Niebieski koc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Drzwi otwarły się, a równocześnie odezwał się mechaniczny jazgot dzwonka reagującego na ruch. Kobieta za ladą westchnęła cicho, w tym samym czasie myśląc, że już dawno temu miała go wymienić, i dziwiąc się widokowi nowego klienta.

– Dzień dobry. Słucham? – zapytała grzecznie mimo szoku i uśmiechnęła się promiennie.

Od nowego klienta nie dostała żadnej odpowiedzi zwrotnej, nawet wyrażonej gestem.

Kobieta oparła dłonie o wąską, białą ladę, zmarszczyła brwi i swoim ciałem zasłoniła przejście do pokoju, gdzie odbywała się główna praca.

Mały przybysz wyglądał na nie więcej niż pięć lat, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Kobieta musiała przyznać, że o tak statycznej mimice czytała jedynie w książkach, bo nawet filmowym aktorom było trudno zachować ten sam wyraz twarzy.

– W czym mogę pomóc? – zapytała po chwili milczenia, tuż po tym, jak zreflektowała się, że nie odzywa się zdecydowanie dłużej niż wypada za ladą.

Chłopiec się nie odezwał. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie słyszał jej słów. Stał, milcząc, na przeciw niej z zamkniętymi oczami. Jedyne, co robił, to zaciskał i rozluźniał piąstkę, w której trzymał skrawek niebieskiego koca. Wydawał się nieobecny, jakby przebywał w zupełnie innym świecie.

– Czy coś się stało? – ponownie zapytała kobieta. – Szukasz mamy?

Cisza przeciągała się, a ona zdążyła ocenić materiał, z którego wykonano przyniesiony przez chłopca koc, jako ten niższej jakości. Być może to jeden z tanich koców z popularnego sklepu meblowego? Był on również brudny, widocznie ciągnięty przez chłopca po zabłoconej ziemi.

Odchrząknęła niecierpliwie oraz zaczęła nerwowo stukać paznokciami o blat.

Dziecko nie reagowało.

Stało z zamkniętymi oczami tak, jak weszło – w niebieskiej kurtce i jeansach, ciasno opatulone szalikiem oraz rękawiczkami – i jedyne gołą dłonią miętosiło błękitny koc.

Kobieta westchnęła głośno i oderwała dłonie od lady, aby podejść do chłopca. Kucnęła przed nim, aby ich twarze mogły się znaleźć na tej samej wysokości.

– Szukasz kogoś?

W tym momencie monotonny ruch dziecka ustał, a jego mięśnie gwałtownie się napięły, jednak wyraz twarzy nie uległ zmianie.

Za to mimika kobiety wyraziła zaskoczenie reakcją malca.

„Dlaczego się nie odzywa? Czego chce?"

– Chcesz do mamy? – zapytała.

Dopiero po długiej chwili milczenia chłopiec powiedział:

– Esz d mamy?

Szok kobiety nie minął. Mały chłopiec mówił nie dość, że niewyraźne, to zamiast odpowiedzieć, powtórzył jej słowa.

– To jak? – zagaiła, siląc się na miły ton, choć dziecko coraz bardziej ją męczyło. Chciała już wrócić do pracy.

– Mi – wypadło spomiędzy warg chłopca.

– Mi? Co to?

– Mi.

– A ten kocyk, to co? – Wymusiła szeroki uśmiech, mimo że przybysz miał wciąż zamknięte oczy.

– Mimimimimimimi...

Kobieta czekała, aż dziecko skończy powtarzać tę sylabę, ale nie zapowiadało się na to. Wszelkie jej pytania ignorował.

– I co ja mam z tobą zrobić? – westchnęła. Nie miała żadnego doświadczenia z dziećmi, trzymała się od nich zawsze na dystans. Pomyślała, że jeśli wszystkie są tak niechętne do współpracy, to tym bardziej będzie ich unikać.

– Chodź. – Chwyciła jego pustą, bezwładną dłoń.

I wtedy reakcja chłopca się zmieniła, a niebieskie oczy otwarły. Zaczął piszczeć.

Piszczeć tak głośno, że kobieta automatycznie puściła jego rękę i przytkała uszy.

– Co jest? – Z pomieszczenia na tyłach wyłoniła się niewysoka i stateczna matrona. – Co ty robisz, Mario?

– Też chciałabym wiedzieć – mruknęła cicho zdecydowanie młodsza kobieta, jednak tamta mogła jej nie dosłyszeć, skoro chłopiec wciąż krzyczał i – co gorsza – zaczął bić się rękoma po głowie w czapce.

Starsza kobieta centymetr krawiecki przerzuciła sobie przez szyję i podeszła do dziecka, pytając czule:

– Zgubiłeś się?

Ale ten zignorował ją jak Marię wcześniej.

– Na nic nie reaguje.

– Co to za kocyk?

Zachowanie chłopca nie uległo zmianie

– Uszyć ci taki koc? – Nagle na spokojny ton kobiety dziecko się uspokoiło. – Po to tutaj jesteś?

– Kockockockockockockoc – zaczął mamrotać pod nosem niewyraźnie, otwarł oczy, mimo to nie pozwolił na nawiązanie kontaktu wzrokowego. Wpatrywał się w mokrą podłogę koło swoich butów i kontynuował swoją cichą mantrę.

– Ale my nie szyjemy kocyków, wiesz? Tylko naprawiamy ubrania albo szyjemy sukienki czy marynarki...

– Kockockockockockockockoc...

Starsza krawcowa westchnęła.

– Może jest nie-ten-teges? – zasugerowała nieśmiało Maria.

– Równie dobrze mogłaś powiedzieć, że jutro wtorek – parsknęła kobieta.

– Kockockockockockockockoc...

– No tak. Krzykiem zareagował, gdy chwyciłam go za rękę...

– Chodź. – Matrona jedynie wyciągnęła dłoń, nie dotykając chłopca. Spojrzał na jej rękę i przerwał swoją wyliczankę, ale ponownie wyraz jego twarzy nie uległ najmniejszej zmianie.

Kobiety nie wiedziały, czy kucały bez ruchu przed chłopcem zaledwie kilka minut czy godziny, ale bez wątpienia dla nich była to wieczność. W końcu Maria nie wytrzymała:

– Idę dalej szyć. W tym tempie za nic nie zdążymy z wszystkimi zamówieniami na święta ani Sylwestra...

Wstała i ze stukotem obcasów zniknęła za ladą, aby coś wyciągnąć z półki pod nią ukrytej. Wieszaki odbiły się od siebie, wydając pusty, plastikowy dźwięk. Widocznie zainteresował on chłopca, który wciąż trzymał niebieski koc w spękanej od zimna dłoni. Nieśmiało podszedł do Marii i wyciągnął rękę w stronę zawieszonych na niskiej rurce wieszaków.

Zaczął przesuwać całą kolumną w prawo i w lewo. W prawo i w lewo. W prawo i w lewo.

Niezmienny dźwięk i schemat zabawy uspokoił chłopca, który jednak wciąż nie odpowiadał na zadawane mu pytania. Ani o imię, wiek, czy mamę. Zupełnie, jakby był głuchy, jednak to odgłos wieszaków zwabił go za ladę, więc tę opcję kobiety odrzuciły. Malec nie chciał też z nimi nawiązać kontaktu wzrokowego, a od momentu zajęcia się jednostajnym przesuwaniem przedmiów, przestał zwracać uwagę na ich próby dotyku jego dłoni czy nawet twarzy.

– Coś musi być na rzeczy. Może zaraz znajdzie się rodzic – powiedziała z nadzieją starsza krawcowa.

– Może zadzwonić na policję? Zgłosić, że znalazłyśmy...

– Żeby nam narobili problemów, jak ostatnio z mężem Kowalskiej? – parsknęła kobieta.

– Ale jak inaczej znaleźć rodziców? – oburzyła się Maria.

– Daj mu się pobawić. – Wskazała podbródkiem na stojącego w tej samej pozycji co na początku chłopca. – Zaraz obdzwonię okolicę.

– I co, podobają ci się wieszaki? – zagaiła Maria.

– Wieszakiwieszakiwieszakiwieszaki...

Kobieta westchnęła i pokręciła głową, a następnie usiadła na krześle i zgodnie z zaleceniem szefowej miała oko na zajętego zabawą chłopca.

Maria uważnie obserwowała zegarek. Minęło dwadzieścia siedem minut, gdy chłopiec bez przerwy przesuwał wieszaki, a wtórowała mu maszyna do szycia. Wtem drzwi otwarły się, a automatyczny dzwonek zajęczał przeciągliwie.

– Dawid! – pisnęła zachwycona, przez co zapomniała pierwej zwrócić się do młodej kobiety, przybyszka. Kilka kroków od wejścia do lady pokonała jednym susem, nawet na sekundę nie spojrzawszy na wystawione w pomieszczeniu suknie wieczorowe.

Dopadła chłopca i schwyciła w swoje ramiona.

– Nie wolno uciekać! Szczególnie, kiedy babcia cię pilnuje!

Twarz chłopca nie wyrażała emocji, ale na dźwięk głosu matki zaczął podskakiwać w miejscu i przytulać się do niej jakby plecami. Zamiast wyciągnąć ręce, to dziecko przywarło do jej tułowia tyłem.

Kobieta połaskotała syna po policzku i dopiero wtedy zwróciła się do Marii oraz starszej krawcowej, która stanęła w progu.

– Mam nadzieję, że nie sprawił tak dużych problemów, jak się spodziewałam. – Uśmiechnęła się promiennie. – Skoro jeszcze nie zabrał go radiowóz to nie może być tak źle – dodała ciszej i błogo.

– Nie... Choć nie wiedziałyśmy, jak z nim postępować... – wyjaśniła Maria, przyglądając się rodzinie.

– Bardzo paniom dziękuję... Dawid, po co ci ten koc? – zapytała matka, zobaczywszy na podłodze brudny materiał.

– Mimimimimimi...

– Tak, to był koc Michaliny, ale po co ci on? – drążyła kobieta, schylając się po ów przedmiot zainteresowania i chwytając mocno dłoń dziecka.

– Mimi, wycieczka – oznajmił bezemocjonalnie.

– Tak, Michalina jest z tatą na wycieczce – szepnęła matka. – Dziękuję bardzo – zwróciła się do krawcowych. – Nie wiem, jak paniom mogę dziękować za przypilnowanie go przez chwilkę. Dziękuję. Co się mówi? – Spojrzała wymownie na syna, który błyskawicznie odwrócił wzrok i mruknął niewyraźnie:

– Dziękuję.

– Ależ nie ma za co. – Starsza krawcowa uśmiechnęła się. – Niczego nie zbroił. – Wyciągnęła dłoń, aby poczochrać włosy chłopca, ale matką ją powstrzymała.

– Nie lubi tego – wyjaśniła przepraszająco. – Jest bardzo wrażliwy na dotyk. Jeszcze raz dziękuję.

Pociągnęła za sobą dziecko i oboje opuścili salon krawiecki.

– To było... dziwne – zaśmiała się Maria.

– Hmm, liczyłam na jakieś wyjaśnienia od matki. – Starsza kobieta wzruszyła ramionami.

– Chyba chciała stąd jak najszybciej uciec.

– Nie kojarzę jej w ogóle.

– Jak pani jej nie zna, to koniec świata! – Maria ponownie błysnęła białymi zębami, wyrażając to, że przecież jej szefowa znała w okolicy każdego. – Może dopiero co się przeprowadziła?

– Możliwe, ale gdzie? Nie słyszałam, żeby ktoś się tu wprowadzał... No, nic – dodała po chwili pauzy, poprawiając duże, okrągłe okulary. – Nie ma co się obijać, Mario, bo inaczej nie zdążymy ze zleceniami!

I kobiety powróciły do pracy.

***

Dnia następnego

Maria cały dzień zastanawiała się nad incydentem z poprzedniego popołudnia; zwłaszcza że starsza krawcowa rano przyznała, że jej przyjaciółka również nie wiedziała, kim mogłaby być owa matka. Możliwe również było, że rodzina zamieszkiwała inne osiedle, co by jednak wtedy robił chłopiec w jej salonie?

Kobieta zszywała rozprutą sukienkę, zastanawiając się, dlaczego chłopiec zachowywał się tak dziwnie. Była pewna, że znała nazwę tej choroby, czy cokolwiek miało to być, ale nie potrafiła jej nigdzie umiejscowić.

Zasłyszawszy dźwięk dzwonka, który miała wymienić, odsunęła przemyślenia na bok i podniosła się, aby po chwili zjawić się za ladą.

– Och – wyrwało się jej westchnienie, gdy zobaczyła opatulonego szalem i czapką chłopca stojącego tuż za drzwiami. Podszedł do niej, robiąc małe kroki, a koc ciągnął się po ziemi.

– Dzień dobry – mruknął, wyciągając rękę i odwracając wzrok. Maria niepewnie i delikatnie uścisnęła jego dłoń.

Nic się nie stało, a ona wypuściła nieświadomie wstrzymywany oddech.

– Wieszak.

– Daj mu się pobawić – odezwała się starsza krawcowa, która stanęła w progu pracowni.

Maria, zgodnie z poleceniem, otwarła szafkę, gdzie na metalowej rurce wisiały identyczne wieszaki. Chłopiec zaczął przesuwać je w prawo i w lewo. W prawo i w lewo.

– Może za chwilę przyjdzie jego matka? Tym razem będzie musiała wyjaśnić nieco więcej.

– Pewnie. – Maria skinęła głową.

– Przyniosę ci tu coś do szycia, pilnuj go – nakazała kobieta.

Po chwili starsza krawcowa podała Marii ubranie, w którym reszty zmian trzeba było dokonać ręcznie, aby mogła się tym zająć, mając oko na chłopca przesuwającego wieszaki.

Kobiecie nie umknął fakt, że Dawid – jeśli dobrze zapamiętała jego imię – zjawił się co do minuty o tej samej porze, co dnia poprzedniego. Dziesięć po trzeciej.

Drzwi ponownie się uchyliły, a Maria wiedziała, że zaraz w progu zjawi się matka o zatroskanej, zmęczonej twarzy. Nie myliła się. Tym razem przyszła po dwudziestu minutach.

– Dawid – krzyknęła w progu, złoszcząc się – co ja ci tłumaczyłam?!

– Wieszak – oznajmił, jakby to słowo miało wyjaśnić wszystko.

– Wieszaki się na ciebie nie obrażą, jeśli się z nimi nie pobawisz – powiedziała już spokojnie matka, podchodząc do syna. – Bardzo za niego przepraszam... Mam urwanie głowy w pracy przed świętami.

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się Maria. – Pani syn jest bardzo grzeczny...

– Na pewno panie denerwuje już ten dźwięk. – Pokręciła głową matka.

Kobieta niemal przyznała się do tego, że przesuwanie wieszaków śniło jej się tej nocy, ale w ostatniej chwili się zreflektowała.

– Nie jest tak źle!

– Dawid! – Chwyciła rękę syna. – Przypomnij, co ci tłumaczyłam w domu.

– Wieszak.

– Właśnie, co wieszak?

– Co wieszak?

– Nie! Mówiłam, że nie wolno bawić się z wieszakami!

– Się z wieszakami! – Idealnie naśladował ton matki, która głośno wypuściła powietrze i ściągnęła czerwoną czapkę z ciemnych włosów.

– Dawid – zaczęła spokojniej. – Po co ci koc Michaliny?

– Michaliny?

– Tęsknisz?

Pokiwał głową, a kobieta przytuliła go do siebie. Stał się przez to bezwładny, jak szmaciana lalka.

– Bardzo panie przepraszam za zamieszanie... – ponownie odezwała się matka, a chłopiec stał w nią wtulony, mając tak samo obojętną minę jak zawsze.

– Dlaczego tu przychodzi? – zapytała Maria.

– Nie mam pojęcia. – Matka westchnęła. – Ja z powodu świąt muszę zostawać nieco dłużej w pracy, a moja chora mama najwidoczniej nie potrafi go przypilnować. – Przycisnęła syna mocniej do piersi. – Przepraszam...

– Gdzie pani mieszka? Może, jeśli Dawid – miała nadzieję, że się nie pomyliła w imieniu – przyjdzie tu następnym razem, to będę mogła go odprowadzić do domu...

– O ile pani na to pozwoli. – Matka pokręciła głową. – Jest bardzo, bardzo nieufny.

– Zauważyłam – zaśmiała się Maria. – Ale dzisiaj podał mi rękę, gdy wchodził.

– Naprawdę? – zdziwiła się kobieta i puściła syna, który kilka razy podskoczył.

Matka jeszcze raz przeprosiła, podziękowała i przeprosiła. Aż w końcu, przepraszając, wyszła z salonu krawieckiego, zostawiwszy na ladzie kartkę z adresem.

***

Dnia następnego

Z radia sączył się głos Johna Lennona w jego świątecznym hicie, ale maszyny do szycia wybijały rytm zdecydowanie szybszy, aby właśnie przed Bożym Narodzeniem zdążyć zrobić jak najwięcej.

– Pani Włazin – pozorną ciszę przerwała starsza krawcowa – wiesz, ta, która zawsze przynosi do skrócenia spodnie męża, a więc ona mieszka w tej samej klatce, co matka tego Dawida. Mówi, że to mieszkanie, to mieszkanie starej Nowakowej. Wiesz, która to?

Maria pokręciła głową.

– Kiedyś do nas przyszła ze strojem pastuszka i kazała wypruć wszystkie metki i zasłonić kłujące szwy. Potem się zdenerwowała, że tak to ona by sobie mogła zrobić sama, bo miało absolutnie nic nie kłuć.

– Ach, teraz pamiętam. To było w zeszłym roku.

Starsza krawcowa potwierdziła.

– Wynika z tego, że nasza matka mieszka pod adresem starej Nowakowej.

– Ale przecież ona jeszcze żyje.

– Oczywiście, że żyje! – oburzyła się kobieta. – Ale ma trzy córki, a to widocznie jedna z nich, ot co. I wszystko by się zgadzało, stara Nowakowa już od dłuższego czasu choruje – mówią, że praktycznie nie widzi ani nie słyszy, a z domu od pół roku nie wychodzi w ogóle.

– I z jakiegoś powodu córka z nią zamieszkała?

– Wystarczy, że się pokłóciła z mężem, i tyle. – Starsza krawcowa pstryknęła palcami.

Kobiety wróciły do szycia, a kilka minut po trzeciej drzwi się otwarły, co oznajmił głośno stary dzwonek. Maria spodziewała się widoku małego chłopca w niebieskiej kurtce.

– Dzień dobry. – Podał jej dłoń, odwracając wzrok, i dodał: – Wieszak.

Maria nie skomentowała, a jedynie otwarła szafkę; dziecko od razu wiedziało, co robić.

– Wychodzisz dzisiaj wcześniej?

– Tak – potwierdziła kobieta. – Niech się pobawi, a ja w tym czasie pozbieram moje rzeczy, a potem go odprowadzę.

– Czyli będziesz zastępować dziadka na cmentarzu?

Maria wywróciła oczami i zrobiła tak, jak powiedziała. O dziwo, Dawid pozwolił chwycić się za rękę i wyprowadzić z salonu. Jedynie nie umiała Maria go przekonać, aby nie ciągnął koca po ziemi, a chwycił go inaczej.

– Mi – oznajmił, gdy wychodzili na grudniowy mróz.

– Chcesz iść do Michaliny? – zapytała Maria.

– Mi – potwierdził chłopiec.

Blok, w którym mieściło się mieszkanie pani Nowakowej, stał vis-à-vis pawilonu, gdzie pracowała Maria. Gdy zadzwoniła pod odpowiedni numer na domofonie, odezwał się ochrypły głos:

– Ta-ak?

– Dawid przyszedł do naszego salonu kraw... – Nim dokończyła, rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, więc weszła z dzieckiem do budynku. Pozostało im ciasną klatką schodową wdrapać się na czwarte piętro.

Już z chłopcem była pod odpowiednimi drzwiami, a w tle towarzyszył jej stukot czyichś butów na klatce schodowej. Zapukała, a równocześnie usłyszała:

– Dawid! Dziękuję! – Matka jeszcze bardziej przyspieszyła kroku, aby podejść do syna. – Tak bardzo pani dziękuję.

– Niebo – powiedział chłopiec, a potem wskazał na wejście. Ponownie zaczął swoje powtarzanie wyrazu niczym papuga: – Nieboniebonieboniebonieboniebo...

W tej samej chwili drzwi do mieszkania zostały otworzone przez staruszkę, która podpierała się o balkonik. Maria kątem oka dostrzegła stosy książek ułożone na komodzie i obok niej w korytarzu prowadzącym dalej do pokoi. Mogła się jedynie domyślać, ile lektur znajdowało się dalej.

– Nie wiem, jak mogę się pani odwdzięczyć.

– Ależ to żaden problem. – Maria uśmiechnęła się. – Ale tylko zapytam... Po co mu ten koc? – Wskazała na zabłocony, niebieski materiał.

– To koc jego siostry. – Matka pokręciła głową. – Od jakiegoś czasu nie potrafi się z nim rozstać. Bardzo pani dziękuję za pomoc. Jutro już wrócę normalnie z pracy, więc Dawid nie ucieknie mojej mamie.

Chłopiec podał swojej babci koc i podskoczył w miejscu.

– Niebo – wyjaśnił jej, a staruszka pokiwała głową.

– Po prostu myśli, że jeśli odda koc Michalinie, to ona wróci z wycieczki – odezwała się zniszczonym głosem kobieta stojąca w progu. – Chodź, dziecko, odpocznij po pracy.

– Dziękuję. Bardzo dziękuję! Nawet kupiłam dla pań czekoladę w podzięce za pomoc! – Matka się zreflektowała i po chwili wręczyła słodycz Marii, mówiąc, że nie chce nic słyszeć o tym, że nie trzeba było.

Tym sposobem Maria już nie miała problemu z przekąską do kawy na następny dzień pracy.

***

Dwie godziny później

Było już ciemno, a dodatkowo mróz wkradał się pod wszystkie warstwy ubrania Marii, przez co cała drżała. Przemierzała kolejne alejki, żeby dotrzeć do grobu swojego dziadka, który chciała uprzątnąć przed nadchodzącymi świętami.

Szybko pożałowała, że nie wzięła rękawiczek, skoro nawet w kieszeniach kurtki jej dłonie marzły, a co to dopiero będzie, gdy zacznie czyścić nagrobek.

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dwie sylwetki przy jednym ze świeżo wykopanych grobów nieopodal tego jej dziadka były jej znajome. Przystanęła i przyjrzała się kobiecie z dzieckiem w niebieskiej kurteczce, których oświetlał żółty blask latarni.

– Dobry wieczór – zagaiła, a matka odwróciła się w jej stronę dopiero po chwili, pewnie sądząc, że przywitanie nie zostało skierowane w jej stronę.

– Och, dobry wieczór!

Maria ostrożnie, aby się nie potknąć, podeszła bliżej.

Dawid kucał przy płycie, którą pieczołowicie gładził dłonią w ciemnej, materiałowej rękawiczce, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego. Jego matka wpatrywała się w napis, jakby samym patrzeniem mogła cofnąć czas.

Maria nie mogła nie zauważyć, że pochowane w tym miejscu zostały dwie osoby – ośmioletnia Michalina oraz trzydziestopięcioletni mężczyzna, jak szybko zdążyła policzyć. Nie umknęło jej uwadze również to, że ojciec zmarł dzień później niż córka.

– Teraz rozumiem – szepnęła do siebie młoda kobieta.

– Co, proszę?

– Teraz rozumiem – wyjaśniła – dlaczego Dawid powtarzał „niebo"... Tak mi przykro... – Maria dopiero po chwili pomyślała, że mogła tego nie wypowiadać na głos. Skoro mąż kobiety zmarł zaledwie tydzień wcześniej, ta mogła się wciąż z tym nie pogodzić, a roztrząsanie tego z pewnością nie było stosowne.

– Michalina zawsze była bardzo nieśmiała. Mąż powiedział, że do niej idzie, żeby się nie bała. Ktoś zawsze musiał trzymać ją za rękę. Dlatego mąż powiedział Dawidowi, że jedzie na wycieczkę z Mi... – Pod koniec głos matki się złamał, dlatego przerwała.

Maria nie wiedziała, co powiedzieć. Domyśliła się, że to dlatego kobieta przeprowadziła się do pani Nowakowej, zapewne wpływ na to miała również choroba staruszki.

– Dawid, on... – Krawcowa szukała odpowiedniego słowa. – Jest dzieckiem zupełnie innym niż wszystkie.

– Jest autystykiem – odparła krótko matka.

Maria wiedziała, że zna to słowo. Autyzm. Obiło jej się nieraz o uszy, ale nie sądziła, że kiedyś spotka kogoś takiego. Nieszczególnie interesowało ją to, skoro to coś tak odległego i innego.

– Na szczęście jest dużo książek, dzięki którym wiem, jak z nim postępować. Szczególnie lubię autobiografie innych autystów. Są niesamowite. Oni zupełnie inaczej postrzegają świat.

– Och, ja słyszałam tylko o jednej...

– Dawid jeszcze słabo sobie radzi z innymi ludźmi. Ale myślę, że będzie lepiej, ma dopiero cztery lata... A panią szybko polubił. – Matka uśmiechnęła się do Marii, która z kolei wpatrywała się w jej syna głaszczącego dłonią płytę. – Nie wiem, jak mogę dziękować. To dla mnie naprawdę wiele znaczy, że pozwoliła mu pani na zabawę, a nie stresowała dodatkowo. Często w sytuacjach stresowych zaczyna robić krzywdę innym albo sobie i trudno jest go uspokoić.

– To naprawdę nic takiego! – zapewniła Maria. – Jeśli mogłabym pani w czymś pomóc... Zawsze jestem chętna. Jakby Dawid potrzebował opieki, to zawsze może pobawić się wieszakami. – Zaśmiała się, sama dziwiąc się swojej gotowości do pomocy; w końcu nie przepadała za dziećmi. Jednak musiała to przyznać – chłopiec był inny.

– Szybko panią polubił, a on nie zadaje się z byle kim. Jest pani jak anioł.

– Dziękuję. – Ponownie rozbrzmiał śmiech Marii.

– Nie zatrzymuję pani dłużej. Życzę wesołych świąt. – Matka uścisnęła młodą krawcową i podeszła do syna, aby zabrać go do domu.

– Wesołych świąt! – krzyknęła jeszcze Maria, której humor nagle poprawił się znacznie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro