Rozdział 5: Oczyść swój umysł

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzimy w ciszy. Wzdycham ciężko i chowam twarz w dłoniach. Merlinie, to się nie dzieje naprawdę. Słyszę chrząknięcie i spoglądam przez palce. Malfoy siedzi wygodnie na fotelu z rękami pod bokami i patrzy na mnie z politowaniem. Prostuję się i siadam w podobnej pozycji. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem.

— Jeśli skończyłaś lamentować odnośnie swoich ubrań, możemy wreszcie przejść do ważnych spraw — mówi Malfoy, patrząc mi prosto w oczy.

Posyłam mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie mnie stać.

— Oh, przepraszam, że nie cieszę się z tego, że we wszystkich moich ubraniach będę wyglądać jak dziwka! — krzyczę, wskazując rękami mój obecny strój.

— Jak dziwka? — Unosi brew z uśmieszkiem.

— Tak, jak dziwka.

Kręci głową z politowaniem.

— Cóż, jakoś nie robiłaś problemów, gdy na balu pokazałaś swoją figurę — syczy przez zęby.

— Wtedy miałam na sobie sukienkę. Nie chodziłam praktycznie naga!

Chłopak przewraca oczami.

— I ty mnie nazywasz królem dramatu. Nie jesteś naga, Granger.

— Doprawdy? To dlaczego niektórzy ludzie patrzą na mnie w taki sposób, że czuję się naga? — dopytuję, coraz bardziej zirytowana.

Wzrusza ramionami.

— To przeklnij ich, albo kup nowe ubrania.

— Za złoto?

Prycha.

— Jesteś cholerną Hermioną Granger. Kiedy stałaś się taka marudna? Wymyśl coś — mówi, błyskając oczami z irytacją.

Szczypię się w grzbiet nosa i zamykam oczy. Malfoy ma rację w pewnych sprawach. Jestem Hermioną Granger i coś takiego jak ubrania nie spowoduje, że przestanę działać. Przecież ja zawsze znajduję rozwiązanie. Merlinie, pewnie jestem zmęczona. W sumie dzisiaj miałam o wiele więcej na głowie nic wszyscy uczniowie Hogwartu. Wzdycham głęboko i patrzę na Draco.

— Powiedziałeś, że musimy omówić coś ważnego — mówię spokojnym głosem.

Przytakuje.

— Tak, musimy stworzyć plan, dzięki któremu będziesz tak dobrze oszukiwać jak Ślizgonki na pierwszym roku.

— Pierwszym roku? — Unoszę brwi ze zdziwieniem.

— Tak, to powinno wystarczyć żeby oszukać tych dwóch przygłupów, czyli twoich przyjaciół. — Przewracam oczami, bo przecież nie mogę zignorować jego ataku na moich przyjaciół. Jednak nie zwraca na to uwagi. — Czy wiesz coś o Oklumencji?

Przytakuję.

— Wiem, o co chodzi.

Drapie się po brodzie.

— W pociągu widziałem wspomnienie z przyszłości, ale zapewne Czarny Pan tego nie widział? Czy w ogóle wchodził do twojej głowy?

— Zanim użyłam Zmieniacza Czasu, Dumbledore powiedział mi, że wspomnienia będą się pojawiały z miesięcznym opóźnieniem — odpowiadam szczerze.

— To ma sens. Więc od tego zaczniemy. To pomoże ci w okłamaniu twoich piesków, ale chciałbym także, żeby Czarny Pan nie dowiedział się, że ja o tym wiedziałem.

— W porządku — mruczę pod nosem.

— Byłoby o wiele łatwiej, gdybyśmy mieli więcej czasu, ale niestety jest go coraz mniej. Przygotuj się na to, że będzie ciężko. Nawet bardzo ciężko. Oczyść swój umysł i postaraj się nie wpuścić mnie do środka. Kiedy nie będziemy ćwiczyć, powinnaś w wolnym czasie oczyszczać umysł ze zbędnych myśli i próbować budować bariery. Jesteś gotowa? — pyta, wstając z fotela. Obserwuję każdy jego ruch.

— Więc, po prostu mam oczyścić swój umysł? — pytam.

— Tak — Przełykam ślinę i przytakuję. — Na trzy. Raz, dwa, trzy.

Czuję wtargnięcie, ale jestem tak bezradna, że nie potrafię go zatrzymać. Przed moimi oczami pojawia się Harry, Ron i ja, siedzący w chatce Hagrida na drugim roku. Ron wymiotuje ślimakami do wiadra.

— On powiedział takie słowo... — Harry próbuje wyjaśnić. — Ale nie wiem, co to znaczy.

— Nazwał mnie szlamą — mówi pomniejszona wersja mnie.

— Nie! — krzyczy Hagrid.

Harry patrzy na nas oboje zdezorientowanym wzrokiem.

— Co to znaczy? — pyta.

— Szlama to obraźliwa nazwa czarodzieja mugolskiego pochodzenia. Kogoś takiego jak ja. Kogoś kto ma brudną krew — szepcę. Czuję ból głęboko w mojej piersi.

Scena rozmywa się i zostaje zastąpiona sytuacją na czwartym roku, kiedy to siedziałam na schodach w pięknej balowej sukience. Łzy spływają po moich policzkach, a samotność paraliżuje moje ciało. Po chwili wszystko niknie.

Zauważam Malfoya, stojącego przede mną. Jego twarz jest pozbawiona wszelakich emocji. Sięgam ręką do twarzy i ocieram łzy.

— Jeszcze raz — mówi, ale jego słowa nie brzmią szorstko. Przytakuję. — Opróżnij swój umysł, Granger. Wyobraź sobie, że pływasz na jeziorze i wszystkie zbędne myśli odpływają daleko stąd. Jesteś tylko ty. Na trzy. Raz, dwa...

Jesteśmy w Hogwarcie na ostatniej bitwie. Walczę ze śmierciożercą, ale kątem oka obserwuję walkę Harry'ego z Voldemortem. Zaklęcie rozcinające przechodzi przez jego tarczę i rani go w ramię. Jego ręka słabnie i wypuszcza różdżkę z dłoni. Voldemort umacnia swoją przewagę. Rzuca kilka zaklęć rozcinających i Harry leży w kałuży krwi.

— Żegnaj, Harry Potterze. — Słyszę głos Voldemorta sekundę przed zielonym światłem zaklęcia uśmiercającego.

— Nie! — krzyczę. Śmierciożerca, z którym walczyłam, leży nieprzytomny na ziemi. Spoglądam na pole bitwy. Kilka osób walczy, ale jesteśmy na straconej pozycji. Większość osób z jasnej strony nie żyje. Śmierciożercy robią wszystko żebyśmy wszyscy zginęli. Nadzieja, która tliła się gdzieś głęboko mnie, zanika. Staje się to, czego się obawiałam. Przegraliśmy.

Stoję w Pokoju Życzeń i znowu widzę Malfoya. Siadam na podłodze przy ścianie i obejmuję kolana rękami. Płacz tnie moje ciało na kawałki. Nie dbam oto, że Malfoy na mnie patrzy.

— Nie chcę tego znowu przeżywać — biadolę — Nie mogę patrzeć na ich śmierć. Nie możemy przegrać. Nie możemy.

— Granger... — Spoglądam w górę i po raz pierwszy wydaje mi się ludzki. — Myślę, że na dziś wystarczy — mówi. — Wyślę ci list, w którym poinformuję cię o następnym spotkaniu.

Potem odchodzi, nie czekając na moją odpowiedź. Zostaję sama. Kolejny szloch wstrząsa moim ciałem.

Parę minut później przechodzę przez dziurę pod portretem grubej Damy. Na szczęście zdążam przed godziną policyjną. Dwie minuty, cóż mam szczęście. Za pomocą różdżki usunęłam wszystkie ślady po płaczu, ale nadal jestem nieszczęśliwa. Marzę o moim łóżku. Kieruję się w stronę schodów, ale niestety drogę zagradza mi Ron.

— Gdzie byłaś? — krzyczy.

— W bibliotece. — Nie mam ochoty z nim rozmawiać.

— Mijały godziny i nikt cię nie widział — mówi oskarżycielsko.

Marszczę czoło i mrużę oczy.

— Nie wiedziałam, że jesteś moim opiekunem — warczę, po czym obracam się i idę po schodach do mojego dormitorium. Nie reaguję, gdy krzyczy moje imię.

Zasuwam zasłony przy baldachimie mojego łóżka i rzucam zaklęcie wyciszające. Nie mogę się powstrzymać i wybucham płaczem.

~*~*~*~*~*~

Harry stoi przede mną, cały umazany krwią. Duże rozcięcia pokrywają jego ciało.

— Okłamałaś mnie — mówi przerażająco spokojnym głosem.

— To był jedyny sposób w jaki mogłam cię ochronić — wyjaśniam, płaczliwym tonem.

Prycha.

— Chronić mnie? Nie potrzebuję cię — pluje. — Myślisz, że obchodzi mnie to, że wygraliśmy wojnę? To, że twoi rodzicie umarli? Moja najlepsza przyjaciółka mnie okłamała. Już nigdy ci nie zaufam.

Odwraca się.

— Harry! — krzyczę za nim.

— Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj — mówi, nie patrząc na mnie. Chcę za nim pobiec, ale nie mogę, bo moje ręce i nogi są przywiązane łańcuchami do kamiennej ściany.

— Harry — płaczę, ale nie słyszę odpowiedzi.

Nagle wstrząsa mną szloch i wracam do teraźniejszości. Śniłam. To był tylko sen. Patrzę na zegarek. Jeszcze dwie godziny zanim ktokolwiek wstanie. Wiem, że już nie zasnę. Nie po takim śnie. Chwila spokojnego oddychania wystarczy żebym przestała płakać. Rzucam przeciwzaklęcie do zaklęcia wyciszającego i powoli szykuję się na nowy dzień. Postanawiam skończyć pracę domową, którą zaczęłam wczoraj wieczorem.

Zwijam ostatnią rolkę pergaminu, gdy Harry schodzi po schodach i staje obok mnie.

— Śniadanie? — pyta. Przytakuję i wyruszamy do Wielkiej Sali.

Kolejne dni mijały jeden za drugim. Codziennie robiliśmy to samo. Lekcje, posiłki, praca domowa i książki. Każdej nocy mam koszmary i budzę się z płaczem. Mogłabym wziąć eliksir Słodkiego Snu, ale wolę rzucać zaklęcie wyciszające na moje łóżko. Przynajmniej mam pewność, że nikt nie usłyszy mojego płaczu. Malfoy nie rozmawiał ze mną od poniedziałku i nie wysłał żadnej wiadomości. Cóż, muszę przyznać, że miał rację. W ciągu tych kilku dni nikt nie zwracał uwagi na mój strój. Nawet Ron zaczął traktować mnie z szacunkiem, chociaż dwa czy trzy razy zauważyłam, że spogląda na mój dekolt.

Bardzo niewiele osób je śniadanie w Wielkiej Sali w sobotni poranek. Większość uczniów śpi dłużej w weekendy. Gdy ma się koszmary niestety nie ma takiej możliwości. Ja jestem rannym ptaszkiem, cóż może dlatego, że zawsze biorę wiele na swoje barki, ale tak czy inaczej zawsze jestem wcześnie.

Nagle duża sowa leci w dół i ląduje na stole koło mnie. Spoglądam na nią. Jest brązowa i bardzo napuszona. Wyciąga nogę w moim kierunku. Odwiązuję pergamin. Zanim się orientuję, sowa kradnie mi kawałek boczku i odlatuje. Chichoczę i rozwijam list.

To samo miejsce. Przyjdź, gdy skończysz śniadanie.

-M

Pochłaniam jedzenie w zastraszająco szybkim tempie. Obawiam się, że nawet pokonałam Rona. Żegnam się z Harrym i szybko pędzę na siódme piętro. Jednak nigdzie nie widzę Malfoya. Chodzę od ściany do ściany i próbuję odtworzyć myślami tamten mały pokój. Dotykam ściany. Tyle wspomnień wiąże się z tym miejscem. Niektóre z nich jeszcze się nie wydarzyły i zapewne nigdy nie będą miały miejsca.

— Granger — Słyszę głos Malfoya tuż za sobą i z krzykiem odskakuje od ściany. Idzie w moim kierunku z drugiego końca korytarza. Gdy na ścianie pojawiają się drzwi, w ciszy wchodzimy do środka. Dopiero w pomieszczeniu spogląda na mnie.

— Merlinie, Granger, wyglądasz okropnie — mówi.

— Cóż, dziękuję, Malfoy — odpowiadam sarkastycznym tonem.

Chwilę mi się przygląda, ale nagle odsuwa się na kilka kroków z przerażoną miną.

— Jesteś chora? — pyta.

Przewracam oczami.

— Nie, jestem zdrowa. Możemy zaczynać?

Wzdycha.

— Jasne, gotowa? Na trzy. Raz, dwa...

Mama stoi w salonie, uśmiecha się, ale nagle zanika blask w jej oczach i skóra blednie.

— Dlaczego? Proszę, powiedz mi, co ci zrobiliśmy, że pozwoliłaś nas zabić? Dlaczego stałaś i patrzyłaś? — pyta spokojnym tonem.

— Przepraszam, mamo — moja postać ze snów płacze.

— Czy ty naprawdę nas nie kochałaś? Zrobiliśmy dla ciebie wszystko. Dbaliśmy o ciebie. Ukrywaliśmy twoje magiczne zdolności tak jak prosiłaś. Kochaliśmy cię całym sercem. Kto teraz będzie cię kochał? Będziesz umierać samotnie.

— Mamo — płaczę. — Mamo...

Płacząc, powracam do Pokoju Życzeń. Przez łzy nic nie widzę, ale domyślam się, że leżę na podłodze. To ostatnio częsty widok. Staram się nie patrzeć na Malfoya, który stoi sześć stóp dalej.

— Nadal masz koszmary — mówi. To nie pytanie, ale przytakuję. — Merlinie, Granger. Czy to dlatego wyglądasz jak gówno? Nie możesz spać?

— Śpię wystarczająco długo — odpowiadam, nie podnosząc wzroku. Mój oddech powoli się uspokaja i po paru minutach płacz ustaje. Wycieram ostatnie łzy.

— Wiesz, że pani Pomfrey może ci dać eliksir, dzięki któremu się ich pozbędziesz? — pyta.

— Nie chcę eliksirów — prycham, gdy wstaję. Malfoy otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale jestem szybsza. — Jeszcze raz.

Kiwa głową.

— Opróżnij umysł, postaraj się usunąć wszystkie zbędne myśli. Na trzy. Raz, dwa...

Malfoy i ja przenosimy się do dziecinnego pokoju. Spoglądam w bok i widzę dziewięcioletnią Hermionę Granger, siedzącą przy biurku. Przede mną leży duża książka. Po mojej prawej stronie siedzą cztery dziewczynki, a po lewej dwie. Dziewczynka z długimi, prostymi blond włosami gestykuluje rękami.

— To będzie najlepsza impreza w historii — mówi do dziewczynek. — I zapraszam tylko wybranych. — Mruga. — Britney — mówi, wyciągając zaproszenie. Dziewczynka przechodzi z drugiej strony biurka, bierze zaproszenie i przytula blondynkę. — Lisa i Jessica. — Pozostałe dwie dziewczynki otrzymują zaproszenie. Dziewięcioletnia ja wyglądam na bardzo zawiedzioną, bo teraz powinna przyjść kolej na mnie.

— Hermiona — blondynka wymawia słodkim głosem moje imię. Odwracam się i patrzę na nią oczami pełnymi nadziei. — Moje przyjęcie urodzinowe jest za dwa tygodnie. To ostatnie zaproszenie. — Macha nim przed moimi oczami. — Zastanawiałam się, czy mogłabyś wyświadczyć mi pewną przysługę — Kładzie zaproszenie na biurku przede mną. — Czy mogłabyś je dać Dylanowi? Masz z nim następne zajęcia, prawda?

Twarz dziewięcioletniej Hermiony wykrzywia się w smutku. Kiwam głową i szepcę. — Oczywiście. — Blondynka odwraca się do swoich przyjaciółek.

— Czy ja wyglądam na kogoś, kto zaprosiłby kogoś z zębami bobra na swoje przyjęcie? — śmieje się z dziewczynkami. Dziewięcioletnia Hermiona szybko otwiera książkę i ustawia ją przed sobą, tak żeby nikt nie zauważył jej łez.

Robię dwa kroki w tył i znowu jestem w Pokoju Życzeń.

— Naprawdę nie mogę zrozumieć, dlaczego jesteś tak przywiązana do mugoli — mówi Malfoy sarkastycznie.

— Oh, zamknij się, Malfoy — prycham. Wspomnienia powodują, że denerwuję się coraz bardziej. — Nadal uważasz, że czarodzieje i czarodziejki są od nich lepsi.

— Jesteśmy lepsi pod każdym względem — szydzi.

— Mam ci przypomnieć w jaki sposób mnie traktowałeś? Powiedziałabym, że zachowywałeś się gorzej niż te mugolskie dziewczynki.

— Kiedy znajdziesz się tak gdzie powinnaś być od dawna, przekonasz się jaki magiczny świat jest okrutny. Jest taki, ponieważ tacy jak ty nieustannie próbują się włamać do górnych warstw społecznych i znajdują tam tylko problemy.

— Naprawdę w to wierzysz? — pytam, otwierając lekko usta.

— Tak — odpowiada bez zastanowienia. — Jeżeli pozwolisz zaszeregować się do odpowiedniej warstwy społeczeństwa i nie będziesz reagować na złośliwe komentarze, nie powinnaś wpaść w kłopoty. A kłopoty zazwyczaj wynikają z tego, że chcecie udowadniać swoją wyższość.

— Wow, a już myślałam, że jesteś inteligentnym człowiekiem. Ale jeśli wierzysz w te bzdury...

Malfoy wzdycha z irytacją i mruży oczy.

— Granger, taka jest prawda. Czarodziejskie społeczeństwo nie jest barbarzyństwem. Te wszystkie wojny i zgrzyty wynikają z tego, że mugolaki nieustannie próbują zaburzyć harmonię w naszym świecie i przez to powodują, że czysto krwiści stają się trochę mniej taktowni.

— Wiesz, to wszystko brzmi bardzo ładnie, z wyjątkiem tego, że ten pomysł jest barbarzyństwem. Ale nawet wtedy, gdyby to było realne, to byłoby bardziej słodkie niż rzeczywistość. Wydaje mi się, że kłamstwa zawsze są łagodniejsze. Chcesz jeden, tylko jeden przykład, który udowodni, że twoja teoria jest błędna? — Nie odpowiada tylko patrzy. — Voldemort — mówię.

Wzdryga się, słysząc jego imię.

— Ten drań szerzy propagandę dotyczącą o jednoczeniu społeczeństwa. Ten sadystyczny mężczyzna jest czarodziejem półkrwi pragnie tylko jednego. Pragnie przy użyciu siły i uprzedzeń zniszczyć nasz, tak, Malfoy, on chce zniszczyć nasz świat.

— Półkrwi? — dopytuje. Tak jak myślałam, tylko to wychwycił z mojej wypowiedzi.

— Tak, półkrwi — uśmiecham się.

— Cóż, teraz rozumiem dlaczego praktycznie w ogóle nie szanuje czysto krwistych czarodziei — mówi mimochodem. — Ale to niczego nie zmienia. On ma moc, wielką moc. Samobójstwem byłoby się mu sprzeciwić, nawet jeśli jest czarodziejem półkrwi.

Złośliwe warknięcie wydobywa się z moich ust.

— Jeszcze raz? — pytam. — Na trzy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro