Rozdział 1 - List w butelce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyjeżdżając kolejny raz w tym roku nad morze, nie czułam nic więcej niż po prostu nostalgii.

Zawsze gdy byłam w Ustroniu Morskim, to miejsce miało na mnie kojący wpływ. Kiedy byłam mała, często odwiedzałam je razem z rodzicami, a gdy moim oczom ukazywał się bezkresny horyzont wypełniony wodą, nic nie miało takiej siły, aby mnie od niego odciągnąć. Wbiegałam do morza, krzycząc, że jestem syrenką i muszę wrócić do domu - myślę, uśmiechając się na to wspomnienie.

Gdy moje stopy stykają się z piaszczystą plażą, wiem że teraz tak naprawdę jestem w domu. A gdy mój policzek, dotyka delikatny powiew wiatru, kolejny raz żałuję, że to nie tutaj płynęło moje życie, tylko w małej wsi niedaleko Poznania. Życie tam było spokojne, ale nudne, a obie te rzeczy mimo tego, że są podobne, różnią się całkowicie.

Zawsze chciałam czegoś więcej.

Mama odkąd tylko pamiętam, powtarzała:

"To ty o wszystkim decydujesz. Nic nie ma wpływu na twoją przyszłość. Tylko ty sama, możesz podjąć dobrą, albo złą decyzje".

Jako mała dziewczynka nie rozumiałam jej słów, nie wiedziałam, co one oznaczają. Lata biegły, ja rosłam i odkryła, że istnieje coś takiego jak marzenia. Marzyłam. O szkole, o studiach, o moim przyszłym życiu. O rodzinie, o wielkim domu z widokiem i o wszystkim czego już chyba nigdy nie uda mi się doświadczyć. W życiu każdego człowieka, przychodzi ten jeden moment, gdy boimy się o swoją przyszłość. Boimy się tego co nas czeka. Boimy się żyć.

Gdy doszłam do momentu, w którym miałam już wszystko... W sekundę to wszystko znikło.

Siadam na piaszczystej plaży, wpatrując się w nieskończone morze, tak jakby ono mogło mi zwrócić moją stratę. Oddać, tak jak przypływ oddaje różne rzeczy.

"To ty o wszystkim decydujesz, nic nie ma wpływu na twoją decyzje..."

W mojej głowie znów rozbrzmiewa głos matki. Matki, która mówiąc to swojemu dziecku, szczerze w to wierzyła. Niestety, myliła się. Jest jeden aspekt naszego życia, na który nikt z nas nie ma wpływu.

- Mamo! Mamo! - na dźwięk tych słów podskakuję zaskoczona.

Jak przez mgłę widzę mojego synka Krystiana, który biegł w moim kierunku. Ubrany był w błękitne spodenki i bluzkę z krótkim rękawem w biało niebieskie paski. Na jego głowie spoczywała czapka marynarza, którą musiał przytrzymywać dłonią, tak aby w szaleńczym biegu, nie zgubić jej po drodze. Wszystko wyglądało komicznie, tym bardziej, że wiał mocny wiatr, przez który z ledwością dawał radę się przedrzeć. Wymachiwał dłońmi, tak jakby mógł złapać powietrze, dzięki czemu szybciej znalazł by się przy mnie.

Wybuchałam szczerym, niekontrolowanym śmiechem na ten widok. Zanim mały łobuz dobiegł do mnie, zaliczył glebę co najmniej dwa razy w piachu. Ale się nie poddawał, nigdy tego nie robił i wtedy też nie zamierzał tego uczynić.

- Mamo! - krzyknął ponownie i gdy w końcu do mnie dobrnął, rzucił się w moje ramiona, jednocześnie przewracając nas na ziemie. - Mamo! Jestem piratem! Arr! - krzyknął mi do ucha.

- Hej, hej, hej. Mały, zaraz mnie udusisz - powiedziałam, pomiędzy jednym wybuchem śmiechu, a drugim. - Pokaż mi się - dodałam, ściągając go ze mnie i udając, że przyglądam mu się z wielkim skupieniem. Mały nie przestając się śmiać, trzymał mnie za dłonie i czekając na opinie, mówił:

- Tata obiecał mi, że będę piratem, ale nie mieli już stroju piratów. Powiedziałem, że może być ten, przecież martynarz też może zostać piratem - tłumaczy, a ja kolejny raz wybucham śmiechem.

- Marynarz kochanie, nie martynarz.

- Martyn... Martynarz... - spróbował się poprawić, jednak nadal nie mógł wymówić poprawnie tego słowa.

- Jestem całkiem pewna, że jakiś MA-RY-NARZ... - powiedziałam, zwracając szczególna uwagę na trudne dla niego słowo. - ... mógł się zbuntować i zostać piratem. To całkiem prawdopodobne - dodałam, uśmiechając się do malucha.

- Mar... Marty.. Maryrzarz - mruczy pod nosem maluch, a ja kolejny raz się śmieje.

- Może po prostu uznajmy, że jesteś piratem i tyle? - zapytałam, na co mały od razu porzucił marne próby i odwracając się ode mnie, ruszył biegiem w stronę wody, gubiąc przy tym czapeczkę.

- Będę zbuntowanym martynarzem! Bardzo, bardzo złym! - krzyczał na całe gardło, biegnąc w stronę wody.

A ja kolejny raz wybuchnęłam śmiechem, jak na czterolatka Krystian był niesamowitym dzieckiem. Pełnym energii, czasami miałam wrażenie, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Uwielbiał oglądać bajki i co tydzień stawał się kimś innym. Teraz był piratem, tydzień temu był supermenem, a jeszcze wcześniej twierdził, że jest Spider-manem, którego jeszcze nie ugryzł pająk.

- Mamo, dlaczego nie jestem jeszcze Spider-manem? Na pewno jakiś już mnie ugryzł, przecież mamy ich tyle w domu! - chodził, pytając to mnie to Kamila - mojego męża.

I wbrew pozorom, nie, nie mieliśmy tylu pająków w domu. A te które już faktycznie się trafiły, raczej nie gryzły. Raczej, bo nie zamierzałam tego sprawdzać, w odróżnieniu od Krystiana.

Co za dzieciak - pomyślałam wtedy. Kto w jego wieku nie boi się pająków? Nawet mnie czasami przerażały.

Ruszyłam za nim i widząc, że bezpiecznie znajduję się na brzegu, nachyliłam się, aby podnieść upuszczoną przez niego czapkę, jednak męskie dłonie ubiegły mnie szybciej.

- Widzę mój statek na horyzoncie - krzyczał Krystian, a ja wpatrywałam się w błękitne oczy mojego męża, który wyciągał czapeczkę w moja stronę. - Płyną po mnie! Tato zobacz! - krzyczał, mały wpatrując się w jakiś punkt oddalony daleko, na horyzoncie, w miejscu, gdzie słońce zlewało się prawie z wodą. Faktycznie, płynął tam statek, najpewniej jakiś wycieczkowy.

- Cała twoja krew - powiedział Kamil, kładąc jakiś przedmiot na ziemi. 

Zanim jednak dałam radę mu odpowiedzieć, biegł już do naszego syna. Złapał go od tyłu i posadził sobie na plecy, tak że malec na wszystko miał widok.

- Nie wierze! To jest twój statek? - powiedział z udawaną ekscytacja Kamil, zupełnie jakby naprawdę w to wierzył. Zawsze rozmawiał z naszym synem, traktując go na równi i całkiem poważnie. Nawet wtedy, gdy w grę wchodziły dziecięce fantazje i wymysły. I za to bardzo go kochałam. - Ale zabierzesz mnie i mamę z sobą prawda? - zapytał Kamil, zupełnie jakby naprawdę obawiał się tego, że malec nas porzuci tu na plaży, a sam odpłynie w siną dal.

- No nie wiem - powiedział Krystian, odwróciwszy się w moją stronę z chytrym uśmieszkiem. A gdy dołączył do niego również jego ojciec i obaj wpatrywali się we mnie, jakby naprawdę to rozważali, śmiejąc się pod nosem czułam, że wewnętrznie rozpływam się na ich widok.

Krystian to mała kopia swojego taty, po mnie odziedziczył naprawdę mało. Oboje mają czupryny ciemnobrązowych włosów, a i nawet uśmiechają się w ten sam sposób, prawy kącik ust wędruję wędruje ku górze w stronę dołeczka w policzku, który obaj posiadają. Po mnie chłopiec ma jednie brązowe oczy, lecz czasami gdy na mnie patrzy, mając identyczny błysk w oku co jego ojciec, nawet tego nie dostrzegam. Są kropka w kropkę tacy sami, moi chłopcy.

- Hej! - krzyknęłam w ich kierunku, udając oburzoną. - Kto będzie wam gotował takie pyszne obiadki, gdy mnie tu porzucicie? - zapytałam, kładąc dłonie na biodrach.

Chłopaki spojrzeli po sobie i wtedy Kamil udając że szepcze - udając, bo i tak wszystko było słychać - powiedział:

- Faktycznie, obiady robi dobre...

- Kamil! - powiedziałam oburzona. Ah ta męska solidarność, nawet teraz musi przeciągać naszego syna na swoją stronę. Są oni i ja. Chłopaki i ja, dziewczyna jak to kiedyś powiedział Krystian. Eh, może kiedyś się to zmieni? - pomyślałam, jednocześnie rozmyślając o tym, że fajnie było by mieć kiedyś córkę. Małą blondyneczkę, która dla odmiany była by moją kopią. Wtedy obie byśmy sprzymierzyły się przeciwko nim. Może kiedyś - dodałam w myślach, uśmiechając się pod nosem.

- Mamo! Musisz z nami jechać! Jestem Martnarzem! Rozkazuję, że pojedziesz! - wykrzykuję władczo chłopiec, a ja widzę jak jego ojciec trzęsie się z śmiechu. Martynarz. Hit roku. - Tato, biegnij tam! Tam nas zobaczą - powiedział chłopiec, a Kamil posłusznie spełnił jego prośbę.

Gdy obaj oddalili się na kilka metrów, spojrzałam na to co Kamil położył na ziemi. Butelka, pewnie do wyrzucenia - pomyślałam, chwytając ją i wracając na koc, pilnować naszych rzeczy. 

Dzisiaj na plaży było mało osób, najpewniej było to spowodowane brzydką pogodom, jaka utrzymywała się przez cały dzień. Większość osób postanowiła po prostu spędzić czas w domach, albo w innych miejscach niż plaża. Dopiero teraz zaczęło się przejaśniać i postanowiliśmy z tego skorzystać, przychodząc tu.

Gdy usiadłam na kocu, wzięłam w rękę przezroczystą, szklaną butelkę, chcąc wrzucić ją do torby plażowej, a później się jej po prostu pozbyć, jednak coś przykuło moją uwagę. A mianowicie, kawałek papieru i długopis w środku. 

Wyjęłam oba przedmioty i rozwijając papier, zdałam sobie sprawę, że kartki są puste z obu stron. Dziwne. Zdezorientowana spojrzałam w kierunku swojego męża i nie mogąc wymyślić nic mądrego, zawołałam go.

- Co to? - zapytałam, wskazując przedmioty.

Kamil posadził małego na środku koca, a sam usadowił się na jego brzegu. Krystian, gdy tylko zauważył co leży na kocu, od razu rzucił się na butelkę.

- Mapa skarbów! Tu na pewno jest mapa skarbów! - wykrzykiwał, chwytając kartkę i butelkę. Jego płomienny uśmiech przygasł, gdy zobaczył, że kartki są puste.

Mój mąż uśmiechnął się szeroko, wpatrując się to we mnie to w Krystiana. Oboje nie mogliśmy usiedzieć z ciekawości i może prawdą było to, że Krystian wyglądał jak ojciec lecz charakter podobno miał po mnie, w co nie do końca chciało mi się wierzyć. To dziecko było marzycielem, był ciekawy świata, wszystkiego, a ja taka nie byłam, przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak wszyscy mówili tak jak Kamil, że to jest moja krew. Moi rodzice, teściowie, nawet znajomi z czasów gimnazjalnych, z którymi wciąż utrzymywałam kontakt, mówili że chłopiec jest taki sam jak ja. Chciałabym widzieć siebie, tak jak widzę jego. Beztroskiego i cieszącego się życiem.

- Uszykowałem butelkę i kartkę, ponieważ napiszemy list i wrzucimy go do morza. Może ktoś go kiedyś odnajdzie - powiedział, a ja wstrzymałam oddech, jednocześnie powstrzymując ekscytacja, ponieważ nie chciałam wyglądać jak mój czteroletni syn w tamtym momencie.

- Tato, mogę ja? Mogę coś napisać? Proszę? - zapytał malec, wczepiając się w rękę ojca. Spojrzał na niego wielkimi, błagalnymi oczyma.

- Każdy z nas coś napisze - powiedział Kamil, wyciągając jedną kartkę w moją stronę, drugą dając Krystianowi, a ostatnią zostawiając sobie samemu.

- Ale co to ma być? - zapytał mały.

- Coś mądrego, coś takiego, co kiedyś ktoś przeczyta i uśmiechnie się na te słowa - tłumaczył maluchowi, a ja sama zaczęłam rozmyślać nad tym, co takiego mogłabym napisać.

Pierwszy długopis do dłoni wziął Kamil, w skupieniu pisząc coś na swojej kartce, gdy skończył bez pokazywania nam, zwinął ją i wrzucił do butelki.

- Nie powiesz nam co napisałeś? - zapytałam ciekawa.

- To tajemnica - odpowiedział, przykładając palec do ust, aby podkreślić swoje słowa.

Następny był Krystian, który mimo tego, że był nadzwyczaj mądrym chłopcem jak na czterolatka, nie umiał napisać nic innego niż swoje imię.

Więc szepnął coś na ucho swojego ojca, a ten zapisał jego słowa. Zmarszczyłam brwi, widząc że trochę tego jest. Ciekawe co też mądrego wymyślił. Gdy skończył chłopiec również dramatycznie przyłożył palec do ust, pokazując ojcu aby nie zdradził jego tajemnicy. Kamil pomógł małemu, który koniecznie chciał się podpisać, czego efektem na dole kartki były gryzmoły, które składały się na podpis: Krystian lat 4.

Gdy przyszła moja kolej długo zastanawiałam się, co też takiego mogę mądrego napisać, aż w końcu do głowy wpadła mi pewna myśl... Gdy skończyłam pisać, włożyłam swoją kartkę do butelki, również nie pokazując jej treści żadnemu z ciekawskich oczu moich chłopców, którzy byli ostatnimi do pokazania mi swoich prac, a pierwszymi do oglądania mojej. Kamil w końcu wziął butelkę ode mnie i zakręcił ją.

Wstając rozejrzałam się dookoła, ale w naszym pobliżu nie było żadnych ludzi, więc spokojnie zostawiłam nasze torby na piachu. Wzięłam Krystiana na ręce, nie potrafiąc nie zwrócić uwagi, na to że robi się coraz cięższy. Mój mały chłopiec, jeszcze niedawno trzymałam go na rękach takiego malutkiego - pomyślałam, tuląc go do siebie mocniej. Chłopiec nieświadomy moich rozmyślań, podskakiwał radośnie w moich ramionach. Poczułam dłoń Kamila w mojej dłoni i razem ruszyliśmy w stronę morza.

- Jestem pewna, że to podchodzi pod śmiecenie - mruknęłam z przekąsem, jednocześnie uśmiechając się pod nosem. - Moglibyśmy pewnie dostać za to mandat, gdyby nas ktoś przyłapał - dodałam, spoglądając w jego stronę.

- To magiczna chwila - powiedział, wskazując morze, nas i butelkę.

- Magiczna chwila? - zapytałam, wybuchając śmiechem.

Ale nie mogłam się z nim nie zgodzić, w prawdzie ta chwila była i zwykła i jednocześnie niezwykła. Była zwykła jak wiele innych chwil, które spędziliśmy razem, a jednocześnie niezwykła, ponieważ dla każdego z nas znaczyła o wiele więcej.

- Tak, magiczna - powiedział, zatrzymując się przy brzegu. Nachylił się i włożył butelkę do wody, sprawdzając czy aby na pewno jest szczelna. Była. - Jestem gotowy zapłacić za te chwilę każdą cenę, nawet największy mandat - dodał, wstając. - A ty?

Wpatrywałam się w niego, uśmiechając się najszerzej jak tylko mogłam. Wiedziałam, że w tamtej chwili miałam wszystko, wspaniałego męża, który był również moim przyjacielem, trzymałam na rękach naszego syna, który był radością każdego naszego dnia. Nie chciałam nic więcej, miałam wszystko.

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, mały łobuz w moich ramionach, odwrócił się w naszą stronę wykrzykując:

- Zapłaćmy każdą cenę!

Kamil spojrzał na mnie i oboje wybuchliśmy śmiechem.

- Zapłaćmy każdą cenę - powiedziałam, przytulając mojego małego chłopca i ściskając dłoń mojego ukochanego.

- Zapłaćmy każdą cenę - dodał, po czym puszczając moją dłoń, rozpędził się i biorąc zamach, wyrzucił butelkę z naszymi listami, daleko, daleko od brzegu.

Po czym podszedł do mnie i przytulił z całych sił, a ja odpowiedziałam tym samym. Nawet Krystian na chwilę się uspokoił, wtulając w moje ramie.

Miałam wszystko i byłam w stanie zapłacić za to każdą cenę.

***

- Mamo! Mamo! - gdy zaskoczona spoglądam w kierunku głosu, przed moimi oczami ukazuję się jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Wspomnienie wypełnia mnie całą, gdy patrzę na małą dziewczynkę, biegnącą w stronę koca swojej mamy, niedaleko ode mnie.

Szybko wycieram pojedynczą łzę spływającą, po moim policzku. Po czym chwytam kartkę papieru i zaczynam pisać.

Pamiętaj, że masz wszystko. A jeśli wydaje ci się, że tak nie jest, to na pewno jesteś wszystkim dla kogoś innego. Dbajmy o te osoby, bo jedyną rzeczą, której nie możemy przewidzieć i zaplanować jest śmierć. A nie ma takiej ceny, jaką moglibyśmy jej zapłacić, aby nie przychodziła.

Gdy kończę pisać wkładam liścik do butelki i ruszam w stronę morza. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, rzucam butelkę na pożarcie falą. Gdy znika mi z oczu, czuję jak rozpiera mnie nostalgia, smutek i żal. Nie ma ceny, którą mogłabym zapłacić.

Gdy odwracam się, aby wrócić na swoje miejsce, coś plącze mi się pod nogami i nieomal upadam.

Patrzę na dół i zaskoczona widzę tam butelkę, która na pierwszy rzut oka wygląda jak moja. Jednak gdy obracam ją w ręce, okazuje się być śliska i cała oblepiona od glonów, zupełnie jakby trochę czasu spędziła już w wodzie. Trzymając ją w dłoni, ruszam w stronę koca, coś za coś. Naśmieciłam, to chociaż sprzątnę po kimś innym. 

Gdy jestem już na miejscu, przyglądam się swojemu znalezisku. Słyszę jakiś dźwięk, gdy poruszam nią w górę i dół, jednak przez to że jest ona pobrudzona, nie mogę dojrzeć co jest w środku... Jakiś cichy głosik mówi mi, że może są to list, które napisaliśmy razem dwa lata temu.

Spanikowana próbują ją otworzyć, jednak wyślizguje mi się z dłoni. Chwytam koc i owijam nim butelkę, chwilę siłując się z starym korkiem. Gdy w końcu udaję mi się go wyjąć, czubkami palców wyciągam jej zawartość. Wstrzymuje oddech i czuję jak dłonie zaczynają mi sie trząść. Proszę niech to będą nasze listy, proszę...

Chwytam kartki w dłonie i zaczynam czytać tekst.

"Przyjacielu!

Jeśli znalazłeś ten list, to być może jesteś moją jedyną szansą, a ja mogę tylko jedynie mieć nadzieje, że okażesz się osobą, godną powierzenia tak istotnego sekretu. Niestety, mam zbyt mało czasu, żeby wszystko dokładnie Ci wyjaśnić. Moi wrogowie są blisko i wiem, że będą starali się dotrzeć do celu przed Tobą. Jeśli im się to uda, to nadejdą naprawdę paskudne czasy, a świat, jaki znamy może legnąć w gruzach. Dlatego, zaklinam Cię, jeśli wierzysz w miłość, dobro i sprawiedliwość, nie szczędź wysiłków, żeby chronić Skarb. Wraz z jego unicestwieniem, zniknie wszelka nadzieja.

W chwili, gdy piszę te słowa Skarb, jest bezpieczny. Ukryłem go w miejscu, do którego doprowadzą Cię dobrze ukryte wskazówki. Pierwsza z nich czeka na Ciebie w mieście, który w herbie ma dwa krzyże oraz koronę, w domu mojego przyjaciela, który trudnił się handlem.

Pamiętaj, aby nie wzbudzać podejrzeń, musisz udać się tam w tajemnicy. Nie ufaj nikomu na swej drodze i nikomu nie powtarzaj sekretu tego listu. Skarb musi zostać przeniesiony, zanim wrogowie dowiedzą się o twojej misji i zdołają cię powstrzymać!

Chciałbym wyjaśnić Ci więcej, ale zbyt wiele wskazówek, naraziłoby nas wszystkich na zdradę. Mój czas się kończy, ale Twoja podróż, dopiero się zaczyna!

Pamiętaj, nie postępuj "ani tchórzliwie, ani zuchwale."

K.M.Z"

Zaskoczona marszczę brwi i kolejny raz czytam zawartość listu. 

Kręcąc głową rozglądam się dookoła, tak jakbym mogła odnaleźć jego nadawcę, jednak plaża już wyludniała, nawet kobieta z dziewczynką odeszły. Słońce już zaszło, a i pogoda przestała dopisywać, od strony morza zaczyna wiać mocny wiatr, wznoszący w powietrze suchy piasek.

Nagle ogarnia mnie bezpodstawny lęk i uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Dreszcz przebiega po moim ciele, na co szybko zaczynam pakować swoje rzeczy, wkładając list kieszeni bluzy. 

Kolejny raz rozglądam się po plaży. Co za bzdury, ale się komuś musiało nudzić. 

Jednak gdy jestem już w moim hotelu i leże w łóżku, nie potrafię zapomnieć o tym liście i tajemniczym miejscu, do którego mnie ono kieruje. Czytam jeszcze raz i mój wzrok przyciąga cytat na dole "ani tchórzliwie, ani zuchwale".

Chwytam telefon i wpisuję go w wyszukiwarkę.

Pierwszym co mi się ukazuję jest notatka z Wikipedii "Herb Gdańska". Wchodzę w to i nie wierzę własnym oczom. Herb Gdańska to dwa krzyże oraz korona. Jak w liście. A dewiza to "ani zuchwale, ani bojaźliwie."

Nie mogę się powstrzymać, następną rzeczą jaką wpisuję w wyszukiwarkę, jest droga stąd do Gdańska. 

******************************************

Równiutko 3000 słów! Matko ledwo się zmieściłam, a jestem zwolenniczką długich tekstów! :D Mogła bym pisać i pisać dalej, tak się wkręciłam, jednak nie na tym polega to wyzwanie. Mam nadzieje, że Wattpad nie oszukał mnie z ilością słów ;)

Historia ta powstaje, na podstawie konkursu pt. "Słoneczniki 2020", którego twórcą jest @AmbassadorsPL serdecznie zapraszam was do wzięcia udziału, ponieważ konkurs sam w sobie przyjmuję bardzo oryginalną formę, która urzekła mnie od razu, gdy o niej przeczytałam!

Dodam jeszcze kilka słów o mojej historii:

Zaczynając pisać, chciałam napisać coś oryginalnego i zaczynającego się trochę w inny sposób, trochę z inną tematyką, może trochę smutną, jednak wierzę, że to opowiadanie ma potencjał. Że będzie to przygoda inna niż reszta, o poszukiwaniu Skarbu, jednak dla mojej głównej bohaterki ta podróż może stać się czymś więcej, co pomoże jej po prostu żyć dalej...

Mam nadzieje, że historia, którą sobie w głowię wymyśliłam, pokryję się z tym co przygotują dla nas prowadzący w tym interaktywnym wyzwaniu ;D Jak na razie dla mnie jest to świetna zabawa i gratuluję pomysłu!

Zachęcam każdego, aby spróbował wsiąść udział w tym konkursie, bo tak naprawdę nie wiadomo co czeka nas dalej ;) i to jest chyba najlepsze :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro