IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po postępie, jaki udało się zrobić Alicji na początku tygodnia, w sobotę właściwie nie było już śladu. Ostatnie dni znów spędziła, leżąc na kanapie i pogrążając się w smutku, który nawet w tych stosunkowo lepszych momentach i tak nie odstępował jej na krok. Tak więc chwilowa poprawa niestety nie zwiastowała powrotu do normalności. Pewnie dlatego, iż Ala wciąż uważała, że nie ma już po co ani dla kogo żyć.

Jedyne momenty, kiedy starała się zachowywać, jakby naprawdę chciała znów stanąć na nogi, stanowiły wizyty Honoraty, która po aferze z listem wpadła jeszcze dwa razy. Tym razem Alicja bez problemu wpuściła ją do domu i nawet udawała przed przyjaciółką, że całkiem nieźle sobie radzi, chociaż oczywiście wcale tak nie było. Po odwiedzinach Anity i dzieciaków znów dopadło ją przeświadczenie, że razem z Mateuszem odeszły jej wszelkie szanse na szczęśliwą przyszłość. Jak niby miała ułożyć sobie życie, skoro osoba, u której boku chciała się zestarzeć, opuściła ją, zanim w ogóle na dobre zaczęli wspólną wędrówkę? Nie umiała sobie tego wyobrazić.

Zdawała sobie jednak sprawę, że to nie może trwać wiecznie. W końcu będzie musiała stawić czoło rzeczywistości. Mówi się, że czas leczy rany, ale ile tego czasu potrzeba, aby otrząsnąć się po takiej tragedii? Zapewne znacznie więcej, niż się wydaje. A może nigdy nie będzie go na tyle wystarczająco, aby zapomnieć o tym bólu, który czuła od kilku tygodni. Może to nigdy nie przeminie. I co wtedy?

Sądziła, że skoro już raz przeżyła utratę bliskiej osoby, to kolejny raz będzie łatwiejszy. Niestety oszukiwała samą siebie. Poza tym niespodziewana śmierć narzeczonego a wycieńczająca choroba matki, to dwie zupełnie inne rzeczy. Na to drugie mogła się jakoś przygotować. Dorota Banaszkiewicz zachorowała na raka piersi, kiedy jej córka miała zaledwie pięć lat. Wtedy pokonała chorobę, ale niestety dziesięć lat później nastąpił nawrót. I to z przerzutami. Walczyła ponad rok, ale ostatecznie tę walkę przegrała kilka tygodni po szesnastych urodzinach Alicji. Utrata matki to jedna z najdotkliwszych rzeczy, jaka może się przydarzyć nastolatce. Ala zamknęła się w sobie, a ojciec, który nigdy nie był zbyt wylewny, nie potrafił dotrzeć do córki, sam popadając w wir pracy. Z marazmu wyrwało ją dopiero spotkanie lokalnej grupy wsparcia dla nastolatków zmagających się ze śmiercią bliskich, na które zaciągnęła ją ciotka Ewa. I to właśnie tam poznała Mateusza.

Był od niej dwa lata starszy, a więc już wtedy pełnoletni. Kiedyś był uczestnikiem spotkań – po tym jak jego ojciec stracił życie na służbie – ale wtedy pełnił rolę pomocnika prowadzącego. Nie wiedziała, czemu usiadł akurat koło niej i zagadał, chociaż mógł wybrać towarzystwo dwóch innych dziewczyn, które były zdecydowanie ładniejsze i bardziej rozmowne od niej. Nie zniechęciły go jednak nawet jej półsłówkowe, mrukliwe odpowiedzi i naburmuszona mina. Opowiadał przyjaźnie o jakichś przyziemnych rzeczach, jakby czekał na moment, w którym blondynka w końcu się złamie i włączy do rozmowy. To jednak nie nastąpiło. A przynajmniej nie podczas pierwszego spotkania. Na drugie wcale nie miała zamiaru się wybierać, ale nie wiedzieć czemu, ciągnęło ją do tego chłopaka. Miał przyjemny głos, dobrze się go słuchało. Nawet jeśli mówił o głupotach, takich jak streszczanie ostatniego odcinka jakiegoś durnego reality show. Dlatego też pozwoliła ciotce zawieźć się na kolejne zebranie.

Kiedy dotarła na miejsce, sympatycznego szatyna nie było i ku swojemu zdziwieniu poczuła lekki zawód. A potem jej serce zabiło nieco szybciej, kiedy wpadł spóźniony do szkolnej klasy, w której odbywały się spotkania. Znów usiadł obok niej i nawiązał niezobowiązującą pogawędkę. Tym razem odpowiedziała mu odrobinę nieśmiało, ale już po chwili poczuła się przy nim niemal zupełnie swobodnie. I tak to się zaczęło. Lata przyjaźni, które ostatecznie przerodziły się w coś poważniejszego, co miało trwać wiecznie, ale zostało brutalnie przerwane przez złośliwe zrządzenie losu.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Podniosła go z stolika kawowego i zerknęła na ekran, na którym wyświetlał się napis „tata". Wahała się chwilę, czy odebrać. Z jednej strony nie miała ochoty na żadne rozmowy, ale z drugiej nie miała kontaktu z ojcem od dnia pogrzebu. Wypadałoby więc dać znać, że jednak żyje i ma się względnie nieźle. Przynajmniej pod względem fizycznym – worki po oczami były nieco mniejsze niż na początku tygodnia. Samopoczucie wciąż było marne, ale może uda się jej go oszukać. Ryszard Banaszkiewicz nigdy nie był zbyt domyślny. A przynajmniej nie w kwestii czyichś udręk czy nieszczęść. Wmówienie mu, że wszystko w niej w porządku nie powinno być więc problemem. Dlatego zdecydowała się przeciągnąć zieloną słuchawkę.

– Cześć, tato – starała się, aby jej głos brzmiał w miarę pogodnie.

– No, cześć – mruknął, odpuszczając sobie jakiekolwiek pieszczotliwe określenia, bo nigdy ich nie używał. – Jak się czujesz?

Pytanie brzmiało, jakby zostało zadane zdawkowo, bo tak wypada. Ala nie miała zamiaru się za to obruszać, bo to po prostu był sposób bycia jej ojca, który nie bawił się w żadne czułości. Dla niego liczyły się konkrety. Precyzyjne pytania i krótkie, treściwe odpowiedzi. Natura biznesmena, który nie ma czasu na roztkliwianie się nad błahostkami.

– Całkiem dobrze – odparła z lekko ściśniętym gardłem. – Lepiej – dodała. – Jakoś leci.

Wiedziała, że nie zabrzmiało to ani trochę przekonująco, ale ojciec nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Zapewne w tym samym czasie przeglądał jakąś dokumentację i bardziej był skupiony na kosztorysie nowej inwestycji niż samopoczuciu jedynej córki.

– To świetnie – stwierdził beznamiętnym tonem głosu. – Może w takim razie pomyślałabyś o powrocie do pracy? Leszek pytał, kiedy odzyska swoją najlepszą pracownicę.

Powinna się była tego spodziewać. Ojciec nigdy nie zadzwoniłby tylko po to, aby dowiedzieć się, co u niej słychać. Zawsze musiał mieć z tym jakiś interes. I teraz nie było inaczej.

Nie lubiła chwalić się tym, że pracę dostała właściwie po znajomości. Właściciel hotelu Azalia, Leszek Nielewski, był dobrym znajomym jej ojca. W dużej mierze zapewne dlatego, że to deweloperska firma Ryszarda była odpowiedzialna za budowę tego obiektu i Banaszkiewicz zarobił na nim krocie. Kiedy więc Alicja skończyła technikum hotelarskie i zaczęła studia z zarządzania, ojciec uznał, że może poprosić Nielewskiego o przysługę, aby ten znalazł jakieś stanowisko dla jego córki. I tak oto Ala wylądowała na recepcji w „Azalii". Lubiła tę pracę, bo nie była zbyt wymagająca, godziny pracy mogła ustalić tak, aby nie opuszczać zajęć na uczelni, a przy okazji miała szansę poznać realia pracy w hotelu od podszewki. W końcu marzyła o tym, aby samej kiedyś prowadzić własny tego typu biznes, więc każde doświadczenie było na wagę złota.

Alicja obroniła właśnie pracę licencjacką i zastanawiała się nad pójściem na magisterkę, kiedy niespodziewanie ówczesny menadżer hotelu niemal z dnia na dzień zrezygnował z posady. Pan Leszek nie zdołał zorganizować zastępstwa na czas, więc w hotelu zapanował lekki chaos, który Ala postanowiła okiełznać na tyle, na ile potrafiła. Od lat podglądała, na czym polega praca menadżera, poza tym trochę wiedzy wyniosła też ze studiów, więc uznała, że jakoś sobie poradzi. W ostatecznym rozrachunku okazało się, że była w tym naprawdę świetna – potrafiła zarówno udobruchać niezadowolonych gości, jak i utrzymać w ryzach czasami niezdyscyplinowany personel. Dlatego też Nielewski doszedł do wniosku, że łatwiej będzie mu zatrudnić nową recepcjonistkę niż menadżera, i zaproponował Alicji, aby przyjęła to drugie stanowisko. I takim oto sposobem Ala przejęła rządy w „Azalii", które sprawowała do dziś. A właściwie do zeszłego miesiąca, zanim jej życie wywróciło się do góry nogami.

Pan Leszek zapewnił ją jednak, że da jej tyle wolnego, ile tylko będzie potrzebować. Była mu za to wdzięczna, ale mogła się też domyślić, że w końcu szef zacznie się niecierpliwić. W końcu pełniła najistotniejszą rolę w hotelu. Zniknięcie na kilka tygodni mogło spowodować, że zapanował tam harmider, który ciężko będzie ogarnąć. Jedno brakujące ogniwo mogło zaważyć na losach całego interesu. Dlatego też zapewne powinna jak najszybciej wrócić do pracy.

– Nie wiem, czy jestem już na to gotowa – odparła zgodnie z prawdą, na co po drugiej stronie słuchawki rozległo się ciężkie westchnięcie.

– Nie możesz całymi dniami przesiadywać w domu i użalać się nad sobą – stwierdził ojciec. – Czasu nie cofniesz, musisz iść do przodu. A powrót do pracy ci w tym pomoże. Mnie pomogło.

Co do tego nie miała wątpliwości. Doskonale pamiętała, jak dzień po pogrzebie matki ojciec jak gdyby nigdy nic pojechał do firmy i siedział w niej do późnego wieczoru. I tak samo robił każdego kolejnego dnia. Jaka Alicja była wtedy na niego wściekała. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, jakby nie stracił najważniejszej osoby w swoim życiu. Dopiero z czasem zrozumiała, że to był jego sposób na poradzenie sobie z żałobą – zajęcie umysłu czymś innym, niemyślenie o rozpaczy. Ona tak jednak nie potrafiła. Jej praca polegała na kontakcie z ludźmi, a obecnie nie miała ochoty się z nimi męczyć. W takim stanie nie byłaby dobrym menadżerem. Jaki więc sens stawiać się w hotelu, skoro nie byłoby z niej żadnego pożytku?

– Ale mnie nie – burknęła. – Wrócę, kiedy będę czuła się na siłach.

– No to zbieraj te siły czym prędzej, bo za chwilę Leszek znajdzie kogoś na twoje miejsce i zostaniesz nie tylko sama, ale też bez roboty.

Ryszard myślał chyba, że tymi słowami zmotywuje córkę do podjęcia, według niego, właściwej decyzji. Alicja jednak nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Wiedziała, że nie ma co oczekiwać od ojca słów pocieszenia, ale nie sądziła, że okaże się tak nieczuły na jej cierpienie. Jak w ogóle mógł sugerować, że utrata pracy to równie wielkie nieszczęście jak śmierć mężczyzny, którego kochała całym sercem?

– Nie wszyscy są takimi cyborgami bez serca jak ty – syknęła. – Gówno mnie obchodzi, czy mnie wywalą z hotelu, czy nie, kiedy mój narzeczony nie żyje, a ja nie wiem, jak mam sobie ułożyć życie bez niego – wyrzuciła z siebie to, co tłumiła w sobie od dłuższego czasu. Nie liczyła na to, że ojciec zrozumie. Po prostu musiała to w końcu powiedzieć głośno. Może kiedy jasno określi problem, łatwiej będzie się jej z nim uporać.

Ryszard nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Nie wiedziała, czy nagle nie wiedział co powiedzieć, czy specjalnie zrobił pauzę, aby dać jej moment na ochłonięcie. Czekała cierpliwie na to, co powie, chociaż wiedziała, że tylko jeszcze bardziej ją to zezłości.

– Tym bardziej powinnaś zadbać o swoją przyszłość – stwierdził opanowanym głosem. – To, że część twojego życia legła w gruzach, nie oznacza, że powinnaś zaprzepaścić też tę, którą można jeszcze uratować.

W głębi serca wiedziała, że ojciec miał rację. Nie powinna dopuścić do tego, aby i jej życie zawodowe obróciło się w niwecz. Tylko to jej zostało. Hotel, o który dbała jak o swój. Kochała to miejsce i gdyby je również utraciła, już naprawdę nie widziałaby sensu dalszej egzystencji. Jeśli chciała chociaż po części odzyskać swoją rutynę, powinna rozważyć powrót do pracy. Może nie zaraz od poniedziałku, ale w najbliższym czasie.

– Dobrze, zastanowię się nad tym – odpowiedziała już nieco spokojniejszym tonem głosu. – Odezwę się do pana Leszka w przyszłym tygodniu – obiecała.

– No dobrze. – Ojciec wydawał się nieco uspokojony, ale nie do końca zadowolony. – Muszę już kończyć, za chwilę mam spotkanie z klientem – dodał, a w tle dało się słyszeć dźwięk otwieranych szuflad.

– Jasne – odparła z lekką ulgą, bo nie miała ochoty na dalsze słowne potyczki. – Dzięki, że zadzwoniłeś – dodała, chociaż rozmowa wcale nie należała do przyjemnych. Mimo to doceniała, że od czasu do czasu ojciec był skłonny podnieść słuchawkę i wybrać numer do swojej jedynej córki. Wiedziała, że na swój sposób się o nią troszczył i właśnie dlatego nalegał, aby zakończyła przedłużający się urlop.

– Trzymaj się – rzucił, po czym rozłączył się, zanim zdążyła się pożegnać. Nic nowego.

Podniosła się do siadu i odłożyła telefon na stolik. Rozmowa z ojcem nieco ją zdenerwowała, ale równocześnie skłoniła do zastanowienia się, czy chciała, aby tak wyglądała reszta jej życia – nicnierobienie, wypłakiwanie się w poduszkę i roztrząsanie szans, które odeszły bezpowrotnie. W tej chwili nie było jej stać na wiele więcej, ale wiedziała, że czas na rozpaczanie wkrótce powinien dobiec końca. Musiała ruszyć do przodu. Musiała podjąć walkę o swoją przyszłość. Nie będzie ona taka, jak Ala sobie wymarzyła, ale może jednak czekało ją jeszcze coś dobrego. Była przecież młoda, miała całe życie przed sobą. Na pewno los zaplanował dla niej coś więcej niż tylko smutek, żal i łzy.

Rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, co ze sobą począć. Nagle poczuła potrzebę podniesienia się z kanapy i zajęcia czymś konkretnym. Z natury była osobą, która nie potrafiła ani chwili usiedzieć na miejscu. Nawet odpoczynek zazwyczaj wiązał się z jakąś aktywnością. Na leniwe wylegiwanie się przed telewizorem pozwalała sobie dopiero wtedy, gdy naprawdę już nie miała na nic siły. Albo kiedy Mateusz organizował dla nich wieczorne seanse filmowe. Generalnie jednak wyznawała zasadę, że ruch to zdrowie, a kanapowy tryb życia to gwarancja otyłości i przedwczesnego zawału. Dlatego teraz zaczęła się dziwić sama sobie, że przez ostatni miesiąc tak bardzo zaniedbała swoje postanowienie o utrzymaniu wysokiej aktywności ruchowej. Nawet jeśli miała na to dobre usprawiedliwienie.

Ale koniec z tym. Jeszcze chwila i jej mięśnie zapomną, jak się pracuje. Nie mogła do tego dopuścić, bo odzyskanie dawnej formy zajęłoby jej wieczność. Musiała w końcu wziąć się za siebie.

Postanowiła zacząć od czegoś prostego, co nie wymagało wiele wysiłku i wychodzenia z domu. Była sobota – dzień sprzątania. Tak, to był dobry pomysł. W domu nie panował bałagan, ale przydałoby się w końcu przetrzeć kurze, odpalić odkurzacz i przemyć mopem podłogi. Taki powrót do rutyny dobrze jej zrobi. W końcu kochała porządek, a sobotnie sprzątanie stanowiło obowiązkowy punkt tygodnia.

Zaczęła od łazienki. Wyszorowała każdą możliwą powierzchnię – wannę, kabinę prysznicową, muszlę klozetową, umywalkę, wszystkie półki, szafki i kafelki. Sądziła, że znów ogarnie ją rozpacz na widok kosmetyków Mateusza, które wciąż stały tam, gdzie je zostawił, ale trzymała się dzielnie. Żel pod prysznic, pianka do golenia, woda po goleniu, dezodorant, szczoteczka do zębów. Wzięła do ręki każdą tę rzecz, przetarła szmatką i odłożyła na swoje miejsce. Wiedziała, że prędzej czy później należało je po prostu wyrzucić. Przecież i tak już nikt ich nie użyje. Nie potrafiła się jednak jeszcze do tego zmusić. To dawało jej złudną nadzieję, że może ich właściciel kiedyś jeszcze wróci. Wiedziała, że to absurd, ale tak było jej chociaż odrobinę łatwiej.

Potem przeniosła się do kuchni, gdzie oczywiście też natknęła się na oznaki bytności narzeczonego – jego ulubiony kubek do kawy; wyszczerbiony talerzyk, z którego codziennie rano jadł górę kanapek; kufel, do którego przelewał piwo, bo nie lubił pić z butelki. Z każdym tym naczyniem obchodziła się bardzo ostrożnie, jakby, nie daj Bóg, nie chciała go upuścić i potłuc. Jeszcze niedawno to były przedmioty codziennego użytku, a teraz stanowiły dla niej drogocenne pamiątki, których nigdy nie ośmieli się pozbyć. Każda z tych rzeczy w jakiś sposób składała się na postać Mateusza. Dzięki nim łatwiej będzie jej pamiętać o nawet drobniejszych wspomnieniach, które pozostawił po sobie ukochany.

Kiedy i kuchnia lśniła czystością jak nigdy, Ala wróciła do salonu. Przecierała kurze z komody, kiedy natknęła się na stosik kopert i innych papierów. Była to głównie poczta, którą wyrzuciła w poniedziałek ze skrzynki, a Honorata potem pozbierała. Uznała, że to najwyższy czas, aby przejrzeć tę makulaturę, wyrzucić to, co niepotrzebne, i zainteresować się rachunkami, które wciąż wymagały uregulowania. W połowie procesu dzielenia stosu na dwie kupki, natknęła się na kopertę, której zawartość na początku tygodnia napsuła jej krwi. W pierwszym odruchu chciała odłożyć idiotyczny list z przyszłości na część papieru „do wyrzucenia", ale pod wpływem impulsu postanowiła jeszcze raz go przeczytać.

Przemknęła wzrokiem po tekście, który nadal wywoływał w niej pewną dozę niepokoju. Wciąż nie miała zielonego pojęcia, kto mógłby być nadawcą tej niecodziennej wiadomości. Z pozoru nie było to nic niepokojącego, ale i tak czuła się dziwnie, czytając coś, co można było uznać za swego rodzaju przepowiednię. I to taką, co do której Ala nie miałaby obiekcji, gdyby się spełniła.

Wyobraziła sobie, jakby to było zdobyć tę nagrodę. Wiedziała, że miała na to małe szanse, chociażby ze względu na to, że Azalia była stosunkowo niewielkim, skromnym, lokalnym hotelikiem nieznanym szerszemu gronu społeczeństwa, więc nikomu pewnie nawet nie przyszłoby na myśl, aby zgłosić jej kandydaturę na Menadżera Roku. A nawet jeśli już by do tego doszło, to musiałaby być naprawdę najlepsza w tym, co robiła. Ciężko byłoby walczyć o taki tytuł, kiedy przez miesiąc zupełnie zaniedbywało się swoje obowiązki.

Nagle Alicja poczuła, że naprawdę stęskniła się za hotelem. Nie tylko za miejscem, które było dla niej jak drugi dom, ale przede wszystkim za ludźmi. Zarówno klientami, jak i współpracownikami. Z jednymi i drugimi nieraz miała pod górkę, ale Ala uwielbiała wyzwania. I dlatego właśnie uważała, że ta posada była dla niej idealna, bo codziennie musiała zmagać się z nowymi przeszkodami, które zazwyczaj pokonywała bez większych problemów.

Jeszcze raz rzuciła okiem na list i stwierdziła, że to najwyższy czas, aby na poważnie zastanowić się nad powrotem do pracy. Nie chodziło o jakąś niewiele znaczącą nagrodę ani nawet o obietnicę złożoną ojcu. Myślała przede wszystkim o sobie i swoim dobrym samopoczuciu. W końcu zaczynało do niej docierać, że aby na dobre pozbierać swoje życie do kupy, potrzebowała odzyskać chociaż skrawek tego, co miała już wcześniej.

Jej rozmyślania przewał dzwonek do drzwi. Jeszcze kilka godzin temu pewnie pozwoliłaby gościowi tkwić przed nimi, aż sam by zrezygnował. Teraz jednak, z postanowieniem powolnego wdrażania się w powrót do rzeczywistości, odłożyła list na kupkę „do zostawienia", podniosła się z kanapy i ruszyła do przedpokoju. Nie wiedziała, kto mógłby chcieć przetestować jej skłonność do otworzenia drzwi. Na pewno nie była to Honorata, bo mieli dzisiaj z Jackiem jakieś rodzinne przyjęcie. Nie spodziewała się też Anity, bo przecież dopiero co ją odwiedziła, a przy dzieciakach miała pewnie pełne ręce roboty. Kto więc został? Pani Jola? Tak, to zapewne ona chciała sprawdzić, jak trzyma się jej niedoszła synowa.

Kiedy jednak otworzyła drzwi, okazało się, że w progu stał nowy sąsiad, któremu w poniedziałek zrobiła niemałą awanturę. Uśmiechał się do niej przyjaźnie, chociaż nie tak szeroko, jak przy pierwszym ich spotkaniu.

– Cześć – przywitał się ostrożnie, jakby nie był pewien, czy przypadkiem nie uruchomi tym zapalnika bomby.

– Cześć – odparła, starając się, aby jej głos nie brzmiał zbyt opryskliwie.

Rafał wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że blondynka jest w znacznie lepszym nastroju niż ostatnio. To sprawiało, że jego misja miała większe szanse na zakończenie się powodzeniem.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – oznajmił, uznając, że nieładnie tak od razu przechodzić do przysługi, o którą chciał prosić.

– Nie – odparła lakonicznie. – Sprzątam.

– Ja właściwe też – przyznał z lekkim uśmiechem. – Moja mama wpada dzisiaj z inspekcją – dodał bez skrępowania. – Dlatego chciałem trochę ogarnąć ogródek, ale niestety kosiarka, którą zostawili poprzedni właściciele, odmówiła posłuszeństwa. Albo ja jestem za głupi, aby ją ogarnąć – zaśmiał się krótko. – Tak czy siak, czy mógłbym na chwilę pożyczyć twoją? W ramach zapłaty mogę skosić też twój trawnik, bo chyba przyda mu się małe cięcie.

Niezadowolona mina Alicji jasno dała mu do zrozumienia, że nie miał co liczyć na sąsiedzką pomoc. Wiedział, że lepiej było zwrócić się z tą prośbą do sąsiadów z drugiej strony lub z naprzeciwka. W ciągu tego tygodnia miał okazję poznać jednych i drugich. Para zza płotu to bezdzietni czterdziestolatkowie, niepoprawni karierowicze. Natomiast po drugiej stronie ulicy mieszkała sympatyczna rodzinka – rodzice po trzydziestce z trójką rozbrykanych dzieci. Na pewno nie mieliby problemu z użyczeniem mu kosiarki. A mimo to postanowił zapukać do drzwi blondynki. Sam do końca nie wiedział dlaczego. Coś go do niej ciągnęło. Wmawiał sobie jednak, że po prostu chciał sprawdzić, jak się trzyma, czy coś zmieniło się u niej na lepsze lub gorsze. Najwyraźniej poprawy brak. A przynajmniej w kwestii nastroju, bo fizycznie prezentowała się znacznie lepiej niż ostatnio.

– Wydawało mi się, że przy naszym pierwszym spotkaniu wspominałeś coś o niekoszeniu – odparła dość chłodno.

– W niedzielę o szóstej rano – potwierdził. – Mamy jednak trzynastą w sobotę.

Nic na to nie odpowiedziała. Patrzyła na niego spod przymrużonych powiek, jakby zastanawiała się, czy próbował ją rozweselić, czy mówił całkiem poważnie. Miała nadzieję, że jednak nie bawił się w śmieszka, bo zupełnie nie było jej do śmiechu.

– Spoko, nie było sprawy – stwierdził, widząc, że nic z tego nie będzie, a dziewczyna pewnie i tak zaraz go pogoni. – Poproszę kogoś innego – dodał i posyłając jej ostatni blady uśmiech, chciał obrócić się na pięcie z zamiarem odejścia.

– Zaczekaj. – Niespodziewanie go zatrzymała. – Poszukam klucza do pomieszczenia gospodarczego – oznajmiła, po czym cofnęła się w głąb przedpokoju.

Wyglądało na to, że Rafał źle odczytał jej reakcję. Nie mógł jednak wiedzieć, że koszenie jednoznacznie kojarzyło się Ali ze zmarłym narzeczonym. Od kiedy się tu przeprowadzili, to Mateusz był odpowiedzialny za wszelkie prace ogrodowe. Ona kompletnie się na tym nie znała, a on twierdził, że grzebanie w ziemi go uspokaja. Faceci jego pokroju pewnie uznaliby, że to wyjątkowo mało męskie hobby, ale Guzowski nie wstydził się swojego zamiłowania do roślin. Kiedy nadchodziła wiosna, ze zniecierpliwieniem wyczekiwał momentu, w którym pojawiały się pierwsze kwiaty, o które mógł zadbać. W tym roku niestety tego nie doczekał.

Prośba Kalczyńskiego brutalnie uświadomiła jej, że od teraz spadnie na nią również obowiązek dbania o ogród. A przecież nie miała o tym zielonego pojęcia. Mateusz, dzięki swojej matce, był niemal chodzącą encyklopedią w kwestii ogrodnictwa. Ona nie miała od kogo się uczyć – ojciec od zawsze zatrudniał kogoś, kto dbał, aby obejście ich domu prezentowało się nienagannie. Narzeczony kilka razy proponował, aby zajęli się rabatkami wspólnie, ale Alicja nigdy nie miała na to ani zbytnio czasu, ani większej ochoty. A teraz została z tym sama. Może pani Jola ją poratuje. Na pewno nie chciałaby, aby praca jej syna poszła na marne.

Ala otworzyła szufladę w komodzie stojącej w przedpokoju i zaczęła szukać wśród zgromadzonych tam drobiazgów kluczy do garażu i pomieszczenia gospodarczego. Kiedy już udało się jej je zlokalizować, włożyła buty, zarzuciła na siebie cienką kurtkę i wyszła na ganek.

Jeśli Rafał był zaskoczony jej zachowaniem, nie dał tego po sobie poznać. Gestem pokazała mu, aby poszedł za nią, a sama zeszła ze schodów i skierowała się na tyły domu. Posłusznie ruszył za nią.

Alicja dziwiła się sama sobie, że tak szybko zdecydowała się pomóc szatynowi. Właściwie nie miała ochoty na żadne sąsiedzkie pogaduszki, ale uznała, że trzeba iść za ciosem. Skoro miała zamiar pomału wracać do życia, to powinna przestać odpychać od siebie ludzi. Co prawda Kalczyński od samego początku nie przypadł jej do gustu, ale w końcu byli sąsiadami i należało zachować jakieś w miarę przyzwoite relacje. Mogła za nim nie przepadać, ale celowe robienie mu na złość nie było konieczne. Tym bardziej, że on chyba nie chował urazy za ostatnie wydarzenia, skoro zwrócił się do niej z prośbą.

Podeszła do odpowiednich drzwi i je otworzyła. Rzadko zaglądała do tego pomieszczenia, więc nawet nie była pewna, co tam zastanie. Okazało się, że wszelkie sprzęty były uporządkowane, ale pokryła je cienka warstwa kurzu. Nie było się co dziwić – od jesieni nic nie było tu ruszane.

Rafał nie chciał być wścibski, ale zajrzał do środka przez ramię Alicji. Oprócz typowo ogrodowych urządzeń, takich jak grabie, sekator czy łopata, dostrzegł przykryte przezroczystą plandeką dwa rowery – damski i męski. Nie były to jednak byle jakie sprzęty do jazdy rekreacyjnej, ale rowery górskie z wyższej półki. Doskonale o tym wiedział, bo sam miał podobny.

– Niestety sam będziesz musiał poradzić sobie z jej uruchomieniem – oznajmiła Ala, wyprowadzając z pomieszczenia kosiarkę. – Ja nie ma zielonego pojęcia, jak się to obsługuje. Do tej pory zajmował się tym mój narzeczony.

Nie umknęło uwadze Rafała, że przy słowie „narzeczony" głos jej nieco zadrżał. A w dodatku użyła w odniesieniu do niego czasu przeszłego. Nietrudno było się domyślić, że tragedia, z którą zmagała się blondynka, dotyczyła właśnie jej ukochanego. Kalczyński nie miał jednak zamiaru o nic dopytywać. Postanowił zachować się tak, jakby niczego nie zauważył.

– Spokojnie, powinienem dać sobie radę – zapewnił ją, przejmując od niej kosiarkę. – W porównaniu z tą po Czyżyckich ta wygląda jak cud techniki.

Co prawda sam też nigdy dotąd nie zajmował się czymś tak przyziemnym jak koszenie trawnika, bo całe życie mieszkał w bloku lub kamienicy, ale uznał, że nie może być to aż tak trudne. Niestety przestarzały sprzęt poprzednich właścicieli szybko zweryfikował jego błędne przekonania. Jednak ten pożyczony od Alicji wydawał się o wiele prostszy w obsłudze.

– Czyli rozumiem, że przystajesz na moją propozycję? – upewnił się, kiedy Ala zamykała drzwi do pomieszczenia gospodarczego na klucz. – Dziś już mogę nie zdążyć zająć się twoim ogródkiem, ale wpadnę w poniedziałek popołudniu i to odrobię. Rano muszę załatwić kilka spraw. Odpowiada ci to?

Jeśli miała być szczera, to było jej to jak najbardziej na rękę. Do tej pory nie miała pojęcia, w jakim stanie jest ogród, ale idąc na tyły domu, stwierdziła, że niestety w nie najlepszym. Trawa faktycznie wymagała skoszenia, a rabatki były tak zaniedbane, że gdyby Mateusz to zobaczył, załamywałby ręce. Wiedziała, że powinna coś z tym zrobić. Chociażby przez wzgląd na pamięć o ukochanym. Dzięki pielęgnacji jego roślin, mogłaby się poczuć, jakby była bliżej niego. Ale jeszcze nie miała na to siły. Dlatego oferta Rafała wydawała się jej atrakcyjna.

– Może być poniedziałek popołudniu – odparła obojętnie. – I tak się nigdzie nie ruszam – mruknęła pod nosem, ale Kalczyński i tak to dosłyszał.

Czuł, że poruszenie jakiegokolwiek tematu może być jak wejście na minę, więc w ciszy przeszli na przód domu. Zatrzymali się na moment przy schodach na ganek.

– Dzięki – oznajmił, posyłając jej lekki uśmiech. – Kiedy tylko będę miał czas, zaopatrzę się we własną – dodał, wskazując na kosiarkę.

– Nie ma sprawy. – Ton jej głosu się nie zmienił, a na twarzy nie zagościł nawet cień uśmiechu.

Normalnie pewnie próbowałby jeszcze jakoś zagadać i spróbować poprawić jej humor, ale gonił go czas. Matka miała wpaść około siedemnastej, a on był w lesie niemal ze wszystkim. To nie tak, żeby jakoś bardzo przejmował się jej wizytą, ale mimo wszystko chciał ją ugościć we w miarę godnych warunkach. A póki co na pewno takimi nie dysponował.

– Dobra, to ja już lecę – oznajmił, kierując się do furtki. – Do poniedziałku.

Nie czekał na pożegnanie z jej strony, bo nie sądził, aby je otrzymał. I tak był zdumiony, że blondynka okazała mu pomoc i była w stanie przeprowadzić z nim, co prawda nieco oschłą i lakoniczną, ale bądź co bądź dość uprzejmą rozmowę. Był przekonany, że wciąż była na niego wściekała o tamtą kopertę, z którą przecież nie miał nic wspólnego. Wyglądało jednak na to, że przez te parę dni ochłonęła i nie była już do niego tak wrogo nastawiona.

– Rafał! – Usłyszał niespodziewanie, kiedy już prawie dotarł do bramki.

Obrócił się gwałtownie w jej stronę, zdziwiony, że zdołała zapamiętać jego imię. Musiał jednak przyznać, że w jej ustach brzmiało ono zdumiewająco dobrze.

– Tak, Alicjo? – spytał, znów się do niej uśmiechając.

Widział, że przez chwilę się zawahała. Tak jakby nagle opuściła ją odwaga, którą miała jeszcze sekundę temu. Przez moment przygryzała nerwowo dolną wargę, ale w końcu odezwała się, nie patrząc mu w oczy.

– Przepraszam – wykrztusiła. – Za tę awanturę z listem – dodała. – Dużo ostatnio przeszłam, nie radzę sobie z tym najlepiej, trochę mnie poniosło i...

– W porządku – przerwał jej, bo widział, ile kosztowało ją to wyznanie. – Nic się nie stało.

Ala wyraźnie odetchnęła z ulgą. Nie czuła się komfortowo, przepraszając obcego faceta, na którego naskoczyła bez powodu. Wiedziała jednak, że tak należało postąpić. I była wdzięczna, że jej tego nie utrudniał. Może faktycznie był sympatyczny i wyrozumiały, a ona źle go oceniła.

– W takim razie do zobaczenia pojutrze – dodała, a na jej ustach pojawił się grymas, który, jeśli by się uprzeć, można by uznać na uśmiech.

Zaraz po tym wspięła się po schodach i nie oglądając się za siebie, weszła do domu.

Rafał jeszcze chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknęła i uśmiechnął się pod nosem. Przy odrobinie szczęścia może jednak uda im się nawiązać przyjazne sąsiedzkie stosunki. 

*********************************** 

Hej :) Jak podobał się rozdział? Jak widać Ala pomału zaczyna dochodzić do siebie, a Rafał nie zraził się jej oschłą postawą. Co będzie dalej, okaże się za tydzień ;) 

Dzięki za gwiazdki i komentarze. 

Do napisania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro