Rozdział 2 - Clarke

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



     Byłam zmęczona i bolały mnie wszystkie mięśnie, jednak on kazał mi iść dalej.

     Sądząc po jego ubraniach był jednym z Ludzi Lodu. Z wyglądu nie wyróżniał się jednak niczym szczególnym, nie licząc blizn po obu stronach twarzy: włosy do ramion, lekki zarost, podłużna twarz. Do tego długi nos i ciągle zmrużone zaczerwienione oczy. Wyglądał na kogoś, kto nigdy w życiu się uśmiechał.

     - Mogę się chociaż napić? – zapytałam, gdy przechodziliśmy obok płytkiej rzeki przecinającej las.

     Jedynie uśmiechnął się pogardliwie.

     - Czyżby niezwyciężona Wanheda odczuwała pragnienie?

     Wanheda.

     Nazywał mnie tak przez cały czas, a ja próbowałam mu tłumaczyć, że musiał mnie z kimś pomylić. Kiedy jednak pokazał mi szkic mojej twarzy pytając, czy przypadkiem to nie ja widnieję na rycinie, musiałam potwierdzić. Raczej nie szukał kogoś tak niesamowicie podobnego do mnie, ale z drugiej strony nie byłam żadną Wanhedą.

     Przez cały czas zastanawiałam się, czy zrobiłam coś, co mogło rozwścieczyć Azgedę. W czasie pobytu w obozie nawet nie miałam szansy ich spotkać – za bardzo wszyscy skupialiśmy się na naszych ludziach w Mount Weather -, a kiedy odeszłam, trzymałam się na uboczu. Nie można było spotkać mnie między ludźmi, ponieważ większość czasu spędzałam w samotności. Jedynie gdy udało mi się upolować jakieś zwierzę lub bardzo potrzebowałam konkretnej rzeczy, udawałam się do punktów handlowych. Upatrzyłam sobie jeden z nich, niedaleko Polis, a mężczyzna przebywający tam nigdy nie zadawał mi zbędnych pytań, takich jak kim jestem lub co tam robię sama – po prostu wydawał mi to, co po przychodziłam, lub płacił mi za moje łupy.

     Szliśmy dobre kilka godzin, przy czym ja przez cały ten czas zachowywałam się jak żywy trup i zapewne również tak wyglądałam. Zamiast normalnie iść, powłóczyłam nogami, dlatego tym bardziej nie ma się co dziwić temu, że w końcu o coś zawadziłam i jak długa runęłam na ziemię. Momentalnie poczułam niesamowity ból w kostce i nie udało mi się powstrzymać jęku.

     - Wstawaj, idziemy dalej – warknął mężczyzna, próbując poderwać mnie na nogi, jednak ja leżałam bezwładnie.

     - Nie mogę, coś mi się stało w nogę – burknęłam, piorunując go wzrokiem.

     Człowiek Lodu popatrzył za mnie spod przymrużonych powiek, po czym uklęknął przy mnie i zaczął lepiej przyglądać się mojej zranionej kostce. Syknęłam, gdy zaczął wykręcać ją na wszystkie strony.

     - Hej, mógłbyś być choć odrobinę delikatniejszy – furknęłam.

     - Skręcona – stwierdzić, kompletnie ignorując mój wcześniejszy komentarz. – Masz szczęście, już nie będziesz musiała iść.

     - Co... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ w tym samym momencie podniósł mnie i przerzucił sobie przez lewe ramię, jednocześnie podtrzymując moje uda, aby nie poleciała do tyłu. – Tylko mnie nie upuść!

     - Jeśli będziesz grzeczna, to się nad tym zastanowię.

     Kolejne kilka godzin spędziłam na ramieniu mężczyzny, który częściej niż wcześniej zaczął robić postoje. Cóż, nie dziwię się – wprawdzie schudłam, a on był niesamowicie umięśniony, jednak ważyłam około pięćdziesięciu kilogramów. I mimo tak dużych udogodnień jak mój własny środek transportu o wzroście około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów, było mi niesamowicie niewygodnie: rozpuszczone włosy lepiły mi się do twarzy i łaskotały po nosie, natomiast ręce związane za plecami nie pozwalały na odgarnięcie kołtunów.

     Nie wiem jak długo szliśmy, ponieważ w pewnym momencie prawdopodobnie przysnęłam. Obudziłam się jednak, gdy mężczyzna po prostu zrzucił mnie bez ogródek na ziemię.

     Postój.

     - Zostaniemy tu na noc – oznajmił. – Wyruszymy w samego rana.

     - Długo będziemy iść? – zapytałam, jednocześnie ziewając.

     - Aż tak cię się spieszy? – zapytał, na co przewróciłam oczami. – Jutro powinniśmy się znaleźć na miejscu.

     - A możesz mi chociaż powiedzieć, gdzie mnie ciągniesz i po co?

     Mężczyzna w końcu popatrzył w moją stronę.

     - Myślę, że w tym wypadku lepiej pozostać w niewiedzy – odrzekł, jednak spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym, że nie boję się prawdy, co chyba go w jakimś stopniu przekonało. – Powiedzmy, że dzięki tobie dostanę wstęp do Azgedy.

     Kiwnęłam rozumiejąco głową. Zaraz jednak pomyślałam nad kolejnym pytaniem, które, moim zdaniem, było dość ważne.

     - Zabiją mnie?

     Nie odpowiedział.

     A więc czekała mnie śmierć. Podejrzewałam, że tak właśnie się stanie, jednak do tamtego momentu nie miałam pewności; trzymałam się nadziei, że uda mi się przeżyć. Gdy ją jednak straciłam, zaczęłam panikować. Mój oddech stał się płytki i szybszy, ręce lekko mi drgały, po całym ciele przechodziły mi dreszcze – chyba dostałam lekkiego ataku paniki. Nie chciałam jednak okazywać strachu przed tym facetem, dlatego zacisnęłam dłonie w pięści i starałam się brać głębokie wdechy.

     Gdy już udało mi się lekko opanować, mężczyzna podszedł do mnie i przywiązał mnie mocno do pnia drzewa. Związał mi również nogi. Popatrzyłam na niego pytająco.

     - Chyba nie myślałaś, że tak po prostu zostawię cię obok tego drzewa i pójdę spać? – prychnął.

     Odwrócił się i odszedł ode mnie kilka metrów, po czym rzucił za ziemię jakiś koc i położył się spać.

     Cóż, szkoda tylko, że w pozycji, jakiej się znajdowałam, nie dało się zasnąć. Niby nie miałam takiego zamiaru – wolałam próbować się uwolnić - , ale gdyby jednak nie udało mi się oswobodzić, chciałam po prostu odpuścić i chociażby trochę się zrelaksować zanim umrę.

     Spojrzałam na sznury. Były dość mocno zaciśnięte wokół mnie, dlatego nie liczyłam na to, że udałoby mi się spod tego wydostać. Zresztą, nie miałam takiego zamiaru – w lewej skarpetce nadal znajdował się mój głęboko upchnięty nóż. Z powodu wysokich butów Człowiek Lodu nie zdołał go zauważyć, a sam chyba nie wpadł na to, że coś może się tam znajdować. Właściwie przeszukał jedynie moją odzież, a obuwie postanowił zostawić w spokoju. Nie powiem, było mi to bardzo na rękę.

     Gdy upewniłam się, że mój oprawca śpi, podciągnęłam się lekko do góry i przełożyłam nogi na lewą stronę, a następnie usiadłam na zdrowej nodze. Musiałam się niesamowicie wygimnastykować, aby palcami dłoni sięgnąć do kostek, nie mówiąc już o grzebaniu w skarpetce – zwłaszcza, że nogi i ręce nadal miałam skrępowane, a skręcona kostka niemiłosiernie bolała. Strasznie stękałam i dyszałam, jednak opłaciło się – po kilku chwilach już przecinałam liny zawiązane na nadgarstkach, które nadal miałam za plecami. Minęło dobrych parę minut, zanim moje ręce były wolne.

     Potem zabrałam się za sznur otaczający mój tułów oraz ramiona, a następnie za ten wokół kostek. Bolące nadgarstki z trudem sobie z tym radziły, jednak nie minęło dwadzieścia minut od czasu rozpoczęcia mojej misji, a już byłam wolna. Wtedy po prostu wstałam i rozglądnęłam się po ciemnym już lesie.

     Nie wiedziałam, gdzie iść.

     Szliśmy cały dzień, więc mogliśmy znajdować się dobre kilkanaście mil od mojego obozu. Nie mogłam również liczyć na pomoc nikogo z Arki, ponieważ nie wiedzieli, że zostałam porwana – zostałam sama.

     Zaczęłam coraz bardziej żałować swojego odejścia.

     Już miesiąc po opuszczeniu moich przyjaciół i mamy chciałam wrócić, ponieważ niesamowicie za wszystkimi tęskniłam – brakowało mi troski mamy, sarkazmu Raven, lojalności Monty'ego, odwagi Octavii, wsparcia i zrozumienia Bellamy'ego, a nawet tego głupiego poczucia humoru Jasper'a (choć po śmierci Mayi raczej nie miałam na co liczyć). Chciałam do nich wrócić, do domu, jednak zaraz przypominałam sobie o rzezi, do której doszło z mojego powodu. Wtedy chciałam po prostu zapaść się pod ziemię i zaraz zapominałam o tęsknocie za domem.

     Po za tym bałam się; bałam się, że Bellamy nie wybaczy mi mojego odejścia. Myślę, że mama byłaby wdzięczna, że w ogóle wróciłam, jednak on był inny. Stracił już tak dużo, że było podłością z mojej strony zostawić go bez słowa wyjaśnienia. Zachowałam się jak skończony tchórz i było mi z tym źle, ale gdybym dostała ponowną szansę, postąpiłabym tak samo. Byłam egoistką i patrzenie na jego błagalny wyraz twarzy traktowałabym jak torturę. Sama czułam się źle, gdy chciał odejść z obozu po zabiciu Dax'a, a od tamtego czasu bardzo się do siebie zbliżyliśmy i obdarzyliśmy wzajemnym szacunkiem. Zawiodłam go, zdawałam sobie z tego sprawę, a gdybym wróciła, musiałabym stanąć z nim twarzą w twarz i wszystko wyjaśnić. Problem w tym, że nie wiedziałabym co powiedzieć.

     Gdy mężczyzną jęknął przez sen, ocknęłam się i postanowiłam ruszyć w stronę, z której – tak myślę – przyszliśmy. Mogłam go zabić przez sen, aby mieć pewność, że mnie nie znajdzie, ale nie miałam na to siły. Zbyt wiele osób zginęło przeze mnie w Mount Weather, a ja nie chciałam mieć już żadnego istnienia na sumieniu, nawet gdyby zagrażało to mojemu życiu.

     Chwyciłam manierkę do połowy wypełnioną wodą, po czym ruszyłam przed siebie, cały czas kuśtykając, a właściwie to skacząc na jednej nodze. Przez pierwsze metry starałam się stąpać jak najciszej (jasne, bo kaleka z bolącą kostką może zachowywać się cicho), aby nie zbudzić mojego oprawcy, jednak później nie dbałam o to. Adrenalina krążyła mi we krwi, niemal rozrywała żyły i przebijała się przez skórę, co jedynie sprawiło, że zapomniałam o bólu w nodze i zmęczeniu. Chciałam jak najszybciej wrócić do siebie i przenieść obóz w inne miejsce, po czym zaszyć się głęboko w szałasie, zakopać w stercie koców i futra z niedźwiedzia, a następnie zwyczajnie zasnąć. Potem miałam zamiar dowiedzieć się, o co chodzi z tą całą Wanhedą, ale to dopiero po porządnym wypoczynku. Szczerze mówiąc, przedzierając się przez ten las, nie myślałam o niczym po za ciepłym posłaniem i chwilą świętego spokoju. Taka właśnie zaleta wynikała z samotności: przez cały czas otaczała mnie kompletna, niezmącona cisza.

     W pewnym momencie wydawało mi się, że usłyszałam ciężkie i szybkie kroki dochodzące zza siebie, dlatego zatrzymałam się i dokładnie wsłuchałam w odgłosy lasu.

     Miałam rację – Człowiek Lodu zorientował się, że uciekłam.

     Chciałam iść szybciej, a nawet puścić się pędem przed siebie, ale na chęciach się skończyło – winna była moja pieprzona niezdarność, przez którą jeszcze kilka godzin wcześniej potknęłam się na równej drodze i uszkodziłam sobie nogę. To i tak dobrze, bo znając moje szczęście, mogłam wywrócić się prosto na nóż, który jakimś cudem znajdowałby się w środku lasu, dodatkowo stojący pionowo na ziemi. Takie rzeczy są u mnie możliwe, serio. Bo w końcu jakie jest prawdopodobieństwo, że przeciętna osiemnastolatka zostaje pomylona z jakąś Wanhedą, która nadepnęła Azgedzie na odcisk? Żadne! A mi się to jednak przytrafiło.

     - Wanheda, zatrzymaj się! – usłyszałam krzyk. – Dobrze wiesz, że mi nie uciekniesz.

     Co nie znaczy, że nie utrudnię ci życia.

     Choć z całej siły próbowałam biec, moje marne próby nic nie dawały, nie licząc wywrócenia się, co jedynie sprawiło, że mężczyzną zyskał jeszcze większą przewagę. Nie miałam jednak zamiaru się poddać, choć byłam z góry na przegranej pozycji.

     W pewnej chwili poczułam szarpnięcie za rękaw i zostałam siłą odwrócą do tyłu. Człowiek Lodu stał przede mną i z całej siły ściskał moją rękę. Jęknęłam rozpaczliwie.

     - Mówiłem, że cię złapię – powiedział z triumfem.

     Westchnęłam i już zrezygnowana opuściłam głowę, gdy nagle usłyszałam dźwięk odbezpieczanej broni i zauważyłam kawałek lufy pistoletu przystawionej do tyłu głowy mojego oprawy.

     - Puść ją, albo twoja krew ozdobi pobliskie drzewa.

     Znałam ten głos, a gdy chłopak wyłonił się zza mężczyzny, moje oczy rozszerzyły się do niebotycznych rozmiarów. Wyższy ode mnie o dobre piętnaście centymetrów, szczupły i umięśniony. Oliwkowa karnacja, która tak pięknie komponowała się z czarnymi lokami utrzymanymi w wiecznym nieładzie i lekkimi piegami na nosie. Czekoladowe oczy i wargi, które układały się w tak pogodny uśmiech.

     Moje usta same wypowiedziały imię, które tak dobrze znałam. A brzmiało ono:

     - Bellamy...



Hejjj xd

Wiem, że akcja jak na razie nie jest zbyt porywająca, jednak muszę się dopiero rozkręcić - mam nadzieję, że jakoś to przeżyjecie. Po prostu staram się skupić na uczuciach Bellamy'ego i Clarke, abyście poznali ich myśli i władające nimi emocje xd

Mam również pytanie: czy odpowiadają wam tak długie rozdziały? Nie napiszę dłuższych, ale mogę je nieco skrócić. Rozumiem to, że nie każdy lubi takie tasiemce xd O wasze decyzję proszę w komentarzach.

Rozdział za kilka dni. Pamiętajcie, że komentarzem ani gwiazdką nie pogardzę ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro