rozdział czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


"December 1963, Oh What a Night"

2003

Kolacja próbna odbywała się na zewnątrz. Słońce powoli zbliżało się ku horyzontowi, ale na zewnątrz wciąż było niesamowicie ciepło. Powietrze było wilgotne i parne. Złote lampki zawieszone na drzewach migotały, tworząc idealny prostokąt wśród którego były rozmieszczone okrągłe stoły pokryte jedwabnymi obrusami. Na każdym z nich znajdowały się świece w kryształach i świeże kwiaty w pięknej aranżacji. Na przeciwległym trawniku, od którego rozdzielała gości żwirowa droga, kelnerzy montowali krzesła i jeszcze więcej kwiatów. Natasha - organizatorka wesela - krążyła wśród zebranych, trzymając przytkniętą do swojego biodra drewnianą podkładkę, na której znajdował się cały plan ślubu i lista rzeczy do zrobienia.

Claire sączyła kolejną lampkę wina i próbowała udawać, że aktywnie słucha opowieści starych znajomych, lecz jej myśli były zupełnie gdzie indziej.

Penny chciała uszanować wolę przyjaciół o siedzeniu z daleka od siebie, ale było to niezwykle trudne zadanie. Żeby sprawiedliwie to rozegrać. podzieliła ich na grupy. Przy stoliku Claire siedział Dexter i Misty, a przy stoliku Spencera; Lennox i Sydney.

–Nie mogę przyzwyczaić się do Pen w tym wydaniu... – oznajmił z pełnymi ustami Dex, patrząc w stronę państwa młodych.

–Popieram przedmówcę! – Syd dołączyła do rozmowy, siadając na wolnym krześle.

–Daj spokój! – Misty szturchnęła go łokciem i złapała za rękę nowo przybyłą przyjaciółkę by ją w ten sposób powitać, ale nie przerywać dyskusji – Wygląda tak od dawna. Kiedy ostatni raz ją widziałeś?

Zanim odpowiedział, posłał wrogie spojrzenie Claire.

–W dziewięćdziesiątym siódmym? – jego wzrok ponownie padł na krótkowłosą, która już od pierwszego spojrzenia wierciła się niezręcznie na krześle. Rozumiała co próbował jej przekazać i nie podobało jej się to – Czy mam wam przypomnieć jak wtedy wyglądała? – jego postawa rozluźniła się gdy uśmiechnął się na myśl o tym wspomnieniu.

Starzy przyjaciele zaśmiali się w zgodności.

–O mój Boże... – Sydney pokręciła głową i sięgnęła po kieliszek Claire. – Jej afro miało chyba z metr wysokości! – zachichotała i napiła się łyka.

–Nie przesadzaj... – Misty zabrała kieliszek od przyjaciółki. – Może z pół metra...– roześmiali się ponownie i tym razem ona zaczerpnęła łyka.

Claire uniosła brwi śledząc wzrokiem za swoim drinkiem.

–Może coś wam przynieść? – zapytała sarkastycznie.

Misty wytarła usta brzegiem dłoni i oddała przyjaciółce kieliszek.

–Mówię poważnie! Gość stojący wtedy za nią na koncercie wezwał ochronę! Powiedział, że "Dosłownie przyćmiła jego doświadczenie"– Sydney zrobiła cudzysłów w powietrzu.

Druhny siedzące z nimi przy stole posyłały sobie tajne spojrzenia. Prawdopodobnie nie znały tej wersji Penny. Hipiski w kolorowych dzwonach i jeansowych kamizelkach pokrytych pacyfkami.

–To nie wina Penny... – Claire włączyła się do rozmowy i oparła łokcie o stół – Arnel Pineda był wysokości jej afro...Sama ledwo go widziałam, a stałam w trzecim rzędzie!– prychnęła.

Nawet Dexter się zaśmiał. Choć wzrok wbijał w sałatkę, w której grzebał widelcem.

–Zupełnie o tym zapomniałam... – Misty westchnęła z nostalgią. – Pamiętam ten dzień jak przez mgłę...

Dex uniósł głowę by znów spojrzeć na Claire, ale jej wzrok skierowany był gdzie indziej.

–Ciekawe czemu... – wymamrotał pod nosem.

–A ty to niby co? Gdzie twoje skórzane spodnie i długie włosy? – Misty zdawała się nie słyszeć, ani nie wyczuwać narastającego napięcia i potargała przyjaciela po krótkiej czuprynie – Syd, a ty! Moja rudowłosa diablico... Co to za platyna? – wszyscy zaśmiali się ponownie.

–Podobno wyglądam w nich jak nastolatka...– obroniła się przeczesując rękami po długich blond włosach.

–Zatem czy wyjdę na zboczeńca jeśli poproszę cię do tańca? – Lennox jakby wyrósł spod ziemi i stanął obok Syd.

–Lenny! – wstała by przytulić przyjaciela.

Claire cmoknął przelotnie w policzek. Witali się już wcześniej w recepcji.

Każdy z nich wyglądał zupełnie inaczej. Pozostała w nich zaledwie namiastka osób którymi niegdyś byli. Dexter, któremu złote włosy dawniej plotły w warkocze, teraz miał krótko ściętą czuprynę i elegancki beżowy garnitur. Sydney już nie była ruda, a po natapirowanej grzywce i ciemnych pasemkach nie było ani śladu. Jej włosy w odcieniu platynowego blondu sięgały prawie do pasa. Misty, której nieodłącznym elementem garderoby były kozaki na ogromnej platformie i kolorowe hipisowskie sukienki, miała teraz eleganckie, ulizane upięcie i obcisły, granatowy garnitur. Lenny, który kiedyś wyglądem przypominał gwiazdę rocka, dziś prezentował się jak nieśmiały bibliotekarz. Dawniej widywali go w czarnych rękawiczkach i ciasnych czerwonych spodniach. Teraz stał przed nimi w białej koszuli i prostych jeansach, ze zwyczajną, krótką fryzurą i z zarostem.

–Patrzcie tylko na to... – Misty poderwała się z krzesła i stanęła między nimi – Nasz mini zjazd absolwentów!

–To jednak zdałaś? – Lenny uniósł żartobliwie brwi nachylając się do półmiska z przystawkami i zgarniając z niego kawałek koziego sera.

Misty rzuciła w niego winogronem, a Syd westchnęła rozmarzona.

–Cały skład w komplecie!– objęła ich ze wzruszeniem.

–Prawie... – Dexter wymamrotał pomiędzy łykiem szampana.

Claire czuła, że jej cierpliwość sięgnęła granic. Powspominali różowe lata dziewięćdziesiąte jeszcze przez chwilę, a gdy zmienili temat, przeprosiła ich, ukradkiem zgarnęła ze stołu butelkę wina i zniknęła.

1997

Gdy trafili do szkoły średniej, ich paczka odrobinę się powiększyła. Liceum oferowało więcej dodatkowych zajęć, gdzie poznawali nowe osoby. Po wspólnych obradach i precyzyjnej selekcji zaszczytem tym objęci zostali: Sydney Shaw, Lennox Travis, Misty Six i Dexter Willow.

Nie bez przyczyny ich nazwiska brzmiały jak pseudonimy sceniczne gwiazd rocka. Taka presja naturalnie zobowiązywała ich do prowadzenia pasującego stylu życia. Czuli, że reprezentują coś więcej niż samych siebie. Reprezentowali idee.

Wygranie okolicznego konkursu karaoke obudziło w trójce przyjaciół żądzę, której nigdy dotąd nie doznali. Muzyka stanowiła idealną formę ucieczki. Sprawiała, że pomimo tego że nie wiedzieli zupełnie nic o życiu, nigdy nie postawili nogi poza Beaufort, i nie mieli pojęcia czego chcą, ani kim są, w jakiś sposób dzięki muzyce, czuli że znają swoje miejsce. Największe znaczenie miała jednak dla Spencera. Reszta robiła to dla rozrywki, on naprawdę wiązał z tym przyszłość. Zapisał się na lekcje muzyki i rzucił sobie wyzwanie opanowania trzydziestu instrumentów do trzydziestki.

Zanim jednak się to stało, używali maszyny do karaoke Claire dopóki nie postrzępili wszystkich strun w gitarze, nie przetarli guzików na maszynie, a kable nie zaczęły się rozdwajać i spalać.

Ojciec Misty pracował w jedynym w mieście sklepie z winylami. Czasami pomagała mu po szkole. Z czasem stał się on ich nowym miejscem spotkań. Piwnica Penny wydawała się zbyt ciasna na ich siódemkę, a poza tym była zbyt sakralna. Nie chcieli naruszać tej świętej przestrzeni, którą stworzyli przez lata. Nadal przeznaczona była na spotkania tylko we trójkę.

Misty siedziała w kantorku i nieudolnie próbowała posegregować paragony gdy w budynku rozbrzmiał dzwonek, ogłaszający otwarcie drzwi, a zdyszana Claire wparowała do sklepu. Rzuciła torbę na ziemię i pobiegła do przyjaciółki.

–Gdzie się pali? – przyjaciółka odłożyła stos faktur na drewniane biurko przy którym siedziała i podniosła się z fotela.

Claire trzymała się klamki od drzwi i próbowała złapać oddech, machając kartką nad swoją głową.

–Przyjeżdżają... Przyjeżdżają tu! – sapała – Do Charleston!

Misty zmarszczyła brwi.

–Kto, Claire? Kto przyjeżdża? – podeszła do przyjaciółki i złapała ją za ramię.

Dziewczyna starannie rozłożyła plakat i ukazała jego zawartość przyjaciółce.

Misty szeroko otworzyła usta, nie mogąc pojąć się ze zdziwienia i radości.

–To nie ściema?– zamrugała kilkaktronie by upewnić się, że wzrok jej nie zwodzi. Claire pokręciła przecząco głową, a cała aż drżała z ekscytacji. –Musimy powiedzieć reszcie...– przyjaciółki złapały się za ręce i zaczęły piszczeć.

Ich ulubiony zespół przyjeżdżał do miasta obok. Do miasta oddalonego zaledwie godzinę drogi od Beaufort...

Spencer leżał na swoim łóżku, z plecami opartymi o ścianę i gitarą na kolanach. Prawdziwą gitarą. Dostał ją od swojego chrzestnego, którego nie widział od lat. Przestał przyjeżdżać na święta gdy chłopak skończył jedenaście lat, więc Spencer uznał to za pewnego rodzaju rekompensatę, którą z wielką chęcia przyjął. Musiał na czymś ćwiczyć pomiędzy lekcjami z Edgarem - jego nauczycielem muzyki, który stał się jego mentorem, guru. Jego własnym, prywatnym Gandhim. Przekazującym mu nie tylko tajniki muzyczne, ale i życiowe.

Dex siedział na parapecie wyłożonym poduszkami, z słuchawkami na uszach i słuchał Rolling Stones na walkmanie. Lennox układał włosy na lakier przed lustrem, a Sydney leżała na brzuchu na futrzanej wykładzinie i przeglądała modowy magazyn.

O szóstej wszyscy mieli spotkać się na końcu ulicy i pojechać rowerami nad jezioro, gdzie organizowane było ognisko z okazji rozpoczęcia przerwy wiosennej.

Lecz Dex, Lenny i Sydney nie mieli nic lepszego do roboty. Każdy z nich uznał więc, że lepiej będzie nic nie robić wspólnie niż samemu. Pojawili się na jego werandzie bez zapowiedzi, jak to mieli w zwyczaju. Ojcu Spencera - byłemu wojskowemu - który stosował surowe i jasno określone zasady w swoim domu, nie podobało się to. Wypraszał wszystkich z mieszkania kilkaktronie, ale jego żona, która jako jedyna wyciągała jego ciepłą stronę na wierzch, miała odmienne zdanie. Uważała, że to wspaniałe, nawet kiedy nastolatki wypijali jej cały sok pomarańczowy, zjadali wszystkie zapasy i była prawie pewna że ukradli jej kilka butelek wina z piwnicy. Siostra Spencera wyjechała już dawno na studia. Dom wydawał się pusty, a ich syn nigdy nie miał zbyt wielu przyjaciół. Dereka Cohena przekonała nie tylko jego cudowna żona, ale przede wszystkim argument o nowych znajomych płci męskiej. Odkąd pamięta jego syn zadawał się z samymi dziewczynami, i to również mu przeszkadzało. Tak jak to, że interesował się bardziej muzyką niż piłką nożną, że pisał wiersze i teksty piosenek, zamiast interesować się czymś istotnym jak historia, finanse czy fizyka. Że za dziecka chodził z dziewczynami na kółko teatralne. Że bliżej mu było do artysty niż do sportowca. Spencer na zajęcia muzyki chodził w tajemnicy przed ojcem. Mama od kilku miesięcy zwalniała go z ostatniej lekcji w środy, dzięki czemu mógł jeździć tam prosto po szkole. Trasę przemierzał rowerem, a wieczorami pedałował co sił w nogach, by wrócić na kolację, zanim tata nabierze podejrzeń.

Misty i Claire wbiegły do sypialni przyjaciela, a drzwi z impetem uderzyły w ścianę, sprawiając, że ramka ze zdjęciem małych Penny, Spencera i Claire upadła na podłogę.

–Woah! – Spence poderwał się z miejsca. Podniósł fotografię z ziemi i przelotnie na nią zerknął. – Zwykłe "Hej" by wystarczyło. – mruknął sarkastycznie.

Claire ukazała mu szereg białych zębów i zaczęła rozwijać pomiętą kartkę. Rok wcześniej zdjęła aparat, więc jej uśmiech był jeszcze piękniejszy niż przedtem. Spencer, mimo że nie wiedział co oznacza, od razu go odwzajemnił. Nie umiał się nie uśmiechać na jej widok. Nie umiał nie być smutny, gdy ona się smuciła.

Penny weszła do pokoju bez zapowiedzi. Stanęła w drzwiach i nieśmiało pomachała znajomym, lecz wszystkie oczy skierowane były na Claire.

Niezauważona, to ci niespodzianka – pomyślała. Nie miała im tego za złe. Po ekscytacji Claire szybko zorientowała się, że przerwała jakąś podniosłą chwilę. Czasem lubiła swoją niewidzialność. Była typem samotnika, a ona pozwalała jej znikać. Nie zawsze potrafiła powiedzieć to co szczerze myśli. Nie miała dominującego charakteru i czasem ciężko było jej się przebić wśród głośnych, szybkich rozmów nastolatków. Nikt jej nie ignorował, ani nie traktował gorzej, a już na pewno nie Claire i Spencer. Oni najczęściej przywoływali ją z powrotem do rozmowy, gdy zauważali, że zniknęła gdzieś myślami, lub nie odezwała się przez dłuższy czas. Zawsze gdy wszyscy wypowiadali się z sami siebie, któreś z nich dopytywało "A ty Penny, co byś wolała?" "Pen, a ty co sądzisz?". Jakby temat nie mógł pozostać zakończony, dopóki jej opinia nie została usłyszana. To było sprzecznie wspaniałe uczucie. Być zauważonym, rozumianym bez słów. Lecz było wiele rzeczy, których nie byliby w stanie się domyślić dopóki ich nie wypowie. Nie była jednak gotowa. Nie wiedziała co nią kieruje, ale od dziecka nie potrafiła mówić nic co miałoby komuś sprawić przykrość. W każdym aspekcie. Nie tym oczywistym, jak obrażanie kogoś, czy mówienie mu raniących słów. Penny nie potrafiła przekazywać złych wieści, ani dzielić się swoim smutkiem czy przykrymi sytuacjami, które ją spotkały. Wiedziała, że jest niesamowitą szczęściarą i ludzie, którzy ją otaczali przejęli by się tym na tyle, że nawet jeśli ich to nie dotyczy, była spora szansa, że wciąż ich zasmuci, a z tym nie mogłaby żyć. Było to momentami niesamowicie uciążliwe i męczące, ale również warte. W końcu wtedy myślała, że taka jest cena miłości.

–Spencer jakie są szanse, że twój tata pożyczy Ci Chevroleta na jeden wieczór? – spytała Claire zanim podała mu plakat, który ściskała za plecami.

Derek Cohen był posiadaczem Chevroleta Malibu z osiemdziesiątego roku. Miał wejście na kasety, nie otwierający się bagażnik, fotele przesiąknięte zapachem papierosów, i spalał zdecydowanie za dużo benzyny, ale Pan Cohen nigdy by się go nie pozbył. To był prawdziwy antyk. Jego oczko w głowie. Spencer nieraz zastanawiał się kogo ojciec uratowałby najpierw, gdyby on i auto stanęli jednocześnie w płomieniach.

Chłopak rozejrzał się po reszcie z podejrzliwym uśmiechem. Dex zdjął słuchawki i podszedł bliżej. Lennox i Sydney zrobili to samo.

–Powiedziałbym, że mniejsze niż jeden do miliona... Czemu? – uniósł jedną brew do góry i przyglądał się przyjaciółce.

–A jakie są szanse, że Journey zagra koncert w Charleston?– trzymała ręce za plecami budując napięcie.

Misty przewróciła oczami. Chciała wykrzyczeć dobre wieści przyjaciołom, ale pozwoliła jej dokończyć ten dramatyczny wstęp. Claire od zawsze miała zadatki na aktorkę.

Spencer prychnął. Penny usiadła na łóżku i głośno wgryzła się w jabłko.

–Jeden do trzech milionów? – odpowiedział pytająco – Claire...? – przechylił głowę i przyglądał jej się zaniepokojony.

–Więc nasze szanse na pożyczenie auta właśnie się zwiększyły! – wyciągnęła plakat przed siebie i wszystkie oczy padły na widniejącą na nim informacje.

Zaczęła tupać nogami z radości. Sydney, Penny i Misty wpadły sobie w ramiona piszcząc. Lennox i Dex zrobili to samo, z tym wyjątkiem, że ich okrzyk radości przypominał bardziej wrzaski zagrzewające do walki, a

Claire przytuliła Spencera. Objął ją mocno, uniósł z ziemi i zakręcił wokół siebie z szeroko otwartymi ze zdziwienia ustami. Po czym postawił i przelotnie, mając nadzieję, że niezauważalnie, pogłaskał po długich włosach. Chciał się cieszyć, naprawdę chciał, ale coś go wewnętrznie blokowało. Czuł się zestresowany. Przełknął głośno ślinę patrząc jak przyjaciele rzucają się na jego łóżko i tańczą ze szczęścia. Zmusił się do uśmiechu gdy odsunął się od Claire, a ona wpatrywała się w niego oczami pełnymi radości i nadziei. Od niego zależało czy spełni się jej największe marzenie. Bez presji - pomyślał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro