#15. Propozycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Upadek był bolesny.

Bardziej niż się tego spodziewała.

Zacisnęła dłonie na połach jego koszuli, jakby miało jej to przynieść ukojenie.

Nic takiego jednak nie nastąpiło.

Przymknęła oczy, licząc, iż wszystko to było jedynie senną marą, a ona wcale nie popełniała kolejnych błędów; miała grać przecież grzeczną córkę, by Harvey zostawił Lupina w spokoju, a tymczasem ponownie straciła nad sobą panowanie. Wybuchła, niczym rozkapryszone dziecko, rzucając swą złością na wszystkie strony, choć doskonale zdawała sobie sprawę z potencjalnych reperkusji.

Może robiła to przekonana o nieobecności Remusa, ponieważ gdy tylko zobaczyła go, chwytającego rękę Edwarda, coś w niej zamarło.

Nie powinno go tu być, nie powinien jej widzieć w tym stanie, a ona też nie chciała widzieć go takim, w jakim zobaczyła. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak ogromny wpływ mieli na siebie. W żadnym stopniu pozytywny.

Patrzyła na wyniszczonego człowieka, który, choć odzyskiwał pewność siebie, to w jego oczach i ruchach rósł niepohamowany strach przed nieznanym. Zupełnie, jak ją pochłaniała własna bezradność i brak obeznania w dorosłym świecie, tak jego przerażał jej własny — dynamiczny i wolny, niezważający na konsekwencje.

I o ile jeszcze niedawno walczyłaby o porywy namiętności i szaleństwa, tak teraz błagała o niezmącone niczym spokój i stabilizację.

Ile by dała za choćby maleńkie kłamstewko mówiące, że wszystko było w porządku...

Nie zauważyła, kiedy normalny oddech zmienił się w niemal spazmatyczne łapanie powietrza, póki Lupin nie potrząsnął nią za ramiona i nie wypowiedział jej imienia.

— Sanah!

Savannah — poprawiła go szeptem, jakby automatycznie, lecz zdradziły ją łzy, które spłynęły po jej twarzy. — Szlag.

— Sana.

Parsknęła, zupełnie jakby właśnie poszli na jakiś słabo zadowalający kompromis, mający sprawić, że czułaby się mniej brudna.

Pozwoliła sobie na zbliżenie i objęła stojącego przed nią mężczyznę w pasie, wtulając się w niego i starając choć trochę opanować rozkołatane nerwy. Wzięła głęboki wdech, wypełniając nozdrza kojącym zapachem pomarańczy.

Pomarańczy?

Uniosła gwałtownie głowę, patrząc na Lupina ze zdumieniem, lecz odpowiedziało jej jedynie pełne niezrozumienia spojrzenie.

— O co chodzi? — spytał przyciszonym tonem, wyraźnie nie chcąc jej spłoszyć.

— Przecież ty nie znosisz pomarańczy — powiedziała z pełnym przekonaniem, a następnie obserwowała, jak twarz profesora przybiera czerwonawy odcień, a on sam unosi dłoń, by choć trochę ukryć rumieńce. Parsknęła śmiechem na absurdalność tej sceny i zebrała w sobie resztki odwagi, ujmując jego twarz i całując delikatnie w usta.

Nie spodziewała się gwałtowności, z jaką na to odpowiedział; poczuła, jak zacisnął dłonie na jej biodrach i przyciągnął do siebie, nie pozostawiając między nimi już wolnej przestrzeni. Ostatnie nici kontroli, jakimi mogła się poszczycić jeszcze chwilę wcześniej, zostały skutecznie rozcięte, ale nie mogła powiedzieć, by żałowała.

Gdyby tylko wtedy zdała sobie sprawę z tego, do czego powoli doprowadzali.

Jęknęła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy mężczyzna wsunął język między jej rozchylone wargi. Niemal zapomniała przez ten czas, jakie to upajające uczucie; pragnęła więc teraz rozsmakować się w nim bez granic.

Przesunęła palcami po jego piersi, wyczuwając pod materiałem napięte mięśnie, zupełnie, jakby i on ledwo panował nad własnymi czynami i ciałem.

Nagle pomyślała, że bardzo do siebie pasują.

Zaczęło jej być gorąco; duszno prawie, gdy szarpnęła go delikatnie za końcówki włosów.

Potrzeba znalezienia się z nim

b l i ż e j,

zakosztowania go

b a r d z i e j,

bycia dotykaną

m o c n i e j

przyćmiła do reszty zdrowy rozsądek Sanah.

Jej wcześniejszy gest sprowokował czarodzieja do pochylenia się i przytknięcia ust do jej szyi, na co wciągnęła gwałtownie powietrze. Chłód warg Lupina kontrastował z rozpaloną skórą dziewczyny na tyle, by nawet delikatne muśnięcie wymusiło na niej przyjemne mrowienie. Nieświadomie odchyliła lekko głowę, przymykając oczy.

Nagłe ściśnięcie przez niego jej bioder przywołało ją do porządku; drgnęła, po czym spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.

Patrzył na nią jakby wpółprzytomnie i — o Salazarze! — był to widok, za który potrafiłaby zabić. Zupełnie nie była gotowa na żar tego spojrzenia ani to, co w niej wzniecił. Bezwiednie zacisnęła uda, co nie umknęło uwadze nauczyciela i na jego twarzy pojawił się delikatny, acz pełen satysfakcji, uśmieszek, od którego niemal straciła władzę w nogach.

— Remus... — zabrzmiała tak błagalnie, że rumieniec od razu pokrył jej policzki.

Niczego tak nie żałowała w tamtej chwili jak tego, że aportowała ich przed szkołę zamiast w jakiekolwiek inne, prywatne i zamknięte miejsce.

Sana — Jej własne imię tym razem zabrzmiało w ustach czarodzieja zupełnie obco; słodko, mdląco, a jednocześnie podziałało na nią jak najznamienitszy afrodyzjak.

Odetchnęła głęboko, po czym oparła czoło o ramię Lupina, starając się choć trochę opanować rozkołatane serce, nim wydyszała:

— Nienawidzę cię.

Kocham cię.

Jesteś takim utrapieniem — dodała.

Uwielbiam cię.

Remus przyciągnął ją do siebie i objął, opierając przy tym brodę na jej czole.

— Tęskniłem — wyszeptał, przez co o mały włos nie wybuchła ponownie płaczem. Świadomość tego, że nie tylko jej było ciężko, w pewien sposób pocieszała, ale nie wystarczała do tego, by poczuła satysfakcję bądź zadowolenie.

Zamiast nich odczuła jedynie większy żal i rozgoryczenie; przeszłość i więzy krwi niszczyły to, co mogli powoli budować. A wszystko to przez jednego szalonego despotę.

— Co zamierzasz zrobić? Wrócisz do Hogwartu? — spytał w końcu, przerywając chwilową ciszę i zmuszając ją do wypowiedzenia na głos niechcianych słów.

— Nie mogę tego zrobić bez jego zgody, a zależy mi na skończeniu szkoły. Możliwe, że będę musiała do końca roku pozostać już tutaj. — Skrzywiła się na samą myśl. — Oczywiście jeśli by go skazano, prawną opiekę nade mną odzyskaliby państwo Vane i wtedy problem by zniknął. Jednak póki to nie nastąpi, jestem skazana na żabojadów — zażartowała, chcąc choćby delikatnie rozładować napięcie, lecz wyraz twarzy Lupina nie złagodniał; przeciwnie wręcz.

Kiedy odsunęła się, by móc na niego spojrzeć, dostrzegła niezadowolenie i gniew w jego oczach, a zaciśnięta szczęka świadczyła wyraźnie o tym, jak bardzo nie podobała mu się ta perspektywa.

— Wróć dziś ze mną — poprosił, na co spłonęła rumieńcem.

Nie była do końca przekonana, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak brzmiała jego własna propozycja. Oczywiście mógł proponować jej najzwyczajniejszy powrót do Hogwartu, by uniknąć kolejnej konfrontacji z ojcem we Francji, lecz coś w spojrzeniu mężczyzny podpowiadało jej, iż nie to miał na myśli.

Może były to jej złudne nadzieje albo szalony wymysł wybujałej wyobraźni, a może zwyczajnie doszukiwała się zbyt wiele. Może robiła sobie nadzieję, a może ubzdurała sobie, że to wszystko działo się naprawdę.

Przyłapała się na tym, że wstrzymała oddech, a ścisk w podbrzuszu wyzwolił w niej nieznane dotąd pożądanie, na które nie była w tamtym momencie gotowa.

Nie dlatego, że nie pragnęła Lupina jako mężczyzny. Ale dlatego, że dotychczas nie poznała go od tej strony, a to napawało ją lękiem przed nieznanym.

— Sana — naciskał dalej, przez co jęknęła, nie siląc się już nawet na tłumienie zawstydzającej reakcji własnego ciała.

— Lupin, czy ty wiesz, co mi proponujesz? — spytała, unosząc głowę i patrząc na niego z powagą.

— Mam wrażenie, że jeśli tego nie zrobię, więcej cię nie zobaczę — odparł bezceremonialnie i w pełni szczerze, a ona zamarła w bezruchu.

Skąd wiedział?

Czy jakkolwiek dała po sobie cokolwiek poznać? A może usłyszał całą jej rozmowę z Edwardem i już wiedział, że ten nie zostawi go w spokoju, jeśli ona nie będzie trzymać się z daleka?

Remus pochylił się do jej ucha, za które założył kosmyk włosów.

— Jeśli sądzisz, że z powodu kolejnych pogróżek pozwolę ci zniknąć z mojego życia, to się mylisz, Savannah — szepnął niskim tonem, w którym bez problemu dosłyszała słabo skrywany gniew. — Wiem, co pani proponuję, panno Vane.

Przygryzła wargę, nie wierząc w to, że wciąż stała w tym samym miejscu i się wahała. Jakby chciała przepuścić jedyną w życiu okazję, by naprawdę dostać to, czego pragnęła w imię... czego tak właściwie?

Jestem taka głupia, przeszło jej przez myśl.

W końcu mogła mieć go tylko dla siebie — praktycznie sam się o to prosił. A jej wątpliwej jakości wątpliwości wynikały ze zwyczajnej niewiary w jego osobę. Bała się, że nie da rady w potyczce z Edwardem Harleyem, obawiała się, że przez to straci przyszłość jako nauczyciel... Zwątpiła w jego poradność.

Ale jakże mogło być inaczej, skoro po raz pierwszy pokazywał jej się od tej strony? Od strony, która mogła okazać się dla niej tak słodko toksyczna, że od razu pojęła, jak bardzo chciała spróbować zobaczyć ją znowu i znowu, i znowu.

— Zatem zaskocz mnie ponownie, profesorze — powiedziała w końcu cicho, zwilżając językiem usta, na których spoczął wzrok mężczyzny.

Bezmyślnie sprowokowała go do kolejnych działań. 


*****

Mogę umierać, bo kolejny rozdział będzie prawdziwym wyzwaniem XD Ogólnie jestem zadowolona, choć trochę ten rozdział męczyłam — wiecznie mi w nim czegoś brakowało, aż finalnie... wyszło co wyszło. 

Mam nadzieję, że ta nowa strona Lupina Wam się podoba, nieco też ją zgłębimy w następnej części, ale póki co nie spoileruję. Dajcie znać, jak się podobało :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro