Rozdział 2: Sojusz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie mój własny szloch. Cały czas mam przed oczami rodziców. Ciągle widzę ich bolesną śmierć i nie potrafię tego wymazać ze swojej pamięci. Od ciągłych tortur boli mnie całe ciało. Moje usta pękają i krwawią. Jestem odwodniona. Nie wiem jak długo tu jestem.

– Minęły dwa tygodnie – mówi głos. Jest blisko. Rozglądam się dookoła. Z bólu nie mogę się ruszyć. Na krześle w celi siedzi chłopak, który jest moim wrogiem. – Twoi cudowni Potter i Łasic nie przybyli żeby cię ocalić – szydzi, patrząc mi prosto w oczy, po czym dodaje: – Być może w ogóle ich nie obchodzisz.

– Dobrze – szepcę zrezygnowanym głosem.

– Co powiedziałaś? – dopytuje, wstając z krzesła.

– Dobrze. – Staram się mówić głośniej, ale wyschnięte gardło odmawia posłuszeństwa. Malfoy przechyla głowę w moją stronę.

– Masz jakieś ostatnie życzenie przed śmiercią, bo zbliża się wielkimi krokami? – pyta, a ja jedynie nieznacznie potrząsam przecząco głową. Widząc moją reakcję, kontynuuje: – Jeżeli Potter i Łasic wsiądą do pociągu w tym tygodniu... nie będziesz przydatna i cię zabiją.

– Wiem – mówię prawie bezgłośnie.

– Więc dlaczego? Dlaczego na to pozwalasz? Ta wojna i tak będzie przegrana, a twoja śmierć zda się na nic.

– Prawdopodobnie nie.

– Oboje wiemy, że ci idioci po śmierci Dumbledore'a nie przeżyją nawet miesiąca. Chyba masz rację, wojna nie będzie taka sama. Prawdopodobnie wygramy szybciej niż się spodziewamy.

– Może.

Posyła mi mordercze spojrzenie i na jego twarzy jest coś w rodzaju obrzydzenia.

– Jesteś cholernie beznadziejna. Odwróć zaklęcie.

– Nie mogę – szepcę takim samym pozbawionym emocji tonem.

– Nie wierzę ci. – mówi sucho, po czym dodaje: – Powrót do przeszłości był cholernie głupim pomysłem. Granger, masz wiele cech, ale na pewno nie jesteś głupia. Więc, odwróć to cholerne zaklęcie!

– Głupi? – mruczę – Nie, to była desperacja. Możliwe, że umrę będąc tu, ale przynajmniej mam szansę coś naprawić.

– Granger – warczy poirytowany. Widzę, że zbliża się do mnie.

– Nie ma odwrotu, Malfoy – mówię zdecydowanym głosem.

Wyładowuje na mnie całą swoją złość i z całej siły kopie mnie w brzuch. Ból powinien być nie do zniesienia, ale poprzedzony cruciatusami Bellatrix rzucanymi na mnie przez dwa tygodnie, jest jak ukojenie. Moje powieki nawet nie drgają, gdy kopie mnie po raz kolejny.

Spędzając tyle czasu w tej celi, tracę kontakt z rzeczywistością. Nie wiem jaki dziś dzień, nie wiem czy jest noc, czy dzień. Powoli tracę rozum. Moje czynności życiowe ograniczają się do spania, jedzenia i codziennych tortur z rąk Bellatrix. Ktoś niepostrzeżenie przynosi mi codziennie jedzenie, ale nie mam siły jeść. Jestem wykończona, ale nie skarżę się. Wiem, że to nie ma sensu. Najchętniej zakończyłabym swój żywot, ale nie mogę. Muszę odmienić nasz los.

Nagle czuję przeraźliwe zimno i słyszę otwieranie bramy. Nie patrzę w tamtą stronę, tylko czekam.

– Szlamo – głos Voldemorta mrozi moją skórę. – Coś zostało mi zabrane. Wiesz coś o tym? Kto to zabrał?

Mój umysł stara się zrozumieć, o co mu chodzi. Potem czuję ból, przeraźliwy ból, który paraliżuje mnie od stóp do głowy. Przy tym tortury Lestrage wydają się głaskaniem po główce. Nagle oczami wyobraźni widzę pierścień. To horkruks. Prawdopodobnie Dumbledore go zniszczył.

– Dumbledore – krzyczę, kiedy ta myśl pojawia się w mojej głowie. Voldemort unosi różdżkę.

– Co powiedziałaś?

– Dumbledore. Zapewne on to zabrał. To jedyny człowiek, który się ciebie nie boi – mówię. Powiedzenie mu tego wprost spowoduje, że przestanie mnie torturować i być może przy okazji zapobiegnę śmierci paru osób.

– On jest jak cierń w moim boku – warczy Voldemort.

– Umrze pod koniec tego roku szkolnego – mruczę sama do siebie.

– Co to było? Czyżby szlama postanowiła zmienić strony żeby ratować swój własny tyłek? – pyta, śmiejąc się. Sekundę później w mojej głowie tworzy się pewna myśl. Voldemort myśli, że chcę zabić Dumbledore'a. Może to jest jakieś wyjście z tej sytuacji?

– Tak – mówię szybko, po czym dodaję błagalnym głosem: – Zajmę się tym, tylko mnie oszczędź.

Nigdy nie myślałam, że będę kiedykolwiek zmuszona błagać go o cokolwiek. Kiedy nadszedł koniec, postanowiłam walczyć ostatkiem sił. Jestem zbyt dumna, żeby przegrać, dlatego modlę się oto, żebym mogła stąd wyjść i wygrać tą przeklętą wojnę.

– Tak szybko zmieniłaś przekonania? – pyta, unosząc brew z zaciekawieniem.

– Proszę. – Wstaję. Co mogę powiedzieć, żeby go przekonać? Próbuję wymyślić coś, co go przekona i ostatkiem sił mówię: – Nie chcę umrzeć i... i nikt mnie nie uratuje.

To prawda. Voldemort chichocze, słysząc desperację w moim głosie.

– Wygląda na to, że mamy umowę, ale może złożysz wieczystą przysięgę?

Łapię oddech i patrzę prosto w czerwone oczy. Utrzymujemy chwilę kontakt wzrokowy i powoli przytakuję, powodując jego szaleńczy śmiech.

Voldemort wzywa Malfoya i zaledwie kilka sekund później, mężczyzna pojawia się obok nas.

– Tak, panie. – Kłania się blondyn.

– Szlama chce złożyć wieczystą przysięgę, w której obieca, że zabije Dumbledore'a – odpowiada Czarny Pan. Oczy Malfoya patrzą prosto na mnie. Zabić? O nie, tego na pewno nie mogę przysiąc.

– Mogę potrzebować pomocy – mruczę. W oczach blondyna widzę złość, a usta ma zaciśnięte w wąską kreskę. Voldemort odwraca się w moją stronę.

– Pomoc?

– Ja... Ja po prostu nie wiem czy nie będę potrzebowała czyjejś pomocy, kiedy każę skrzatowi podać mu truciznę, albo coś podobnego... po prostu chcę się upewnić, że... hmm... mam jakieś opcje i... hmm... czas ­– mówię, starając się brzmieć wiarygodnie. Voldemort chichocze.

– Bardzo dobrze. Przysięgniesz, że będzie martwy przed końcem tego roku szkolnego. Draco? – Bierze mnie za rękę i przywołuje blondyna. Chłopak kieruje różdżkę na nasze dłonie.

– Czy ty, Hermiono, przysięgasz, że Albus Dumbledore zakończy swój żywot zanim skończy się rok szkolny? – pyta pozbawionym emocji głosem.

– Tak – odpowiadam, magiczne więzy otaczają nasze złączone dłonie.

– I zachowasz tą tajemnicę dla siebie, nie ujawniając jej nikomu?

– Tak.

Magiczne więzy jaśnieją, po czym wszystko znika. Voldemort zabiera rękę i wskazuje na mnie różdżką. Oddycham głęboko, ale nic nie mówię, tylko ich obserwuję. Czarny Pan patrzy na mnie, po czym zwraca się do Draco.

– Draco, trzeba ją umyć – nakazuje. – Jutro razem z tobą pojedzie pociągiem do Hogwartu.

Po czym znika, jakby rozpłynął się w powietrzu. Chłód, który po nim pozostał osiada na moich kościach i w tym właśnie momencie dociera do mnie, co zrobiłam. W co ja się wpakowałam? Ja Hermiona Granger, najmądrzejsza czarownica w Hogwarcie, zgodziłam się na coś takiego! Chyba straciłam rozum.

Nagle czuję, że Malfoy łapie mnie za ramię i podnosi do góry. Jednak moje nogi są zbyt słabe i nie potrafię na nich ustać. Nic dziwnego, bo przez trzy tygodnie leżałam na ziemi. Wzdycha, kiedy osuwam się na ziemię.

– Rudzielcu – woła. Słychać trzask i koło niego pojawia mały, wystraszony skrzat domowy. Malfoy nawet na niego nie patrzy i mówi władczym tonem: – Zabierz tą szlamę, musi się umyć i być gotowa do podróży. – Skrzat przytakuje i blondyn odwraca się do wyjścia. – Mam nadzieję, że wiesz co masz robić – mruczy, po czym znika tak samo jak Voldemort.

Rudzielec kąpie mnie w zimnej wodzie i daje mi czyste ubranie. Przy okazji podaje mi kilka eliksirów wzmacniających, dzięki czemu mam siłę chodzić. Skrzat przysuwa mój wózek ze szkolnymi przyborami, ale nie ma w nim mojej różdżki. Wreszcie jestem gotowa i wiem, że już czas iść. Rudzielec zabiera mnie i Malfoya na peron. Blondyn każe stworzeniu zanieść nasze bagaże do pociągu. W jego obecności czuję się niezręcznie. Kiedy robię krok naprzód, łapie mnie mocno za rękę i przyciąga do siebie tak, że odbijam się od jego twardej piersi.

– Musimy porozmawiać, Granger – szepta mi do ucha, po czym dodaje: – Musimy porozmawiać dzisiaj. Przyjdź do mojego przedziału, kiedy pociąg wyjedzie ze stacji i wtedy oddam ci twoją różdżkę.

Zła zaciskam usta w wąską kreskę i marszczę brwi, ale przytakuję. Nie mam innego wyjścia. Bez różdżki czuję się taka bezbronna i bezużyteczna. Muszę ją odzyskać.

– Zabieraj łapy, Malfoy – warczy Ron tuż za mną. Malfoy popycha mnie przed siebie i ląduję w ramionach rudzielca.

– Masz swoją szlamę z powrotem – mówi Malfoy z odrazą w głosie, po czym dodaje: – Była naszym gościem przez jakiś czas. – Unosi sugestywnie brew, co powoduje moje zażenowanie. Ron emanuje wściekłością, ale Malfoy odwraca się i spokojnym krokiem odchodzi w stronę wagonu. Odwracam się i rzucam się Ronowi na szyję. Trzymam się mocno, po moich policzkach lecą strumienie łez.

– Hermiono, udusisz go – mówi Harry, podchodząc do mnie.

– Oh, Harry – mówię przez łzy i też go przytulam. Harry unosi brwi i patrzy na Rona, po czym klepie mnie po plecach z zakłopotaniem.

– My... hmm... też za tobą tęskniliśmy – mówią.

– Jak spędziłaś te dodatkowe dni z rodzicami? – pyta Ron i odsuwam się od nich, nie wierząc własnym uszom.

– Dodatkowe dni? – dopytuję, mając wrażenie, że się przesłyszałam.

– Całkowicie rozumiemy, że chciałaś spędzić resztę wakacji z rodzicami, zamiast w Norze, gdzie to wszystko było... – urywa Harry, widząc moją reakcję. Nie mogę się powstrzymać i łzy wypływają z moich oczu strumieniami.

– Hermiono?

Nie chcę odpowiadać na pytania. Nie chcę opowiadać im o śmierci rodziców. Nie chcę, po prostu nie chcę. Merlinie, niech ten pociąg wreszcie ruszy! Jak na zawołanie, słychać gwizd pociągu, szykującego się do odjazdu. Wsiadamy do pociągu i znajdujemy wolny przedział. Kiedy stacja znika z pola widzenia, wstaję i kieruję się w stronę drzwi. Nic nie mówię, łzy nadal płyną z moich oczu. Kątem oka widzę niezrozumiałe spojrzenia moich przyjaciół.

– Ja... eee... muszę wyjść na chwilę – mówię. Kiwają głowami i wychodzę na korytarz. Spaceruję przez kilka wagonów i wreszcie znajduję przedział Malfoya. Otwieram drzwi.

– Zacząłem myśleć, że nie chcesz odzyskać swojej różdżki – mówi blondyn cedząc słowa, kiedy wchodzę do przedziału. Odwracam się w jego kierunku i zamykam za sobą drzwi, po czym wyciągam rękę przed siebie.

– Płaczesz? – pyta z niedowierzaniem, po czym dodaje: – Zgaduję, że Potter i Łasic nie przejęli się twoim zniknięciem?

– Moja różdżka – żądam, starając się brzmieć pewnie. Mruży oczy i czuję, że próbuje mnie rozpracować. Chwilę później uśmiecha się pod nosem. Ignoruję jego głupi uśmieszek i stoję niewzruszona.

– Musimy porozmawiać – mówi, wskazując ręką miejsce naprzeciwko siebie. Wzdycham i siadam we wskazanym miejscu, oczekując. Jego oczy prześwietlają mnie na wylot. – Co powoduje to zaklęcie? To z pewnością coś więcej oprócz cofnięcia nas w przeszłość, bo wydarzenia się zmienią.

– To daje nam szansę – szepcę.

– Wow, jaki szczegółowy opis – szydzi. – Masz jeszcze jakieś informacje?

Spoglądam w jego zimne oczy, ale się nie odzywam. Uśmiecha się i mówi: – Widzę, że twoi ukochani Gryfoni naprawdę nie przejęli się twoim zniknięciem.

– Wystarczy. Wychodzę – mówię i wstaję. Malfoy spina się i pędzę do drzwi. Jednak jego ramie mnie sięga i owija się wokół mojego brzucha, odciągając mnie od drzwi. Stoi stabilnie i trzyma mnie bardzo mocno. Wyrywam się, ale dociska mocniej rękę. Syczę, próbując złapać oddech. Ból promieniuje z mojego brzucha. Jęczę. Malfoy pcha mnie na moje miejsce.

– Co się z tobą dzieje? – pyta. Rzucam mu wrogie spojrzenie, ale nie odpowiadam. Instynktownie kładę rękę na brzuch, który wciąż pulsuje z bólu. Malfoy szybko staje koło mnie. Staram się nie pisnąć, ale słabo mi to wychodzi i nadal masuję brzuch. Przewraca oczami, ale nie wygląda tak, jakby się tym przejął. Nagle jego palce sięgają do mojego brzucha i podciągają do góry rąbek mojej koszuli. Strącam jego rękę. Posyła mi mordercze spojrzenie i kapituluję. Podnosi do góry moją koszulę i widzi mój brzuch. Obok mojego żołądka na linii bioder znajduje się czarno-fioletowy siniak, odznaczający się wyraźnie na bladej skórze.

– Co to jest? – Jego głos jest zły i surowy.

– To ty – mówię bez zastanowienia. Kiedy nasze oczy się spotykają, kontynuuję: – Ty to zrobiłeś. – Prześwietla mnie wzrokiem. Obrazy przelatują w moim umyśle. Malfoy, mówi żebym odwróciła zaklęcie. Dumbledore opowiada o wysokich konsekwencjach. Malfoy kopie mnie mocno, kiedy mówię, że nie ma odwrotu. Obrazy znikają i widzę Malfoya z różdżką w ręce, skierowaną na skroń.

– Naprawdę nie ma odwrotu – mówi. Przytakuję, ale...

– Zajrzałeś do mojej głowy? – krzyczę na niego. Przez moment widzę na jego twarzy coś w rodzaju zawstydzenia, ale sekundę później jego twarz przybiega maskę obojętności.

– I? – odpowiada. Próbuję wstać i stanąć z nim twarzą w twarz, ale ból powoduje, że osuwam się na siedzenie. Patrzy na mnie i kręci z irytacją głową. – Powiedziałem Rudzielcowi, że masz być gotowa do drogi. Co za głupi skrzat!

– Nie waż się jej obrażać. Nie wiedziała, co masz na myśli. Ciągle mnie przepraszała za to, że nie robi więcej, bo bała się, że jeśli mnie uzdrowi, zostanie potraktowana cruciatusami. Tak jak ostatnio. – Mój gniew wzrasta z każdym wypowiedzianym słowem. Najchętniej rzuciłabym na niego jakieś zaklęcie. Żałuję, że nie mogę tego zrobić.

– Jeżeli ona myśli, że to – wskazuje rękami na mnie – znaczy gotowy do podróży, to chyba ma coś z głową. Chyba powinniśmy poćwiczyć na niej rzucanie zaklęć.

– Nie odważysz się – grożę mu palcem przed oczami.

– Bo co? Co zrobisz, Granger? Nie masz pojęcia w co siebie wpakowałaś, a jedynym który ma to w dupie i jednocześnie może ci cokolwiek pomóc jestem ja. – Kończy swoją tyradę blisko mojej twarzy. Oddycha głęboko i jego twarz nabiera kolorów. Ze złością odwraca się i siada naprzeciwko mnie.

– Nie masz tego w dupie – mówię spokojnie.

– Jeśli zawalisz, będę skazany. Więc tak, chcę żeby nam się udało. Oczywiście mówiąc zawalisz, mam na myśli twoją śmierć, co w gruncie rzeczy, oznaczałoby mój koniec. – Jego głos i gesty są spokojne i kontrolowane.

– Dobrze.

– Dlatego musimy porozmawiać o planie. I o tym w jaki sposób masz zamiar ukryć go przed swoimi złotymi chłopcami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro