Rozdział 12: Jak się nazywa?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzę razem z Harrym na wygodnych fotelach w Pokoju Życzeń. Od półtora tygodnia uczę go Oklumencji i przez ten czas udało mu się stworzyć dwie tarcze. Teraz będzie ciężej, ponieważ musimy jeszcze wznieść cztery podstawowe i jedną dodatkową tarczę.

Harry popija gorącą czekoladę, patrząc na mnie znad krawędzi.

— Robisz duże postępy — mówię po prostu, nie mając w głowie innych słów.

— Hmm — mruczy, co jest jego jedyną odpowiedzią.

Wciąż się na mnie gapi, co mówiąc szczerze bardzo mnie irytuje. Odstawiam swoją filiżankę i patrzę mu prosto w oczy.

— Oh, na litość Merlina, co to ma znaczyć, Harry? — fukam.

Uśmiecha się, po czym odstawia swoją filiżankę obok mojej.

— Jak on się nazywa?

— Kto?

— Ten Ślizgon, z którym się umawiasz.

Moja szczęka opada aż do ziemi.

— C-co? J-ja z nikim się nie umawiam — jąkam się.

On w odpowiedzi przechyla głowę i unosi wysoko brwi.

— Daj spokój, Hermiono. Nie jestem głupi — mówi. — Ostatnio wydajesz się być taka radosna i naprawdę odpuściłaś tę sprawę z Ronem. Wszyscy z obrzydzeniem patrzymy jak on obściskuje się z Lavender, a ty w ogóle nie okazujesz zazdrości. A dodatkowo kolory tego pokoju o czymś świadczą. To oczywiste, że jest Ślizgonem.

— Harry — mamroczę, nie okazując przy tym żadnych emocji.

— Hermiono — odpowiada miłym tonem.

— Z nikim się nie umawiam — oświadczam.

— Ale spędzasz z kimś swój wolny czas.

— My po prostu razem się uczymy.

Harry uśmiecha się, a ja przewracam oczami, po czym odwracam wzrok.

— Jak się nazywa? — pyta ponownie.

Znowu na niego patrzę, próbując zachować twarz.

— Nie powiem.

Chłopak nagle smutnieje.

— Dlaczego?

Spoglądam w dół.

— Powiem ci, jak skończymy lekcje Oklumencji. Potraktuj to jako nagrodę — oferuję.

— Hermiono — zaczyna, wciąż patrząc poważnie. — Czy dzieje się coś złego?

Pozwalam sobie na oschły śmiech.

— Ostatnio dzieje się wiele złego, Harry — odpowiadam, spoglądając mu prosto w oczy. — Ale on nie jest tym złym.

Mruży oczy, a sekundę później kiwa głową i sięga po swoją filiżankę.

— Trzymam cię za słowo — mówi, biorąc kolejny łyk napoju.

Przytakuję, bo wiem, że tak jest.

~*~*~*~*~*~

Piątek, w końcu jest piątek. Ron obserwuje mnie, kiedy odchodzę od stołu po skończonej kolacji. Ale ja go ignoruję. Ciągle odtwarzam w głowie moją wczorajszą rozmowę z Harrym. Dlaczego pomyślał, że umawiam się z Draco? My tylko spędzamy razem czas, ale... nie w taki sposób.

Wspinam się po schodach na siódme piętro, ale nagle czuję mrowienie w okolicy karku. Rozglądam się dookoła, jednak nikogo nie zauważam. Kontynuuję moją wędrówkę wysoko unosząc głowę z różdżką w gotowości. Te trzy lata wojny nauczyły mnie wierzyć swojemu instynktowi. Ja po prostu wiem, że ktoś mnie obserwuje.

Przyklejam się plecami do ściany i zerkam na korytarz na siódmym piętrze. Trzymam różdżkę na wysokości ramienia i czekam. Nagle zza rogu wychodzi Teodor Nott. Nieznacznie unosi ręce, gdy zauważa mnie gotową do ataku.

— Mam dla ciebie wiadomość, Granger — mówi, uśmiechając się.

— Jaką? — pytam, nie siląc się na uprzejmości.

— Oh, to nie takie proste — odpowiada.

Ktoś mamrocze coś pod nosem i nagle w moim kierunku leci strumień czerwonego światła. Szybko robię unik, a zaklęcie trafia w kamień. Wygląda na to, że Nott nie przyszedł sam. Cóż, walczyłam z większą ilością przeciwników, więc nie boję się dwóch Ślizgonów.

Do walki włącza się Teodor, jednak rzuca słabe zaklęcia, tak jakby nie chciał mnie uszkodzić. Z łatwością odbijam każde z nich. Nie mogąc się powstrzymać, kieruję w stronę Notta mocne zaklęcie, które zwala go z nóg. Przez chwilę mam wrażenie, że to koniec, ale chłopak wstaje o własnych siłach, uśmiechając się pod nosem.

Moje zmysły wyczuwają kogoś tuż za mną i szybko patrzę w tamtą stronę. Zauważam Marcusa Flinta. Rzucam zaklęcie tarczy, nie mając pojęcia co on zamierza. On sięga ręką do przodu i zaciska swoje tłuste ramię wokół mojej szyi. W myślach rzucam urok w kierunku jego brzucha, a on zaczyna wyć z bólu, jednak nadal mnie dusi. Robi mi się ciemno przed oczami. Moja różdżka leci w powietrzu i uderza mnie zaklęciem prosto w plecy. Wbijam paznokcie w rękę Flinta. On jęczy i uderza moją głową o ścianę, a potem wszystko robi się czarne.

~*~*~*~*~*~

Rennervate — mówi ktoś poza ciemnością.

Oślepia mnie czerwone światło, powoli otwieram oczy i wracam do świadomości.

— Oh, obudziłaś się, Granger — mamrocze Nott.

Stoi przede mną, opierając się o drzwi schowka na miotły, w którym właśnie przebywamy. Siedzę na krześle ze skrępowanymi z tyłu rękami. Kiedy poruszam ramionami, czuję ostry ból.

— Gdybym była tobą, nie kręciłabym się za bardzo. — Słyszę irytujący głos Pansy Parkinson po swojej prawej stronie.

— Jak powiedziałem, mamy dla ciebie wiadomość — zaczyna Nott. — Od Czarnego Pana. — Mrużę oczy, ale nie reaguję. Chłopak nachyla się nade mną. — Tik tak, Granger. Czas ucieka. Już jest luty. Lepiej będzie jeśli pospieszysz się z wykonaniem swojego zadania.

Parkinson prowadzi czubek różdżki od mojego barku aż do nadgarstka, robiąc przy tym wielką paskudną ranę. Moja skóra pęka, a ja syczę z bólu, ale zaciskam szczękę. Będziesz jeszcze gorsza — przypominam sobie. Teodor uśmiecha się i przechodzi do przodu.

— Ubierasz się jak dziwka, więc równie dobrze można ciebie traktować jak jedną z nich — szydzi.

Wypowiada zaklęcie, wymachując przy tym różdżką blisko mojego ciała. Moje ubrania rwą się przy każdym jego ruchu, a na skórze pojawiają się krwawiące zadrapania. Cofa się do tyłu, oceniając swoją pracę. Moja koszula i spódnica są podarte na milion kawałków i odkrywają więcej niż powinny.

— Cóż, musimy iść — oświadcza Ślizgon, chowając różdżkę. — Marcus?

Flint staje naprzeciwko mnie i z całej siły uderza mnie w twarz. Czuję w ustach smak krwi. Świat wiruje, kiedy ta trójka opuszcza schowek. Zanim tracę świadomość, czytam słowa napisane na czerwono na drzwiach.

Tik tak

~*~*~*~*~*~

Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna. Patrzę na czerwony napis na drzwiach. Krew spływa po moim ramieniu, skwiercząc nieznacznie, kiedy kapie na oplatający moje dłonie sznur. W ustach czuję metaliczny smak krwi. Próbuję się nie ruszać, zaciskam mocno szczęki. Jednak po chwili szarpię się jak opętana, chcąc jak najszybciej stąd uciec. Kiedy moja próba się nie udaje, wybucham płaczem. Nie mam pojęcia, jak długo tu jestem.

Minuty... godziny... dni? Jestem wykończona i czuję, że wraz z krwią z mojego ciała wypłynęła wszelka zgromadzona do tej pory energia. Moja różdżka, moje zbawienie, leży dwie stopy przede mną, ale nawet nie mam siły po nią sięgnąć.

Kolejny szloch wydobywa się z moich ust. Ten dźwięk rani moje uszy i obolałą twarz. Staram się uspokoić, ale z każdą sekundą jest coraz gorzej. Łzy spływają strumieniami po mojej twarzy i pieką, kiedy spadają na zadrapania. Co za ironia, mój szloch przynosi mi więcej cierpienia niż ulgi. A czas płynie. Tik tak.

~*~*~*~*~*~

Słyszę ryk za drzwiami. Przestaję płakać i nadsłuchuję.

— Cholera, szukam Hermiony! — krzyczy mężczyzna. — Wreszcie.

Klika zamek w drzwiach i otwierają się. Mimowolnie zamykam oczy, chcąc uchronić się przed ostrym światłem.

— Hermiono? — mówi słabo.

Szybko do mnie podchodzi i przy pomocy różdżki odwiązuje sznur. Czuję ulgę, kiedy węzeł puszcza. Jednak sekundę później garbię się na krześle.

— Merlinie, co oni ci zrobili? — pyta mężczyzna.

Zmuszam się, żeby spojrzeć w górę.

— Draco? — mamroczę, po czym spontanicznie zarzucam mu ręce na szyję. Moim ciałem wstrząsa kolejny szloch.

— Granger — mówi, ale nie reaguję. — Granger? — Nadal płaczę. — Hermiono, muszę cię zabrać do Skrzydła szpitalnego.

Momentalnie zastygam bez ruchu. Kręcę głową.

— Nie, nie, nie mogę.

— Hermiono — Ton jego głosu zamienia się w ostrzegawczy.

— J-ja n-nie mogę... J-ja umiem o siebie zadbać. N-nie potrzebuję tego — jąkam się.

Wzdycha.

— Okay, chodź.

Draco wręcza mi moją różdżkę i bierze mnie na ręce. Nie okazuje zbędnych emocji, ale kątem oka zauważam, że jego szczęka drga niebezpiecznie. Trzyma mnie mocno blisko swojej piersi. Idzie prosto do Pokoju Życzeń. Kiedy jesteśmy na miejscu, spaceruje trzy razy w tę i z powrotem. Po kilku minutach wchodzimy do środka i kładzie mnie na łóżku przypominającym to ze Skrzydła szpitalnego.

— Dziękuję — mówię, gdy przestaję łkać.

Kręci głową i wyciąga różdżkę.

— Co zamierzasz...

— Podczas wojny byłem całkiem niezły w zaklęciach leczniczych — przerywa mi. — I niektórych z nich nie będziesz w stanie rzucić sama.

Wskazuje różdżką zadrapania i mamrocze coś pod nosem. W tym momencie wygląda jak uzdrowiciel. Zadrapania zaczynają znikać, a on zajmuje się moją ręką. Pod wpływem jego zaklęć, ból słabnie.

Potem zajmuje się moją głową. Czuję, że warga się zrasta, a ból głowy jest mniej odczuwalny. Draco wzdycha pod nosem i sięga na jedną z półek, które wiszą na ścianie. Podaje mi fiolkę z niebieskim płynem.

— Weź to — mówi, wkładając mi w dłoń fiolkę. — Pomoże na ból głowy i uleczy obrażenia, chociaż przez najbliższe dni będziesz musiała się oszczędzać.

Przytakuję i wypijam eliksir.

— Dopilnuję, żeby nikt nie uderzył mnie w głowę przez najbliższe dwa tygodnie — szeptam, uśmiechając się lekko.

Blondyn rzuca w moim kierunku ostre spojrzenie, a jego usta zaciskają się w wąską kreskę.

— Kto to zrobił? — pyta, a ja aż drżę słysząc ton jego pytania.

— Draco — mówię, kręcąc głową.

— Jak on się nazywa?

— On?

— To była dziewczyna?

— Draco — odpowiadam protekcjonalnym tonem.

— Podaj. Mi. Nazwiska. — warczy.

— Nie.

— Cholera, Hermiono — woła, uderzając pięścią w ścianę. — Kto to zrobił?

— Nie możesz nic zrobić — mówię, starając się brzmieć obojętnie, jednak mój głos bardzo drży i zapewne nie brzmię wiarygodnie.

— Akurat — ryczy, po czym odwraca się w moją stronę.

Szybko podchodzi go łóżka, na którym siedzę. Polowi dotyka ręką mojej twarzy i delikatnie ociera kciukiem samotną łzę, która gdzieś się zapodziała.

— Hermiono — mówi cicho. — Powiedz mi, kto to zrobił.

— Voldemort — mamroczę, odpychając jego dłoń i wstając z łóżka.

Wydaje się być zamrożony tym, co przed chwilą usłyszał, ale ja nie mogę siedzieć bezczynnie. Zaczynam chodzić po pokoju.

— Chciał mi wysłać wiadomość. Tik tak. Czas ucieka. Zabij przywódcę jasnej strony. To co zwykle — wyjawiam.

— Cholera — szepta.

— Tak — kontynuuję, zatrzymując się przed nim. — Jeśli powiem komukolwiek, będą chcieli wiedzieć, dlaczego muszę to zrobić. Nie mogę powiedzieć prawdy, bez złamania wieczystej przysięgi. Jeśli ktoś dowie się tego nie ode mnie, Voldemort zrobi wszystko żeby znaleźć kreta. Więc nie, nic nie można zrobić. Nie ma kary, nie ma pokuty, nie ma sprawiedliwości.

Patrzę w dół na swoje ubrania, które pokazują więcej niż powinny. Kieruję na nie swoją różdżkę, wypowiadając zaklęcie naprawiające. Kiedy nic się nie dzieje, rzucam zaklęcie wiążące. Kilka zaklęć później wciąż stoję pośrodku pokoju w moim dość oryginalnym stroju. Patrzę na zmęczonego Draco.

— Zaklęcie które oni rzucili, kimkolwiek są, powodują, że ubrania nie mogą być naprawione za pomocą jakiejkolwiek magii — odpowiada.

— Więc już ich nie naprawię? Nigdy? — pytam, otwierając szeroko oczy, na co on kręci głową. — Jak mam wrócić do mojego dormitorium?

Malfoy wzdycha.

— Skrzacie? — woła.

Pojawia się mały skrzat w czystym białym ubraniu.

— W czym może wam pomóc Bąbelek? — pyta stworzenie, uśmiechając się szeroko.

— Bąbelku, prosimy o przyniesienie nowego stroju z kufra panny Granger. Nikt nie może ciebie zobaczyć — poucza chłopak.

Bąbelek kłania się i znika z trzaskiem. Dopiero po chwili pojawia się ponownie. Złożone ubrania kładzie na łóżku.

— Czy coś jeszcze Bąbelek może dla was zrobić?

— Nie — odpowiada blondyn.

— Dziękuję, Bąbelku — mówię.

Na twarzy skrzatki pojawia się szeroki uśmiech, ale po chwili znika tak szybko jak się pojawiła.

— Pozwolę ci się przebrać — mamrocze Draco, zanim znika za drzwiami.

Zakładam nową spódnicę i bluzkę, czując wielką ulgę. Wszystkie widoczne oznaki wieczornego incydentu zostały usunięte i mogłabym zapomnieć o tym, co się stało. No tak mogłabym. Patrzę na ramię, które rozcięła Parkinson, ale nie widzę żadnej blizny. Nie ma także blizny, którą rzuciła Bellatrix.

— Dlaczego na mojej ręce nie ma blizny „szlama", którą rzuciła Bellatrix? — pytam Draco, kiedy wychodzę na korytarz.

— Cóż, w tej rzeczywistości torturowała ciebie dla zabawy, a nie dla informacji — odpowiada.

— Czym to się różni?

— Grawerowanie tego słowa na twoim ramieniu było torturami psychicznymi i fizycznymi. Jednak oni wiedzą, że jeśli nawet przeżyjesz, będziesz miała tę bliznę na zawsze... ale najbardziej na świecie woleliby tego uniknąć. Oni wierzą, że mogą tak po prostu odejść i wrócić do swojego życia, jakby nic się nie stało. A blizna jest przeszkodą na drodze do tej fantazji.

— Nigdy nie można wrócić do życia, jakby nic nigdy się nie stało — mówię.

— Nie — odpowiada. — Ale można wierzyć, że niektórzy mają po prostu gorzej od nas.

Przytakuję, bo to ma sens.

— Hermiono? — mamrocze chłopak po chwili.

Odwracam się do niego.

— Uważaj, dobrze?

— Będę — odpowiadam. — Dobranoc.

— Dobranoc, Granger.

Przez chwilę patrzymy na siebie, ale sekundę później kierujemy się w stronę naszych pokoi wspólnych.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro