XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alicja zsiadła z roweru i rozejrzała się za miejscem, gdzie mogłaby go przypiąć. Miała ciężki oddech i czuła, że nabawiła się niemałych zakwasów. Sądziła, że wycieczka rowerowa do schroniska to świetny pomysł, bo pogoda była naprawdę ładna, a w dodatku w ten sposób mogła połączyć dwa punkty jej weekendowego planu. Teraz miała jednak co do tego poważne wątpliwości. Okazało się, że nie była jeszcze gotowa na tak długą i wymagającą trasę.

W końcu udało się jej znaleźć słup, do którego przypięła rower, a następnie skierowała się do drzwi wejściowych schroniska. Wejście po schodach kosztowało ją trochę wysiłku, ale starała się nie przejmować bólem. Psiaki czekały przecież na spacer i nie mogła ich zawieść tylko dlatego, że odrobinę przeceniła swoje fizyczne siły.

– Ala, jak miło cię widzieć! – zawołała pani Danusia, kiedy Alicja ledwo przekroczyła próg.

– Panią również – odparła, posyłając starszej kobiecie ciepły uśmiech. – Czy dzisiaj któryś z pisków jest w wyjątkowo podłym humorze?

Alicja przyjęła zasadę, że zabiera na spacer te czworonogi, które wyglądają na szczególnie ponure i zrezygnowane. Przez te kilka tygodni oczywiście zyskała kilku ulubieńców, ale starała się poświęcać swoją uwagę wszystkim psom, które tego potrzebowały. Każdy z nich zasługiwał chociaż na odrobinę zainteresowania.

– Największy problem mamy ze szczeniakiem, który trafił do nas dwa dni temu – przyznała pani Danusia ze smutkiem. – Ktoś podrzucił go pod nasze drzwi. A właściwe ją, bo to suczka. Biedaczka nie chce jeść, wodę ledwo pochlipuje, a na nasze zawołania zupełnie nie reaguje. Zwija się tylko w kłębek i śpi. Albo udaje. Już nie mamy pomysłu, jak ją przekonać do czegokolwiek – dodała z westchnieniem.

– Może coś jej dolega, skoro jest taka apatyczna – zasugerowała Ala, szczerze przejęta losem szczeniaka.

– Weterynarz nic nie stwierdził – odparła kierowniczka schroniska. – Nie ma też żadnych oznak, aby ktoś się nad nią znęcał, choć oczywiście nie można tego wykluczyć.

Alicja skinęła ze zrozumieniem, ale w głowie się jej nie mieściło, jak ktokolwiek mógłby skrzywdzić niewinne zwierzę. Chociaż tyle dobrze, że ktoś jednak miał w sobie resztki przyzwoitości i postanowił oddać suczkę w dobre ręce schroniska.

– Żeby to jeszcze był jakiś kundelek, którego nikt nie chciał przygarnąć – pani Danusia pokręciła głową z rezygnacją.

– A jaka to rasa? – spytała Ala.

– Golden retriever.

Serce Alicji drgnęło. Czyżby to był jakiś znak? Miała wyraźną słabość do tej rasy, a póki co w schronisku nie było innego takiego psa. I może właśnie dlatego podświadomie do tej pory nie zdecydowała się przygarnąć żadnego z tutejszych czworonogów. Lubiła je, ale z żadnym nie połączyła jej ta szczególna więź, jaka łączyła ją z Amber. Czyżby teraz miało się to zmienić?

– Mogę ją zobaczyć? – spytała, chociaż doskonale wiedziała, że pani Danusia nie będzie miała nic przeciwko.

– Oczywiście – odparła kobieta, po czym wspólnie udały się do hali, gdzie znajdowały się boksy dla psów.

Kiedy tam weszły, zwierzaki oczywiście się ożywiły i większość z nich podbiegła jak najbliżej wyjścia z boksu z nadzieją na to, że będzie im dane zaznać trochę wolności w postaci spaceru. Ala jednak nie zwracała na nie większej uwagi, szukając tego jednego konkretnego szczeniaka, który, jak się wydawało, najbardziej potrzebował jej pomocy.

W końcu dostrzegła małą, jasną kulkę. Kiedy Alicja podeszła do boksu, suczka nawet nie podniosła łebka. Tak jak sugerowała pani Danusia – zupełnie nie reagowała na to, co się wokół niej działo. Ten widok zasmucił i zmartwił Alę jeszcze bardziej niż do tej pory.

– Rzeczywiście kiepsko to wygląda – przyznała, nie odrywając wzroku od szczeniaka.

– No niestety – potwierdziła kierowniczka. – Naprawdę nie wiem, co jeszcze moglibyśmy dla nie zrobić.

Alicja rozumiała bezradność pracowników schroniska, bo sama zapewne też nic więcej nie mogła poradzić w zaistniałej sytuacji, ale z drugiej strony nie mogła się zgodzić na to, aby zupełnie zrezygnować z prób przywrócenia suczki do normalnego funkcjonowania. Może nie chodziło o żadne cierpienie fizyczne? Może po prostu potrzebowała kogoś, kto szczerze ją pokocha i okaże trochę ciepła?

– Mogłabym wziąć ją na ręce? – spytała, odwracając się w stronę pani Danusi.

– Oczywiście możesz spróbować – odparła kobieta, sięgając po klucz do boksu. – Ale może być niechętna. Ledwo dała się zbadać weterynarzowi.

Alicja nie pozwoliła, aby ta uwaga ją zniechęciła. Musiała zrobić wszystko co w jej mocy, aby spróbować pomóc tej kupce nieszczęścia. Gdyby tego nie zrobiła, na pewno przez długi czas nie byłaby w stanie pozbyć się wyrzutów sumienia.

Pani Danusia otworzyła boks, a Ala włożyła do niego ręce, chcąc sięgnąć psiaka. Postanowiła jednak najpierw lekko go pogłaskać, aby sprawdzić, jak zareaguje na jej dotyk. Suczka drgnęła lekko, ale nie wydawało się, żeby była to reakcja z przestrachu. Alicja nie cofnęła więc dłoni, tylko wciąż lekko gładziła grzbiet czworonoga. Po chwili zwierzę uniosło nieco łebek i spojrzało na nią smutnym, zbolałym wzrokiem. W odpowiedzi Ala posłała szczeniakowi czułe spojrzenie, bo doskonale potrafiła go zrozumieć. Jeszcze nie tak dawno sama czuła się podobnie – jakby nic nie miało najmniejszego sensu.

– Daliście jej już jakieś imię? – spytała, nie przestając głaskać psa.

– Nie mieliśmy do tego głowy – przyznała pani Danusia.

Ala uznała jednak, że to ważne, aby nadać jej imię, z którym mogłaby się oswoić i może dzięki temu lepiej poczuć. Przyjrzała się więc uważniej suczce, zastanawiając się, jakie imię by do niej pasowało. Chciała, aby to było coś pozytywnego, radosnego, ale równocześnie niezbyt skomplikowanego i chwytliwego.

Kiedy suczka pokręciła łebkiem, Alicja zauważyła, że na jej prawym uchu widniało niewielkie znamię w kształcie półksiężyca. Nie wyglądało na wynik wyrządzenia krzywdy, raczej było czymś naturalnym, z czym psiak musiał się urodzić. I mogło także stanowić dobrą inspirację dla imienia.

– Luna – powiedziała Ala z uśmiechem. – Co ty na to? – zwróciła się do szczeniaka. – Pasuje ci?

Suczka nieoczekiwanie się ożywiła. Wstała na nieco chwiejnych nogach i zrobiła krok w stronę Alicji. Blondynka bez zastanowienia wzięła ją na ręce, wyciągnęła z boksu i ułożyła na swoich kolanach. Zwierzę wtuliło się w nią lekko. Najpierw dość niepewnie, ale z każdą chwilą wydawało się czuć coraz swobodniej.

– A więc Luna, tak? – zagadnęła pani Danusia, przyglądając się im z uśmiechem, a szczeniak w odpowiedzi zamerdał nieśmiało ogonem.

– Wygląda na to, że tak – odparła Ala, również się uśmiechając i odrobinę mocniej ściskając suczkę.

Nie była nawet w stanie opisać, jak cudownie poczuła się po tym, jak wzięła ją na ręce. Sam fakt, że psiak jej na to pozwolił, był co najmniej zaskakujący, ale najwyraźniej też poczuł tę więź, której Alicja nie mogła zaprzeczyć. Znały się zaledwie kilka minut, ale Banaszkiewicz miała wrażenie, że rozłąka nie wchodziła w grę. Luna jej potrzebowała. A Ala potrzebowała jej. Obie były zagubione i odrobinę przestraszone tym, co czeka je w wielkim świecie, ale razem mogły stawić temu czoła. Razem będzie im raźniej.

Alicja sięgnęła po stojącą niedaleko miskę z karmą i przysunęła ją bliżej. Obróciła Lunę tak, aby mogła sięgnąć do jedzenia. Najpierw tylko powąchała je niechętnie, ale w końcu skubnęła jedną kulkę. Ala i pani Danusia wymieniły zatroskane spojrzenia.

– Kto by się tego spodziewał – zagadnęła kierowniczka. – Najwidoczniej czekała na ciebie – dodała z uśmiechem.

– A ja na nią – odszepnęła Alicja i zdała sobie sprawę, że właśnie tak było.

Czasami wystarczy jeden impuls, aby coś zrozumieć albo postanowić coś zmienić w swoim życiu, podjąć jakąś zupełnie niezaplanowaną decyzję. I dokładnie tak czuła się teraz Ala. Od tygodni wahała się nad przygarnięciem psa, bo bała się takiej odpowiedzialności. Odwiedzając schronisko, spędzała z czworonogami zaledwie godzinę czy dwie tygodniowo. Dawało jej to wiele radości, ale opieka na stałe to coś kompletnie innego. Pies potrzebuje ciepła, uwagi oraz miłości i jeśli człowiek zdecyduje się je ofiarować, to nie może ich później skąpić. Alicja nie obawiała się tego, że zabraknie jej uczuć, ale przede wszystkim czasu. Odkąd wróciła do pracy, była poza domem przez większość dnia, więc psiak musiałby siedzieć sam. Ale z drugiej strony czy nie byłoby cudownie, gdyby po męczącym dniu, ktoś czekał na nią i wesoło witał już od progu? Ala zaczynała czuć się przygnębiona tymi cichymi czterema ścianami. Nigdy wcześniej nie mieszkała sama i wciąż nie mogła do tego przywyknąć. Psi współlokator mógłby wprowadzić do jej życia znaczą dawkę radości.

Po raz kolejny spojrzała na Lunę, która ułożyła się wygodnie na jej kolanach i pozwoliła się głaskać po jasnym grzbiecie. Suczkę znów ogarnęła melancholia i daleko jej było do entuzjastycznego ożywienia, ale Alicja była przekonana, że to kwestia czasu. Zwierzę musiało się oswoić z nową sytuacją, a Banaszkiewicz doskonale to rozumiała – sama też wciąż przyzwyczajała się do nowej rzeczywistości. Były do siebie tak podobne, że wydawały się dla siebie idealnymi kompankami.

– Chcę ją adoptować – oznajmiła Ala, zanim zdążyłaby się rozmyślić i zmienić zdanie.

To była zupełnie spontaniczna decyzja, jakich Alicja nigdy nie podejmowała. Zawsze musiała sobie wszystko dokładnie przemyśleć, ale w tym wypadku postanowiła zdać się na swoją intuicję, która podpowiadała jej, że nie będzie żałować tego wyboru.

– Jesteś tego pewna? – spytała pani Danusia z troską.

– Tak – odparła pewnie Alicja, na co kierowniczka uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową z aprobatą.

Pani Danusia zostawiła je same, aby mogły jeszcze bardziej się ze sobą oswoić, i wróciła na recepcję przygotować odpowiednie papiery. Mimo że wokół było mnóstwo innych psiaków, Ala nie odrywała wzroku od Luny, która co jakiś czas skubała trochę karmy i chlipała wodę z drugiej miski. A w międzyczasie wylegiwała się na kolanach swojej nowej pani, co chwila podnosząc łebek, jakby chciała się upewnić, że ktoś wciąż przy niej jest i już jej nie zostawi.

Alicja był zadziwiona tym, jak dobrze poczuła się z decyzją, którą podjęła. Nie spodziewała się, że będzie tak podekscytowana, kiedy w końcu zdecyduje się na adopcję. Może dlatego, że coraz częściej zastanawiała się nad przygarnięciem Baxtera, z którym naprawdę dobrze się dogadywała, ale nie czuła tego ciepła na sercu, które rozlało się na widok biednej, zmizerowanej Luny. Ale widocznie tak miało być. Czekały na siebie nawzajem, nawet nie wiedząc, że się potrzebowały.

Jakieś pół godziny później wróciła pani Danusia z informacją, że papiery są już gotowe i Ala musi tylko je podpisać. Banaszkiewicz chciała więc na czas załatwiania formalności odstawić Lunę z powrotem do boksu. Suczka zaczęła jednak skomleć i za nic na świecie nie chciała oderwać się od blondynki. Ala nie miała więc innego wyjścia, jak wziąć ją ze sobą do recepcji. Kierowniczka na szczęście nie miała nic przeciwko. Doskonale widziała, że ta dwójka już stała się nierozłączna i bardzo ją to cieszyło. Nie tylko ze względu na szczeniaka, który w końcu wydawał się zaufać człowiekowi, ale przede wszystkim z powodu Alicji. Widziała, że dziewczyna czuła się w jakimś stopniu samotna, a teraz zyskała wiernego przyjaciela, który może chociaż odrobinę zapełni pustkę w jej życiu.

Z Luną na kolanach Ala usiadła przy niewielkim stoliku i dopełniła wszelkich formalności, dzięki którym suczka należała teraz do niej. Kiedy stawiała ostatni podpis, poczuła ulgę i radość w sercu. Już dawno nie czuła się taka... szczęśliwa? Czy to było dobre słowo? Może nieco na wyrost, ale nie mogła zaprzeczyć, że po raz pierwszy od tragedii, jaka ją dotknęła przed prawie trzema miesiącami, czuła coś, co było temu szczęściu naprawdę bliskie. I było jej z tym zaskakująco dobrze.

– Teraz już możecie wracać do domu – oznajmiła z uśmiechem pani Danusia, zbierając wszystkie papiery. – Oby Luna szybko się w nim zaaklimatyzowała. Jeśli potrzebujesz jakichś psich akcesoriów, to dwie ulice dalej jest sklep zoologiczny.

Dopiero kiedy kierowniczka o tym wspomniała, Ala zdała sobie sprawę, że zupełnie nie jest przygotowana na przyjęcia psa do swojego domu. Nie miała żadnego legowiska, smyczy, zabawek ani przede wszystkim karmy. Faktycznie musiała się udać na zakupy. I to jak najszybciej. Istniał jednak pewien problem – przyjechała tutaj na rowerze. Takim środkiem transportu, który w dodatku nie posiadał ani bagażnika, ani koszyka, nie była w stanie przewieźć zarówno szczeniaka, jak i pokaźnych zakupów. Wybierając się jednak na wizytę do schroniska, nie przewidziała, że zakończy się ona w tak niespodziewany sposób.

– No właśnie z tym może być mały kłopot – zaczęła Alicja, ale nie zdążyła dokończyć, bo otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wpadło dwóch rozbieganych i dość głośnych chłopców w wieku wczesnoszkolnym. Za nimi pojawiła dwójka dorosłych – najpewniej rodziców.

Zrobiło się małe zamieszanie, więc pani Danusia przeprosiła Alę i zajęła się nowo przybyłymi, którzy zjawili się z zamiarem przygarnięcia jakiegoś psiaka. W poczekalni zrobiło się dość tłoczno i głośno, na co Luna wyraźnie znów się spięła. Alicja postanowiła więc wyjść na zewnątrz, wcześniej żegnając się przelotnie z panią Danusią, która była zajęta rozmową z rodzicami rozbrykanych chłopców.

Nadal trzymając suczkę na rękach, zeszła po schodach i skierowała się w stronę roweru, zastanawiając się, jak rozwiązać tę kłopotliwą sytuację. Najprościej było zadzwonić do kogoś, kto miał do dyspozycji samochód i poprosić go o pomoc. W pierwszym odruchu pomyślała o Honoracie, ale szybko przypomniała sobie, że przyjaciółka wyjechała na weekend do rodziców. Anita? To też nie było dobre rozwiązanie, bo przy sobocie pewnie miała pełne ręce roboty z dziećmi i ogarnianiem domu. Może pani Jola? Tak, to chyba była najbardziej optymalna opcja. W końcu Guzowska nieraz jej przypominała, że zawsze może na nią liczyć, w każdej sytuacji.

Aby sięgnąć po telefon, który znajdował się w plecaku, musiała postawić Lunę na ziemi. Suczka była z tego faktu wyraźnie niezadowolona, co obwieściła udręczonym spojrzeniem i noskiem spuszczonym na kwintę. Ala pogłaskała ją więc w geście otuchy.

– No wiem, że ci się to nie podoba, ale musimy jakoś dostać się do domu – zwróciła się do szczeniaka, wyciągając telefon.

Nie zdążyła nawet wybrać odpowiedniego numeru, kiedy nagle koło niej zatrzymał się samochód. Luna wyraźnie się wystraszyła, bo schowała się za nogami Alicji i do nich przylgnęła. Niespodziewanie szyba auta od strony kierowcy się zsunęła i Ala zobaczyła znajomą, uśmiechniętą twarz.

– Cześć – zawołał wesoło Rafał. – Co tam słychać?

Alicja nie przypuszczała, że kiedykolwiek tak ucieszy się na widok Kalczyńskiego. Od czasu wspólnej wycieczki dwa tygodnie temu widzieli się tylko przelotnie, bo oboje mieli sporo pracy i nie znaleźli chwili na dłuższą rozmowę. Ala musiała jednak przyznać, że troszkę stęskniła się za jego towarzystwem, bo dzięki tym sąsiedzko-koleżeńskim pogawędkom czuła się nieco mniej samotna. A teraz być może Rafał okaże się także jej wybawieniem w kłopotliwej sytuacji.

– Cześć – odparła z uśmiechem. – Byłam w schronisku i właśnie adoptowałam psa – wyjaśniła, po czym obróciła się, aby wziąć suczkę na ręce i pokazać ją szatynowi.

– O. – Rafał wydawał się trochę zdziwiony tą nowiną.

Co prawda podczas ich rozmów Ala kilka razy wspominała o tym, że jest wolontariuszką w schronisku, ale chyba nie napomknęła, że nosi się z zamiarem adopcji. Być może to była spontaniczna decyzja, chociaż Kalczyński by jej o taką nie podejrzewał. Z tego, co zdążył się zorientować, Alicja lubiła mieć wszystko zaplanowane i dokładnie przemyślane.

– No, też jestem tym trochę zaskoczona – przyznała, głaszcząc szczeniaka po łebku. – Ale czuję, że to dobra decyzja.

Rafał skinął głową z aprobatą. Było widać, że Ali naprawdę zależało na tym psiaku. Obejmowała go mocno i spoglądała na niego z czułością. Jeśli to właśnie pupil będzie w stanie wprowadzić do jej życia trochę więcej uśmiechu, to niewątpliwie przygarnięcie go było dobrym posunięciem.

– A jak się wabi? – spytał ze szczerym zainteresowaniem.

– Luna – odparła Alicja. – To suczka. Trafiła do schroniska kilka dni temu. Jest dość nieufna i troszkę apatyczna – dodała, aby wyjaśnić fakt, że szczeniak nie wydawał się chętny do nawiązywania nowych znajomości.

– Na pewno niedługo się oswoi i przekona do obcych – stwierdził Rafał z lekkim uśmiechem. – Wracacie już do domu czy jeszcze macie zamiar gdzieś wstąpić? – spytał, mając na myśli ewentualną wizytę u weterynarza.

W odpowiedzi Ala westchnęła ciężko.

– No właśnie w tej kwestii mamy mały problem – odparła, po czym skinęła w stronę swojego roweru, którego do tej pory Kalczyński nie zauważył.

Rafał szybko zorientował się w sytuacji, ale Alicja i tak wyjaśniła, że nie ma jak przewieźć psa, a nie chce go zostawiać w schronisku, bo wyraźnie źle się tam czuje. Do tego dochodziła jeszcze kwestia zakupów, które teoretycznie mogły trochę poczekać, ale Ala wolała, aby Luna od początku miała właściwe legowisko, miski do jedzenia i oczywiście samą karmę. Sądziła, że dzięki temu suczce łatwiej będzie przystosować się do nowych warunków.

– Chętnie podrzucę was do sklepu, a potem do domu – zaproponował Kalczyński, widząc, że Banaszkiewicz chciałaby jak najszybciej ogarnąć niezbędne sprawunki, ale nie zostawiać przy tym swojego nowego pupila. – I tak załatwiłem już wszystkie swoje sprawy, więc mam trochę wolnego czasu.

– Na pewno nie będzie to dla ciebie kłopot? – chciała upewnić się Alicja. – Mogę zadzwonić po kogoś innego.

Co prawda pomoc Rafała byłaby jej naprawdę na rękę, ale nie chciała nadużywać jego uprzejmości. Miała wrażenie, że do tej pory to tylko on wyświadczał jej przysługi, a ona nie była w stanie nijak mu się za nie odwdzięczyć.

– Nie ma takiej potrzeby – zapewnił, wysiadając z samochodu. – Wsiadajcie, a ja zapakuję rower do bagażnika.

Ala była przekonana, że będzie musiała zostawić rower przypięty do słupa albo poprosić panią Danusię, aby go przechowała i później po niego wrócić, ale skoro Rafał zaoferował się go przewieźć, to nie zamierzała protestować. Przynajmniej jeden kłopot mniej. Oczywiście gdyby musiała, przyjechałaby po niego jutro autobusem, ale nie chciała zostawiać zbyt długo Luny samej. Poza tym jej mięśnie wciąż były obolałe, więc wizja powrotnej przejażdżki nie napawała jej optymizmem.

Kiedy Rafał mocował się z rowerem, Alicja zajęła miejsce pasażera, zapięła pasy i ułożyła Lunę wygodnie na swoich kolanach. Suczka chyba zamierzała się przespać, bo zwinęła się w kulkę i zamknęła oczka.

Chwilę później Kalczyński zajął fotel obok i ruszyli w stronę sklepu zoologicznego. Ala była zdziwiona tym, że szatyn nie zapytał o drogę. Najwyraźniej orientował się na tyle w okolicy, że doskonale wiedział, gdzie jechać.

– Rozumiem, że w domu nie masz zupełnie niczego, co potrzebne psu? – zagadnął, kiedy zatrzymali się na czerwonym świetle.

– Niestety nie – odparła. – Gdybym to planowała, na pewno bym się wcześniej zaopatrzyła w podstawowe rzeczy. Ale może nawet lepiej, że tak to wyszło? – zastanowiła się głośno. – Człowiek potrzebuje czasami odrobiny spontaniczności.

– W moim przypadku to chyba zwykle jest więcej niż odrobina – zaśmiał się Rafał. – Właściwie na palcach jednej ręki mogę policzyć decyzje, które podjąłem po jakiejś głębszej analizie. Ale masz rację. Czasami dobrze jest coś zrobić pod wpływem chwili, impulsu. Ja tak kupiłem dom, a ty przygarnęłaś psa. I coś czuję, że oboje nieźle na tym wyjdziemy.

Ala nie mogła się z tym nie zgodzić. Wciąż miała lekkie obawy związane z opieką nad szczeniakiem, ale to na pewno nie były wątpliwości dotyczące samej adopcji. W głębi duszy wiedziała, że to było najlepsze, co mogła sobie zafundować. Podobnie było w przypadku Rafała – on pewnie też czuł, że decyzja o kupnie domu i urządzeniu w nim studia była jak najbardziej trafna. I jeśli Alicja miała być szczera, to naprawdę cieszyła się, że wybrał dom obok niej. Nawet jeśli z początku miała na ten temat zgoła inne zdanie.

– W sumie to mogę to potraktować jako prezent urodzinowy, który sama sobie sprawiłam – stwierdziła, kiedy wjeżdżali na parking przed sklepem.

– Masz dzisiaj urodziny? – zainteresował się Kalczyński.

– W najbliższy wtorek – sprostowała dość obojętnie.

– Palujesz jakąś imprezę? – dopytywał, parkując.

– Nie, raczej nie – stwierdziła. – Nie jestem w nastroju do świętowania.

Specjalnie dodała tę ostatnią uwagę, chcąc sprawdzić, czy Rafał zapyta, dlaczego nie przewiduje żadnego przyjęcia. Co prawda nie miała teraz ochoty przytaczać historii Mateusza, ale była ciekawa, jak długo jeszcze Kalczyński wytrzyma w niewiedzy, co jej się właściwie przytrafiło. Najwyraźniej naprawdę dobrze potrafił opanować swoją wścibskość, bo po raz kolejny, mając ku temu okazję, o nic nie zapytał. Wyglądało na to, że jeśli Ala chciała się mu zwierzyć, to sama musiała zacząć temat. I paradoksalnie chyba nie do końca jej to odpowiadało. Gdyby została niejako przymuszona do przytoczenia całej sytuacji, chyba byłoby jej prościej.

Wysiedli z samochodu i ruszyli w stronę wejścia do sklepu. Alicja niosła na rękach przysypiającą Lunę, chociaż nie było to zbyt wygodne, bo szczeniak jednak ważył kilka kilogramów. Ala nie miała jednak serca stawiać suczki na ziemi, gdyż nowe, nieznanie miejsce mogłoby ją przytłoczyć i przestraszyć. Poza tym nie miała smyczy, co też mogło się okazać kłopotliwe przy wejściu do sklepu.

– Daj, ja ją wezmę – zaproponował Rafał, widząc, że Ali ciężko jest ułożyć psa w dogodnej pozycji, która odciążyłaby nieco jej ręce.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odparła ze zmartwieniem. – Tak jak mówiłam, jest nieufna wobec obcych.

Alicja naprawdę chętnie przyjęłaby pomoc Kalczyńskiego, ale nie chciała narażać Luny na większy stres niż to koniczne. Póki co suczka wydawała się najlepiej czuć właśnie w jej ramionach, więc tam powinna pozostać.

– Spróbować zawsze można – zauważył z uśmiechem Rafała. – Jeśli się do mnie nie przekona, to ci ją oddam.

Ala przez chwilę się wahała, ale ostatecznie zdecydowała się przekazać szczeniaka sąsiadowi. Kalczyński chwycił go z taką lekkością, jakby prawie nic nie ważył, za to Banaszkiewicz odczuła wyraźną ulgę, oddając mu ten ciężar.

Zatrzymali się na moment, aby zobaczyć, jak na tę zamianę zareaguje Luna. Spojrzała na Rafała spod przymrużonych powiek, po czym ułożyła się wygodnie w jego ramionach i wróciła do przerwanej drzemki.

– Chyba jednak mnie toleruje – stwierdził Rafał, drapiąc lekko suczkę za uchem.

Alicja była tym naprawdę zdumiona. Z tego, co mówiła pani Danusia, przez dwa dni szczeniak ledwo dał się dotknąć, a teraz w ekspresowym tempie przekonał się nie tylko do niej, ale także do szatyna. To nie mógł być przypadek. Musiała zadziałać siła wyższa.

– Na to wygląda – potwierdziła Ala z lekkim uśmiechem. – Chcesz w takim razie zostać z nią na zewnątrz czy wejdziesz ze mną do sklepu?

Właściwie nie była pewna, na jaką odpowiedź oczekuje. Z jednej strony fajnie byłoby mieć kogoś, z kim mogłaby skonsultować wybór zakupionych rzeczy, ale z drugiej sama może załatwiłaby wszystko szybciej. W końcu i tak miała zamiar zaopatrzyć się tylko w najpotrzebniejsze artykuły, a resztę dokupić później.

– Co prawda nie mam zielonego pojęcia o psich akcesoriach, ale chętnie ci potowarzyszę – odparł. – Poza tym może Luna jednak się obudzi i sama coś sobie wybierze – dodał, patrząc na suczkę, która niby spała, ale co chwilę podnosiła jedną powiekę, jakby chciała się upewnić, że wciąż jest w dobrych rękach.

– W takim razie chodźmy – zarządziła Ala i już po chwili wchodzili do sklepu.

Asortyment był naprawdę spory, więc wybór nawet najbardziej podstawowych rzeczy okazał się niemałym wyzwaniem. Alicja była przekonana, że doskonale wie, czego potrzebuje na początek, ale przez ostatnią dekadę jednak wiele się zmieniło. Ilość różnych modeli smyczy czy legowisk przechodził jej najśmielsze oczekiwania. Gdyby miała więcej czasu, przyjrzałaby się każdemu modelowi dokładnie i zdecydowała na najbardziej optymalny, ale w zaistniałej sytuacji kierowała się bardziej swoim gustem niż funkcjonalnością poszczególnych artykułów. Rafał, tak jak zaznaczył, totalnie nie znał się na tych kwestiach, więc jego opinia też ograniczała się do walorów wizualnych. Luna natomiast wydawała się kompletnie niezainteresowana shoppingiem. Przebudziła się tylko na chwilę, kiedy Ala przymierzała jej obroże. Wydawało się jednak, że było jej zupełnie obojętne, którą ostatecznie będzie nosić. Dlatego też tę decyzję podjęli za nią Alicja i Rafał, a wybór padł na turkusową, która ładnie kontrastowała z jasną sierścią suczki.

Kiedy przyszedł czas na wybranie odpowiedniej karmy, poprosili o pomoc pracownicę sklepu z nadzieją, że lepiej orientuje się w tym temacie. I rzeczywiście niewysoka brunetka wskazała im karmę najlepszą dla szczeniaków. Przez cały czas przyglądała się też z uśmiechem trzymającemu Lunę Rafałowi i stojącej obok Ali. Banaszkiewicz odniosła wrażenie, że kobieta wzięła ich za parę, która w ramach testu odpowiedzialności postanowiła wspólnie przygarnąć psa. Nie widziała sensu, aby wyprowadzać ją z tego błędu. Ala chciała po prostu jak najszybciej zakończyć zakupy i wrócić do domu.

W końcu po jakichś czterdziestu minutach opuścili sklep. Alicja wiedziała, że w najbliższym czasie będzie musiała tu jeszcze wrócić, ale miała nadzieję, że to, w co udało się jej dzisiaj zaopatrzyć, pozwoli Lunie w miarę szybko zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Bo to, czego chciała najbardziej, to aby suczka czuła się u niej najlepiej, jak to tylko możliwe.

Kiedy załadowywali zakupy do bagażnika, Ala dostrzegła, że obok jej roweru znajdowało się także kilka reklamówek z artykułami spożywczymi oraz doniczki z niewielkimi sadzonkami.

– Przymierzasz się do kolejnych prac ogrodowych? – zagadnęła, skinąwszy na rośliny.

– Właściwie nie miałem tego w planach, ale przejeżdżałem koło ogrodnictwa i coś mnie tknęło – odparł Rafał, zamykając bagażnik. – Może jeszcze dzisiaj uda mi się je zasadzić.

– Chętnie pomogę – zaoferowała Alicja, odbierając od niego Lunę. – O ile oczywiście chcesz – dodała szybko.

– Jasne. – Uśmiechnął się szeroko. – Nadal niewiele wiem o tajnikach bycia działkowcem.

Wsiedli do auta i teraz już skierowali się w stronę domu. Po drodze prowadzili luźną rozmowę najpierw o pracach ogrodowych, a potem trochę o schronisku i psach. W obu tematach to Ala miała więcej do powiedzenia, więc to głównie ona mówiła, a Rafał słuchał i zadawał pytania. Nie przeszkadzało to jednak żadnemu z nich. Kalczyński już wcześniej zauważył, że lubi przysłuchiwać się opowieściom blondynki, a Banaszkiewicz cieszyła się, że po tygodniu spotykania się tylko z ludźmi z pracy, może porozmawiać na kwestie niezwiązane z hotelem. Poza tym podobało się jej to, że Rafał naprawdę poświęcał uwagę jej słowom i wtrącał trafne, ale zarazem zabawne uwagi, które potrafiły ją rozśmieszyć.

– Mam tylko nadzieję, że Luna szybko oswoi się z nowym domem, bo w poniedziałek niestety będę musiała zostawić ją samą – zauważyła nagle z westchnieniem, dopiero teraz tak naprawdę zdając sobie sprawę, że zostawienie szczeniaka samego na niemal cały dzień może być kłopotliwe. – Właściwie mogłabym zabrać ją ze sobą do hotelu, ale tam zwykle kręci się sporo osób, co też może jej nie odpowiadać.

Alicja wciąż miała w pamięci widok zamkniętej w sobie, zwiniętej w kłębek suczki w schronisku. To musiała być jej reakcja obronna na wszechobecny hałas i tłum innych psów. W przypadku ludzi mogło być podobnie. Dlatego więc Ala miała dylemat, które rozwiązanie byłoby dla Luny bardziej korzystne.

– Możesz zostawić ją u mnie – zasugerował Rafał. – Na początku tygodnia nie mam żadnej sesji, więc będę w domu sam. A skoro już trochę mnie poznała, to chyba nie będzie miała problemu z moim towarzystwem.

– Naprawdę nie byłby to dla ciebie kłopot? – zapytała nieco zaskoczona tą propozycją Alicja. – Nie ukrywam, że to mogłoby być najlepsze rozwiązanie.

– Żaden kłopot – zapewnił Kalczyński. – W sumie mnie też trochę smutno, jak siedzę tak sam w czterech ścianach. Co prawda mam trochę pracy z obróbką zdjęć, ale Luna nie wygląda na taką, co by psociła, więc myślę, że jakoś się dogadamy.

Ala z każdą kolejną przysługą, jaką Rafał był gotowy jej wyświadczyć, była pod coraz większym wrażeniem jego dobroci i bezinteresownej uprzejmości. Sama też zwykle starała się pomagać innym, ale Kalczyńskiemu przychodziło to z taką łatwością, której chyba trochę mu zazdrościła.

– Nie mam pojęcia, jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę – stwierdziła z westchnieniem, naprawdę czując się w obowiązku, aby mu to jakoś zrekompensować.

– Nakarm mnie – odparł pół żartem, pół serio. – W lodówce mam pusto, coś tam kupiłem, ale tak dobrego obiadu jak twoje, to z tego nie będzie – dodał ze śmiechem.

– Zrobiłam zapiekankę makaronową z kurczakiem – oznajmiła, posyłając mu ciepły uśmiech. – Może być?

– Czy może być? – zapytał z niedowierzaniem. – Toż to dar z niebios dla mojego żołądka!

– W takim razie mamy deal – uznała Ala.

– Mamy deal – potwierdził Rafał z uśmiechem.

Przez chwilę zapanowała między nimi cisza. Kalczyński skupił się na drodze, bo wjeżdżali akurat na ruchliwe skrzyżowanie, a Alicja spojrzała na Lunę, która poruszyła się niespokojnie, ale jednak nie obudziła. Ala pogłaskała ją więc czule po grzbiecie, mając nadzieję, że nie śniło się jej nic złego.

– Rozmawiałem z Oliwią – powiedział niespodziewanie Rafał, na co Alicja oderwała wzrok od szczeniaka i przeniosła go na szatyna. – Powiedziałem, że to ostateczny koniec naszego związku – dodał, nieco mocniej zaciskając palce na kierownicy.

– Nie przyjęła tego najlepiej – bardziej stwierdziła, niż spytała Ala.

– Uznała, że nie przemyślałem dobrze tej decyzji i dała mi jeszcze czas na zmianę zdania – wyjaśnił Kalczyński. – Na razie podobno wyjeżdża na miesiąc za granicę, więc raczej nie będzie mnie nachodzić, ale obawiam się, że po powrocie nie odpuści. – W jego głosie było słychać wyraźną rezygnację.

– Może w ciągu tego wyjazdu, sama dojdzie do wniosku, że powinniście się rozstać – zasugerowała Alicja, chociaż sama nie bardzo w to wierzyła. Widziała jednak udręczenie Rafała, więc chciała mu dodać otuchy. Nawet jeśli była ona odrobinę złudna.

– Też mam taką nadzieję, ale muszę być przygotowany na to, że jednak będzie próbowała przekonać mnie do swoich racji.

Ala skinęła tylko lekko głową, bo nie wiedziała, co mogłaby w tej sytuacji poradzić. Ani ona, ani nikt jej bliski nie miał dotychczas takiego problemu, więc nie czuła się kompetentna, aby cokolwiek sugerować. Zresztą nie znała Oliwii na tyle, aby wiedzieć, do czego była faktycznie zdolna i jak daleko mogła się posunąć. To Rafał lepiej powinien wiedzieć, jak się zachować, aby uwolnić się od zaborczej, toksycznej dziewczyny.

Temat Oliwii urwał się naturalnie, kiedy wjechali na swoją ulicę i Kalczyński zatrzymał samochód przed posesją Alicji. Wysiedli, po czym skierowali się do bagażnika. Rafał najpierw wyładował rzeczy dla Luny, potem rower, a następnie pomógł Ali przenieść to wszystko do domu.

– Proponuję zrobić tak – zaczęła Alicja, kładąc ostrożnie suczkę na jej nowym legowisku, położonym w hallu – rozpakuj swoje zakupy, ja w tym czasie odgrzeję zapiekankę. A jak zjemy, to zajmiemy się twoimi nowymi roślinkami. Co ty na to?

– Jestem jak najbardziej za – odparł z szerokim uśmiechem. – W takim razie zaraz wracam – dodał, po czym ruszył do wyjścia.

Ala odprowadziła go wzrokiem i dopiero kiedy zniknął za drzwiami, zdała sobie sprawę, że jej uśmiech też nie schodził z ust. Nie oczekiwała wiele po tym dniu, a okazał się on tak zaskakujący i pełen pozytywnych uczuć. Była tym wszystkim trochę oszołomiona, ale nie potrafiła też pozbyć się tego cudownego uczucia, które ją ogarnęło i które chyba naprawdę było szczęściem.

Zanim skierowała się do kuchni, aby odgrzać zapiekankę, przykucnęła na moment koło Luny i pogładziła jej jasny łebek.

– Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze – szepnęła, z czułością wpatrując się w słodki pyszczek, który miał stać się dla niej symbolem nowej radości życia. 

*********************** 

Hejka :)  Adopcja psa chyba nie była zaskoczeniem, ale mam nadzieję, że rozdział się podobał. 

Dzięki za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro