Little Blade

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po porannym treningu i prysznicu czas się ubrać. Wybrałam szarą koszulkę na ramiączkach, czarne spodnie, moro koszulę i czarne Timberki. Splotłam włosy w dwa warkocze, zgarnęłam telefon i usiadłam na kanapie. Ciekawe co u mojego brata i czy w ogólę mnie jeszcze pamięta. Może powiem chłopakom, że na jakiś czas odkładam broń i jadę do rodziny? Niee, gdzie tam. Tu mi dobrze. Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu.

Catherine?

Co tam Tool?

Jest robota

Daj mi dwadzieścia minut

Barney będzie czekać przed kościołem

Rozłączyłam się, zabrałam swój kask, który leżał na komodzie, zamknęłam dom i weszłam do garażu. Założyłam kask, wsiadłam na motor i ruszyłam w drogę do kościoła. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu.

- Co to za robota?-

- Spacer do piekła i z powrotem-

- Brzmi ciekawie-

Weszliśmy do środka. Przy ołtarzu stał jakiś facet w garniaku i najwyraźniej czekał na kogoś.

Barney stanął naprzeciwko garniaka a ja usiadłam w pierwszej ławce.

- Nie ważne co to ważne, żeby kasa była prawdziwa-

Święta prawda.

- Pewnie nie nazywasz się Barney Ross, ale nie ważne kim ja jestem i liczy się prawdziwa kasa. Powiedzmy, że jestem Church-

Pomysłowy pseudonim, nie ma co.

- Powiesz cokolwiek?-

Zagadnęłam Church'a.

- Czekamy jeszcze na kogoś-

Po chwili drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka.

- Znasz gościa?-

- Wielki Barney Ross-

- Jeszcze większy Trench Mouse-

Normalnie miłość wisi w powietrzu.

- No proszę, mała Blade-

- Wielki brat Trench, dobrze Cię widzieć-

Przywitałam mężczyznę, który stanął koło Barney'a.

- Chorowałeś ostatnio? Schudłeś-

- To co ja schudłem ty przejąłeś-

Boże, jak ja ich kocham.

- Bez urazy kochasie, ale ja bym chciała wiedzieć co to za robota-

Odezwałam się wreszcie.

- Ta mała ma rację. Właściwie to co tu robi dziecko?-

- Aktualnie siedzi i słucha-

- To któregoś z was?-

- Nie, zdecydowanie nie-

Odpowiedziałam mu.

- Chyba powinna być w szkole? Ma jakieś imię? Rodziców?-

- Pan jest Church, ja jestem Blade i to wystarczy. Doceniam troskę, ale jest zbędna-

Garniak spojrzał na obu mężczyzn i w końcu uznał, że odpuszcza temat.

- Słyszeliście o wyspie zwanej Vilena?-

- Nie-

- Tak-

Odpowiedziałam jednocześnie z Trench'em a Barney spojrzał na nas zaskoczony.

- Nie patrz tak na mnie, uczę się to wiem-

- To wysepka w zatoce-

- Tak-

Oh Boże, Ci znowu swoje, będą sobie dogryzać. Wyłączyłam się z tej rozmowy. Może i dobrze mi tu, gdzie jestem, ale chciałabym mieć przy sobie brata. Brakuje mi go mimo wszystko.

- Blade-

- Co?-

- Zbieraj się-

- Już skończyliście?-

- Tak-

Skinęłam głową, wstałam i udałam się do wejścia.

- Wyłączyłaś się z rozmowy a ty nigdy nie przepuszczasz okazji by dogryźć Trench'owi-

- Zamyśliłam się po prostu-

Zatrzymałam się przy swoim motorze.

- Nie wezmę udziału w misji. Wracam w rodzinne strony-

- Zrobimy tylko rozeznanie i wtedy zdecydujesz, czy wracasz, czy bierzesz misję z nami-

- W porządku-

Zabraliśmy ze sobą jeszcze Lee i polecieliśmy na wyspę jako ornitolodzy.

- Wielki samolot-

- Do przewożenia rannych zwierząt-

Podaliśmy strażnikowi nasze paszporty, ale strasznie się ociągał z podbiciem dokumentów.

- Denerwujesz się?-

Co? O co Ci typie chodzi?

- Nie-

Odpowiedział mu Lee.

- Może to od wiatru. Wysuszył skórę i może na takiego wyglądasz-

- Tak wiatr i wysokość robią swoje. Może jakiś krem czy coś by pomógł-

W końcu podbił nasze paszporty i mogliśmy zrobić rozpoznanie.

- Dobra, to gdzie my w ogólę idziemy?-

- Mam wszystko w głowie-

- Świetnie. Dokąd?-

- Gloria cantina-

- Czyli Kantyna Gloria po hiszpańsku-

- Ej, patrzcie-

Wskazałam dyskretnie na zamieszanie. Chyba tutejsze wojsko jest nadgorliwe w kwestii porządków.

- Jesteś pewien, że chodzi o tego całego generała?-

Zapytałam szeptem Barney'a.

- To się okaże, ale mam przeczucie, że nie. Idziemy-

I we trójkę udaliśmy się do kantyny, gdzie mieliśmy się spotkać z kontaktem. Po krótkiej chwili weszła jakaś kobieta.

- To nasz kontakt?-

- Nie wiem-

- Ty jesteś kontaktem?-

- Jestem Sandra a wy?-

Zapytała kobieta.

- Buda-

Lee wskazał na siebie.

- Peszt-

Wskazał Barney'a.

- I Blade-

Wskazał na mnie a ja tylko podniosłam rękę na znak powitania.

- Chodźcie-

Wstaliśmy i udaliśmy się za Sandrą.

- Buda i Peszt. Ładnie-

Niestety do pickup'a wchodziły tylko trzy osoby, więc ja się schowałam na pace. Całkiem tu ładnie. No nie licząc tego wojska i tej reszty co tam się działa. Nagle auto się zatrzymało.

- Idziesz ze mną dzieciaku?-

- Dokąd?-

- Pozwiedzać-

- Dzięki, ale zostanę ze staruszkiem-

- Masz rację, pilnuj go-

Zeskoczyłam z paki i zajęłam miejsce Lee a on poszedł w drugą stronę.

- Fajne rysunki-

- Weź sobie jeden-

- Oh, ja tylko podziwiałam twój talent-

- Weź, to prezent-

Zdjęłam rysunek, który mi się najbardziej podobał i schowałam go do kieszeni. Jak się wkrótce okazało jechaliśmy do pałacu.

- Czego szukasz?-

Zapytała kobieta.

- Sandra, skąd mam wiedzieć czy to nie pułapka-

No właśnie.

- Właściwie rzadko współpracujemy z kobietami-

Tak jakbym ja nie była kobietą.

- Jak się w ogóle w to wplątałaś?-

- Amerykanin poprosił mojego przyjaciela, ale się bał-

- A ty się nie boisz?-

- Boje się, ale on powiedział, że możecie uratować Vilene-

- Nie sądzę-

- Jak to?-

Zapytałam zaskoczona.

- Posłuchaj, powinnaś się wycofać-

- To ty powinieneś się wycofać-

Haloooo, ja też tu jestem. Nagle zjawił się jeep pełen wojskowych. O kurwa, jesteśmy w dupie.

- Ja będę mówić-

A proszę uprzejmie. Podbiegł do nas jeden z żołnierzy i coś mówił, ale kompletnie nic nie rozumiałam. Sandra z nim o czymś rozmawiała a ten w pewnej chwili chwycił ją. Oboje zareagowaliśmy, ale chcieli nas spacyfikować. Nagle jeden z żołnierzy został uraczony nożem i zaczęła się jatka. Liczyłam na trochę spokoju, ale tak też może być.

- Zabierz ją-

Lee pobiegł w stronę Sandry, którą zabierał żołnierz. Oczywiście koleś dostał nożem w plecy, ale pojawił się drugi. Na szczęście szybko zareagowałam i skończył z nożem w głowie.

- Zgłupiałaś?! Mogłem oberwać!-

- Nie ma za co!-

Wsiedliśmy do pickup'a i ruszyliśmy w drogę powrotną. W końcu zatrzymaliśmy się gdzieś.

- Blade, pomóż Barney'owi-

- Jasna sprawa-

Lee odszedł z Sandrą a ja podążyłam za Ross'em. Co jakiś czas spoglądał nerwowo na zegarek. W końcu dało się słyszeć ryk silnika startującego samolotu. Wyskoczyliśmy zza rogu i sprzątnęliśmy strażników.

- Denerwujesz się-

Nim strażnik dobył pistolet Barney go sprzątnął a ja zajęłam się kamerą. Wybiegaliśmy z budynku prosto w stronę samolotu.

- Szybciej!-

Ryknął do nas Lee, który zaczął już startować. Udało mi się wskoczyć do środka a Barney złapał się w ostatniej chwili. Pomogłam mu się wciągnąć do środka i dołączyliśmy do Lee.

- Gdzie dziewczyna?-

- Nie chciała lecieć?-

Ma zamiar sama ich pokonać, czy jak? Wznieśliśmy się wyżej a następnie zawróciliśmy.

- Wracamy?-

- Tak-

- Leć po śmierć-

- Tak jest-

Lee wyjął pistolet ze skrzyneczki i przeszedł na dziób samolotu a Barney przejął stery. Oh tak. Uwielbiam to. Nigdy mi się nie znudzić patrzeć na to. Haha, tak jest. Macie za swoje! Na pożegnanie jeszcze przelot nad nimi z deszczem benzyny i raca. Widok po prostu piękny i bezcenny. Piękna eksplozja.

- Świetna robota-

Odezwał się Barney do przyjaciela, gdy ten do nas wrócił.

- To było super!-

- Chyba coś poszło nie tak w twoim wychowaniu-

- Wolę to niż znęcanie się i zamykanie w piwnicy-

Odpowiedziałam mu i poszłam usiąść. Może i dorastanie pośród najemników nie jest jakieś świetne pod kątem wychowania, ale szczerze to nauczyłam się sporo, nie mam braków w edukacji i nie jestem taką bezbronną i słabiutką dziewczyną, bo taka bym właśnie była mieszkając w Beacon. Małą przerażoną i bezbronną Cat bojącą się nawet odezwać. Pod wieczór byliśmy z powrotem.

- Skoro nie pomagamy Sandrze, pakuję się i jadę do Beacon rozeznać sytuację-

- Jesteś pewna?-

- Tak Barney. Muszę odzyskać brata i go uwolnić od tego potwora. Ja miałam szczęście, którego jemu zabrakło-

Odpowiedziałam mu i poszłam. Jestem niezmiernie wdzięczna za wszystko chłopakom, ale jednak Isaac to moja rodzina, bo Camden zginął na służbie. Ciekawe, bo ja wybrałam wcale nie lepszy żywot niż on. Najemnik a wojskowy to niewielka różnica pod kątem bezpieczeństwa. Zabrałam z półki książkę, położyłam się na łóżku i zabrałam się do czytania. Następnego dnia Barney poszedł oznajmić reszcie, że nie podejmujemy się zadania a ja na spokojnie zaczęłam się pakować. Nie wiem na ile zostanę, bo to się jeszcze okaże i chyba wynajmę jakiś pokój w hotelu, bo z ojcem nie będę mieszkać pod jednym dachem. Ciuchy już mam spakowane, broń, bo z tym się nie rozstaję i oczywiście kasa. No to chyba mam już wszystko, tylko jeszcze się przebrać i mogę jechać. Jednak najpierw otworzę, bo ktoś się dobija.

- Co tu robisz Christmas?-

- Barney mi mówił. Jesteś pewna?-

- Nie będzie mnie tylko parę tygodni najwyżej. Nie zdążysz zatęsknić-

- Ostatnie spotkanie z Lacy?-

- A to wy się nie rozstaliście przypadkiem?-

Nic nie odpowiedział mi na to. Dobrze wiem, że jemu i tak na niej zależy a ona wybrała jakiegoś frajera.

- Daj mi chwilę. Przebiorę się tylko-

Wszedł do środka a ja poszłam się przebrać. Założyłam szarą koszulkę na ramiączkach, czarne szorty i czarne buty za kostkę. Wychodząc zabrałam swój kask i pojechaliśmy na dwa motory do Lacy. Krótko po naszym przyjeździe otworzyła drzwi.

- Cześć Lacy-

Przywitałam kobietę z uśmiechem, ale coś mi nie grało.

- Boże, kto Ci to zrobił?-

Zapytałam ją dostrzegając ślady pobicia na jej twarzy.

- Ten skurwiel, o którym Ci mówiłem-

- Siadaj Lacy, jedziemy-

Lacy powiedziała nam, gdzie znajdziemy drania i we trójkę pojechaliśmy w stronę boiska do kosza.

- Lacy, zostań z Kitty-

Lacy stanęła obok mnie a Lee wjechał na boisko.

- Kto to jest?-

- Jakiś palant-

Mówisz o sobie frajerze?

- Kryjemy Cię. Jeśli tu podejdzie to dokopiemy mu-

Jasne panienki. Za chwilę będziecie uciekać z piskiem.

- Spokojnie, nic mu nie będzie. Nie dadzą mu rady-

Zapewniłam kobietę widząc jej zaniepokojenie. Christmas jak zwykle bez wysiłku pokonał lalusiów i ostrzegł frajera by się trzymał z daleka od Lacy.

- Teraz już wiesz czym się zajmuję. Nie jestem idealny, ale mogłaś poczekać-

We trójkę wróciliśmy do domu Lacy gdzie siedzieliśmy i gadaliśmy aż zrobiło się późno.

- No dobra, na mnie pora-

Odezwałam się wstając z kanapy.

- Wyjeżdżasz?-

- Tak, muszę zobaczyć co z bratem-

- Nie powinnaś jechać sama nocą. To niebezpieczne Kitty-

- Bać to się powinien ten kto trafi naszą małą Kitty-

- Przesadzasz Christmas, nie jestem aż taka groźna-

- Ostatnia misja? Barney nie zostawi tamtej dziewczyny-

- Wiem. Widzimy się rano-

Pożegnałam się z nimi i wróciłam do domu. Następnego dnia przygotowałam już wszystko do wyjazdu a następnie przygotowałam wszystko na misję. Wyjęłam z szafy swój strój i zabrałam się za czyszczenie broni. Gdy skończyłam założyłam czarne spodnie, koszulkę z krótkim rękawem w tym samym kolorze, założyłam buty i związałam włosy w warkocz, żeby nie przeszkadzały. Zabrałam swoje torby i udałam się do hangaru, gdzie czekała reszta.

- Ciężko jest być twoim kumplem-

Odezwał się Christmas, gdy zjawił się Barney i Yin.

- To prawda-

- Umrzemy za Ciebie, byle nie dwa razy-

- Oni mają rację staruszku-

- Wiem co nieco. Opowiem po drodze-

Barney wszystko nam streścił i mogliśmy ruszać w drogę. Na miejscu byliśmy nocą co jest dla nas korzystniejsze. Zakradliśmy się pod pałac i mieliśmy dwadzieścia minut na zdobycie go. Oczywiście ja szłam z Ross'em, bo to on jest za mnie odpowiedzialny i jak to nie jednokrotnie powtarzał nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mi się stało. W pewnym sensie są mi jak rodzina więc to całkowicie zrozumiałe. Wyeliminowaliśmy strażnika i poszliśmy w naszą stronę. Szliśmy korytarzami zostawiając za sobą bomby, żeby roznieść to miejsce. Po drodze udało nam się odnaleźć Sandrę i musieliśmy biec do wyjścia, bo zostało nam dziesięć minut. Jako że biegłam trochę wolniej od nich miałam farta i nie wpadłam na wojsko z jakimś osiłkiem. Schowałam się za rogiem i słuchałam co się dzieje. Miałam ochotę wyskoczyć i skopać skurwieli, ale jestem jedną dziewczynką i nie poradzę sobie z nimi. Chociaż może jakbym zdjęła tego co trzyma Barney'a to by jakoś poszło. Ostrożnie przysunęłam się bliżej.

- Ilu zabiłeś?-

- Tylko twoją matkę-

Barney oberwał od osiłka a żołnierz dodatkowo go dusił.

- To twoja ostatnia szansa. Udziel prawidłowej odpowiedzi to może Ci odpuszczę. Kto Cię nasłał?-

Zapadła cisza.

- Poluzuj-

To jest moja szansa.

- Twój fryzjer-

Wychyliłam się i strzeliłam prosto w głowę żołnierza i w tym samym czasie zeskoczył z góry Christmas i Yin a później pojawił się jeszcze Toll. Chłopaki dość szybko się rozprawili z pozostałymi a Barney pobiegł za osiłkiem.

- Jesteś całą?-

Zapytał Lee.

- Tak, na szczęście biegłam za nimi i nie zdążyli mnie złapać-

Jednak jeszcze paru się nawinęło ciekawskich i trzeba było się ich pozbyć co nam się udało wspólnymi siłami. Zaczął się jeszcze ostrzał, więc nie było mowy o dalszej walce. Czas się stąd wycofać. Jednak to nie takie proste jak ładują w ciebie cały magazynek. Trochę się nam oberwało i już myślałam, że jesteśmy w dupie, gdy rozległ się potworny huk a po chwili wyrósł w korytarzu znajomy Afroamerykanin. Dzięki Bogu za Caesar'a i jego zabawki. Dołączył jeszcze do nas Barney i mogliśmy zwiewać. Jednak, gdy wybiegliśmy czekała nas niemiła niespodzianka. Schowaliśmy się z powrotem do środka. Ktoś coś mówił, ale niczego nie rozumiałam jak wszyscy zresztą. Nagle spadło ciało i zaczął się ostrzał w naszą stronę.

- Wysadzaj!-

- Ona tam jest!-

- Wysadzaj to do cholery Barney!-

Krzyknęłam do niego.

- Wysadzaj!-

Barney wziął wreszcie do ręki detonator.

- Wyszła. Rozwal kurwa ten budynek!-

Nastąpiła detonacja i żołnierze zaczęli się wycofywać a po krótkiej chwili my też wyszliśmy i zaczęliśmy ostrzeliwać tamtych. Zaczęła się totalna masakra. Ostrzał w dwie strony a my jeszcze dodatkowo wysadzaliśmy po drodze co się dało. Udało się uratować Sandrę i jej wyspę jednak ta nie chciała żadnej więcej od nas pomocy.

- Do widzenia Blade-

- Do widzenia Sandra. Walcz o swoje-

Przytuliłam kobietę na pożegnanie i władowałam się do samolotu. Potrzebowałam się przespać, bo przede mną kolejna długa podróż. Usiadłam koło Caesar'a i oparłam głowę o jego ramię.

- Co, dziewczynka się zmęczyła?-

- Siedź cicho olbrzymie. Wyglądam jak tragedia, czuję się jak rozjechana czołgiem a przede mną jeszcze długa podróż-

- Czyli to prawda, że nas zostawiasz?-

- Tylko na trochę. Nie zdążycie zatęsknić-

- Ja już tęsknie-

- Bo uwierzę-

Zaśmiałam się i przymknęłam oczy by choć chwilę odpocząć.

- Ej Kitty-

W odpowiedzi tylko mruknęłam.

- Wstawaj-

- Jeszcze pięć minut mamo-

Wymamrotałam próbując jeszcze pospać. Nagle poczułam jak ktoś mnie podnosi i wynosi z samolotu.

- Dobra, dobra. Już nie śpię, odstaw mnie-

Odezwałam się otwierając oczy. Jak się okazało byliśmy z powrotem w hangarze skąd udaliśmy się do studia tatuażu Tool'a. Ja korzystając z okazji poszłam do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku i przebrać się w mój strój do jazdy motorem. Włosy oczywiście zaplotłam w warkocz i wróciłam do reszty. Akurat Tool i Lee mieli pojedynek w rzutach nożami.

- Wiesz co? Mam coś dla Ciebie-

Będzie poezja.

- Był kiedyś facet o imieniu Tool-

- Uwielbiam poezję-

- Luzak, koleś naprawdę cool. Nożem wywijał z żoną się rozmijał-

- Dopiekł mu-

- Myślał, że mnie pokona i rzuci na kolana. Tool jesteś cool, ale sprawię Ci ból-

Piękna poezja Christmas'a uwieńczona celnym rzutem w sam środek tarczy. Zabrałam swoją torbę podróżną i wyszłam ze studia.

- A ty, dokąd dzieciaku?-

- Mówiłam, wyjeżdżam-

- Nie powinnaś jechać sama-

- Wszyscy nie możecie ze mną jechać Christmas. To by było zbyt dziwne-

- Mimo wszystko powinnaś mieć jakiegoś opiekuna-

Odezwał się Barney włączając się do mojej rozmowy z Lee.

- Wiem, że się o mnie martwisz, ale ja tam pojadę na krótko-

- Mimo wszystko nalegam-

- No dobrze, niech będzie-

Odpuściłam, bo dobrze wiem, że tej walki akurat nie wygram.

- Spotkamy się za piętnaście minut przy moście-

Oznajmiłam mu, przyczepiłam torbę i założyłam kask.

- Do zobaczenia Panowie-

Uśmiechnęłam się, opuściłam szybkę i z piskiem opon odjechałam. Po drodze zgarnęłam jedzenie na wynos i udałam się w wyznaczone przeze mnie miejsce spotkania. W oczekiwaniu na towarzystwo na spokojnie zjadłam to co sobie zamówiłam. W końcu usłyszałam znajomy dźwięk auta.

- Tak właśnie przypuszczałam, że to będziesz ty staruszku-

Odezwałam się, gdy zatrzymał się obok mnie.

- Jestem za Ciebie poniekąd odpowiedzialny-

- Wiem Barney. Gotowy?-

- Daj mi tylko swoją torbę-

Załadowałam do jego pickup'a swoją torbę i dosiadłam swojej maszyny.

- Tylko nie szarżuj za bardzo-

- Tak jest sir-

Zasalutowałam śmiejąc się i odjechaliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro