Czy budzić ludzi śpiących w autobusach?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czasami zastanawiam się, czy budzić ludzi śpiących w autobusach. Tych, którzy spokojnie drzemią oparci o szybę, i tych, którym głowa ucieka to w przód, to do tyłu. Może czasami warto ich obudzić i zaoszczędzić im bólu karku? A może to jedyny moment w ciągu dnia, kiedy mogą sobie pozwolić na chwilę spokoju?

Czasami zastanawiam się, czy budzić ludzi śpiących w autobusach. Tych, którzy przymykają oczy, wsłuchując się w rytm muzyki, i tych, którzy co chwilę uchylają znużone oczy. Może czasami warto ich obudzić i zaoszczędzić im zmęczenia spowodowanego trwaniem w stanie spoczynku i pełnej czujności równocześnie? A może delektują się tą chwilą, gdy mogą oddać się swoim myślom bez obcych, którzy wchodzą im w paradę?

Czasami zastanawiam się, czy budzić ludzi śpiących w autobusach. Tych, którzy co chwilę drgają nerwowo, i tych, którzy wydają się śnić głęboko. Może czasami warto ich obudzić i zaoszczędzić im stresu związanego z przegapieniem swojego przystanku? A może tak naprawdę mają wszystko pod kontrolą i otworzą oczy na czas?

Czasami zastanawiam się, czy ludzie śpiący w autobusach chcieliby być obudzeni.

Przyglądam się tym paru osobom, które też wybrały się w poranną podróż autobusem. Przed szóstą śpią wszyscy, poza kierowcą i mną, chociaż mnie również sen zaprasza w swoje objęcia. Kusi mnie wizją rześkości i braku zmęczenia. Niczym zły duch, próbuje mnie nabrać na złudzenie zorganizowania, pracowitości, chęci. Ale to tylko mara.

Bo sen nie pomaga.

Ciekawe, czy tak samo myśli ta kobieta – na oko czterdziestoletnia – ciasno okutana w zimowy płaszcz i szal, która drzemie ze spokojem godnym pozazdroszczenia.

Oczy mi się kleją i błagają o sen. Ale ja nie mogę spać. Muszę pozostać obudzona. Nie mogę przespać całej trasy w autobusie – to zawsze powtarza mi mama, czule gładząc mnie po głowie. Kiedyś już próbowałam spać w autobusie i prawie przejechałam swój przystanek, a to nie może się już powtórzyć; ja chyba nie chcę, żeby to się powtórzyło.

Młody chłopak – może w moim wieku – nie myśli o śnie w autobusie w ten sposób. Słucha muzyki, a skroń opiera o szal wciśnięty między jego głowę a szybę. Z błogim uśmiechem drzemie w stanie pozornej czujności. Bo tak naprawdę przed nim jeszcze długa trasa i nie musi się martwić tym, że za chwilę będzie jego przystanek.

Może też powinnam zasnąć. Może muszę oddać się temu uczuciu. I może nie powinnam niczym się przejmować.

Tak jak starszy pan z siatką między nogami. On nie ma nic do stracenia, więc wykorzystuje to, że w ciepłym autobusie mknącym przez las jest cieplej niż w jego domu – na parkowej ławce. Chyba że to również już stracił.

Ja też nie mam nic do stracenia, mimo że wielu twierdzi inaczej. Ale ja wiem swoje.

Ja wiem swoje.

Dlatego nie przejmuję się już ludźmi śpiącymi w autobusach, samej zasypiając w autobusie. Przegapimy swój przystanek; przegapiliśmy już nie jeden.

I tracę sprzed oczu drogę, gdy pozwalam sobie zamknąć oczy.

~*~

To miał być dzień jak co dzień. To miał być zupełnie zwyczajny dzień. To miał być dzień, który miał być czwartkiem takim, jak każdy inny.

Małgorzata wysiadła z autobusu i do domu wracała w podskokach. Dosłownie, nie zmyślam! Ta dwudziestoletnia kobieta to wchodziła na krawężnik, to radośnie z niego zeskakiwała i ponownie na niego wracała, i znów skakała! Chwilę szła ulicą, a radość tryskała z całej jej postaci, kiedy podrygiwała stopami w butach i mocno wybijała się w górę, odrywając podeszwy od asfaltu.

W końcu mogła wrócić do domu.

Małgorzata lubiła wracać do domu. Sama podróż była dla niej przyjemna, kiedy to już nie czuła naporu, aby się uczyć lub coś powtarzać i mogła się odprężyć podczas podróży. Uwielbiała obserwować mijane domy, a jeszcze bardziej mijane drzewa, bo każde drzewo – jej zdaniem – miało swoją historię. Czasami, gdy szła pieszo, zatrzymywała się i prosiła, aby stare dęby opowiedziały jej, co widziały. Czyżby spotkały Ślązaków niezdecydowanych, czy byli Niemcami czy Polakami, sfrustrowanych koniecznością wyboru? A może nie sięgały pamięcią tak daleko i pamiętały tylko rok '81 i ogólne zamieszanie? Może zaś to było dla nich nic i wspominały wieści przynoszone im o Napoleonie? O to właśnie często Małgorzata pytała drzewa i gładziła ich korę, wsłuchując się w odpowiedź wyśpiewywaną rzewną melodią.

Lubiła też wracać do domu, bo wiedziała, że to czas, kiedy mogła pobyć sama ze sobą. Na jej szczęście, po drodze rzadko spotykała kogoś znajomego, więc mogła zatapiać się w melodii proponowanej przez jej słuchawki. A melodie były naprawdę piękne – opowiadały o miłości, o lecie, o przyrodzie, o pasji, o żarze, a czasami też o chłodzie i zdradzie. Małgorzata uwielbiała dźwięk skrzypiec, wiolonczeli, fortepianu, ale jej absolutnym faworytem był klawesyn.

Podrygując do rytmu, wracała do domu. Wracała do domu po tak okrutnie długim dniu, ciesząc się ciepłym październikiem i liśćmi opadającymi z drzew. To oznaczało, że jej przyjaciele udawali się na spoczynek, aby za parę miesięcy ożyć z nową energią.

Małgorzata cieszyła się, że miała ten luksus swojego własnego pokoju. Dzięki temu wiedziała, że mogła wrócić do domu i odpocząć w spokoju od swoich zajęć, ale też od innych ludzi. Małgorzata lubiła spędzać czas z innymi, ale lubiła też spędzać czas sama. I w końcu jej dom ukazał się na horyzoncie.

– No cześć! – zawołała radośnie już z daleka, a pies, zasłyszawszy jej głos, zaczął radośnie biegać w kółko pod drzwiami wejściowymi domu. Małgorzata śmiała się głośno, a nikogo nie dziwił jej rozkoszny śmiech. Kobieta przyspieszyła kroku, aby szybciej znaleźć się po tej samej stronie płotu, co jej ukochany szkodnik.

Małgorzata otworzyła furtkę, a szczeniak wbiegł po schodach wejściowych, aby pierwszym znaleźć się pod drzwiami. Jednak jego zdaniem, pani szła tak wolno, że wrócił się kilka stopni i spróbował skoczyć na kobietę. Ta jednak w porę się zatrzymała, więc pies na moment zastygł z dwoma łapami w powietrzu, po czym zgrabnie opadł na ziemię.

– No po co ci cztery łapki, co? – zapytała. – No po to, żebyś na nich chodził, ty szkodzie ty. – Pogłaskała psa, a ten z zadowoleniem spróbował polizać jej dłoń. Jednak na to również nie pozwoliła.

Kobieta weszła do rodzinnego domu i po zdjęciu butów skierowała się w stronę swojego pokoju, dopiero tam ściągnęła płaszcz. Z zadowoleniem usiadła za biurkiem i upewniła się, że tego dnia nie miała zaplanowanych żadnych korepetycji. Dlatego mogła ze spokojem odpocząć i pouczyć się swoich materiałów, zamiast tłuc wiedzę do głowy innym.

Dwudziestolatka mieszkała z rodzicami i co prawda nie dokładała się jeszcze do rachunków, ale za to zarabiała już sama na swoje potrzeby i oszczędzała na wakacje z przyjaciółmi.

Mimo wszystko myśl o tym, że coś powinna była zrobić, nie dawała jej spokoju. Ponownie zerknęła na kalendarz, aby upewnić się, że była to środa – dzień, w którym nie przychodzili do niej żadni uczniowie. Dlaczego więc nie mogła pozbyć się wrażenia, że o czymś zapomniała i powinna być zwarta i gotowa do wyjścia?

Małgorzata wyjęła z torebki zeszyty i słownik łacińsko-polski, po czym przypomniała sobie, aby włączyć dźwięk w telefonie. Czekała na nią wiadomość od przyjaciółki brzmiąca: „Będziesz dziś na odprawie? Dzisiaj czwartek".

Małgorzata pacnęła się w głowę otwartą dłonią. Jasne, miała być na miejscu za pół godziny! Dlatego nie wyciągnęła z torebki portfela czy kalendarza, a dorzuciła kartkę z notatkami na pomysły na listopadowe spotkania.

Nie przebrawszy się, wbiegła do kuchni, gdzie zobaczyła garnek z zupą. Ucieszona tym, że tego dnia nie musiała długo przygotowywać obiadu, odgrzała trochę pomidorowej, w tym samym czasie sprzątając na blacie.

Jedząc, co chwilę nerwowo zerkała na zegarek; rejestrowała każdą minutę, która powodowała, że miała mniej czasu do autobusu. A chciała jeszcze poprawić makijaż, w szczególności usta, bo jak się spodziewała, po pomadce pozostał tylko słaby ślad.

Po piętnastu minutach sznurowała buty, uznając, że tym razem mogła wyjść z domu w adidasach, co zdarzało się jej coraz rzadziej. Włożyła słuchawki do uszu i szybkim krokiem opuściła dom, a potem skierowała się w stronę przystanku autobusowego.

Ku jej niezadowoleniu, musiała przejść jeszcze przez ulicę, a autobus już nadjeżdżał, a następnym byłaby już spóźniona. Co gorsza, policja stojąca niedaleko przed przejściem, akurat zatrzymała białego vana na kontrolę. Małgorzata niepewnie wychyliła się, aby spojrzeć na ulicę, czy nie nadjeżdżały jakieś samochody, jednak niczego nie mogła dostrzec – wszystko zostało zasłonięte przez zatrzymanego nieszczęśnika.

Serce Małgorzaty zabiło szybciej.

Co by się stało, gdyby wpadła pod auto?

Postąpiła krok na przód – nie miała innego wyjścia. Pasy były z daleka widoczne, więc kierowcy powinni zwolnić.

Czuła swojego rodzaju ekscytację na samą myśl o tym, że kierowca mógłby jednak nie zauważyć pasów i ostrożnie wkraczającej na nie dziewczyny.

Mimo wszystko nie chciała wpaść pod auto, więc starała się spojrzeć, czy aby na pewno nic nie jechało z prędkością światła, a wszystko to trwało ułamki sekund, choć wydawałoby się, że dziewczyna godzinami zastanawiała się, czy wejść na jezdnię czy nie. W głowie wciąż miała słowa lekarza, który zszywał jej skórę, gdy przypadkiem pocięła się na udzie. „Wszystko się ułoży, to nic groźnego". I to nie było nic groźnego, to był tylko cichy szept z tyłu jej głowy, prawda?

Małgorzata tak zapytywała siebie, a jej wzrok, kiedy już wkroczyła na przejście, uciekł ku dającemu nadzieję niebu. Mogła się jeszcze cofnąć, ale nim powróciła do rzeczywistości, było już za późno.

I możecie mi nie wierzyć, ale były to ułamki sekund, a potrącenie nie było tak groźne, jak zaskakujące.

Tak właściwie, z perspektywy można by rzec, że nie doszło do żadnego potrącenia. Kierowca zauważył zamyśloną Małgorzatę stosunkowo późno, do tego nim zahamował upłynęły kolejne, cenne ułamki sekundy. Mimo tego maska samochodu znalazła się przed miejscem, w którym to jeszcze przed chwilą stała Małgorzata. Kobieta zaś upadła na chodnik za sobą. Dlaczego? Tego żaden ze świadków zdarzenia nie był pewien.

Kobieta poczuła uderzenie w swoje plecy, jednakże był to cios zadany jej przez kostkę chodnikową. Błękitne niczym niebo oczy Małgorzaty otwarły się szerzej, a chwilę potem zamknęły, więc nie zobaczyła przerażonego mężczyzny w średnim wieku, który wybiegł z auta, aby udzielić jej pomocy. Na szczęście policja już była na miejscu.

~*~

Czasami zastanawiam się, dlaczego ludzie śpią w autobusach. Ciekawe, czy zdają sobie sprawę z konsekwencji potencjalnej drzemki. Ja znam skutki uboczne aż za dobrze.

Dlaczego tak wielu ludzi śpi w autobusach? Dlaczego tak mało osób podziwia piękno tkwiące w jeździe przed siebie? Dlaczego nikt już nie spogląda w niebo z nadzieją w oczach?

Przyglądam się ludziom śpiącym w autobusach i zastanawiam się, co się stanie, jeśli przegapią swój przystanek. Co jeśli przez to stracą pracę? Co jeśli przez to ktoś umrze na szpitalnym łóżku? Co jeśli przez to stracą przyjaciół? A co jeśli to właśnie ta randka – na którą właśnie jedzie jedno z nich – miała przesądzić o tym, czy będą razem? A co jeśli schorowana matka właśnie bierze swoje ostatnie oddechy, a jedyny syn prześpi swój przystanek i nie zdąży po raz ostatni za wszystko jej podziękować? A co jeśli to ten koncert miał zawyrokować o całej karierze młodego muzyka?

Czasami zastanawiam się, dlaczego tak wielu ludzi śpi w autobusach. Może nikt im nigdy nie pokazał, jak nieprzerwana jazda przed siebie potrafi być piękna?

A może to ja się mylę i ten cichy głos w mojej głowie ma rację? Może drzemka w autobusie, może chwilowe stracenie czujności w autobusie, może całkowita obojętność w autobusie to nic złego? Może zabierze ból głowy, może zabierze rozbiegane myśli, może odsunie ode mnie smutek i żal?

Wielu ludzi jest zmęczonych; wielu ludzi nie wie, jak inaczej spędzić czas; wielu ludzi nie ma pojęcia, jak sobie poradzić z ciągłym stresem – więc wybiera drzemkę w autobusie.

Zorientowawszy się, że i tak nic się nie zmieni, ja również zamykam oczy i śpię w autobusie.

~*~

Małgorzata nie pamiętała zbyt wiele od swojego ostatniego wyjścia z domu. Miała jedynie jakieś przebłyski – błękitne niebo, listopadowy chłód – a może październikowe ciepło? – i zaduma. To wszystko równocześnie łączyło się w całość i kompletnie się nie kleiło. A do tego mgliste wspomnienie z karetki, kiedy to na ułamek sekundy otworzyła oczy, aby od razu je zamknąć...

Nie, to nie miało dla Małgorzaty najmniejszego sensu.

Mimo to leżała w łóżku szpitalnym przykryta cienką kołdrą i tępo wpatrywała się w ścianę przed sobą.

„Nic poważnego jej nie dolega, to chyba wina... braku woli przetrwania" – odpowiedział lekarz jej zmartwionej matce, gdy Małgorzata udawała, że spała, a klawesyn w jej sercu wygrywał rzewną melodię.

Po chwili ciszy ojciec Małgorzaty zapytał: „Czy rozmawiał już z nią psycholog?"

„Tak" – padła krótka odpowiedź. – „Samo potrącenie nie było groźne, dlatego..."

„Myśli pan, że to była próba samobójcza?" – szepnęła matka dwudziestolatki tak cicho, że Małgorzata bardziej domyśliła się słów, niż je zrozumiała.

„Nie, nie sądzę. Jednak myślę, że warto, aby córka rozpoczęła terapię, szczególnie że wypadek może spowodować traumę, a wolelibyśmy tego uniknąć". Małgorzata nie widziała ciepłego uśmiechu, który lekarz posłał jej rodzicom.

„Panie doktorze, wiemy, że to nie był żaden wypadek..." – mruknął mężczyzna z ciężkim westchnięciem. Znał swoją córkę na tyle dobrze, aby domyślać się prawdziwego przebiegu wydarzeń.

Czyli nic jej nie było; samochód nawet jej nie dotknął, a z obserwacji policjantów wynikało, że to ona odskoczyła w tył, potykając się o krawężnik. Upadając, nigdzie się nie uderzyła, dlatego wszyscy byli zdziwieni, że tak źle zareagowała i straciła przytomność.

A może ona po prostu nie chciała tego przeżyć?

Małgorzata – patrząc na przeciwległą ścianę – myślała o tym i wspominała rozmowę rodziców z lekarzem, który przyjął ją na oddział. Zastanawiała się, czy aby na pewno nikt się nie mylił. Przecież gdyby nic się nie stało, to dlaczego spędzałaby tu już drugi dzień? Dlaczego cokolwiek do zjedzenia powodowałoby u niej wymioty? Dlaczego byłaby taka senna i ogłupiała?

Nie, coś musiało zostać w tej historii pominięte.

– Małgosiu – to ponownie odezwał się głos jej matki. – Masz może ochotę na coś słodkiego? Wybieramy się z tatą do kawiarni obok. – W zasięgu jej wzroku pojawiła się kobieta średniego wzrostu o miedzianych włosach i zmęczonej twarzy. Przejmowała się stanem córki, a nikt nie był w stanie powiedzieć, gdzie leżała przyczyna jej złego samopoczucia. Jednak każdy się domyślał, że była ona w środku, a nie na zewnątrz.

Kobieta mruknęła pod nosem niezrozumiały dźwięk, a dopiero po chwili odpowiedziała:

– Nie wiem. Na szarlotkę z lodami jest trochę zimno. Poza tym i tak wszystko potem zwymiotuję, no i nie wiem, co na to lekarz... – westchnęła.

– Szarlotka to żaden problem – oznajmił jej tata. – Zaraz ci przyniesiemy.

– Ale nie – zaprotestowała słabo Małgorzata, podnosząc się na łokciach. – Posiedźcie sobie, napijcie się kawy. Ja naprawdę mogę chwilę zostać sama, jestem dorosła.

Matka poczochrała jej włosy i nie odpowiedziała, zupełnie jakby odpowiedź była oczywista. Zarzuciła kurtkę i wraz ze swoim mężem opuściła salę, obiecując, że za moment przyniosą Małgorzacie świeże ciasto.

Dwudziestolatce przemknęło przez myśl, że nie zasługiwała na tak wspaniałych rodziców, a jednak ich miała. Można by powiedzieć, że miała wszystko, więc czego jej było brak poza „wolą przeżycia", jak to określił lekarz?

Małgorzata nie wiedziała, ile czasu minęło, nim drzwi ponownie się otwarły, a ona podniosła się, aby spojrzeć na rodziców. Jednak w drzwiach nie było ani jej taty, ani mamy, a dwie inne, znajome twarze.

– Cześć! – przywitał się jakby zaspanym głosem chłopak w czarnej koszuli i szybkim krokiem podszedł do jej łóżka, aby uściskać ją na powitanie. Drugi z nich najpierw odstawił pudełko, które przyniósł, na szafkę, a dopiero potem uściskał Małgorzatę.

– Piotrek, Jarek, co wy tutaj robicie?

Piotrek – piętnastolatek w niebieskim swetrze – wzruszył ramionami i mruknął:

– Przyszliśmy cię odwiedzić. Basia dała nam znać, co się stało.

– A ona wiedziała od...? – drążyła Małgorzata.

– Od twoich rodziców – wyjaśnił Jarek nie dość, że wciąż zaspanym głosem, to z jeszcze wyczuwalnym obcym akcentem.

Małgorzata westchnęła i przeczesała palcami włosy.

– A ja taka bez makijażu...

– Nie widać różnicy – spróbował pocieszyć ją Piotrek, niewiedzący, gdzie się podziać. Jarek za to przycupnął na łóżku i nie wyglądało na to, żeby miał się z niego ruszyć.

– Dzięki – sarknęła Małgorzata.

– W ogóle – ponownie zaczął piętnastoletni Piotrek – spotkaliśmy po drodze twoich rodziców. – Chłopak sięgnął po pudełko, które przyniósł ze sobą. – Dali nam ciasto dla ciebie i powiedzieli, że chyba już masz ich dość, bo, ten – wolną ręką nerwowo przeczesał ciemne włosy – no, powiedzieli, że już chyba jesteś za stara na siedzenie ciągle z nimi i w ogóle...

Małgorzata zaśmiała się i z wielką chęcią przyjęła szarotkę, chociaż była bez lodów.

– Siadaj. – Przesunęła się nieco na bok łóżka, aby Piotrek mógł się zmieścić obok Jarka. Nieco zdenerwowany Piotrek usiadł obok przyjaciela i kobiety, jeszcze raz nerwowo poprawiając włosy.

– Co tam u was? – zapytała Małgorzata, mając nadzieję, że przy chłopakach jedzenie nie zaskutkuje wymiotami. Chociaż musiała przyznać, że była to wyborna szarlotka w wyborowym towarzystwie i po raz pierwszy od wypadku naprawdę miała ochotę coś zjeść i co więcej – coś jej smakowało.

– U nas? – powtórzył jak echo Piotrek. – Nic szczególnego. Wiesz, matma i w ogóle...

Małgorzata ponownie się zaśmiała, a ten dźwięk zdziwił ją samą. Doskonale wiedziała, co chłopak miał na myśli – miała w liceum zajęcia z tym samym nauczycielem.

Kobieta spojrzała na szerokie ramiona zasłonięte niebieskim swetrem i zastanowiła się, jakby to było po prostu w nich utonąć – przytulić się do chłopaka z całej siły. Niemalże potrząsnęła głową, aby odpędzić od siebie tę myśl; przecież Małgorzata była od niego całe pięć lat starsza i niby to nic takiego, ale... znali się od dawna i przerażała ją myśl, że kiedy ona miałaby już kończyć studia, chłopak dopiero co by je zaczynał. Ona myślałaby już o ślubie i dzieciach, a on o dobrej zabawie. To nie miało szans się udać, dlatego Małgorzata uciekła spojrzeniem, gdy tylko zorientowała się, że Piotrek też chciał na nią spojrzeć. Automatycznie oblała się rumieńcem na bladej twarzy.

– To jak? – zapytał Jarek, mocno akcentując ostatnią literę.

– Co proszę? – zapytała wyrwana z rozmyślań Małgorzata.

– Czy wpadniesz do mnie, jak wyjdziesz ze szpitala – powtórzył chłopak. – Chcemy zebrać się ekipą, pogadać, pograć w coś.

– A będzie wino? – zaśmiała się kobieta, tym bardziej zażenowana swoim własnym pytaniem, że wiedziała, że w „ekipie" byli niepełnoletni, którym Jarek na pewno nie pozwoliłby się napić, szczególnie że sam nie pił żadnych alkoholi.

– Specjalnie dla ciebie nie będzie nic. Na mojej warcie już więcej do butelki nie zaglądasz – odpowiedział całkowicie poważnie Jarosław.

Małgorzata udała smutną minę, odsuwając od siebie wspomnienia, kiedy to ostatni raz powiedziała za dużo po zbyt wielu kieliszkach wina i paru innych alkoholi. Jej żołądek również nie wspominał tego zbyt dobrze i na samą myśl szarlotka znalazła się bliżej przełyku niż powinna.

– Wpadniesz mimo to? – zapytał Piotrek, a Małgorzata nie mogła powstrzymać się od spojrzenia w jego głębokie oczy.

– Taaak... – odpowiedziała, w ogóle nie myśląc o tym, co wydobywało się z jej ust. Ponownie kazała samej sobie się opanować. Jasne, Piotrek wyglądał i zachowywał się, jakby był starszy, ale to nie zmieniało faktu, że ledwo zaczął liceum, a ona była już wprawioną w boju studentką. Mimo to momentalnie przypomniało jej się ostatnie wspólne wyjście – oczywiście całą „ekipą" – kiedy to Małgorzata powiedziała, że czuła się jak pięciolatka, zaś Piotrek skomentował, że on mentalnie mógłby już być dawno dorosły. I taki właśnie był – dojrzały.

Zapadła cisza, którą przerwał właśnie Piotrek:

– A tak właściwie, co się stało? – wykrztusił, zerkając na Małgorzatę, która odpowiedziała:

– Nie wiem. Chyba się zagapiłam, ale mało co pamiętam...

– Strasznie się martwiliśmy – dodał Jarek, a Piotrek pokiwał głową.

– Właśnie! – Małgorzata nagle zauważyła mały szczegół, który mógł wskazywać na to, że to tylko sen śniony w autobusie: – Czy ty, Piotrze, nie powinieneś być w szkole?

– Jeden dzień w tę czy we w tę. – Chłopak machnął ręką.

Małgorzata pokręciła głową. Często zastanawiała się, kto by ją odwiedził, gdyby znalazła się w szpitalu. I oto miała odpowiedź, z której nie była pewna, czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Im Piotrek był starszy, tym trudniej było jej traktować go z chłodnym dystansem, a różnica wieku na swój sposób malała.

Małgorzata ponownie pokręciła głową, tym razem nerwowo, i przeczesała palcami przetłuszczone włosy.

– Mamy już iść? – niepewnie zapytał piętnastoletni chłopak.

– Nie, nie, nic się nie dzieje – odpowiedziała błyskawicznie Małgorzata, a klawesyn w jej sercu ponownie zagrał szybciej. Wyobraziła sobie szaloną melodię, pełną dysonansów i dysharmonii, która idealnie oddawałaby stan jej uczuć w danej chwili. – Ja po prostu... Bardzo cieszę się, że przyszliście.

– A my, że jesteś w jednym kawałku. – Jarosław wziął od Małgorzaty puste pudełko i odłożył je na szafkę.

– Nie zagapiaj się już więcej – ni to poprosił, ni nakazał Piotrek.

– Pewnie. – Małgorzata energicznie pokiwała głową.

– Ani nie rób żadnych innych głupot, które mogą strzelić ci do głowy.

– Jasne.

– Ani nie wyrzucaj psychologa z pokoju! – dodał Jarek, wstając, żeby rozprostować kolana, które zaczęły go boleć od siedzenia w dziwnej pozycji.

Na to Małgorzata wywróciła oczami. Ni z tego, ni z owego Piotrek nachylił się i przytulił dziewczynę do siebie.

– Właśnie, jakby cię wkurzał, to zawołaj nas, to my go wyrzucimy – zaśmiał się tuż przy jej uchu i puścił zaskoczoną Małgorzatę dopiero po chwili.

Dwudziestolatka przez chwilę nie umiała z siebie wydobyć głosu, ale w końcu podziękowała przyjaciołom za wsparcie, a wzajemne dokuczanie sobie sprowadziło rozmowę na zupełnie inne tory, których czytelnik mógłby nie zrozumieć.

Jednak ważnym jest fakt, że Małgorzata odnalazła błękitne niczym niebo oczy Piotrka i sama nie wiedziała, jaką melodię wygrał w jej sercu klawesyn.

~*~

Czasami zdarza mi się zasnąć w autobusie. Na szczęście zazwyczaj budzę się na czas, żeby wysiąść na swoim przystanku.

Dlaczego wciąż zasypiam w autobusie? Dlaczego wciąż tak mało rozumiem, tak mało wiem? Dlaczego wciąż pytam i pytam, i pytam? Czy kiedyś na końcu zdania zamiast znaku zapytania postawię kropkę?

I kiedy zasypiam w autobusie, zastanawiam się, czy chciałabym zostać obudzona, czy może wolałabym dojechać na sam koniec trasy? Bo i po co miałabym wstawać? Wiele rzeczy jest uporządkowanych, dla wielu warto nie spać, ale jest tyle spraw zabałaganionych, które sprawiają, że marzy się o wiecznym śnie.

I czasami zastanawiam się, czy budzić ludzi śpiących w autobusach. Co jeśli na nich ktoś czeka? Co jeśli oni czekają na kogoś? A może nie chcą już nigdy wstawać? Ja już sama nie wiem, w której grupie jestem...

Dlatego każdego dnia zadaję sobie pytanie: czy jeśli zasnę w autobusie, to chciałabym zostać obudzona?



Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas na przeczytanie tego one-shota. Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że w końcu udało mi się jakoś użyć motywu pytania, które jest też tytułem, bo coś na ten kształt chodziło mi po głowie od dawna, a jednak dopiero niedawno wyszło z tego coś konkretnego. :D

Serdecznie gratuluję @-Rara-Avis-, której udało się odgadnąć imię głównej bohaterki. :D

Chciałam tu napisać wiele, ale sama nie wiem, co wybrać i od czego zacząć. Czy chcecie poznać jakiś szerszy kontekst tej historii (nie jest on konieczny do zrozumienia, a właściwie zbędny, bo to i tak bardziej o inspiracji i takich tam)? Może nasuwają się Wam na myśl jakieś pytania, na które chcielibyście poznać odpowiedź? Wtedy mogę wrzucić osobną notkę, jeśli faktycznego okaże się, że warto.

Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie tego tekstu i koniecznie napiszcie, co o nim myślicie! Podoba się Wam? Może czujecie jakiś zgrzyt? Może kompletnie do Was ta forma i tematyka nie przemawia? Wierzę, że ile osób, tyle opinii. 💛

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro