Rozdział 36 Niespodziewany gość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 36 Niespodziewany gość

Rhea stała przy oknie, przypatrując się tarczy księżyca. Srebrny glob zdawał się pochodnią, rozświetlającą mrok. Tę samą ciemność, która tak odstraszała i przerażała ludzi. Każdy uciekał od nocy, chcąc zasnąć, ominąć porę, gdy to zewsząd otaczały go cienie. Ludzie ogółem byli strachliwymi istotami, a Tadern wcale się od nich nie różniła. Całe życie kładła się spać tak, aby budzić się o zmierzchu i nie lubiła pracy wieczorami. W rezultacie tak rzadko przyglądała się rozgwieżdżonemu niebu. Od jakiegoś czasu zmieniło się wiele, w tym to. Nocne ciemności stały się płaszczem, pod którym kryła własne myśli i bóle. W ten sposób mogła pozostać wolna. To przed czym zawsze umykała, teraz było dla niej cenne. Podobnie było z Kaladinem. Był tajemniczy, później była na niego zła, a teraz stanowił nie tylko azyl, ale i centrum życia. Pokręciła głową, wzdychając. W obliczu nadchodzącej ceremonii, o której Kares zdążył ja już dzień wcześniej poinformować, coraz bardziej dopadały ją filozoficzne przemyślenia. Sama już nie wiedziała, czy decyzje, które podjęła, były dobre, czy też może nie.

Westchnęła, zaciskając dłonie na kocu, który okrywał jej ramiona. Zęby zazgrzytały, a myśli na nowo się skołtuniły. Kolejną falę niezbyt przyjemnych myśli przerwało pukanie. Rhea odwróciła się do drzwi zaskoczona, marszcząc brwi. Nikogo się nie spodziewała. Nieco nieufnie zbliżyła się do drewnianej powłoki i ją uchyliła.

— Ciii... To ja. Mogę wejść? — spytał szeptem skryty pod ciemnym płaszczem mężczyzna, którego twarz od razu rozpoznała. Był to nie kto inny jak sam Vilijar. Jego widok nieco ocieplił serce. I to, nawet jeśli zjawił się tutaj skrycie i bez zapowiedzi.

— Oczywiście, wchodź — zachęciła, robiąc mu miejsce.

Chłopak nie czekał ani chwili, od razu wsunął się do środka, rozglądając. Rhea zamknęła drzwi i przez moment nasłuchiwała, zmartwiona, że ktoś mógł ich usłyszeć. Chociaż Vilijar miał prawo przebywać w zamku, to trudno byłoby wytłumaczyć jego wizytę o takiej porze. Ostatecznie sama nie znała jego powodu.

— Przepraszam, że tak nagle i bez zapowiedzi, ale chciałem cię zobaczyć. Martwiłem się — wyznał cicho, spuszczając wzrok. — Próbowałem się z tobą spotkać od dłuższego czasu, ale mi nie pozwolono, a więc... Zakradłem się — dodał zawstydzony.

Rhea uniosła brew.

— Nie pozwolono ci? Dlaczego?

Domyślała się, kto do tego doprowadził, ale zdecydowanie nie pojmowała takich ruchów. Co pokusiło Karesa do stania się tak radykalnym?

— Vilijar, jeśli cię znajdą... Zdecydowanie nie powinieneś robić czegoś tak głupiego — zganiła. Chłopak był miły i delikatny, nie chciała, aby został wciągnięty w to szaleństwo. Niepokoiła się, że ten by nie wytrzymał.

Hedwerg spuścił głowę, nerwowo bawiąc się palcami dłoni. Rhea pokręciła głową, widząc, że chłopak zachowuje się, jak małe dziecko. Tym bardziej czuła potrzebę trzymania go z dala. Jego, w odróżnieniu od innych z jej bliskich, nie chroniła żadna z przysiąg. W pewien sposób zrobiło się jej głupio, ale zaraz również dotarło, że po prostu nastolatek nie był jej dość bliski, aby w tamtych momentach o nim myślała.

— Bano się, że cię zarażę. Wszędzie jest wielu zarażonych, a każdego dnia ich ilość się zwiększa. Pojawili się nawet na zamku — przyznał. — Nawet jedna z moich służek... — zaciął się, drżąc.

Rhea zbliżyła się, chwytając za podbródek chłopaka i unosząc jego głowę. Pomyślała, że gdyby coś mu się stało, to zawsze mogłaby użyć błogosławieństwa, aby mu pomóc. Nawet jeśli... czy naprawdę warto byłoby marnować tego asa w rękawie? I czy takie coś na pewno byłoby zmarnowaniem? Według tego, co powiedział, chorych było coraz więcej. Dlaczego? Czy Kares dążył do całkowitej dominacji i zamierzał do niej użyć armii zakażonych? Brzmiało nawet prawdopodobnie, nawet, bo de faco bała się być pewna. Ten starożytny mag był zbyt nieczytelny.

— Jesteś chory? — spytała z troską. Kończący się czas mógłby wytłumaczyć, dlaczego tak nagle tu przybył.

Vilijar prędko pokręciło głową.

— Nie, nie zaraziła mnie, przynajmniej nie mam objaw. Sam już nie wiem, przez co przenosi się ta choroba — przyznał. — Ludzie chorują tak nagle... Chciałem się upewnić, że jesteś cała. Mój kuzyn niby wszystkim się zajmuje, ale może zapomnieć, że człowiekowi potrzeba czegoś więcej niż grubych murów.

Miał w pełni rację. Gdyby to była normalna sytuacja, potrzebowałaby czegoś więcej niż pokoju i ciszy, ale to ich właśnie różniło. On stał po tej stronie muru, gdzie każdy doszukiwał się powodu we wrogach królestwa. Ona była tą, która znała prawdę, ale jak na razie nic nie mogła zrobić.

— Nie martw się, Ilvo dobrze o mnie dba — uspokoiła. — Usiądź. Nie bałeś się samemu przemykać obok straży? — zapytała, samej siadając.

Vilijar z chęcią skorzystał z oferowanej szansy, siadając i słabo się uśmiechnął. Odżył i to z powodu jednego spotkania. To było niezwykłe. Rhea dużo by dała, aby móc na nowo być tak beztroską. To, że nie była, miało też swój plus. Mogła zadbać, aby dziecko, które nosiła pod sercem, miało do tego wszystkiego prawo. Im dłużej była w ciąży, tym bardziej rozumiała własną matkę.

— To było trudne! — zgodził się. — Jedynie dzięki zajęciom z szermierki potrafiłem się zakraść. Wojownik ze mnie żaden, bo jestem za słaby, ale przynajmniej potrafię się cicho poruszać — zauważył. — Na pewno wszystko w porządku? Widziałaś się z narzeczonym? — ściszył głos przy drugim pytaniu.

Miała ochotę się śmiać do rozpuchu. Pierwszy raz od dawna. Vilijar był rozkoszny. Ktoś tak niepewny i uroczy naprawdę był spadkobiercą straszliwego i potężnego markiza. Miała nadzieję, że w przyszłości Ilvo dobrze się nim zaopiekuje. Ktoś tak naiwny miałby trudny żywot. Świat mógł go zmienić, a zatracenie tego, kim teraz był, okazałoby się straszną stratą. Westchnęła, nie mogąc ukryć szerokiego uśmiechu.

— Uciekanie to równie ważna umiejętność, co walka. Należy wiedzieć, kiedy się wycofać, a kiedy iść naprzód — zauważyła, kiwając głową.— Tak. Czuję się doskonale.

I to z powodu twojej obecności, przyjacielu.

— Widziałam. I...

Nie mogła powiedzieć prawdy, co było oczywiste. Nie chodziło nawet o brak zaufania, a bezpieczeństwo chłopaka. Był jej przyjacielem i właśnie dlatego powinien trzymać się od tego wszystkiego z dala.

— Wyglądał okropnie. Kajdany, woda... Nawet nie wiem, co to wszystko robi. Chciałam odwiedzić po tym Alora, ale brat mi tego zabronił.

Rhea wyglądała na zatroskaną. Chociaż spotkany w lochu mag nie był tak naprawdę Alorem, to wciąż był to jej brat. Jak mogłaby być obojętna? Uniosła wzrok, widząc, że twarz chłopaka wykrzywiał smutek. W jego oczach stanęły łzy.

— To musi być straszne! Świadomość, że ktoś ci drogi jest w takich warunkach... Och, przepraszam. Wyglądam niegodnie — zauważył zakłopotany, szybko trąc oczy.

Rhea przypatrywała się mu w ciszy, aż w końcu zbliżyła się i objęła.

— Ciii... Ronisz je dla mnie, Vilijarze. Doceniam to. Jesteś dobrym chłopcem, obyś nigdy nie przestał taki być. Szczery, wrażliwy i chcący pomagać innym — zauważyła, gładząc go po plecach.

Vilijar stężał, po czym również ją objął. Uśmiechnął się lekko.

— Co jeśli życie zmusi mnie do stania się kimś innym? Złym? — spytał. — Każdy mówi, że jestem za słaby. Możliwe, że mają rację i ktoś to kiedyś wykorzysta.

Nie mogła zaprzeczyć. Zawsze istnieli tacy, którzy wykorzystają twoją słabość. Westchnęła.

— Póki będziesz umieć być taki dla tych, których kochasz, to w porządku. Nigdy nikt nie jest idealnie dobry. Każdy ma w tym jakiś cel, czy to dla zysku, czy dla swojej idei. W tym nigdy nie chodzi o ogólne dobre samo w sobie. Dbaj o siebie i o drogie sobie osoby, to wystarczy. I nie daj się zniszczyć. Najgorszym jest nie mieć niczego, na czym nam zależy.

Nie odpowiadał, ale Rhei to nie obchodziło. Mogła mieć dość dziwną postawę, ale uważała ją za jedyną słuszną. Dla Kaladina była w stanie stanąć przeciwko światu, zawrzeć pakty z samym mrokiem i żyć tak, jak dotąd tego nie robiła. Nie było niczego cenniejszego od tych, których się kochało.

— Dobrze, chociaż myślę, że to głupie. Niewielu ludzi byłoby w stanie znieść naszą mroczną stronę. W końcu każdy ma w sobie potwora — zauważył cicho.

— Czy w takim wypadku naprawdę są to nasi najbliżsi? Ten, kto cię ceni, zawsze będzie to robić. Nawet jeśli przyjdzie mu stanąć przeciwko tobie, to w jego oczach i tak nie dostrzeżesz nienawiści.

Vilijar odsunął się, marszcząc brwi.

— Nie rozumiem. Masz na myśli, że taka osoba mogłaby mnie zdradzić?

Pokręciła głową.

— Nie, oczywiście, że nie. Możemy kogoś cenić, ale ta osoba wcale nie musi chcieć z nami od razu iść. Nie oszuka cię, bo będziesz wiedzieć, że nie może się z tobą zgodzić, stanie naprzeciw ciebie przez swoje ideały, ale ostatecznie te będą martwe, bo nie zdoła cię zranić. Ty również nie. W razie sytuacji, gdy jednak jedno z was drugie skrzywdzi, to nigdy sobie tego nie wybaczysz. Tak już jest — skomentowała, wzruszając ramionami, widząc, że na twarzy szlachcica wywołała tylko jeszcze większą dezorientację. Uśmiechnęła się. Faktycznie, może na swój sposób to, co mówiła, brzmiało szalenie. — Powinieneś iść. Nie chcę, aby ktoś cię tutaj znalazł. Ilvo bywa porywczy, a pałacowe lochy to nie miejsce dla chłopców jak ty.

Vilijar wyraźnie chciał zaprzeczyć, powiedzieć, że żaden z niego chłopiec, ale pod ostrym i poważnym spojrzeniem Rhei jedynie westchnął, przewracając oczyma. Wyglądało to zabawnie, a przede wszystkim naturalnie. Nie był już przy niej paniczem, a sobą. Gdy odszedł, Rhea pomyślała, że przyjemnie byłoby przedstawić go Kaladinowi, Aspen i Alorowi. Nie tak, jak dotąd mogli się znać, a tak, by powiązała ich więź sympatii bądź przyjaźni. Przed tym jednak musiała zrobić jedną rzecz, a było nią pokonanie pewnego mrocznego maga i uwolnienie starożytnego bóstwa.

~ CDN ~

Witam w ten uroczy poranek ^^ Skończyłam, przeczytałam i wrzucam. Uprzedzam, że zbliżamy się powoli do końca i ostatecznego rozstrzygnięcia przygody Kaladina oraz Rhei. Jaki będzie to koniec? Nie zdradzę, nie powiem... 

Miłego dnia kochani!

Twitter: @___Mefi___

Instagram: @qitria

Data pierwszej publikacji: 25.03.2024

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro