#4. Litość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sanah czuła dziwne odrętwienie, w myślach niczym mantrę powtarzając, że nic się nie stało, że wszystko będzie dobrze, a nagłe wezwanie Lupina przez McGonagall wcale nie miało nic wspólnego z jego przypadłością. Przeprowadziła zajęcia do końca niemal machinalnie, starając się ignorować nachalny wzrok zebranych uczniów, wyraźnie nierozumiejących, dlaczego to właśnie ona została do tego wyznaczona, a nie Granger. Ku jej zdumieniu Hermiona w skupieniu tworzyła kolejne notatki, słuchając jej wywodu z uwagą, choć prawdopodobnie sama wiedziała już wszystko w tym temacie.

Opuściła klasę w pośpiechu, by przemierzyć korytarz żwawym krokiem, nim zatrzymała się gwałtownie za rogiem, nie ważąc się zza niego wyjść, zaalarmowana przez podniesione, i jakże znajome, głosy.

— Nie możemy pozwolić na to, by zamek ogarnęła panika, a jednocześnie uczniowie muszą zdawać sobie sprawę z zagrożenia. — Ton Lupina nie pozostawiał pola do dyskusji, lecz kolejne zdanie przerwał mu inny, kobiecy, którego Sanah nie potrafiła do końca skojarzyć, lecz była pewna, iż był jej on znany.

— Ministerstwo nie życzy sobie siania niepotrzebnego strachu, powinniśmy załatwić to po cichu. Mamy wystarczająco roboty przy sprzątaniu tego burdelu po Sami-Wiecie-Kim.

— Burdelu, od którego trzymaliście się z dala nawet podczas bitwy o Hogwart — zauważyła gorzko Mcgonagall i Vane nie umknęła wściekłość profesorki.

— Jak sama nazwa wskazuje, była to bitwa o Hogwart, nie o Anglię.

— To była ostateczna potyczka o wolność, a wy schowaliście się jak szczury — warknął Remus, tracąc cierpliwość.

— Dzięki temu ludzie twojego pokroju mogli wyleźć z kanałów i udawać normalnych. Proszę stosować się do zaleceń Ministerstwa, Lupin.

— Dopóki polecenia Ministerstwa zagrażają bezpieczeństwu moich uczniów, kadra nie będzie się do nich stosować, panno Harvey — wtrąciła Minerva, najwyraźniej nie zamierzając dłużej tolerować obrażania jednego z nauczycieli, za co Sanah była jej wdzięczna.

Wiedziała, że słowa kobiety musiały odbić się na Remusie, który wciąż próbował odnaleźć się w społeczeństwie, w końcu zdającym się go akceptować. Jednocześnie każdego dnia musiał udowadniać swoją wartość na nowo.

— Chwila... Harvey...? — Vane wychyliła się zza rogu, tknięta niepokojem i z przykrością odkryła, iż jej podejrzenia okazały się prawdziwe.

Przed Lupinem stała, oparta nonszalancko o ścianę, ale z jakże buńczucznym wyrazem twarzy, starsza siostra Leo. Sanah w mig pojęła parszywość całej sytuacji, bowiem nikt nie nienawidził Mieszańców bardziej niż Lisa.

— Chcecie po raz kolejny wejść na wojenną ścieżkę z ludźmi sprawującymi prawowitą władzę — odparowała kobieta, gotowa kontynuować kłótnię, najwyraźniej kompletnie niezrażona zapełniającym się uczniami korytarzem.

A Sanah nie zamierzała czekać na kolejne zdanie mające ugodzić i podważyć człowieczeństwo Lupina. Podeszła więc do sprzeczającej się trójki czarodziejów i wymusiła uroczy uśmiech.

— Profesorze Lupin!

Zwrócił ku niej twarz i niemal natychmiast odwrócił wzrok, wyraźnie zażenowany. Prawdopodobnie domyślił się, że słyszała całą rozmowę, ale nie to było w tamtej chwili najważniejsze.

— Lisa. Znowu plujesz jadem na prawo i lewo? Pamiętaj, że złość piękności szkodzi, a tobie nie pozostało jej wiele — powiedziała Sanah żartobliwym, acz podszytym pogardą tonem, który nie pozostał niezauważony.

— Vane, jak zwykle w formie. Jak tam w waszej gadziej jaskini?

— Jeśli pytasz o Leo, to ma się dobrze, szczęśliwszy im dalej jest od ciebie. A teraz wybacz, ale są sprawy ważne i ważniejsze, a ja mam tę drugą do przedyskutowania z profesorem Lupinem. Sio, sio. — Ślizgonka machnęła na kobietę ręką w lekceważącym geście, a Harvey zaczerwieniła się ze złości. Momentalnie jednak opanowała gniew i uśmiechnęła się z politowaniem.

— Bezczelna i bezgustna jak zawsze, zupełnie jak twoja zdzirowata matka.

Jej słowa uderzyły w dziewczynę o wiele bardziej, niż ta dała to po sobie poznać, lecz jej dłoń odruchowo zacisnęła się na różdżce, czym dała jedynie Harvey dodatkową satysfakcję.

— Masz rację, są rzeczy ważne i ważniejsze. A ja nie mam czasu na tę dziecinadę — odparła gładko Lisa, po czym zwróciła się na powrót ku McGonagall. — Porozmawiajmy na ten temat w gabinecie, pani dyrektor.

Sanah w ciszy obserwowała, jak kobiety oddalają się, biorąc przy tym kilka głębokich wdechów dla ukojenia nerwów. Nienawidziła, gdy ktokolwiek wspominał jej matkę, nie potrzebowała przypomnienia o swym niechlubnym pochodzeniu, a już z pewnością nie z ust kogoś, kogo ojciec postanowił zabawić się z ową zdzirą. Błagała Merlina, by Lisa nigdy nie wyjawiła prawdy Leo, ponieważ mogłoby to całkowicie zrujnować ich przyjaźń; nawet jeśli zbudowana została na kłamstwach.

— Sanah...

Zmartwiony głos Lupina wyrwał ją z otępienia. Uniosła głowę, by na niego spojrzeć i zorientowała się, iż pogrążona w myślach nie zauważyła nawet, kiedy stanął tuż przed nią. Próbowała zmusić się do uśmiechu, ale zamiast tego wykrzywiła twarz w brzydkim grymasie.

— Nie chcę o tym rozmawiać — powiedziała.

Wyciągnął dłoń w jej stronę, lecz zaraz opamiętał się i cofnął ją.

— Chciałem jedynie...

— To nie twoja sprawa, Lupin — zabrzmiała ostrzej niż zamierzała i momentalnie tego pożałowała. Nie chciała zniżać się do poziomu, na którym zaczęłaby rozładowywać na nim swój gniew. Nie chciała pokazywać mu się od takiej strony. — Przepraszam, nie chciałam.

— Nie przejmuj się tym. — Wyraźnie się zawahał, czekała więc cierpliwie, aż powie cokolwiek więcej. Mężczyzna przygryzł wargę, a ona z trudem powstrzymała chęć zasypania go pytaniami, zarówno prywatnymi, jak i tymi dotyczącymi nagłej wizyty dyrektorki. — Masz ochotę na gorącą czekoladę? — wydusił w końcu, a ona uśmiechnęła się; szeroko i szczerze.

— Zdecydowanie.


Kiedy po kilkunastu minutach usiadła na fotelu w kącie jego gabinetu z ciepłym kubkiem w dłoniach, a on oparł się o biurko, odczuwała już jedynie ulgę. Po raz kolejny znaleźli się sami, bez gapiów, i nawet jeśli sytuacja nie była zbyt przyjemna, Sanah cieszyło towarzystwo Lupina. Czuła się przy nim spokojna, choć oczywiście wolałaby dodać do ich spotkań nieco... ekscytacji. Szanowała jednak sytuację, w której się znalazł i nie miała zamiaru naciskać. Po prostu czasem chęć choćby delikatnego dotknięcia go zdawała się ją niemal obezwładniać i zdroworozsądkowość odchodziła w zapomnienie.

Tym razem nie miała ochoty, by testować granice cierpliwości i tolerancji profesora. Spotkanie z Lisą poruszyło ją na tyle, że postanowiła chwilowo odpuścić. Może właśnie z tego powodu sam Remus również zdawał się wyjątkowo rozluźniony.

— U ciebie zawsze jest tak... spokojnie — zaczęła, posyłając mu delikatny uśmiech. — Lubię tu przebywać. — Podkuliła nogi i oparła brodę o kolano. — Lubię przebywać z tobą — dodała cicho, przymykając oczy i rozkoszując się zapachem parującej czekolady. Usłyszała, jak odchrząknął, ale odważyła się na niego spojrzeć. Nie chciała, by po raz kolejny uciekł.

— Również lubię twoje towarzystwo, lecz obawiam się, że pojmujemy te pojęcia nieco odmiennie — odparł, dziwnie niepewnym tonem, dając dziewczynie wyraźny znak, że sam nie był całkowicie przekonany co do prawdziwości wypowiedzianych słów.

Nie zamierzała mu tego wypominać.

— Możliwe — mruknęła jedynie, po czym upiła łyk i uniosła powieki. — Wygląda na to, że masz w sobie więcej uroku niż sądzisz — zażartowała, a policzki Remusa delikatnie poczerwieniały, jedynie bardziej ją rozbawiając. Nie rozumiała, jak mógł nie zauważać własnej atrakcyjności. A może naprawdę nie był tak przystojny w oczach swoich i świata tak bardzo jak w jej.

— Zmieńmy temat, proszę — jęknął, nie chcąc nawet rozpoczynać z góry przegranej dyskusji.

— Lubię cię, Lupin. Nie zbywaj mnie tak, jak ostatnio. Nie będę ci się narzucać, tylko pozwól mi czasem przebywać w twoim towarzystwie — poprosiła słabo, nie mając sił na nic więcej. Nie powinna aż tak naciskać, lecz powoli ogarniał ją lęk, podsycany jedynie przez narastające, paranoiczne wręcz uczucie samotności.

Co jeśli skończy jak biologiczna matka? Co jeśli naprawdę zostanie sama, oszalała i zamknięta?

Zacisnęła palce na kubku i wbiła wzrok w ziemię.

Musiała brzmieć doprawdy wyjątkowo żałośnie i szczerze za to sobą pogardzała. Jednocześnie nie potrafiła nic na to poradzić. A może po prostu nie chciała, licząc, że choć raz to on zlituje się nad nią, a nie odwrotnie.

I Lupin nie byłby sobą, gdyby do niej nie podszedł. Wiedziała, zdawała sobie sprawę — wyjątkowo boleśnie — że jego gest nie miał w sobie nic romantycznego, a stanowił jedynie okazanie troski młodej kobiecie, lecz mimo tego odczuła dziwną satysfakcję, iż wymusiła na nim jakąkolwiek reakcję; że dobrowolnie jej dotknął.

Położył dłonie na jej i spojrzał na nią, jak tylko najłagodniej potrafił.

— Musisz zrozumieć, że czasem sprawiasz mi problem swoim... — uciął, a ona westchnęła.

— Nazwij to po imieniu. Nie pasuje ci, że się w tobie zakochałam. Rozumiem to w pełni, ale nie zamierzam odpuścić — odparła stanowczo. Wysunęła dłonie spod jego i odstawiła kubek na ziemię obok fotela, by następnie pochylić się do przodu na tyle, by ich nosy prawie się stykały.

Zaskoczył ją tym, że po raz pierwszy nie odsunął się gwałtownie i zamiast tego wytrzymał jej spojrzenie. Coś w jego własnym sprawiło, że Sanah zadrżała; może była to kwestia tego, jak nienaturalnie ciemne wydały jej się nagle oczy mężczyzny, a może tego, jak szybko nagle zaczęło bić jej serce, zdecydowanie zbyt rozochocone niecodzienną bliskością.

— Z pewnością nie zamierzasz — wyszeptał, a jej ciało pokryło się gęsią skórką.

Wzrok Sanah mimowolnie przeniósł się na usta Lupina; nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ten sugestywny gest podziałał na Remusa, który momentalnie otrzeźwiał i się podniósł.

— Musimy porozmawiać o powodzie wizyty Auror Harvey. Będziemy potrzebować Prefektów i Prefektów Naczelnych, by opanowali nieco uczniów — zmienił temat, na co nieznacznie się skrzywiła, niezadowolona z takiego obrotu spraw.

Ale przecież, jak sama wcześniej powiedziała, były sprawy ważne i ważniejsze.

— Zatem zamieniam się w słuch. 


*****

Było trochę walki, ale jestem naprawdę zadowolona z tej części <3 Będę wdzięczna za Wasze opinie i nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić tu już tak konkretnie ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro