R13.W którym wracamy do rzeczywistości (ale, czy na pewno?)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Stanisławie, proszę, odsuń się od książki. Wolę, by nasze dziecko nie straciło ojca.

Mężczyzna faktycznie cofnął się na drugi koniec stołu, odkładając lekturę. Nie był aż tak przerażony. Właściwe, utracił tylko część swojego naturalnego spokoju.

— Może wygląda jak Pochłaniacz, ale nim nie jest. Przecież on nie mógłby wziąć do ręki książki, pamiętasz?

— Wolę uważać. Jej tylko szkoda.

Cały czas byłem w szoku po pierwszej informacji, która do mnie doszła. Errata mówiła coś o ojcu i dziecku. Diana była w ciąży? Przecież to nie mogło być możliwe. Sądziłem, że będzie ze sobą nosić doniczkę albo coś.

„Faktycznie, mówiłam ci, że Erraty rodzą się z nasion z przekleństwem duszy. Wiesz, to nie do końca tak działa. I masz rację. Jestem w ciąży".

— Gratulacje dziecka, Stasiu — odezwałem się, co wyrwane z kontekstu musiało brzmieć dziwnie. Poprawiłem się: — Czym jest Pochłaniacz?

Na polanie wyrósł wodospad, a na jego ścianie zaiskrzył się obraz. Prosty, ale bardzo sugestywny.

— Pochłaniacze to potwory, które pożerają tekst, skazując postacie na bezcelową pustkę.

— Można ich obecność rozpoznać po tym, że tekst znika z papieru powoli, doprowadzając do samospalenia — wyjaśnił mój przyjaciel. — Tu tekst się pojawia, a nie znika. Pochłaniacze atakują natychmiast. Nie wiem, czemu ten miałby czekać.

Jeszcze raz spojrzałem na obraz na ścianie wodospadu przedstawiający ludziopodobny zbiór szmat, spod którego wystawały trupie, przerażające łapy. Byłem niemal zupełnie pewien, że ręka, którą widziałem na ilustracji po pierwszym liście, była ludzka. To musiał być Upiór, nie Pochłaniacz.

Zrozumiałem, że Diana przysłuchuje się moim myślom. Wbiła we mnie spojrzenie swoich pozbawionych koloru oczu i zdawała się po prostu czytać.

„Kontynuuj".

Chwyciłem przedmiot i poczułem bardzo przyjemny zapach morskiej wody przebijający się z woni starego papieru. Nie mogłem się powstrzymać, by nie wziąć głębokiego oddechu.

„Lubi cię. Musiała cię rozpoznać. Przypominasz ją sobie?"

Ją? Książkę? Nigdy nie czytałem czegoś takiego. Skąd miałbym ją znać? Diano?

Na żadne z pytań Errata nie chciała mi odpowiedzieć. Zamiast tego położyła palec na ustach, podnosząc kąciki ust.

„Może warto nie uprzedzać faktów".

Zawiesiłem wzrok na tekście, starając się ignorować fakt, że przenieśliśmy się z lasu na plażę, a wiatr siłował się ze mną, zamykając strony. Do tego ten piasek w ustach. Tfe!


(Kontynuacja)
— Dzień dobry. — Pokłoniła się istota. — Zapewne chcesz wiedzieć, czy dane mi było poznać słynnego Upiora z Opery?

Sir Arthur aż wstrzymał oddech. Czyżby paranormalne zjawisko odczytało jego myśli? Jeśli tak to, jak wiele zobaczyło?

— Proszę, nie dziw się. Ta książka również była w twoim księgozbiorze. — W cieniu brązowego kaptura błysnęły dwa ciemne punkciki ukryte za szkłami w złotej oprawie. — Och, pana Holmesa też dane już było ci poznać.

Profesor wykonał aż krok naprzód. Dopiero po wspomnieniu o sławnym detektywie zrozumiał, o czym mówią:

— Werter...

— Fascynujący szaleniec, doprawdy. Odrobinę postrzelony.



Cóż, biorąc pod uwagę to, że najczęściej pokazywał się w sklepie z dziurą w głowie niemal na wylot przez jego czaszkę... Tak, on jest bardzo mocno postrzelony. Nawet dosłownie.


(Kontynuacja)
— Co do pana, Kapitanie. Zdaje się, że podążyliśmy tropem tych samych książek. Szukał pan Wyspy Lincolna.

Profesor zmierzył przyjaciela wzrokiem, jakby widział go pierwszy raz. On miałby uganiać się za nieistniejącą, wyjętą z fikcyjnej opowieści wyspą? Był przecież aż nadgorliwie poważnym osobnikiem, który nie lubił marzycielstwa, o ile nie wykazywało zdrowego rozsądku. Do tego deklarował, że nie przeczytał ani jednej książki, ponad te, które musiał.

Upiór zamknął brązowy tom, który trzymał i zniknął. Zaraz pojawił się obok Kapitana, wciskając mu do rąk obitą błękitnym materiałem książkę:

— Może przypomni pan sobie drogę.

Stwór wyparował, pozostawiając trzech dżentelmenów i papugę zupełnie samych. Statkiem lekko bujało a Kapitan, po raz pierwszy od dłuższego czasu, otworzył książkę.



Jakimś cudem wróciliśmy do hotelowego pokoju i nadal było rano. Dziwne, miałem wrażenie, że czytaliśmy przynajmniej pół dnia. Może się pomyliłem i zajęło nam to całą dobę.

„Słyszałeś coś o względności czasu? To bardzo plastyczna materia".

Od tej fizyki aż zakręciło mi się w głowie. Nie można by wytłumaczyć tego jakoś prościej. Białą magią, na przykład?

— Może pójdziemy coś zwiedzić? Widziałam ciekawy ogród dość niedaleko stąd. — Diana wyjrzała przez okno. — Stała w nim osada wikingów. Momo pewnie będzie...

— Uwielbiam wikingów — krzyknęła dziewczynka. — Musimy tam pojechać. Mamo, tato, proszę.

Pojechaliśmy. Poza grodem wikingów był też park dinozaurów i mini zoo. Można by powiedzieć, że każdy znalazł coś dla siebie a szczególnie ja i Renate. Dostaliśmy godzinę wolnego, bo Stanisław i Diana zabrali dzieciaki na zwiedzanie grodu. Nie zdziwiłbym się, gdyby wyjechali stamtąd na smoku. Na szczęście, nic tak ekscentrycznego nie miało miejsca. Nie miało, gdyby przymknąć oko na to, jak jeden z dinozaurów (które miały być z plastiku!) nachylił się do mojego syna i pozwolił się pogłaskać. Zupełnie, jakbyśmy odkryli zaginiony świat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro