Rozdział 11 - Clarke

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     - Nawet nie próbuj się ze mną kłócić – warknęłam na Bellamy'ego, wciągając go do kliniki. – Siadaj na łóżku i nigdzie się nie ruszaj, jasne?

     Zaledwie kilka minut wcześniej wróciliśmy do obozu. Kane oraz mama przez cały czas czekali na wieści od nas, dlatego gdy oznajmiliśmy im przez radio, ze wracamy, postanowili wyjść po nas przed bramę mimo środku nocy. Oni wraz z Octavią poszli do biura Kanclerza, aby dziewczyna opisała im wszystko, co działo się podczas naszej małej misji, a ja zaciągnęłam Blake'a do szpitala. Upierał się, że wszystko z nim w porządku, ale kazałam mu się zamknąć i grzecznie wykonywać moje polecenia.

     Bellamy wyglądał tragicznie. Trzeba przyznać, że tamten facet nieźle go skatował w więzieniu, do którego po mnie przyszedł. Serce mnie bolało od patrzenia na rozcięcia oraz siniaki na jego zawsze uśmiechniętej i serdecznej twarzy. Miałam wyrzuty sumienia, ponieważ przybył tam wtedy po mnie i to ja powinnam oberwać zamiast niego.

     - Już wróciliście? – usłyszałam głos z jednego z łóżek.

     Myślałam, że klinika jest całkowicie pusta, jednak na jednym z łóżek zauważyłam tę jedną, znajomą postać z szyderczym uśmieszkiem na twarzy. I ręką w bandażu.

     - Idź spać, John – mruknęłam, podchodząc do Bellamy'ego z kilkoma niezbędnymi do zdezynfekowania rany środkami i siłą zmuszając go do posadzenia swojego tyłka na jednym z łóżek.

     - A co to się stało naszemu obozowemu Królewiczowi? – zapytał z głupim uśmiechem.

     - Zamknij się, Murphy – warknął ciemnowłosy, jednocześnie odwracając głowę w jego stronę.

     - Mógłbyś przestać się ruszać? – burknęłam, po czym złapałam go za oba policzki i zmusiłam do zwrócenia głowy w moją stronę. – Jeżeli będziesz się tak wiercić, to będziemy tu siedzieć wieczność.

     Gdy skończyłam oczyszczać jego rany, dałam mu środek znieczulający i zaczęłam przygotowywać nici do szycia rozcięć. Trzy wymagały zaszycia, dlatego doszłam do wniosku, że kilkanaście szwów powinno wystarczyć.

     - Lepiej słuchaj się Księżniczki – poradził John. – Powinieneś się cieszyć, że po tych zbereźnych myślach, jakie krążyły po twojej ślicznej główce, ona ma w ogóle ochotę przebywać w tym samym pomieszczeniu co ty.

     Blake znowu się ruszył, przez co prawie wbiłam mu igłę, którą zamierzałam założyć mu pierwszy szew, w oko. Pochylił się i zaczął ściągać buta.

     - Bellamy – jęknęłam, wywracając oczami. – Możesz dać mi dokończyć swoją robotę? Potem będziesz się rozbierał.

     - Uuuu – skomentował brązowowłosy, podnosząc się na łokciu. – Czyżby zapowiadało się na jakiś striptiz? Dajcie popatrzeć.

     Zanim zdążyłam zareagować, czarnowłosy chwycił swojego buta i z całej siły rzucił nim w chłopaka dwa łóżka dalej. Tamtej w ostatniej chwili zdążył się uchylić, ponieważ w innym wypadku pewnie leżałby już nieprzytomny z rozwaloną głową. Trzeba przyznać, że obuwie mojego pacjenta było bardzo masywne.

     - Jeszcze jedno słowo, Murphy – syknął Bell, grożąc chłopakowi palcem. – Drugiego buta wsadzę ci do dupy!

     - Blake! – krzyknęłam, zdenerwowana do granic możliwości. – Do jasnej cholery! Daj mi to wreszcie skończyć, bo moje sadystyczne instynkty wezmą górę i wbiję ci tę igłę w oko. Twój krzyk będzie dla mnie jak pieśń zwycięstwa, uwierz mi!

     Ta groźba chyba naprawdę zadziała, ponieważ Bellamy zaczerwienił się i przez resztę szycia siedział spokojnie. Rozumiałam, że był zirytowany zachowaniem Murphy'ego, ale reagowaniem na to denerwował mnie. John natomiast świetnie się przy tym bawił.

     - Ej, Bellamy...

     - Zamknij się jak do mnie mówisz – syknął ciemnowłosy najniższym i najbardziej zachrypniętym głosem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam, przy czym nawet nie drgnął. Ponieważ tą odzywką nie przeszkodził mi w pracy, nawet tego nie skomentowałam. Szczerze mówiąc byłam mu nawet wdzięczna, bo potrzebowałam ciszy. Kogo jak kogo, ale szycie swojego najlepszego przyjaciela nie było niczym łatwym, dlatego musiałam się niesamowicie skupiać. Chciałam, aby po zagojeniu się ran nie zostały nawet blizny.

     - Gotowe – powiedziałam w końcu, uśmiechając się lekko. – Przepraszam, że tak na ciebie nawrzeszczałam, ale te wasze słowne przepychanki w niczym mi nie pomagały.

     - Nie ma sprawy – odrzekł, dotykając delikatnie miejsca na czole, gdzie jeszcze chwilę wcześniej widniała brzydka, otwarta rana.

     - Zrobicie wreszcie ten striptiz czy nie? – odezwał się Murphy.

     Zanim zdołałam zareagować, Bell podniósł się z łóżka i zaczął iść w stronę chłopaka. Jęknęłam, żeby przestał się wygłupiać i nie robił nic głupiego, jednak on konsekwentnie szedł w stronę biednego Johna, który najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Już pochylił się i podniósł rękę, jakby chciał go uderzyć, gdy po prostu sięgnął po swojego buta i zaczął go ubierać na nogę.

     - Czego się tak wystraszyłeś, Johnnie? – zapytał ze śmiechem, zdrobniając imię chłopaka i czochrając go po włosach. Tamten jednak odtrącił jego dłoń.

     - Idź do diabła, Blake – warknął i odwrócił się do niego plecami.

     Przyznaję, Bellamy nieźle to rozegrał. Jeszcze kilka miesięcy temu pewnie po prostu uderzyłby go z pięści w twarz, jednak w ciągu tego czasu niesamowicie się zmienił. Nie był już zapatrzonym w siebie egoistą, ale empatycznym facetem, który byłby w stanie poświęcić wszystko dla przyjaciół. Wprawdzie nadal zdarzało mu się być dupkiem i nie raz irytował mnie do granic możliwości, ale był moim najlepszym przyjacielem, więc musiało to coś oznaczać.

     - Idź się połóż i wyśpij – zarządziłam, kiedy wstał już z łóżka Murphy'ego. – Jest już dobrze po pierwszej, a wy przez całą noc musieliście czekać w tunelach.

     - A co z tobą? – zapytał, podchodząc do swojego łóżka i zabierając z niego kurtkę.

     - W celi miałam wystarczająco dużo czasu na spanie. Po za tym muszę się jeszcze załatwić kilka rzeczy, żeby mieć jutro spokój.

     - Byleby nie za długo. Dobranoc, Clarke.

     Mówiąc to, wyszedł z kliniki.

     Dopiero gdy chłopak opuścił pomieszczenie, a ja upewniłam się, że Murphy śpi, opadłam ciężko na jedno z łóżek i westchnęłam. Nie musiałam już przez nikim udawać silnej, niezwyciężonej Wanhedy. Mogłam po prostu zgiąć się w pół i schować twarz w dłoniach, będąc po prostu zwykłą Clarke.

     Morderczynią.

     Może się wydawać, że skoro zabiłam kilkaset osób, to śmierć jednego człowieka nic nie zmieni. Nic bardziej mylnego. Po strzeleniu tamtemu mężczyźnie w głowę i zobaczeniu z tak bliska krew rozbryzgującą się na ścianach oraz tego, jak uchodzi z niego życie...Tłumaczyłam sobie, że przecież dzięki temu uratowałam Bellamy'ego, ale to nic nie dawało. Ledwo pozbierałam się po Mount Weather, a już miałam na sumieniu kolejnego człowieka. To przelało całą szalę goryczy i załamało mnie po raz kolejny.

     Za co bym się nie zabrała, ktoś zawsze cierpiał.

     Zanim zdołałam to powstrzymać, łzy zaczęły strumieniem spływać po moich policzkach, a ja za nic nie mogłam tego powstrzymać. Wstałam z łóżka i szybkim krokiem ruszyłam w stronę swojego pokoju. Nie chciałam iść spać, ponieważ zaraz dopadłyby mnie koszmary, ale rozklejanie się w szpitalu przy świadkach (mam tu na myśli dokładnie jednego) było jeszcze gorszą alternatywą. Już wolałam przejść przez to w swoich czterech ścianach, gdzie nikt nie mógł mnie zobaczyć. Choć z drugiej strony świadomość, że obok mnie mieszkają Monty i Jasper, natomiast naprzeciwko Bellamy, nie pomagała mi w niczym. Niestety po moim przybyciu do Arkadii uznano, że najlepiej poczuję się blisko moich przyjaciół.

     Zamknęłam cicho drzwi pokoju i zaczęłam się rozbierać. Zdjęcie tak dużej warstwy ubrań chwilę mi zajęło, jednak kiedy mogłam założyć wygodne szorty i cienką koszulkę poczułam się nieco lepiej. Dopiero wtedy zrozumiałam, ile ważyły tamte ciuchy i ile kilogramów na sobie nosiłam, nawet tego nie wiedząc. Wczołgałam się do łóżka i pozwoliłam sobie na płacz.

     Początkowo szlochałam jak głupia, nie mogąc nawet tego kontrolować, ale w pewnym momencie najwyraźniej zabrakło mi łez, ponieważ przestały płynąć. Czułam jedynie niesamowitą pustkę, której za nic w świecie nie mogłam zapełnić. Lub po prostu nie chciałam nikogo obciążać swoimi problemami. Moja mama już wtedy, jako kanclerz, miała dużo na głowie, Raven była przez większość czasu zajęta naprawą lub ulepszaniem obozu, a Bellamy...Nie zasługiwał na to, aby jeszcze użerać się z kimś takim jak ja.

     Nawet nie wiem kiedy, zasnęłam. Był to jednak bardzo niespokojny sen, pełen koszmarów i strasznych obrazów. Przed oczami przeleciały mi twarze chyba wszystkich osób, jakie kiedykolwiek zabiłam oraz sposoby, na które to zrobiłam. Kapsuła, Finn, TonDC, Mount Weaher, mężczyzna z Azgedy.

     Jesteś potworem.

     Spalenie żywcem, wbicie kawałka metalu w brzuch, nie ostrzeżenie przed zbliżającą się rakietą, napromieniowanie zarówno dorosłych, jak i niczego winnych dzieci, strzał w głowę.

     Morderczyni.

     To wszystko przeleciało mi przed oczami, a potem po raz kolejny i kolejny, jak niekończący się film. Chciałam to zakończyć, ale nie wiedziałam jak. Pragnęłam wreszcie przestać cierpieć, nic nie czuć.

     Nie zasługujesz na to, żeby żyć.

     Obudził mnie głośny, jednostajny krzyk i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja krzyczę. Zanim jednak zdołałam zdusić to w sobie, drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem i stanął w nich Bellamy, ubrany jedynie w spodenki od piżamy i z uroczo rozczochranymi włosami. Patrzył na mnie z przerażeniem, gotów pomóc w każdej chwili. Aż poczułam się głupio wiedząc, że to ja go obudziłam.

     - To tylko sen, przepraszam – wyjaśniłam cicho, unikając jego wzroku.

     - W porządku. Też je miewam – powiedział. – Dobranoc.

     Już odwrócił się i zaczął wychodzić, kiedy zrozumiałam, że nie mogę pozwolić mu tak po prostu wyjść. Może było to bardzo egoistyczne z mojej strony, ale potrzebowałam go wtedy jak nikogo innego.

     - Bellamy – szepnęłam, na co chłopak od razu odwrócił się w moją stronę. – Mógłbyś ze mną zostać? – zapytałam niepewnie.

     Ciemnowłosy przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakby nie wiedząc, czy mówię poważnie. W końcu jednak kiwnął głową i ruszył w moją stronę. Przysunęłam się bliżej ściany, tym samym robiąc chłopakowi miejsce, które zajął. Chociaż to ja go poprosiłam o zostanie, nie miałam pojęcia jak się zachować zwłaszcza, że on był w samych spodenkach, a ja w kusej piżamie. Bellamy najwyraźniej jednak nie miał z tym problemu, ponieważ ułożył się obok mnie, po czym przyciągnął mnie do siebie.

     Ułożyłam głowę na jego gołej klatce piersiowej, od razu czując bijące od niego, przyjemne ciepło. Westchnęłam z rozmarzeniem, owijając lewą rękę wokół niego i zamykając oczy. Rozkoszując się chwilą. Zapach jego skóry pomieszany z mydłem roślinnym w tamtej chwili wydawał mi się najprzyjemniejszą wonią, jaką kiedykolwiek wdychałam, natomiast umięśniony tors najwygodniejszą poduszką, na jakiej leżałam.

     Bellamy jedną ręką nakrył moją dłoń, natomiast drugą głaskał mnie po włosach, próbując uspokoić. Już po chwili zapomniałam o wszystkich moich koszmarach, a poczułam jedynie, że pustka jaką czułam jeszcze jakiś czas wcześniej, powoli się wypełnia.

     W pewnym momencie ręka chłopaka zjechała nieco niżej i delikatnie podniósł moją koszulkę. Zdrętwiałam, oczekując na jego kolejny ruch, jednak on jedynie zaczął gładzić moje gołe plecy oraz brzuch. Dostałam gęsiej skórki. Jego dotyk był tak delikatny i kojący, że mimo dziwności całej tej sytuacji – w końcu mało który przyjaciel tak robi - nie chciałam, aby przestawał. Wręcz przeciwnie – miałam zamiar go błagać, aby robił to dalej. Było mi niesamowicie przyjemnie i mimo, że oczy same mi się zamykały, za nic w świecie nie chciałam zasnąć. Wolałam rozkoszować się jego dłońmi błądzącymi po moim ciele.

     - Możesz iść spać – usłyszałam jego szept. – Zostanę z tobą przez całą noc.

     - Dziękuję – mruknęłam, wtulając się w niego jeszcze bardziej.

     Dziękuję za wszystko, co kiedykolwiek dla mnie zrobiłeś.

     Czując jego oddech przy moim uchu, przeszły mnie dreszcze. Miałam nieodpartą potrzebę pocałowania go, jednak starałam się powstrzymywać to z całych sił. W końcu Bellamy był moim przyjacielem, a ja za nic w świecie nie chciałam tego zniszczyć. Choć po tym, jak moje ciało reagowało na jego bliskość, już sama nie wiedziałam kim dla mnie był.

      Jego tors podnosił się i opadał, a wraz z nim moja głowa. Słyszałam miarowe bicie jego serca, które jednak przyspieszało za każdym razem, gdy moja dłoń przejeżdżała po jego klatce piersiowej. Waliło wtedy jak oszalałe. Jakby próbowało wyskoczyć z jego ciała. Przyznaję, mile połechtało to moje ego, ponieważ dzięki temu wiedziałam, że nie tylko ja reaguję w ten sposób na jego bliskość, ale jest także odwrotnie. Specjalnie przemieszczałam swoją dłoń jak najczęściej, aby móc się tym upajać jak głupia, natomiast chłopakowi za każdym razem nie tylko przyspieszało serce, ale także oddech.

     Sama nie wiem, kiedy zasnęłam, ale ostatnie co pamiętam, to usta Bellamy'ego dotykające mojego czoła oraz jego dłoń nadal wędrująca po moim ciele. Pamiętam także, że w pewnym momencie przerzuciłam nogę przez jego biodro, na co wyraźnie się spiął. W końcu jednak westchnął i rozluźnił się nieco, przyciskając mnie do siebie jeszcze bardziej.

     Tej nocy nie miałam już więcej koszmarów. Śnił mi się las, w którym po raz pierwszy zobaczyłam święcące motyle. Podświadomie czułam ten sam zapach, co wtedy. Nie bałam się nikogo ani niczego, byłam całkowicie spokojna.

     Przez całe życie szukałam domu. Nie była to Arka, gdzie mój tata został skazany na śmierć, a ja sama Odosobniona. Nie była to chyba również Ziemia, gdzie zostałam zmuszona to robienia okropnych rzeczy. Dom był jednak tam, gdzie mogłam poczuć się bezpieczna, a tak było w ramionach Bellamy'ego.

     Bellamy był moim domem.



Witam witam!

Wprawdzie dopiero jakieś dwie godziny temu wróciłam z wycieczki i szczerze mówiąc jestem wykończona (wszystko mnie boli), ale nie mogłam się doczekać, aby dodać wreszcie rozdział. Całe szczęście miałam go w zapasie, więc mogę dodać od razu. Nie wiem co wy o nim sądzicie, ale mi się podobał i po raz pierwszy pisałam z taką przyjemnością.

Mam nadzieję, że moment Bellarke przypadł wam do gustu. W następnym rozdziale będzie kontynuacja całej tej akcji, tyle że z perspektywy Bellamy'ego.

Zapraszam :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro