~*~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Doktorze, ktoś dzwoni! - zawołała sekretarka

Leorio dorobił się takiego majątku będąc doktorem, że miał swoją własną sekretarkę. Miał także mnóstwo pieniędzy, o których tak wiele kiedyś gadał, lecz nie dawały mu one tego upragnionego szczęścia.

Bo radość ulatywała z niego razem z duszą każdego zmarłego dziecka pod jego doktorską opieką. Razem z każdą łzą jaka ciekła z oczu rodziców zmarłych nastolatków. I z każdym nieodebranym połączeniem od dawnego przyjaciela.

- Przekieruj do mnie. - odpowiedział znudzony głosem czarnowłosy

Po chwili jego komórka zabrzęczała, przesuwając się powoli po blacie poprzez wibracje. Nie patrząc na wyświetlacz, Leorio odebrał telefon.

- Dzień dobry, z tej strony doktor pediatra Leorio Paradinight, Szpital im. Św. Juliana w Yorknew City, czym mogę służyć. - wyrecytował dobrze znaną sobie formułkę

Na linii zapadła cisza, przerywana jedynie drobnymi szumami, czy zakłóceniami. Czarnowłosy już chciał zakończyć połączenie i wrócić do papierkowej roboty, lecz w słuchawce odezwał się niepewny głos.

- Leorio..?

- Tak, z kim mam przyjemność rozmawiać? - zapytał zdziwiony brązowooki, lecz to pytanie zostało bez odpowiedzi

- Znalazłem naszych przyjaciół! - głos osoby po drugiej stronie linii diametralnie się zmienił, stając się pełen radości - Jestem taki szczęśliwy!

- Kurapika... - westchnął Leorio. Całkiem go zamurowało. Pod wpływem tak dobrze znanego mu głosu jego oczy nagle pojaśniały, a poszarzała twarz nabrała rumieńców. Kiedy on tak chciał się dodzwonić do blondyna, od zadzwonił do niego

- Wiesz co jest w tym śmieszne? - głos Kurapiki był roztargniony. Sposób w jaki mówił sprawiał, że postać chłopaka wydawała się szalona ze szczęścia - Oni są w naszej głowie...

Mimo poprzedniej radości czerwonooki zabrzmiał smutno, jakby się rozczarował samym sobą. Tym, że nakarmił się ułudą prawdziwych przyjaciół.

Leorio zaniepokoił się taką nagłą zmianą ekspresji u kolegi. Nie był psychologiem, lecz nawet zwykła osoba uznałaby to zachowanie za nienormalne. A on tym bardziej, po tym jak na medycynie zasmakował trochę psychiatrii.

- Ale co z Gonem i Killulą?

- Jestem taki ohydny..! - jęknął Kurapika ignorując całkowicie pytanie brązowookiego oraz zmieniając temat - Ale to w porządku, - dodał, gdy usłyszał jak Leorio bierze wdech, by zaprzeczyć - Bo ty też. - zaśmiał się, tak, że brunet go nie poznał. Był to śmiech psychopaty, człowieka, który oszalał i nie było dla niego ratunku

- Kurapika, wszystko w porządku!?

I tak jak Leorio się spodziewał, nie dostał odpowiedzi, a wypowiedź wyrwaną całkowicie z kontekstu:

- Wiesz co lubiłem? Niedzielne, spokojne poranki, kiedy mogłem siedzieć w łóżku nic nie robiąc i ciesząc się życiem. - tym razem blondyn mówił nostalgicznie, jakby był gdzieś indziej, lecz wraz z kolejnym zdaniem gwałtownie powrócił do swojego ciała, do tej rozmowy telefonicznej - Teraz mógłby być codziennie, lecz mnie to nie obchodzi.

Na linii dało się słyszeć szuranie nogami, jakby ktoś szedł oraz otwierał szuflady. To zaniepokoiło Leoria bardziej niż zmianą nastrojów Kurapiki, czy ignorowanie jego pytań.

- Co robisz?

- Zapalam świecę. - powiedział czerwonooki, jakby to było najoczywistrzą rzeczą na świecie

- Dlaczego? - zapytał brunet oszołomiony, taką zwykłą odpowiedzią, w porównaniu do innych wypowiedzi

- Zawsze to robię o tej porze. Świętuję.

To chyba dobrze - pomyślał Leorio, lecz spodziewał się, że Kurapika zaraz wypali z czymś nienormalnym. Bał się o przyjaciela i mimo poprzedniej radości na dźwięk jego głosu, teraz siedział jeszcze bardziej przygnębiony, a do tego zaniepokojony.

- Świętuję to, że odnalazłem Boga.

Czarnowłosy zacisnął wargi.

Kurapika nigdy nie wierzył w Boga. Nie uznawał jego ideologii wielkiego dobra, ani tego, że nagrodzi każdy dobry uczynek, a za grzech ukara. Nic takiego nie zdarzyło się w jego życiu i wierzył tylko w trud oraz siłę własnych rąk. Biblię traktował jak dobrą lekturę psychologiczną, a nie coś co miało kształtować jego życie, czy czyny.

Nie można powiedzieć, że śmiał się z wyznawców Jezusa, tolerował ich jak większość innych ludzi, jednak trochę kpiny wdzierało się w jego serce, gdy widział jak ktoś modli się do nieistniejącego Boga.

- Jak to odnalazłeś Boga?

- Boga!? Jakiego Boga!? - Kurapika wystraszył się na słowa Leoria - O czym ty mówisz!?

Gwałtowny ton blondyna, sprawił, że brązowooki podskoczył na swoim krześle. Nie, tego było za dużo. Musi coś zrobić z zachowaniem czerwonookiego.

- Spotkamy się gdzieś. - Leorio postanowił zagrać miłym i spokojnym tonem, tak ja uczyli go na studiach.

Jednak Kurapika milczał, więc postanowił to potraktować jako potwierdzenie.

- Co powiesz na za tydzień o tej porze pod moim szpitalem? - zapytał, mając nadzieję, że dostanie odpowiedź. Najlepiej twierdzącą...

- Oke-

Brązowooki ledwie usłyszał cichy głos blondwłosego, przerwany przez sygnał zakończenia połączenia. Odłożył zrezygnowany telefon jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej.

- Wpisać nową wizytę? - spytała sekretarka, wychylając się zza framugi drzwi. Nie skomentowała wyglądu doktora, mimo, że zaniepokoił on ją jeszcze bardziej niż wcześniej

Leorio pokręcił w odpowiedzi głową:

- Załatw mi równo za tydzień wolne. Nie wiem jak, ale żeby było.

~*~

Leorio wyczekiwał, aż minie tydzień. Nie umówił się z Kurapiką wcześniej, dlatego, że postępował zgodnie z zaleceniami nauczyciela. Jeśli ktoś najprawdopodobniej był chory psychicznie nie mógł się przywiązać. Byłoby to groźne dla jednej i drugiej strony, a szybkie spotkanie dałoby sygnał, że zależy Leorio na Kurapice.

To nie znaczyło, że mu nie zależało - zależało i to bardzo, lecz nie chciał pogorszyć sytuacji.

Kiedy w końcu nadszedł tak oczekiwany przez Leoria dzień, on się nie denerwował jak przez poprzedni tydzień. Był spokojny jak nigdy wcześniej.

Kilka minut przed czasem usiadł sobie na ławeczce przed szpitalem, popijając kawę ze Strasburga. Rozglądał się niespiesznie, szukając w tłumie znajomej blond czupryny. Nie spodziewał się zobaczyć uśmiechu, po ostatniej rozmowie, ale jego serce zabiło mocniej, gdy zobaczył Kurapikę.

Ta zazwyczaj spokojna twarz, nie przypominała samej siebie. Oczy rozbiegane, jakby spodziewały się ataku w każdej chwili, usta wykrzywione w grymasie pomiędzy strachem, a złością, natomiast głowa cały czas się obracała w to jedną to w drugą stronę, szukając wrogów.

Leorio wstał powoli i przybierają neutralną minę, ruszył w stronę Kurapiki, przy okazji wyrzucają kubek po kawie. Ten zobaczył go prawie od razu, więc przystanął patrząc na niego pytająco, jednak pozwalając podejść.

- Cześć. - uśmiechnął się czarnowłosy - Dawno nie wychodziłeś z domu, co? - zaśmiał się, nawiązując do rozwalonej fryzury chłopaka - Strasznie się zmieniłeś.

- Kim jesteś? - zapytał zmieszany Kurapika, patrząc prosto w oczy Leoria, które było widać zza ciemnych okularów. Na twarzy chłopaka było widać zdziwienie, kiedy próbował sobie przypomnieć, czy zna tego mężczyznę

- Co? To ja... Leorio...

Łzy zabłysły w oczach mężczyzny, gdy patrzył na znajomą, a jednak całkiem obcą twarz. Te czerwone oczy wydawały się dziwnie znajome, gdy były podkrążone oraz na poszarzałej skórze. Ten widok budził litość, ale także i strach - strach, że kiedyś też wpadniesz w taki stan.

- Lubiłem tamtego ciebie, wiesz? Lubię i ciebie teraz, lecz ty mnie nie pamiętasz... - łza potoczyła się po policzku Leoria

- A ja tęsknię. - odezwał się melancholijnie Kurapika, śledząc wzrokiem samotnie spadającą łzę - Tęsknię za czymś, co ty mi przypomniałeś. Wydaje mi się, że to jest jakaś osoba, ale to nie ty.

Te słowa całkowicie dobiły Leoria. Dzieci mogły umierać w jego rękach, mógł je nawet zabijać, lecz nic by nie równało się z tym bólem. Coś jakby ktoś owinął mocno jego serce zardzewiałym łańcuchem z ostrymi kolcami. Wszystkie jego myśli skupiły się na tym bólu, odcinają w bańce czarnowłosego i jego rozmówcę, od tłumu przechodniów wokół nich.

- Kochałem cię, rozumiesz!? Nadal cię kocham! I nie chcę przestać. - ostatnie zdanie brązowooki szepnął z goryczą

- Zabiłem ciebie.... - zaśmiał się cicho blondyn - Zabiłem ich! Zabiłem już wszystkich!

Psychiczny śmiech Kurapikj rozbił bańkę, pozwalając gwarowi oraz odgłosom ulicy dotrzeć ze zdwojoną mocą do uszu Leoria. Blondyn ruszył biegiem między tłum zostawiając Leoria samego ze swoim bólem.

~*~

Leorio był samotny.

Takie proste zdanie, a opisywało ostatnie dni mężczyzny. Wszystkim w pracy powtarzał, że jest w porządku, choć każdy wiedział, iż jest inaczej.

Właśnie, praca...

Leorio coraz rzadziej przychodził, a kiedy był to dużo po czasie. W końcu go wylali, gdy przestał wcale przychodzić.

I tak czarnowłosy został sam w swoim domu, wiedząc, że długo tak nie pociągnie. Bez pracy nie ma pieniędzy, nie ma jak opłacić czynszu, a za niedługo nie będzie mieć domu, jak przestanie za niego płacić.

Leorio obudził się w łazience. Sam nie wiedział jak, skąd wzięły się włosy na ziemi, ani dlaczego go tak bolała głowa.

Podszedł do powoli do lustra. Zanim jeszcze wstał z ziemi musiał chwilę ogarnąć strony świata.

To co zobaczył w lustrze jakoś specjalnie nie przestraszyło Leoria. Z odbicia patrzył na niego mężczyzna z niezadbanym zarostem, podkrążonymi oczami i zapuchniętą twarzą. Jedyne co się zmieniło w nim to łysa głowa, gdzie wcześniej rosły trochę przydługie włosy. Mężczyzna uśmiechnął się oszołomiony do Leoria i odszedł w stronę salonu.

Brązowooki rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ziemi oraz stole walały się puste szklane butelki, a na kanapie znajdowała się plama zaschniętych wymiotów. W pokoju ogólnie pachniało rzygowinami, które jeszcze lepiej rozniosły swój zapach w zaduchu. Leorio uchylił okno balkonowe, próbując pozbyć się smrodu.

Nie było mu smutno z powodu samotności, z powodu brudnego domu i swojego powracającego alkoholizmu. I może tylko trochę był winny temu co usłyszał przy ostatnim spotkaniu z Kurapiką. Sam chciał się spotkać i zająć się leczeniem w nie swojej dziedzinie. Aż prosił się o takie proste słowa. Proste, prawdziwe, bolesne.

Chociaż nie był niczego pewien...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro