Skok wiary

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Nie pytajcie skąd wziąłem się u Jokera. Czytałem bardzo ciekawą książkę i urwał mi się film. Teraz siedziałem na krześle z przywiązanymi rękoma i zakneblowaną buzią. Przestałem odliczać sekundy od wytrzeźwienia i wpatrywałem się w drzwi. Pokój wyglądał jak tamten, w którym więził tamtego mężczyznę. Chce mnie zabić? Byłem zbyt wstrząśnięty, żeby zobaczyć nogi wystawiające spod firanki. Właśnie stamtąd wyszedł Joker z pobłażliwym uśmieszkiem.

  - Proszę, proszę. Witam w moim skromnym progu – Roześmiał się szaleńczo. – Uprzedzam twoje pytanie – To ja cię tu zabrałem, bo wiedziałem, że zapomnisz.

  Spróbowałem mu pokazać, żeby mnie rozwiązał, jednak ten wyszedł sobie i zamknął drzwi na klucz. Siedziałem w ciszy zbyt zdezorientowany, aby zacząć działać. Mózg stopniowo dopasowywał informacje i w końcu przypomniał mi się wieczór z książką. Byłem w moim pokoju na moim ulubionym fotelu i nagle znikąd wyszedł Joker. Zacmokał teatralnie i westchnął. Coś mamrocząc, że się spóźniłem, strzelił do mnie z pistoletu. Nie była to kulka, a strzałka z środkiem usypiającym. Tak, teraz wszystko dokładnie pamiętam.

  Zmieniłem się w chudszego od siebie faceta i wyciągnąłem ręce. Powróciłem do swojej postaci i zdjąłem pomiętą szmatkę ze swoich ust. Zabiję go. Uduszę własnymi rękoma! Zrobiłem półobrót (który w ogóle nie przypominał półobrotu Chucka Norrisa) i rozwaliłem w drobny mak drzwi. Nikt mnie nie pilnował. Byłem sam w wielkim magazynie na broń. Myślałem, że mają tu lepszą ochronę.

  Wszedłem do pierwszego lepszego pokoju i był to błąd. Pomieszczenie było małe i skromne. Było tu tylko łóżko takie jak w więziennej celi. W oknie były kraty, ale to na mnie wielkiego wrażenia nie zrobiło. Najgorsze były ściany. Napisane na nich było wielkimi literami HA HA HA. Nie było pustej ściany, wszędzie ten śmiech. Tylko na jednej były kreski oznaczające ile dni minęło. Chyba najnormalniejsza część w pokoju. Z pięćdziesiąt tych rządków na pewno tu było. Co ja tu robię? Powinienem rządzić teraz tym nędznym światem, a nie siedzieć w psychiatryku.

  Ruszyłem w stronę głównego pokoju dowodzenia. W środku znajdowało się setki komputerów, a na głównym planie stała czerwona sofa. Siedział na niej nie kto inny, a sam Joker. Spiorunowałem go wzrokiem i wydłużonym krokiem podszedłem do klauna. Miał przy sobie tylko kubek z zupką chińską. Złapałem go za gardło i zacząłem go dusić. Wypluł na mnie całą zupę, ale nie przejąłem się tym.

  - Dlaczego mnie zamknąłeś? Gdzie klejnot mocy? – Pytania same cisnęły mi się na język.

  - Spokojnie. Wszystko ci wyjaśnię – Wychrypiał przez ściśniętą tchawice. –To był tylko test.

  Rozluźniłem uścisk na tyle, by mógł coś z siebie wydusić. Widziałem w jego oczach, że tylko się mną bawi. Sam czułem to w kościach.

  - To sprawdzian czy dałbyś radę ze mną współpracować. Nie denerwuj się – Spojrzał znacząco na moje ręce. – Mógłbyś mnie puścić?

  Joker zaprowadził mnie do jednego z komputerów. Widniały na nim obrazki jakiegoś projektu. Nie mogłem odczytać bazgrołów ze zdjęcia, ale wiedziałem, że to coś ważnego dla mordercy. Nie znam się na tych śmiertelniczych urządzeniach, ale coś tam wiem. Zamknąłem plik i przeglądałem dalej wszystkie dokumenty. Większość było zaszyfrowanych i nie miałem do nich dostępów.

  Niestety w oczy rzucił mi się folder z informacjami o ciekawych osobach. Korciło mnie, aby sprawdzić czy jest coś pod literką L. Jest! Pliki podpisane „Loki Laufeyson". Otworzyłem i moim oczom ukazało się jedno z moich zdjęć. Większość tabelek było pustych, czyli wszystkiego o mnie nie wie. Rozejrzałem się dokładnie po portfolio i nie wytrzymałem.

  - Skąd masz tyle informacji o mnie i zdjęć?

  - Wiele osób ostatnio za tobą szaleje dzięki filmom – Joker wzruszył ramionami i wyłączył mi komputer.

  - O tych zdjęciach opowiem ci kiedy indziej. Wpierw muszę sprawdzić czy będziesz mi posłuszny i mnie nie zdradzisz.

  Chciałem zaprzeczyć, lecz ten zaczął mnie ciągnąć na dach budynku. Chce żebym popełnił samobójstwo? Schodami weszliśmy na górę, a pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy to mała altanka ze stołem i dwiema ławkami. Pięknie tu było, gdyby nie to, że na ściankach były pozawieszane noże. Rozsiedliśmy się na ławkach i patrzyliśmy sobie w oczy, próbując się rozgryźć. W końcu Joker powiedział swoim poważnym głosem:

  - Skocz.

  - Porąbało cię? Mam skoczyć z dachu? – Prawie piszczałem w twarz Jokerowi.

  On znowu się roześmiał i wskazał na krawędź budynku. Jeżeli on myśli, że skoczę to się grubo myli. Rzuciłem się na niego i przyszpiliłem do podłogi. Na jego twarzy pojawił się chwilowy grymas, który po chwili zniknął i na twarzy pojawił się flirciarski uśmieszek. Uderzyłem w skroń klauna, ale ten nadal nie mdlał. Jak on może myśleć, że robię to, bo go kocham? Ja go wręcz nienawidzę. Zaczęliśmy się turlać po ziemi, co najwidoczniej spodobało się klaunowi, bo ugryzł mnie w płatek ucha. Zarumieniłem się, jednak próbowałem to ukryć. Uderzyłem go w brzuch.

  - Nie rób mi tak. Miałeś nie okazywać mi uczuć, jeśli chcesz współpracować – Warknąłem gardłowo, siedząc na nim w rozkroku.

  Gdy ten wydał z siebie pomruk zadowolenia i jeszcze bliżej się przysunął, odrzuciłem go na koniec altanki. Krew ściekała mu z wargi i szybko ją oblizał. On na serio jest chory psychicznie. Podszedłem do niego, a ten zaczął odpinać koszule.

  - Nawet o tym nie myśl.

  Znów usłyszałem jego śmiech. Zdjąłem jeden nóż i przypiąłem jego bluzkę tak, aby się nie ruszał. To samo zrobiłem z drugim ostrzem. W końcu uklęknąłem obok niego, lecz bez okazywania uczuć.

  - Nigdy nie będę z tobą pracował. To teraz gadaj, gdzie klejnot? – Wysyczałem mu do ucha, a ten znów się uśmiechał.

  - Na dole. Skocz i się przekonaj.

  - Łżesz – Odpowiedziałem zaskakująco spokojnie. Może zacznę grać? Będę udawał, iż ta sytuacja mnie bawi i wszystko było zaplanowane.

  Joker zaczął się niepokoić i rozglądał się, poszukując czegoś. Na jego twarzy znów zagościł chytry uśmieszek, bo za moimi plecami pojawili się dwaj dryblasy i odciągnęli mnie od mężczyzny. Zacząłem się wiercić, jednak strażnicy uderzyli mnie mocno w głowę.

  - To co? Skaczesz czy może chcesz, abym cię zabił? Jeden bóg mniej różnicy nie robi – Wzruszył ramionami i zaczął rozbierać mnie wzrokiem. Ohyda. – Fajnie się z tobą bawiłem. Mam cię popchnąć czy sam to zrobisz?

  Splunąłem na niego, ale posłusznie kiwnąłem głową. Olbrzymy mnie puściły i wziąłem rozbieg. Zacząłem biec, a w moich oczach, w których zazwyczaj nie ma nic, pojawiła się łza.

 Skoczyłem.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro