Dodatek #1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

2 miesiące po śmierci Petera Parkera - Starka

Mężczyzna zmęczonym i przekrwionymi wzrokiem, spoglądał na list, który trzymał w dłoni. Czytał go już wiele razy, ale za każdym razem nie może, powstrzymać się od łez.

Cześć tato!
Już się przekonałeś, że nie potrafię pisać listów, gdy taki pierwszy ode mnie dostałeś. Był on zaadresowany do Mikołaja, pamiętasz? Byłem pewny, że nikt go nie przeczyta, a jednak. Wiele ten list zmienił, często się zastanawiam, co by było gdybym go jednak wtedy nie napisał. Czy byłbym w tym samym miejscu? A może nadal bym tkwił w domu dziecka? Nie wiem. I raczej nikt się tego nie dowie. Jednak nie chciałbym tutaj pisać o przeszłości. Chciałbym powiedzieć, że nie chciałem. Naprawdę nie chciałem i nie chcę. Znów sprawiam wszystkim przykrość, a Tremendous śmieje mi się prosto w twarz. Ostatnio kazał mi zabić człowieka. I tak, zrobiłem to. Naprawdę nie chciałem tego robić, ale musiałem. Obiecał mi, że jeśli będę posłuszny, to nic ci nie zrobi. Obiecał, że jeśli będę mu pomagał zdołam zafundować ci bezpieczeństwo. Uwierz tato, że próbowałem cię jedynie chronić. Nienawidzę siebie za te wszystkie złe rzeczy, które zrobiłem. Gardzę sobą. Ale wciąż mam tą złudną nadzieję, że kiedyś będzie dobrze. Chciałbym aby tak było. Obiecaj mi jedno tato. Nie obwiniaj się, że to wszystko stało się przez Ciebie. Bo tak nie jest i nie było, jedynie to wszystko moja wina i mam nadzieję, że uda mi się kiedyś to naprawić. Świat nie robi niczego przypadkowo, najwidoczniej musiało tak być. Dlatego cieszę się, że zesłał on mi chociaż Ciebie.

Kocham cię, tato.

Peter

Filantrop otarł łzę, która poleciała po jego policzku i schował z powrotem list do szuflady.

Nie mógł uwierzyć, że robił to wszystko tylko po to, aby go ochronić. Przecież to tylko dziecko. Nastolatek, który zabił człowieka, aby chronić swojego własnego ojca. Geniusz gardził sobą. Przecież to on powinien zapewnić mu bezpieczeństwo, nie na odwrót. Dlaczego to, więc Peter zapłacił, za to życiem?

Poświęcił się dla niego, jak prawdziwy bohater.

I może głupie było to, że złamał obietnicę. Bo winił siebie mimo, że chłopak prosił, aby tego nie robił. Winił siebie, czuł się za to wszystko odpowiedzialny. I nie mógł na siebie spojrzeć. Jak miał to zrobić, po tym jak nie zdołał ochronić swojego syna?

Milioner odsunął od siebie złe myśli, gdy usłyszał pukanie. Jednak nie odpowiedział, tylko tępo wbił wzrok w puste kubki po kawie, leżące na blacie. Kiedy coś normalnego jadł i pił? Nie pamiętał. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio spał. Jedynie czasami przysypiał na fotelu, ale po jakimś czasie budził się zlany potem z powodu koszmarów. Nie chciał spać, bo zwyczajnie się ich bał. Wielki Geniusz, milioner, filantrop i bohater boi się zwykłych koszmarów! Dla innych może być to absurdalne, ale kiedy Tony widzi w koszmarach jego martwego syna, nie może się po tym pozbierać i po każdym przebudzeniu, wlewa w siebie kolejną dafkę kofeiny, tylko po to, aby nie zasnąć.

Rudowłosa kobieta, mimo braku odzewu, weszła do laboratorium Starka z miską ciepłej zupy. Postawiła ją na blacie koło Iron Mana, przed tym jeszcze, zsuwając wszystkie kubki na bok, by zrobić miejsce na miskę.

Zmarszczyła delikatnie brwi i z zatroskaną miną, spojrzała się na Starka. Tony kompletnie się od wszystkich odciął, przesiadywał tylko w pracowni, nie odzywał się, a jedynym wyjątkiem, kiedy wychodził to na cmentarz aby odwiedzić grób nastolatka.

- Zjedz w końcu coś normalnego. Żyjesz praktycznie tylko na kawie, długo tak nie pociągniesz - westchnęła, jeszcze bardziej przysuwając mu miskę.

Kiedy nie usłyszała odpowiedzi, a mężczyzna nawet nie drgnął, przysunęła sobie jakieś krzesełko i usiadła koło niego.

- Nie śpisz, mało co jesz... Jak myślisz, jak długo tak pociągniesz? - zapytała retorycznie.

- Raczej mnie to nie obchodzi - mruknął geniusz, mieszając bez powodu łyżką w zupie.

- A powinno! Nie zauważyłeś, że się o Ciebie martwimy? Nam też brakuje Petera, ale nie możemy siedzieć całymi dniami i obwiniać się o jego śmierć. Uratował nas wszystkich, Ciebie, mnie i innych. Nie poświęcił się po to, abyś się teraz użalał nad sobą, obwiniał, a co gorsza wykończył! - wybuchła, wstając i patrząc się na filantropa, karcącym wzrokiem. Miała dość tego wszystkiego. Każdy tęsknił za Peterem, ale nie mogli zamykać się na siebie. Powinni się teraz wspierać.

Tony zacisnął wargi, powstrzymując się od łez.

Miała rację.

Miała, cholerną rację.

Nie po to Peter się poświęcał, by jego starania poszły na marne. Musi żyć, musi żyć dla niego.

Musi w końcu zebrać się w garść i zacząć żyć, tak jak wcześniej. Co prawda nikt nie zastąpi mu syna, ale nie mógł siedzieć tak całymi dniami w pracowni, obwiniając się.

-Masz rację - odparł, wstając i spoglądając na Natashe. Przez jej twarz, przemknął cień ulgi.

-Idź się umyj, bo śmierdzisz - powiedziała po chwili, patrząc się na brudny i znoszony dres mężczyzny.

Na twarz milionera, wpłynął mały uśmiech. Co prawda niewidoczny, nikły, lecz zwiastował on początek jego nowego rozdziału. Musiał iść dalej, wiedział że demony przeszłości będą go dręczyły, dlatego będzie próbował je zwalczać, ale w jego pamięci i w sercu zawsze pozostanie, uśmiechnięty brunet z radosnym, dziecięcym śmiechem.

"Są chwile, które nigdy nie wrócą, lecz w pamięci trwać będą wiecznie."

Kocham cię, synu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro