Tchórzostwo i Słabość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cześć! Za wszelkie błędy przepraszam, jeśli się takowe pojawią powiadom mnie o tym w komentarzu, a ja postaram się poprawić je jak najszybciej!

Znów króciutki rozdział za co bardzo przepraszam!

Uwaga, zaspojleruje wam: prawdopodobnie jeszcze tylko dwa rozdziały i koniec książki... Kto tak bardzo jak ja będzie za nią tęsknił? :(((

Miłego czytania!

To głupie - tak sobie powtarzał Peter.

Głupie było to, że myślał o swojej śmierci.

Z dnia na dzień, coraz gorzej wyglądał.

Pytania Pana Starka: "Co się stało, czy Tremendous się odezwał?", "Czy coś jest nie tak? Daj sobie pomóc", zbywał udając, że wszystko jest okej.

Milioner popadł w jakieś szaleństwo uznając, że Peter nie jest bezpieczny i o czymś mu nie mówi. Nie pozwalał mu wychodzić z domu i kazał go o wszystkim powiadamiać.

Jednak Peter to też zbywał. Wciąż pomagał Tremendousowi, aby Iron Manowi nic się nie stało. Wymykał się z domu, wierząc w to, że wszystko to się kiedyś skończy.

Jednak wcale, na to się nie zapowiadało.

Tremendous coś szykował, chłopak to wiedział.

Jednak nie mógł temu zapobiec.

Uważał, że to jego wina, przecież mu pomaga. Prawda?

I głupie było to, że w pewnym momencie, zaczął myśleć, aby popełnić samobójstwo.

"Może tak by było lepiej...?", zastanawiał się.

Lecz był tchórzem. Nie potrafił tego zrobić.

Przynajmiej tak uważał.

Miesiąc, minął miesiąc odkąd to wszystko się wydarzyło. Gdyby tam nie był, gdyby złoczyńca nie wstrzyknął mu tej głupiej substancji. Czy wszystko inaczej, by się potoczyło?

Chłopak musiał w końcu po tymczasowym zawieszeniu, wrócić do szkoły, jednak przeniósł on się na domowe nauczanie. Wmówił Panu Starkowo, że tak będzie lepiej. Rzeczywiście, sam szybciej się uczył, ale nie chciał też zaprzątać sobie głowy również i szkołą.

Ledwo wytrzymywał.

Pewnego dnia w końcu pękł.

Spoglądał za okno, na zachód słońca ze łzami w oczach. Wziął do ręki nóż, który przyniósł do pokoju już wcześniej i cicho odetchnął, przykładając go do ręki. Miał zamiar przeciąć sobie tętnice, wydawało mu się to najlepszym pomysłem.

Nastolatek miał już przeciągnąć nóż po skórze, gdy jednak usłyszał nawoływanie swojego imienia. Nóż z głuchym brzdękiem, spadł na podłogę, więc brunet jak najszybciej podniósł go i schował do najbliższej szuflady.

-Peter? - zapytał milioner, wchodząc do pokoju. Z zmartwioną miną spojrzał się na młodszego i usiadł na jego łóżku.

-Musimy pogadać... Na pewno Tremendous się nie odzywał? Dziwne jest to, że od wtedy ani razu się nie pokazał. A ta magia? Czy coś cię boli? Możesz mi wszystko powiedzieć, synu. Wszyscy razem ci pomożemy - spojrzał się na nastolatka, który stał przy oknie. Codziennie zadawał, wciąż te same pytania, ale Peter i tak zaprzeczał. Mimo tego mężczyzna wiedział, że coś jest nie tak.

-Nie odzywał się. Może dał sobie spokój? Nic mi nie jest, wszystko jest okej-odparł na jednym tchu, nawet nie odwracając wzroku od okna. Na jego usta, wpłynął fałszywy uśmiech, a z oczu pozbył się niechcianych łez.

Był taki dobry w udawaniu.

-Peter, czy... - podszedł do chłopaka, kładąc mu dłoń na ramię.

-Zostaw mnie!-krzyknał, spychając dłoń filantropa z jego ramienia - Proszę... - dodał już ciszej, zakrywając dłońmi twarz.

Milioner jedynie cicho westchnął i powoli wyszedł z pokoju. Znowu to samo. Znowu się odcinał i udawał, że wszystko jest okej mimo, że cierpiał. Ale Stark nie wiedział jak mu pomóc, skoro chłopak nawet nie chciał z nim rozmawiać ani nic mu powiedzieć. Mężczyzna, naprawdę chciał mu pomóc. Bowiem przecież jest to jego syn, a on nie potrafi mu dać podpory w trudnych chwilach. Czuł się taki bezsilny i nie mógł już patrzeć na cierpiącego szesnastolatka. Starał się, szukał Tremendousa z nadzieją, że go znajdzie, lecz wszystko było na marne. Wyglądało to tak, jakby ślad po nim zaginął. Iron Man znów nie mógł spać. Zamiast regenerować siły w nocy, wpatrywał się w okno, zastanawiając się jak może pomóc Peterowi.

Nastolatek po wyjściu starszego, odetchnął cicho i spojrzał się na szufladę w której schował nóż. Otworzył ją i spojrzał się na wcześniej wspomniany przedmiot, lecz jednak znów szybko zamknął drewnianą szufladę, kręcąc powoli głową.

Stchórzył.

Znów stchórzył.

Usiadł na łóżku, podwijając czarną bluzę z sykiem. Mimo że minęło już trochę czasu, odkąd Tremendous pociął mu brzuch, rany nadal się nie zagoiły. Ale cóż się dziwić, skoro z każdą wizytą tylko złoczyńca ich dokładał?

Spojrzał się na swój biały bandaż, który był już przesiąknięty krwią i szybko opuścił bluzę na dół. Uznał, że dopiero, gdy się umyje, zmieni opatrunek.

Od miesiąca Peter żyje w codziennym bólu, uczucie te go nie odstępuje na krok. W pewnym momencie nastolatek już zapomniał jak, to jest go nie czuć. Nie wiedział czy to dobrze czy źle, że aż tak się do niego przyzwyczaił.

Dziwiło go też to, że Tremendous z każdą jego wizytą wymyśla mu nowe zadania czy kary. To tak, jakby chciał udowodnić, że w pewnym momencie pęknie. Że jest słaby.

Że go zniszczy.

Ostatnim razem Peter dostał za zadanie, ranienie samego siebie. Tremendous wcisnął mu do dłoni niewielką żyletkę, każąc mu ciąć sobie ręce. Mówił to tak, jakby dał mu za zadanie narysować laurkę dla rodziców. Wcale się nie przejmował tym, że Peter cierpiał.

Ale Tremendous jedynie chciał go zniszczyć.

Nastolatek nagle wstał i usiadł przy biurku, wyciągając szybko kartkę oraz długopis. Nie zważając nawet na to jak ubrać, to wszystko w słowa, zaczął pisać.

Po trzydziestu minutach, kartka była zapełniona. A Peter tępo wbijał w nią wzrok, nawet nie wiedząc czemu to napisał.

Cześć tato!
Już się przekonałeś, że nie potrafię pisać listów, gdy taki pierwszy ode mnie dostałeś. Był on zaadresowany do Mikołaja, pamiętasz? Byłem pewny, że nikt go nie przeczyta, a jednak. Wiele ten list zmienił. Często się zastanawiam, co by było, gdybym go jednak, wtedy nie napisał. Czy byłbym w tym samym miejscu? A może nadal bym tkwił w domu dziecka? Nie wiem. I raczej nikt się tego nie dowie. Jednak nie chciałbym tutaj pisać o przeszłości. Chciałbym powiedzieć, że nie chciałem. Naprawdę nie chciałem i nie chcę. Znów sprawiam wszystkim przykrość, a Tremendous śmieje mi się prosto w twarz. Ostatnio kazał mi zabić człowieka. I tak, zrobiłem to. Naprawdę nie chciałem tego robić, ale musiałem. Obiecał mi, że jeśli będę posłuszny, to nic ci nie zrobi. Obiecał, że jeśli będę mu pomagał, zdołam zafundować ci bezpieczeństwo. Uwierz tato, że próbowałem cię jedynie chronić. Nienawidzę siebie za te wszystkie złe rzeczy, które zrobiłem. Gardzę sobą. Ale wciąż mam tą złudną nadzieję, że kiedyś będzie dobrze. Chciałbym aby tak było. Obiecaj mi jedno tato. Nie obwiniaj się, że to wszystko stało się przez Ciebie. Bo tak nie jest i nie było. Jedynie to wszystko moja wina i mam nadzieję, że uda mi się kiedyś, to naprawić. Świat nie robi niczego przypadkowo, najwidoczniej musiało tak być. Dlatego cieszę się, że zesłał on mi chociaż Ciebie.

Kocham cię, tato.

Peter

Chłopak zgiął w pół kartkę i wrzucił ją do szuflady, tam gdzie znajdował się nóż. Nie wiedział dlaczego napisał ten list, może chciał się wyżalić? A może po prostu bał się, że pewnego dnia nie zdąży się pożegnać? Nie wiedział.

🖤

Tydzień później

Tony Stark, wszedł do pomieszczenia Petera z nadzieją, że uda mu się w końcu, wyciągnąć go z pokoju. Brunet wciąż nie wychodził z pomieszczenia mimo, że milioner go o to prosił i zachęcał. Nastolatek nawet go nie słuchał i nie odpowiadał na jego błagania, a filantrop jedynie, coraz bardziej się zamartwiał.

Jednak nie zastał, szesnastolatka w jego pokoju. Nieco zaniepokojony, Tony poszedł do kuchni, salonu, łazienki, a później nawet do jego pracowni z nadzieją, że go tam znajdzie, jednak wyglądało to, jakby chłopak rozpłynął się w powietrzu. Dzwonił do niego, nawoływał jego imię, lecz i również nie było żadnego odzewu.

Zwołał do salonu Avengersów, gorączkowo wyjaśniając, o co chodzi. Chciał by pomogli mu szukać nastolatka.

-Może Tremendous się odezwał? Może coś mu zrobił? - łapał się za włosy, głośno dysząc.

Niespodziewanie w wieży rozbrzmiał alarm, a na ekranie telewizora pojawiła się wiadomość tekstowa.

Cześć Stark! Przyjdź do opuszczonego magazynu, przy ulicy Słonecznej. Bądź sam i bez zbroi. Mam twojego syna :)
- T

Milioner poczuł się, jakby jego kolana były z waty. Upadł na ziemię, nie mogąc uwierzyć w to, co przeczytał.

Filantrop nigdy się nie bał, ba! Nigdy nie chciał nawet się przed sobą przyznać, że czegoś się obawia. Ale odkąd zaadoptował Petera, wciąż te uczucie, kurczowo się go trzymało, nawet na chwilę się nie puszczając. Wciąż się o niego bał.

I w tamtym momencie, mógł nawet obwieścić całemu światu, że wielki milioner, bohater, filantrop, Anthony Stark się boi!

Mógł to wykrzyczeć każdemu w twarz, byle tylko mieć pewność, że Peterowi nic się nie stanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro