#2. Wyrozumiałość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sanah przetarła nerwowo powieki, próbując odgonić od siebie uczucie zmęczenia i rozdrażnienia. Dochodziło południe, a Lupina wciąż nigdzie nie było, wobec czego mogła jedynie wnioskować, że poprzednia noc była dla niego cięższa, niż przypuszczała.

Nienawidziła widoku profesora po pełni. Głębokim strachem napełniały ją rany, szpecące całe jego ciało, a także wycieńczenie, tak długo utrzymujące się po powrocie do ludzkiej formy. Gdy zobaczyła stan mężczyzny tego poranka, miała ochotę dodatkowo go udusić. Wiedziała, że zaczął zaniedbywać odpowiednie dawkowanie eliksiru tojadowego, czasem nawet go nie brał. Nie wiedziała, czy była to jakaś forma samobiczowania, ale była pewna, że w jego wieku nie mógł już sobie na to ot, tak po prostu, pozwalać. Dzielące ich prawie dwadzieścia lat wydawało się w takich chwilach niemal przepastne; coś, czego nigdy nie zdołałaby przeskoczyć.

– Panno Vane. – Głos profesor McGonagall wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na kobietę, z którą zatrzymała się obok niej przy stole Ślizgonów. – Profesor Lupin prosił, bym przekazała ci wiadomość.

– Wiadomość? – powtórzyła, przeczuwając, że mężczyzna nie zdołał jeszcze dojść do siebie po pełni.

– Profesor Lupin jest niezdolny do prowadzenia dzisiejszych zajęć. Poprosił, abyś poinformowała o tym pierwszy rocznik.

Choć ton głosu czarownicy pozostawał beznamiętny, Sanah nie umknęło uważne spojrzenie, którym ją mierzyła, jakby oceniając nie tylko ją samą, ale i powiązanie z Lupinem. I choć Vane już wtedy wiedziała, że profesor McGonagall prawdopodobnie zdawała sobie sprawę z wielu rzeczy, dziejących się w jej zamku, to wciąż jeszcze liczyła, iż kobieta nie zechce drążyć tematu.

– Rozumiem, pani profesor. – Sanah wstała z zamiarem odejścia, gdy głos dyrektorki sprawił, że znieruchomiała gwałtownie.

– Jeśli jest dla ciebie tylko sposobem na zabicie wolnego czasu, zostaw go w spokoju, Sanah. Jest mu już wystarczająco ciężko.

Dziewczyna schowała dłonie do kieszeni szaty, marszcząc przy tym brwi i nie mając najmniejszej ochoty, by spojrzeć profesor w oczy.

Czy faktycznie Lupin był dla niej jedynie wyzwaniem, co do tego początkowo pewności nie miała. Oczywiście, mogła zrzucić swoje zainteresowanie na karb szczeniackiego zauroczenia z czasów, kiedy był on jej nauczycielem na trzecim roku, jednak z czasem dotarło do niej, że to wszystko nie było jedynie zachcianką, ani czymś płytkim. Sanah podziwiała go za to, kim był i jaki był. A przede wszystkim podziwiała siłę, z jaką mierzył się z każdą kłodą rzucaną mu pod nogi przez życie.

– Nie jest – powiedziała w końcu, a Minerva postanowiła nie poruszać więcej tego tematu.

🌸🌸🌸

– Co tam u Lupina?

Ślizgon zajął miejsce obok niej, a pytanie, choć o prześmiewczym wydźwięku, nie pozostało bez odpowiedzi ze strony Vane.

Wyciągnęła podręcznik do eliksirów i westchnęła.

– Odwołał zajęcia pierwszaków.

– Znowu wymknęłaś się po pełni, Annie musiała cię kryć, bo Ślimak wpadł do pokoju wspólnego w nocy. Złapał Avery'ego i przyprowadził go z powrotem. A potem postanowił zrobić inspekcję. – Chłopak odgarnął włosy z czoła, przeczesując je dłonią, po czym skupił całą uwagę na przyjaciółce.

Leo Harvey znał Sanah od sześciu lat. A dokładnie od chwili, w której na trzecim roku złamała mu nos za to, że klepnął ją w tyłek. Wtedy, będąc jeszcze niczego nieświadomym młokosem, nie miał pojęcia o sile dziewczęcej pięści, niemniej wydarzenie tamto raz na zawsze zakończyło jego szczeniackie dokuczanie przeciwnej płci.

– Co tym razem we mnie zmieniła? – spytała Sanah, uśmiechając się szeroko. Umiejętności przyjaciółki w zakresie transmutacji szokowały i zadziwiały nie tylko ją, ale i nauczycieli. Nie było nikogo poza McGonagall, kto z taką łatwością sięgałby ku ludzkiej transmutacji. Nawet jeśli ta stanowiła jedynie iluzję.

– Pojęcia nie mam i nawet nie chcę wiedzieć, ta laska to mutant – odparł Leo, rozciągając się i odchylając na krześle. – Wróćmy jednak do tego, co istotne. Kiedy ci się znudzi? To już cztery miesiące odkąd odpieprzyło ci na jego punkcie. – Choć ton jego głosu miał w sobie pewną lekkość, to Sanah nie umknęło ostre spojrzenie, którym ją obrzucił.

– Mutant nie mutant, ale i tak na nią lecisz. – Umyślnie zignorowała, jak się skrzywił, po czym kontynuowała. – I czy moje zainteresowanie Lupinem naprawdę jest dla wszystkich wokół aż tak problematyczne? – Wsparła brodę na dłoni i przeniosła wzrok z przyjaciela na tablicę.

– Problematyczne jest to, jak bardzo się z nim obnosisz. – Usłyszała, lecz postanowiła nie odpowiadać, co jedynie bardziej rozsierdziło Leo.

Nie rozumiał jej.

Nie pojmował tego, że nie robiła sobie nic z dzielącej ją i profesora różnicy dziewiętnastu lat i nie chodziło nawet o to, jak staro Lupin wyglądał. Życie odcisnęło się na nim bardziej niż na innych i było to widoczne gołym okiem. Dysonans, jaki powstawał przez to za każdym razem, gdy Sanah stawała przed mężczyzną, sprawiał, że Harvey – i niejedna postronna osoba – odczuwał wewnętrzny niesmak. Abstrahując jednak od samej aparycji, Leo znajdywał wiele innych powodów, dla których zainteresowanie Vane było nie na miejscu. Lupin był nie tylko wdowcem, ale przede wszystkim ojcem. Choćby dziewczyna chciała, nie mogła ot, tak zignorować istnienia Teddy'ego Lupina.

– Zamierzasz zignorować fakt, że ma dziecko?

Zacisnęła gwałtownie dłonie w pięści, prostując się i w ostatniej chwili powstrzymała wybuch złości.

Leo nie musiał uświadamiać jej rzeczy oczywistych. Jak nikt inny boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, że gdy w grę wchodziły sprawy na poważnie, sytuacja wcale nie była dobra. Nie była nawet znośna. Jak nikt inny wiedziała, że w tym przypadku obowiązywała promocja jeden plus jeden gratis.

Nieważne, jak niedojrzała mogła wydawać się ludziom wokół, nie zamierzała kwestionować roli, którą chłopczyk odgrywał w życiu Lupina. Podobnie jak nie miała w planach po prostu wyprzeć jego egzystencji. Wbrew pozorom nie była aż tak wyprana z uczuć wobec osób trzecich.

– Skup się na zajęciach, Leo – wycedziła, poświęcając odrobinę uwagi wchodzącemu właśnie do klasy Slughornowi.

Jej główne myśli nie pozostały w klasie. Niemal machinalnie wykonywała instrukcje z książki przy warzeniu, w dużym stopniu pozostawiając pracę Harveyowi, pozwalając sobie na chwile letargu.

Rozumiała, skąd brało się niezadowolenie lub wątpliwości otoczenia co do jej intencji. Była uczennicą, gówniarą, która upatrzyła sobie profesora. Nieważne, jak dalece odbiegało to od prawdy i spłycało jej uczucia, dokładnie tak ją postrzegano. Przynależność do Slytherinu, który po wojnie został niemal odseparowany przez resztę domów i niektórych nauczycieli, również nie była pomocna. O braku zainteresowania ze strony Lupina nie wspominając.

Mimo to kurczowo trzymała się myśli, że ma szansę. Nie tylko ze względu na to, iż – oczywiście – pozostawała nieugięta i zamierzała uświadomić kogo trzeba o szczerości swych uczuć, ale przede wszystkim dlatego, że choć miesiące mijały, Remus nie odtrącił jej. Próżność i egocentryzm pozwalały Sanah na posunięcie się do stwierdzenia, iż bywały momenty, w których poszukiwał jej towarzystwa. A ona z satysfakcją pozwalała sobie wtedy na przekroczenie granicy, która – prawdopodobnie jedynie z pozoru – ich dzieliła i wypowiadała jego imię. Obserwowała wtedy gwałtowną zmianę w postawie mężczyzny, jakby czujność, którą utracił, powracała do niego ze zdwojoną siłą, a on na nowo uświadamiał sobie dosadnie, kim była.

– Panno Vane, proszę zostać po zajęciach. – Głos Slughorna wyrwał ją z zamyślenia i Sanah podniosła głowę, napotykając spojrzenie opiekuna Domu Węża, które bynajmniej nie było karcące.

Godzinę później stanęła przed biurkiem Slughorna, ten jednak poczekał, aż pozostali uczniowie opuścili salę, nim wyciągnął w jej stronę dłoń z buteleczką eliksiru. Wzięła ją, nie rozumiejąc, o co chodzi, ale profesor uprzedził cisnące się na usta pytanie dziewczyny.

– Dostarcz to, proszę, profesorowi Lupinowi.

Uniosła brwi, nie do końca wierząc w prawdziwość usłyszanych słów.

– Dlaczego ja? – spytała, zanim zdołała ugryźć się w język. Przecież powinna cieszyć się z danej jej sposobności, a nie ją kwestionować. Mimo to ciekawość wzięła górę.

Slughorn odetchnął, po czym uśmiechnął się słabo.

– Panno Vane, oboje wiemy, że nie jesteś płytką kobietą, choć niezaprzeczalnie jeszcze trochę zbyt młodą. Wierzę jednak w twoje dobre intencje i wiem, że twoja obecność bardzo pomogła profesorowi Lupinowi w tym ciężkim okresie.

Umilkła, przyglądając się mężczyźnie nieufnie. To nie było normalne zachowanie względem niej, rozumiała to doskonale. Może więc Slughorn był bystrzejszy i wyrozumialszy niż za jakiego go miała.

– Dziękuję, profesorze – powiedziała w końcu, w pełni szczerze. Było coś przynoszącego dziwny spokój ducha w świadomości, że nie wszyscy patrzyli na nią spode łba.

Choć zważywszy na zwiększoną aktywność nauczycieli skierowaną w jej kierunku, podejrzewała, iż zaczęła być nękających ich tematem.

I nie do końca jej się to podobało. 


*****

No i w końcu udało mi się skończyć <3 Jestem z tego rozdziału bardzo zadowolona, choć trochę go męczyłam x) Przy okazji pokusiłam się o niżej widoczny banerek; tam możecie mnie znaleźć, zarówno prywatnie jak i oficjalnie, także zapraszam, nie gryzę ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro