyły się bez problemu.

Dosłownie na wprost drzwi znajdowało się biurko przy którym siedziała niewysoka brunetka, która zdecydowanie nie pasowała do mojego wyobrażenia bibliotekarki. Przede wszystkim miała krótkie włosy, które idealnie pasowały do legginsów z czarnej ekoskóry oraz zwykłego, białego topu. Była znacznie młodsza niż zakładałam.

Zmieszałam się lekko, ale cóż - najwyraźniej była świeżo po studiach, więc podeszłam razem z moją rudowłosą towarzyszką, na co bibliotekarka podniosła wzrok znad papierów i uśmiechnęła się lekko:

- Pani chciała zobaczyć Żywot Diabła, zgadza się?

- To prawda, umawiała panią ze mną pani Bernadette - zaczęłam nieśmiało.

- Tylko jest jeden mały problem - powiedziała tamta marszcząc cieniutkie jak spaghetti brwi - Tej nocy książka została ukradziona.

Spojrzałyśmy po sobie z Aurorą. Sytuacja robiła się niezbyt ciekawa i poczułam, że po prostu zabrnęłam w zaułek. Prawdę mówiąc, miałam ogromną nadzieję, że znajdę jakieś informacje odnośnie potomka Draculi, który mógłby powstrzymać to szaleństwo. Zdawałam sobie sprawę, że metodyczne podejście do tematu to działanie duszy Strażniczki, ale jednocześnie wciąż pozostawałam sobą. Byłam zagubiona.

Bibliotekarka wpatrywała się we mnie przez chwilę badawczo, jakby chciała sprawdzić szczerość moich intencji, po czym wstała z krzesła i podeszła do jednej z półek.

- Kilka tygodni temu był tu pewien naukowiec, który badał życiorys Tepesa - rzekła - Jest jeszcze jedna książka, może nie aż tak dokładna, ale sądzę, że może ci pomóc, ponieważ z niej również korzystał - podała mi niewielką, oprawioną w zamsz pozycję, a ja po chwili zauważyłam tłoczony złotą czcionką napis Mnich.

- Dziękuję! - rozpromieniłam się - A proszę mi powiedzieć... czy wiadomo, kto mógł zabrać Żywot?

- Kamery nic nie uchwyciły, ale policja bada również monitoring miejski - brunetka po chwili oddaliła się w stronę biurka, by zająć się swoimi sprawami.

Razem z Aurorą udałyśmy się do najbliższego stolika. Lektura była napisana lekko, więc zapewne nie pochodziła bezpośrednio z okresu, który nas interesował, dotyczyła również nie Palownika, a jego przyrodniego brata; nakreślała jednak wszystko to, co mnie interesowało, również sylwetkę córki Draculi, która jak wieść niosła - przepadła niby kamień w wodę zaraz po trzydziestych urodzinach. Ciało nigdy nie zostało odnalezione, ale wioskę w której zamieszkała zaczęła nawiedzać zaraza, która sprawiała, że ludzie stawali się bladzi, zmęczeni, aż w końcu umierali.

To był dla mnie ten znak, którego szukałam. Dowód, że to Marya jest brakującym ogniwem, że to z jej linii wywodzą się ci, którzy mnie interesowali. Miałam już odłożyć książkę na biurko bibliotekarki, kiedy nagle z pomiędzy kartek wypadła jedna w kratkę, zapisana dość zgrabnym charakterem pisma. Znajdowały się na niej imiona i daty urodzenia, śmierci oraz... drugiej śmierci wielu osób z linii Zaleski. Klapnęłam na krzesło i zaczęłam studiować.

Wszystko wskazywało na to, że Zaleska jednak nie zaginęła... nie odnotowano daty żadnej ze śmierci. Zaczęłam się zastanawiać, czy może istnieć szansa, że ona dalej żyła - jako wampir, oczywiście. Jeśli tak, była możliwość, że po odnalezieniu jej uda się powstrzymać tą hałastrę.

Świstek papieru jednak miał niewielką moc... Jeśli chciałam dotrzeć dalej, musiałam odnaleźć autora tego spisu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro