I'm not a Mandalorian

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deyanna w wieku trzech lat została posłana do świątyni Jedi, gdzie miała pójść w ślady swojej matki. Mała Deyanna marzyła by być padawanem jakiegoś wielkiego mistrza jak Obi-Wan Kenobi, Anakin Skywalker, Mace Windu czy nawet Yoda. Gdy nie trenowała to siedziała w bibliotece lub słuchała opowieści klonów czy starszych padawanów. Niestety nie było jej dane zostać padawanem, bo zaczęło się masowe likwidowanie rycerzy Jedi a także młodzików. Udało jej się zbiec ze świątyni, chowając się przed wszystkimi i pobiegła prosto do domu, którego znała przez śledzenie mistrza Kenobiego, który jak zakładała musiał znać jej rodziców, których sama ledwo pamiętała. Zatrzymała się przed właściwym budynkiem i zakradła się do środka i windą wjechała na przedostatnie piętro. Odnalazła właściwe drzwi i nacisnęła guzik by zadzwonić. W środku była przerażona, ale przecież Jedi się nie boją a ona jest jednym z nich.

- Tak? O co chodzi?-

- Szukam Kalysto. Ayleshy Kalysto-

- To moja żona, ale nie ma jej teraz w domu-

- Kiedy wróci?-

- Nie wiem. Wyszła dwie godziny temu ratować naszą córkę i innych-

- Przecież ona tam zginie-

- To samo jej mówiłem, ale jest uparta-

- Muszę po nią iść-

Mruknęła do siebie.

- Zaczekaj, skąd znasz moją żonę i skąd wiedziałaś, gdzie mieszka?-

Nie odpowiedziała tylko odwróciła się by wyjść, ale mężczyzna zdążył ją złapać. Zdjął jej kaptur.

- Dey?-

- Deyanna-

- Jesteś do niej podobna-

- Wszyscy mi mówią, że wyglądam jak ona a teraz proszę mnie puścić. Musze uratować mistrzynie Ayleshe-

Wyrwała rękę z uścisku mężczyzny i wróciła się do świątyni. Gdy tylko tam wpadła dostrzegła ją. Podkradła się i wciągnęła ją do pustej sali.

- Znalazłam cię, jak dobrze-

Zamknęła córkę w uścisku.

- Dlaczego mnie szukałaś?-

- Jesteś moją córką i mordują wszystkich Jedi. Muszę cię stąd zabrać-

- Dlaczego nie posłuchałaś męża? Chciałaś zginąć?-

Odsunęła się od córki, żeby ją lepiej widzieć.

- Jednak Obi- Wan się nie mylił. Wymykałaś się i śledziłaś go-

Deyanna wzruszyła tylko ramionami.

- Chodź, musimy stąd uciec-

- Wyprowadzę nas stąd. Obiecuję-

Jednak los miał inne plany. Aylesha zginęła zapewniając córce możliwość ucieczki.

- Gdzie Aylesha?-

Zapytał mężczyzna, gdy otworzyły się drzwi i ujrzał swoją córkę.

- Ona...-

Nic więcej nie była zdolna z siebie wydusić. Po prostu stała.

- Masz jakieś swoje rzeczy?-

Zapytał ją.

- Tylko to-

Wskazała na swoją szatę i miecz świetlny.

- Dobrze, daj mi chwilę i zabiorę cię stąd-

Nim zdążyła zapytać zniknął w środku a dziewczyna z ciekawości zajrzała do środka.

- Możemy iść-

Oznajmił zjawiając się po chwili.

- Jesteś Mandalorianinem?-

- Powiedzmy. Chodź Dey-

- Jestem Deyanna-

- Dobrze... Dey-

Uśmiechnął się i włożył swój hełm pokazując córce by ta szła za nim.

- Dokąd lecimy?-

- Do domu-

- Tu jest mój dom-

- Mówiłem o swoim-

- Czyli Mandalor-

- Jaka matka taka córka-

Pół roku później

- Dlaczego musze się ukrywać?-

- Nie chcę żebyś i ty zginęła-

- Przecież mnie nawet nie znasz-

- To, że nie dorastałaś w domu nie znaczy, że nic o tobie nie wiem-

- I może jeszcze mi powiesz, że mnie obserwowałeś?-

W odpowiedzi otrzymałam tylko ciszę.

- No cóż, po kimś musiałaś odziedziczyć wymykanie się i całą resztę-

Odpowiedział mi uśmiechając się.

- Chcesz mi powiedzieć, że przez całe moje życie obserwowałeś mnie?-

- Musiałem mieć pewność, że mojej małej dziewczynce nic nie jest, i że jest najlepsza-

- Nie byłam-

- Poduczę cię-

- Przecież nie jesteś Jedi-

- Masz rację Dey, ale znam się na byciu łowcą nagród a w połączeniu z treningiem Jedi będziesz najlepsza-

- Deyanna. Dlaczego tak mnie nazywasz?-

- Bo tak cię nazwałem, jak się urodziłaś. Powiedziałem: „Dey, czyli zdrobnienie od Deyanna, jak moja siostra"-

- Masz siostrę?-

- Miałem. Zmarła, gdy była w twoim wieku-

- Więc jestem Deyanna „Dey" Kalysto. Można przywyknąć do tego skrótu-

- Deyanna Aylesha Kalysto-

Kiwnęłam tylko głową.

- Gotowa odkryć swój drugi talent?-

- Mam przeczucie, że nie będzie wcale łatwiej-

- Za to warto-

Trzy lata później

- Dey!-

- Co?!-

- Chodź tutaj-

- No idę-

Mruknęłam i zeskoczyłam z dachu.

- Powinnaś się przygotowywać do złożenia przysięgi-

- Nie mam zamiaru-

- Dlaczego? Sądziłem, że odpowiada ci kodeks Mandalorian-

- Bo nie jestem rycerzem Jedi, więc nie zamierzam też składać przysięgi Mandalorian-

- Dlaczego?-

Zapytał tata.

- Bo nie ma czegoś takiego jak Jedi Mando czy tam Mando Jedi-

- Właściwie to był kiedyś Mandaloriański rycerz Jedi. Zwał się Tarre Vizsla i stworzył Darksaber. Mówi się, że ten kto zdobędzie ten miecz przewodzi naszym-

- A ty w to wierzysz?-

- Gdybym wierzył, nie byłoby cię i nikt by nigdy nie widział mojej twarzy-

- No tak-

- To teraz wkładaj zbroję-

- Mówiłam, nie składam przysięgi-

- Bierzemy zlecenie. Przysięga zaczeka-

I to ja rozumiem.

Kilka lat później

- Twój ojciec by tego chciał-

- Z całym szacunkiem, ale on miał te wasze zasady w głębokim poważaniu-

- Nie zawsze-

- Nie odpuścisz co?-

- Nie. Od lat nie było wśród nas kogoś takiego jak ty-

- Daruj sobie Paz-

- Dey, ale to jest...-

- Deyanna-

Syknęłam.

- Oj daj spokój z tym poprawianiem. Zgódź się i podejmij to wyzwanie-

- Żałuję, że cię poznałam Paz-

- Znowu nękasz dziewczynę o przysięgę?-

Zapytała zbrojmistrzyni odchodząc od kuźni.

- Bo marnuje swój talent!-

Westchnęłam i pokręciłam tylko głową.

- To ty sobie tu gadaj dalej Paz o swoich nadziejach i wierzeniach a ja idę się rozerwać-

- Proszę, poprawiłam twój hełm-

- Dziękuję-

- Tak karze obyczaj-

Chciałam odpowiedzieć zwyczajowe pozdrowienie Jedi, ale ostatecznie skinęłam tylko głową, włożyłam hełm i wyszłam tunelami na powierzchnię a dalej udałam się do spelunki po zlecenie.

- Jesteś. Tak się składa, że mam dla ciebie robotę-

- Ciekawa?-

- Zapłata jest spora i dodatkowo klient ma coś cennego dla twoich ludzi-

Oni są tak moi jak rycerze Jedi, czyli wcale.

- Do rzeczy, bo nie mam ochoty na zgadywanki dzisiaj-

- Okay, okay. Krążka nie ma, ale zamożny klient i nie ma kodu sekwencyjnego-

- Co mi wciskasz?-

- Nic. Słowo daje. To zlecenie z najwyższej półki-

- W takim razie biorę-

Zabrałam co moje i udałam się pod wskazany adres. Mało przyjemne miejsce, ale bywałam w gorszych. No proszę, ktoś tu posiada kloniki. Słodko.

- Greef Karga uprzedzał, że przyjdziesz-

- Jakże miło z jego strony-

Drzwi się otworzyły, więc zareagowałam instynktownie.

- Nie, ja, ja nie chciałem. Proszę wybaczyć-

Co to za strachliwy mężczyzna?

- To doktor Pershing. Proszę wybaczyć mu ten brak manier. Może opuścisz blaster?-

- Jak twoi chłopcy zrobią to pierwsi-

- Nas jest czterech-

- Tylko? To nawet się nie rozerwę-

Opuścili broń, więc zrobiłam to samo.

- Może usiądziesz?-

- Słyszałem, że jest was trzech i wysoko się cenisz. Nawet bardzo wysoko-

- Od dłuższego czasu działam sama, więc masz jakąś nieaktualną informację-

- To nie istotne. Proszę to zaliczka. Chyba należy do twojego ludu-

Przewróciłam oczami, dobrze, że mam hełm to nikt nie widzi.

- To beskar-

- Zgadza się i powinien wrócić do twojego ludu-

- Tak, tak. Obejrzyjmy krążek-

- Przyzwoitość mi na to nie pozwala. Możemy dać ci tracker-

- I tyle? Bez krążka-

- Możemy ci podać cztery ostanie cyfry-

- Jego wiek?-

- Tak i jego ostatnią lokalizację. Z takimi informacjami ktoś taki jak y bez trudu podoła zadaniu-

- Będziemy wdzięczni za dostarczenie nam żywego-

Odezwał się doktor.

- Jednak, jeśli coś by się stało to wszelkie dowody też przyjmiemy-

- Umawialiśmy się, że ma być żywy-

- Ale ja myślę pragmatycznie. To jak?-

- Przywiozę wam to żywe-

Dostałam potrzebne informacje, zabrałam co moje i wyszłam. Przed wylotem wstąpiłam jeszcze do zbrojmistrzyni.

- Przechowaj to dla mnie-

Położyłam na stoliku sztabkę a ona skinęła głową.

- Czy...-

- Jeszcze nie-

I wyszłam. Idąc korytarzami minęłam się z jakimś Mandalorianinem. Pewnie ma jakąś sprawę do naszej zbrojmistrzyni. Udałam się na lądowisko, gdzie był mój statek.

- No chłopcy, czeka nas wycieczka-

- Rozkaz, rozkaz-

Może i przerobiłam go na przyjaznego blaszaka, ale to nadal droid Republiki.

- Chodź R3, polatamy sobie-

Weszliśmy na pokład a ja wpisałam współrzędne celu podróży. Tatooine? To chyba stąd pochodził mistrz Anakin.

- B1, przejmij stery-

- Rozkaz, rozkaz-

Zostawiłam droida za sterami a sama zeszłam na dół i położyłam się. Komfort posiadania drugiego pilota pozwala mi trochę odpocząć, gdy nie sypiam przez bezsenność. Ze snu wyrwał mnie R3.

- O co chodzi R3? Zbliżamy się do celu? No dobrze już wstaje-

Niechętnie wstałam i wróciłam do B1.

- Zbliżamy się do celu szefie-

- Dzięki B1, przejmuje stery-

- Rozkaz, rozkaz-

Wylądowałam na piaszczystej planecie i nakazałam chłopcom pilnować statku. Podobno Jawowie kradną wszystko co się da. Podążałam za sygnałem aż nie napotkałam jakiegoś mieszkańca.

- Jesteś łowcą?-

- Zgadza się-

- Więc przyleciałaś po to co inni?-

- Inni?-

Zapowiada się ciekawie.

- Przed tobą było tu wielu takich jak ty, ale nie przeżyli-

- Cóż, powiedz mi tylko w którym kierunku się udali-

- Zaprowadzę cię, ale najpierw muszę coś zrobić-

- Jasne, nie śpiesz się-

Usiadłam przed jego domem i patrzyłam, jak odjeżdża na dziwnym zwierzęciu.

B1 jak sytuacja?

Zapytałam blaszaka przez komunikator.

Wszystko pod kontrolą

Dobrze, ja utknęłam u jakiegoś mieszkańca... Informuj mnie w razie problemów

Rozkaz, rozkaz

Pomyślę nad wprowadzeniem mu jakichś zmian w systemie. Zdjęłam hełm i odstawiłam go obok siebie. Przymknęłam na chwilę oczy.

**

- Jak myślisz, kto zostanie twoim mistrzem?-

- Nie mam pojęcia. Zostało mi jeszcze trochę do bycia padawanem-

- No, ale jakbyś już miała być czyimś padawanem?-

- Nie wybiera się mistrza, ale kto by to nie był, mam nadzieję, że będzie najlepszy-

Drzwi się otworzyły i usłyszałam wrzask. Co tu się dzieje? Dlaczego tak krzyczą? Wyjrzałam i pożałowałam tego. Dlaczego mordują młodzików? O co tu chodzi? Schowałam się i zaczekałam aż klony wyjdą. Wyszłam z kryjówki, zabrałam szatę i wymknęłam się. Mimo, że chciałam walczyć z nimi wiedziałam, że nie mam szans i muszę uciekać. Najciszej jak mogłam i najszybciej jak potrafiłam biegłam korytarzami świątyni. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Zatrzymałam się, schowałam i położyłam rękę na mieczu by w razie czego się bronić, bo kroki nie cichły.

**

- Ostrożnie-

Usłyszałam głos jakiegoś faceta zniekształcony przez modulator. Rozejrzałam się. Jestem nadal na Tatooine. Wrócił, ale nie sam.

- Może schowasz broń?-

Co? O co mu chodzi? Spojrzałam na swoje ręce. No tak musiało mi się zasnąć. Schowałam blaster, złapałam hełm i włożyłam go z powrotem.

- Skoro jest was dwoje to powinno wam pójść lepiej niż innym-

- A to niby czemu?-

- Jesteście Mandalorianinami, a jeśli jest choć odrobina prawdy w tym co o was słyszałem to nie będzie takie trudne-

- Co chcesz w zamian?-

Zapytał Mandalorianin.

- Załatwić ci jakiegoś droida? Coś naprawić?-

Zapytałam.

- Wezmę tylko połowę-

- Jak dla mnie w porządku-

- Wysoko się cenisz. Połowa zapłaty?-

- Nie. Połowa Blurrgów, które on pomógł złapać-

- A bierz oba-

- Nie, jeden się wam przyda-

- Nas jest dwoje. Chociaż ja mogę polecieć swoim...-

- Blurrg się lepiej sprawdzi-

Stałam i patrzyłam jak „mój kolega" męczy się z ujarzmieniem bestyjki i przy kolejnym upadku nie mogłam powstrzymać się ze śmiechu.

- Może zamiast się śmiać, sama spróbujesz?-

- I miałabym pozbawić się dobrej rozrywki? Nie dzięki-

- Może ja też się chce pośmiać?-

- Mnie polubi-

- Jasne, na pewno. Zapraszam-

Wskazał gestem na blurrga a ja podeszłam ostrożnie do zwierzęcia.

- Spokojnie maleńka. Nic ci nie grozi-

Ostrożnie wyciągnęłam do niej dłoń i powoli się zbliżyłam. Widząc, że jest spokojna, dotknęłam jej i zaczęłam gładzić ją.

- Dobra dziewczynka. Widzisz? Mówiłam-

Odwróciłam się i byłam pewna, że teraz jest zaskoczony.

- Jak?-

- Dziewczyny trzymają się razem-

Wzruszyłam ramionami i odsunęłam się dając mu szansę na nawiązanie kontaktu ze zwierzęciem. Przecież nie powiem, że jestem czuła na moc i byłam trenowana by zostać kiedyś Jedi.

- Może tak mała pomoc?-

- Może jak zdejmiesz hełm to cię polubi-

- Religia mu zabrania. Po prostu bądź spokojny-

- A może ona po prostu jest zła, bo wie, że chciałem ją zabić-

- Po prostu stań bliżej i poczekaj spokojnie na jej ruch-

I nim się ruszył lekko go popchnęłam w stronę zwierzęcia.

- I ani drgnij. Nie daj jej poznać, swojego strachu-

Posłuchał mojej rady a zwierzę w końcu dało się mu pogłaskać.

- Zatem ruszajmy-

- To ja pójdę po drugiego-

- Nie mamy czasu, z resztą drugi jest ranny-

- A było wziąć myśliwiec-

Mruknęłam pod nosem.

- Wsiadajcie, przed nami długa droga-

Liczyłam, że nie będę musiała przynajmniej jechać razem z nim, ale się pomyliłam.

- Tak w ogólę jestem Din-

- A mówisz mi to w jakim celu?-

- Jesteś Mandalorianką, jest nas mało i...-

- Nie będziemy się zaprzyjaźniać okay?-

- Wiesz, że złamałaś kodeks?-

- Kodeks zawierania przyjaźni z Dinem?-

Zakpiłam sobie z niego.

- Nie, Mandalorian-

- Oh, ty o tym mówisz. Żeby go złamać najpierw trzeba złożyć przysięgę, że się będzie podążać wyznaczonymi ścieżkami-

Już nic więcej nie powiedział. Byłam wdzięczna za niezadawanie zbędnych pytań. Obserwowałam okolicę. Piasek, piasek i jeszcze raz piasek. Nie dziwię się, że mistrz Anakin go nie cierpiał, bo ja też bym go znienawidziła siedząc tu zdecydowanie za długo.

- No, jesteśmy. Powodzenia-

Zeskoczyłam z Blurrga i podeszłam do skraju skały. Przeskanowałam okolicę. Spora konkurencja.

- Tu się rozdzielamy. Powodzenia i niech wygra lepszy-

Wstałam i zaczęłam się oddalać od niego. Jeszcze słyszałam jak za mną woła bym poczekała, ale zignorowałam go. Najchętniej bym zeskoczyła, ale nie mogę przecież od tak wyjawić wszystkiego. Niby już nie ścigają Jedi, ale kto tam wie tych łowców. Nagle czyjaś ręka mnie złapała za ramię i szarpnęła.

- Mówiłem żebyś poczekała. Tam jest IG-11-

- I tylko po to mnie zatrzymałeś?!-

- Zlikwiduje cię...-

- Musiałby być szybszy ode mnie a poza tym jesteśmy z gildii łowców to co mi niby zrobi?-

Nie otrzymałam odpowiedzi.

- No właśnie-

Strzepnęłam z ramienia jego dłoń i ruszyłam przed siebie zaczynając eliminację przeszkód.

- IG-11, opuść broń, jesteśmy z tej samej gildii łowców-

- Będę potrzebował zobaczyć twoją odznakę-

Rozległ się jego mechaniczny głos. Rzuciłam mu to o co prosił a w międzyczasie zajmowałam się innymi którzy przyszli po to samo co ja. Oczywiście mój przymusowy towarzysz też się wykazywał i nie mogłam powiedzieć złego, choć bardzo chciałam. W pewnym momencie przyparło nas do muru.

- Uruchamiam proces autodestrukcji-

- Ty tu niczego nie wysadzaj! Połączymy siły i wyjdziemy z tego wszyscy-

- Wyjątkowo się zgodzę-

Od śmierci taty nie cierpiałam mieć do pomocy kogoś innego niż droidy, ale tu nie bardzo było inne wyjście niż połączyć siły. Znaczy było, ale tylko ja o nim wiem. My ściągaliśmy na siebie uwagę a drugi Mandalorianin załatwił resztę. Gdy było po wszystkim, dostaliśmy się do środka. Tracker wyraźniej pikał. Czyli to tutaj. Jeszcze kilku w środku, ale zostawiłam to chłopcom i sama poszłam zbadać co za istota jest tak niebywale ważna, że tylu po nią posłano. Jakaś kapsuła? Kołyska? Otworzyłam.

- Nie wygląda na pięćdziesiąt lat-

- Inne rasy mogą się inaczej starzeć-

Ja go kojarzę, ja go skądś znam i czuję to takie coś... Malec spoglądał na mnie a ja na niego. Padł strzał a obok legł blaszak, ale nie przejęłam się tym. Wyczuwam czyjeś myśli, ale są bardzo słabe.

- To teraz zostało ustalić, jak go dostarczamy i jak dzielimy się nagrodą-

Z dziwnego transu wyrwał mnie głos Dena, czy jak mu tam było.

- Może wszystko zgarnąć Den. Nie potrzebuję chwały i beskaru-

Odpowiedziałam mu machając lekceważąco dłonią i skierowałam się do wyjścia.

- Mam na imię Din-

- Nie ważne, nie obchodzi mnie to-

Szłam przed siebie a kawałek za mną szedł upierdliwy typ z małą kopią mistrza Yody. Ciekawe czy istnieją inni z tej rasy?

Eee szefie?

Usłyszałam głos blaszaka prze komunikator.

Co jest B1?

Mamy problem

Jaki?

Jakieś małe stworki kręcą się przy statku

A mają świecące oczy i są w kapturach?

Tak

To Jawowie. Uważajcie, bo zostaniemy z niczym a tego nie chcemy

Rozkaz, rozkaz

Małe chciwe stworki z lepkimi rączkami.

Szefie?

Co?

Ich jest za dużo

Karz R3 odpalić myśliwiec

I na co mi blaszaki? Podałam B1 swoją pozycję i zaczekałam na myśliwiec. W końcu się zjawił, ale nie lądował.

- R3, możesz łaskawie wylądować? Nie, nie mogę. Dobra, obniż chociaż pułap-

Droid zrobił co chciałam i doskoczyłam do skrzydła.

- A ty niby dokąd?-

- Ocalić swój statek przed małymi złodziejaszkami-

- Jawowie?-

- Tak a teraz wybacz-

- Zaczekaj-

- Co tym razem Dan?-

- Tam jest też mój statek-

- I zostawisz jego?-

- A twój droid nie może zabrać malca?-

- A kto mu będzie czyścił obwody z piachu?-

- Ja-

- Nie, nie ma mowy. R3 jest mi potrzebny-

- Jestem świetnym pilotem-

- Ale nie astro droidem a poza tym miejsce pilota jest jedno-

- Wyczyszczę twojego droida a potem nigdy więcej nie będę wchodzić ci w drogę. Nawet nie zobaczysz mnie w kryjówce-

Kuszące, ale i ryzykowne. Niech stracę.

- R3, zmiana planów. Nie kłuć się ze mną, twój nowy kolega dokładnie oczyści cię z piasku-

Spojrzałam na droida a ten jeszcze coś próbował ugrać.

- Tak, możesz. Wylądujesz?-

Usłyszałam jego wyraźne zadowolenie i wylądował.

- Masz pilnować malca jasne? Jak nie to sprzedam cię tym małym ludzikom-

Droid opuścił myśliwiec.

- Nie zgubią się?-

- Nie-

Włączyłam swój nadajnik, żeby droid mnie mógł śledzić. Zeskoczyłam ze skrzydła myśliwca.

- No to pokaż te swoje kiepskie umiejętności pilota Den-

Westchnął tylko.

- A ty?-

- Ciebie obchodzi tylko lecenie równo a resztą zajmę się ja. Odpalaj i leć nisko-

Wzbił się na odpowiednią wysokość i lecieliśmy w stronę miejsca, gdzie zostawiliśmy statki. W końcu z daleka dało się słyszeć blaster B1 i wrzaski złodziejaszków.

Nie strzelaj

Nakazałam pilotowi.

I niby jak chcesz ich odgonić od statków?

Magiczną sztuczką?

Nie wiem na ile ona zadziała. Kazałam mu przelecieć nad nimi trochę niżej i zawrócić. Przy drugim podejściu przelotu nad złodziejaszkami, zamknęłam oczy i musiałam się bardzo skupić. Słysząc wrzaski otworzyła oczy nie mając pojęcia co się dzieję. Przed nami lewitował mały Jawa i wrzeszczał tak jak reszta jego pobratymców. Upuściłam go i zeskoczyłam ze skrzydła myśliwca.

- Komu w głowie jeszcze okradanie statków co?-

Strzeliłam blasterem w powietrze i od razu zaczęły uciekać w popłochu zostawiając wszystko co próbowali ukraść.

- Co to było?-

- Mówiłam, magiczna sztuczka-

Opuścił pokład mojego myśliwca i podszedł do mnie.

- Kim ty w ogólę jesteś? Mówisz, że nie jesteś jedną z nas, ale nosisz naszą zbroję i robisz jakieś dziwne rzeczy a w dodatku masz na usługach imperialnego droida bojowego!-

- Pilota-

- Co?-

- Ten model jest pilotem, ale trochę go zmodyfikowałam-

Wyjaśniłam wzruszając ramionami.

- Nie jesteś godna Mandalorian-

- Nigdy nie mówiła, że jestem godna-

Zdjęłam swój hełm ukazując tym samym swoje blond włosy.

- Tej zbroi też nie jesteś godna. Powinienem ją zabrać i oddać we właściwe ręce-

Położył ręce na hełmie chcąc mi go odebrać. Podniosłam na niego wzrok.

- Zabierz łapy z hełmu-

- Należy do Mandalorian i też do nich trafi-

- Nie, nie należy. Zabieraj łapy nim ci je odetnę-

- To zbroja...-

- Cody'ego Kalysto, jednego z lepszych Mandalorian, który porzucił tą wiarę, bo miał dość wojny domowej a teraz zabieraj te brudne łapy z mojego hełmu, bo będzie źle-

Ale nie posłuchał.

- W porządku, sam się o to prosiłeś-

Szarpnęłam hełm z całej siły co w efekcie spowodowało, że upadł na piasek a ja rzuciłam się na przeciwnika i zaczęłam go okładać i mimo swojej drobnej postury byłam bardzo skuteczna. Usłyszałam znajome bipanie, ale nie powstrzymało mnie to przed kolejnym ciosem.

- Dusisz... mnie...-

Dotarł do mnie zachrypnięty głos. Rzeczywiście walczył o oddech, ale ja nie miałam pojęcia, kiedy tak się stało. Wstałam, wprowadziłam myśliwiec do statku i kazałam droidom się zbierać.

- Kurs Nevarro-

Poleciłam pilotowi a sama zamknęłam się w kabinie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro