Rozdział 2: Life is brutal, babe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamykam oczy, żeby znów ujrzeć jego zielone spojrzenie. To niewiarygodne, że Jorge jest nawet w moich snach i nie obchodzi mnie to, że jest fikcyjny. Oczywiście wolę tego prawdziwego, ale nie pogardzę sobie tym drugim. W końcu to on pochodzi od tego oryginalnego, więc w jakiś sposób on naprawdę istnieje, mimo że widuję go tylko we śnie.

Chichoczę, gdy ponownie widzę moją wymyśloną krainę, moja głowa stworzyła już świat, gdzie mogłam być z Jorge, gdy on nawet mnie nie zauważał. Byłam tylko jego uczennicą, a teraz jestem żoną. Jednak Mechi miała rację, wszystko to, co mówiła o mnie i Jorge to faktycznie prawda.

Czuję ramiona owijające się o mnie, więc bardziej się wtulam, rozkoszując się snem. Jest mi wręcz wygodnie, a do mojego nosa dociera zapach, który znam na pamięć, tylko teraz nie mogę sobie przypomnieć do kogo należy.

Leżę na wpół śpiąca, marząc o moim nowym życiu. Ja, Jorge i mała fasolka. To takie nowe uczucie, gdy się wie, że w twoim organizmie rozwija się młody człowiek. Dziecko, które będzie oczkiem w głowie rodziców.

– Chyba powinienem się martwić, że zastaję moją żonę w łóżku z innym facetem. – Usłyszałam chichot mojego męża, który następnie złożył pocałunek na moim czole.

– Jorge? – spytałam. Ocknęłam się i przetarłam oczy. Obok siebie zobaczyłam Daniela, który musiał także usnąć, tak jak ja. – Co tutaj robisz?

– Mieszkam. Zapomniałaś?

– Nie wygłupiaj się. – Uderzyłam go w ramię. – Myślałam, że pojechałeś do sklepu.

– Przed chwilą wróciłem.

– Tak szybko? Ile ja musiałam spać?

– Kochanie, pół godziny mnie nie było – odpowiedział szatyn. – Zrobiłem zakupy i do tego kupiłem to, o co prosiłaś.

– Dziękuję – szepnęłam, a następnie złączyłam nasze usta w krótkim pocałunku.

– Obudzę Daniela – rzekł, lecz mu przeszkodziłam. – Co?

– Niech śpi – odparłam.

***

Wyszliśmy z naszej sypialni, gdzie zostawiliśmy Daniela. Jorge wziął mnie na ręce, gdy zbliżaliśmy się do schodów. Przewróciłam oczami na zachowanie mojego męża.

– Jorge, jestem w ciąży, a nie kaleką. Mogę sama chodzić po schodach.

– Ja nie chcę, żeby ci coś się stało – wytłumaczył.

– Czy ja nawet po schodach nie potrafię zejść? Jorge, proszę cię, nie załamuj mnie bardziej.

– Tini...

– Co Tini? – spytałam zdenerwowana. – Puść mnie! Ciążą to nie choroba.

– Tini, to nasze pierwsze dziecko, ja po prostu się martwię – wyznał szatyn i postawił mnie na podłodze, gdy skończyły się stopnie.

– Ja rozumiem, ale Jorge już mnie denerwujesz, gdy tak się zachowujesz – stwierdziłam.

– Postaram się trochę poprawić.

– Mam nadzieję – rzekłam.

Weszłam do kuchni, gdzie od razu wzięłam się za poszukiwanie żelków z siatek, które stały na blacie.

– Możesz mi wytłumaczyć, czemu przy drzwiach stoi walizka? – zapytał Jorge, gdy ja obżerałam się słodyczami.

– Daniel się wprowadził – wytłumaczyłam. – Pokłócił się z Michałem, a Daniel powiedział, że nie zamierza zostać z nim pod jednym dachem.

– Okey.

– Okey.

– Może okey będzie naszym zawsze? – spytał Jorge, poruszając w zabawny sposób brwiami, przez co ja wybuchłam śmiechem, kręcąc głową na głupotę mojego partnera.

– Za dużo romansideł Jorge.

***

Minął kolejny dzień. Mieliśmy teraz poniedziałek, gdzie nasze życie musiało powrócić do normy po udanym miesiącu miodowym. Usiadłam przy stole, rozkoszując się zapachem kawy w pomieszczeniu. Widok też niezły się trafił, gdy ujrzałam mojego męża w garniturze.

– Może chcesz, żebym się rozebrał? – zażartował, nabijając się ze mnie.

– Mógłbyś? – spytałam, a po chwili zdałam sobie sprawę, co powiedziałam. Kompletna idiotka! Ośmieszyłam się po raz kolejny przed nim, ale chyba się przyzwyczaił. Zmarszczyłam brwi, gdy Jorge zaczął się śmiać. – Nie za wesoło ci?

– Może wieczorem się rozbiorę – zamruczał mi do ucha. – Teraz nie mogę, spieszę się do pracy.

– Dlaczego musisz mnie zostawiać? – zapytałam, przygryzając wargę. – Dopiero wróciliśmy z miesiąca miodowego, a ty już musisz iść do pracy.

Usiadł koło mnie i objął ramieniem, całując w czoło.

– Myszko, takie życie. Co dobre, musi się skończyć.

– Life is brutal, babe! – wykrzyknął Daniel, gdy wszedł do kuchni. Przewróciłam oczami, żałując, że przyjęłam tego debila pod mój dach, ale przyjaciół nie zostawia się w potrzebie.

– I spokój się skończył – wymruczał szatyn, odrywając się ode mnie. – Będę po czwartej – dopowiedział, wspominając o godzinie, w której będzie w naszym apartamencie. – Kocham cię.

– Ja też cię kocham, tygrysku.

Jorge wyszedł, zostawiając mnie z Danielem. Dopiero teraz ujrzałam, że blondyn był w samych bokserkach.

– Może się ubierzesz, blondyneczko? – Uniosłam jedną brew do góry. Daniel wytknął mi język i odwrócił, żeby udać się do salonu, pewnie po to, by móc oglądać telewizję. – Dlaczego masz na tyłku Edwarda ze zmierzchu?!

– Bo jest seksi! – odkrzyknął. – Mój tyłek jest taki zajebisty, że każde gacie krzyczą o włożenie ich na moje boskie poślady!

– Boże! Z kim ja żyję? – spytałam załamana, chowając twarz w dłoniach.

Wstałam z krzesła, a następnie wyszłam z kuchni, udając się do mojego przyjaciela, który już zdążył się rozłożyć na kanapie.

– Zrób miejsce grubasie – odparłam, wciskając się za nim. Oparłam głowę na jego gołej klatce piersiowej i zaczęłam oglądać jakiś program. – To jest nudne.

– Twoje życie jest nudne – skomentował Wesley.

– Moje życie nie może być nudne, gdy ty jesteś w pobliżu. Wtedy ty byłbyś nudny.

– Twój tok myślenia mnie załamuje.

– Przynajmniej jest lepszy, niż twój – powiedziałam. – Ty tylko myślisz o gołych facetach.

– Nie tylko, też na tej liście jest twój mąż.

Uniosłam się i spojrzałam na niego.

– Chcesz ukraść mi męża, blondyneczko?

– Pewnie – odpowiedział Daniel. – Jerzy byłby idealnym kotkiem dla mnie. Ujeżdżałby mnie.

– Nie! Nie, nie mów tak o moim mężu w mojej obecności. – Pokręciłam głową, starając się wyrzucić ten obraz. – Zmoro nieczysta, przepadnij raz na zawsze.

Daniel się zaśmiał, przyciskając mnie bliżej siebie.

– Głupku, żartowałem.

– Ja wiem, ale teraz powiedz mojej głowie, żeby pozbyła się tego obrazu.

– Wyobraziłaś sobie mnie nago? – zapytał, poruszając sugestywnie brwiami.

– Nawet nie muszę sobie wyobrażać, bo cię już nie raz widziałam – rzekłam. – Czasem nienawidzę, gdy jesteś tak bardzo otwarty. Mógłbyś czasem gacie założyć, żebym nie musiała widzieć czegoś, czego nie chcę.

***

Mam nadzieję, że to gówno wam się podoba.

Cieszcie się, bo za niedługo nie będzie tak wesoło. Buhahah

To do następnego rozdziału


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro