#3. Granice

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lupin wolałby, by ludzie wokół nie mieszali się w jego życie i pozwolili mu poradzić sobie ze wszystkim samemu, niezależnie od tego, jak marnie mu to dotychczas wychodziło. O ile już jakiś czas temu zauważył niezdrowe zainteresowanie ze strony profesora Slughorna, o tyle obecność Sanah po południu w progu jego pokoju, tylko go o nim utwierdziła.

— Panno Vane.

Nie lubił widoku tej dziewczyny. Momentami wręcz irytowała go jej bezpośredniość i upór, tak bardzo podobne do tych, którymi cechowała się jego zmarła żona. Podobieństwo tych dwóch kobiet bywało czasem przytłaczające, jakby los postanowił w jakiś sposób z niego zadrwić, a on nie miał na tyle sił, by stawić mu czoła.

— Profesor Slughorn poprosił, bym przyniosła panu eliksir. I prawdopodobnie przekonała do jego systematycznego spożywania — powiedziała Ślizgonka i Remus oparł się o framugę, nie będąc pewnym, czy w ogóle chciał brnąć w — z góry przegraną — dyskusję.

— Muszę podziękować mu za troskę — odparł zgorzkniale.

— A mi już za nią nie podziękujesz? Opuściłam Zielarstwo, by ci to przynieść — zażartowała Sanah i Lupin zmusił się do uśmiechu.

— W takim razie wracaj na lekcje — odparł, na co uczennica zmarszczyła brwi. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania, wiedział to, a jednocześnie coś wręcz wymuszało na nim chłodny, zobojętniały ton głosu. Miał wrażenie, że jeśli nie pozbędzie się jej teraz, nie uda mu się to już nigdy. I jakkolwiek irracjonalne było to uczucie, napawało go ono rosnącym lękiem.

Nie chodziło nawet o to, iż była wciąż uczennicą, Lupin wiedział, że za kilka miesięcy kończyła szkołę i ten argument stawał się bezużyteczny. Nawet nie o różnicę wieku, która naprawdę była spora.

Nie, Remusa przerażał wpływ, jaki potrafiła wywrzeć na nim jednym zdaniem, jednym gestem czy spojrzeniem; jak jej obecność stawała się czymś stanowiącym filar normalności, o który mógł się w każdej chwili oprzeć. Była fundamentem jego nowego początku, a to sprawiało, że Lupin czuł się po prostu źle. Sanah uświadamiała mu o tym, jak słaby stawał się, gdy pozostawiony sam.

— Znowu to robisz — odezwała się.

— Co takiego, panno Vane?

— Zamykasz się. A to nigdy nie kończy się dobrze.

Remus zacisnął zęby, nie chcąc dać po sobie znać, jak ruszyły go jej słowa. Doskonale wiedział, co dziewczyna miała na myśli; nie był dumny ze swojego zachowania i ostatni incydent powinien dać mu sporo do myślenia.

Nie dał. Lupin wciąż wolał być sam.

— To naprawdę nie jest twoją sprawą — zmusił się, by zabrzmieć ostro i momentalnie w oczach dziewczyny pojawił się gniew.

— Może i jesteś ode mnie starszy, ale zaczynasz być skrajnie nieodpowiedzialny. Nie odpowiadasz już tylko za siebie, profesorze Lupin — wycedziła, z drwiną akcentując obejmowane przez niego stanowisko, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła wzburzona, a on w ostatniej chwili powstrzymał chęć zatrzymania jej.

Miała rację — cholerną — to jednak nie znaczyło, iż mogła z butami pchać się w jego życie osobiste. Nie chciał tego, nie życzył sobie tego, bał się tego; tego, czego mogłaby dokonać. Z każdym mijającym miesiącem poczucie straty żony nie znikało, lecz wciąż stawało się mniej bolesne, co sprawiało tylko, że Remusa dręczyły coraz większe wyrzuty sumienia. Czy naprawdę kochał ją tak słabo, iż mógł po prostu pogodzić się ze stratą tak szybko? Czyżby jego uczucia były tak kruche i mało warte?

Obecność Sanah i jej wpływ na niego zdawały się uświadamiać go, że dokładnie tak było.

Jak więc okropnym mężem i ojcem się okazał?

Wiedział, że Vane piła w swych słowach do Teddy'ego, próbując uświadomić go, że choć został wdowcem, jego dziecko wciąż żyło i w jego obowiązku leżała opieka nad nim. Jednakże, ilekroć Lupin odwiedzał syna, a ten znienacka zmieniał kolor włosów, kształt twarzy, udowadniając pokrewieństwo z Tonks, Remus zamierał, przytłoczonym nawałnicą uczuć, szarpiącą nie tylko jego sercem, ale i ciałem. Czuł odrętwienie, powoli zamieniające się w kłujący ból piersi i odbierający zdolność logicznego myślenia. Palce stawały się nienaturalnie chłodne i sztywne, a każdy, nawet najpłytszy oddech, przychodził z trudem. To w takich chwilach ukojenie przynosiła zimna dłoń Andromedy, klepiąca go w uspokajającym geście po plecach.

— Tak jest dobrze, Remusie — mówiła za każdym razem, ale Lupin nie był w stanie jej uwierzyć.

— Nic nie jest dobrze.

🌸 🌸 🌸

Następnego dnia podczas zajęć unikał jej spojrzenia. Czuł głęboki wstyd, że dał się ponieść emocjom, choć jako profesor powinien umieć trzymać je na wodzy. Pragnął zrzucić to na karb zmęczenia, lecz wiedział, iż ono znikało w trakcie konfrontacji z dziewczyną. Może było to powodowane emocjami, jakie w nim wzbudzała, a może jego własną chęcią wyciągnięcia z rozmowy jak największej ilości informacji.

Coś znacząco nieodpowiedniego podpowiadało Remusowi, by poznać Sanah bliżej. By zgłębić zarówno to, czym się kierowała, jak i samą formę jej zainteresowania jego osobą. Lupin nie miał bowiem złudzeń; nie był przystojny, młody, ani nawet znośny w obyciu. Był zniszczonym, zmęczonym przez życie mężczyzną wyglądającym dużo starzej niż powinien. Każde spojrzenie w lustro uświadamiało mu, jak daleko do zwyczajowego obiektu zainteresowania mu było.

Nie zauważył, że dzięki temu zarówno Sanah, jak i niegdyś Nimfadora, mogły skupić się dokładnie na tym, kim był.

Momentami wmawiał sobie, że obydwie kierowały się zwykłą litością.

— Profesorze? — Głos Hermiony Granger wyrwał go z otępienia i dopiero wtedy dotarło do niego, iż zamilkł w środku prowadzonych zajęć. Nie zdołał stłumić w sobie chęci spojrzenia w stronę blondwłosej Ślizgonki zajmującej — wyjątkowo — ostatnią ławkę.

Patrzyła na niego wzburzona, wiedział to; zaciśnięte usta, mocniej zarysowana linia szczęki, pogardliwe, niemal lodowate, spojrzenie. Wyglądała dokładnie tak, jak jako dzieciak wyobrażał sobie wychowanków Slytherinu — bił od niej chłód, którego nie sposób było nie zauważyć.

— Wybaczcie — odchrząknął — Inferiusy cechują się... — pogrążył się ponownie w temacie i kątem oka obserwował, jak Vane odchyliła się na krześle, splatając ręce na piersi i zakładając nogę na nogę. Zdawałoby się, że za chwilę się przewróci, nic takiego nie nastąpiło. Dopiero po chwili dotarło do niego, iż kręciła różdżką w dłoni, a jej krzesło lewitowało w minimalnej odległości od podłogi. Chłód i gniew zniknęły z jej twarzy, zastąpione beznamiętną obojętnością, jeszcze bardziej rozsierdzającą Lupina. Nie wiedział, dlaczego, ale nie chciał, by spoglądała na niego jak na zwykłego nauczyciela.

Drzwi klasy otworzyły się gwałtownie, przyciągając uwagę wszystkich, a do środka weszła profesor McGonagall tak blada, jakiej uczniowie nie widzieli od czasu otwarcia Komnaty Tajemnic.

— Profesorze Lupin, proszę za mną — zakomenderowała nieznoszącym sprzeciwu tonem i Remus na moment znieruchomiał, obawiając się najczarniejszych scenariuszy.

Czyżby czegoś nie pamiętał? Czy zrobił podczas ostatniej pełni coś, czego nie powinien? Czy komuś stała się krzywda z jego powodu?

Poczuł zimny pot oblewający mu plecy, ale zmusił się, by odsunąć od siebie strach i odpowiedzieć pozornie spokojnym tonem.

— Moi drodzy, do końca zajęć zostało dwadzieścia minut, panno Vane... — Sanah drgnęła i krzesło opadło na ziemię z cichym stukiem — ...poprowadź je do końca, proszę.

Kiwnęła sztywno głową, po czym wstała, by zająć miejsce z przodu klasy, niezrażona zaskoczonymi spojrzeniami reszty uczniów, a Remus odczuł dziwną ulgę, że tym razem darowała sobie robienie sceny. Może wyczuła powagę sytuacji, a może w jakiś sposób korzystała z okazji, uświadamiając wszystkich, że znaczyła więcej.

Choć może było to błędne stwierdzenie, gdyż to właśnie on upublicznił owy fakt. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich podopiecznych, gdy zamykał drzwi klasy, ale mina Minervy szybko zwróciła jego myśli we właściwym kierunku.

— Co się stało?

— Znaleźliśmy dziś w nocy uczennicę na skraju Zakazanego Lasu — powiedziała McGonagall, po czym przystanęła i odwróciła się w jego stronę. — Pogryzioną przez wilkołaka.

Coś w nim zamarło, a przerażenie na długie sekundy odebrało zdolność racjonalnego myślenia.

— Czy to...

— Nie, Remusie. To nie ty. Co w pewien sposób jest jeszcze bardziej problematyczne, ponieważ nie mamy pojęcia, kto. Od dziś obowiązywać będzie dodatkowy rygor, zwłaszcza w czasie pełni. Dodatkowo chcę, abyś wraz z jedną z Aurorek z ministerstwa zajął się tą sprawą. Nie możemy pozwolić, by coś stało się któremuś z uczniów. 


*****

Iiii udało się dokończyć rozdział, jestem z tego dumna <3 Z rozdziału wsumie też :) Mam nadzieję, że się podobał, dajcie znać co sądzicie - to pomaga przy planowaniu dalszej fabuły i daje znak, czy jest git ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro