Rozdział 20 - Bellamy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Słysząc krzyk Monty'ego, wraz z Clarke odwróciliśmy głowy w stronę drzwi, przy czym mimowolnie zasłoniłem ją swoim ciałem. Dziewczyna jednak nie przejmowała się żadnym zagrożeniem, ponieważ zeskoczyła z szafki, szybko założyła koszulkę i wybiegła z pokoju.

     - Jasne, Clarke. Miej gdzieś to, czy na korytarzu nie czyha może grupa Ziemian gotowa cię zabić – mruknąłem.

     Zapiąłem guzik w spodniach, który Clarke zdążyła mi odpiąć, po czym wyszedłem na korytarz, w biegu zakładając jeszcze koszulkę. Choć początkowo miałem zamiar pójść w kierunku pokoju Monty'ego, to zauważyłem, że akcja właściwa dzieje się u Jaspera. Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w tamtym kierunku.

     - Co się dzieje? – krzyknęła Clarke.

     Gdy znalazłem się wewnątrz, zamarłem. Jasper leżał na łóżku, próbując z całych sił złapać trochę powietrza, natomiast jego twarz była cała czerwona. Nad nim pochylał się przerażony Monty, natomiast po całym pokoju porozrzucane były jakieś białe tabletki.

     - Poszukaj opakowania po tych tabletkach – zwróciła się do mnie blondynka, po czym podbiegła do chłopaka.

     Zacząłem rozglądać się po pokoju, jednak wszędzie były jedynie te cholerne pigułki. Przeglądnąłem wszystkie półki oraz szuflady, zaglądnąłem nawet pod łóżko. Nidzie jednak nie mogłem tego znaleźć, podczas gdy roztrzęsiona Clarke próbowała zająć się Jasperem.

     - Cholera, ma bradykardię – jęknęła. – Bellamy, masz to opakowanie?

     Dokładnie w tym samym momencie znalazłem pod jedną z szaf białe pudełko po tabletkach, które szybko chwyciłem i rzuciłem dziewczynie. Złapała je jedną dłonią, a gdy przeczytała napis na nim, zbladła.

     - Musimy zanieść go do szpitala. Bellamy, zajmij się tym, szybko! A ty, Monty, biegnij po moją mamę.

     Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Podbiegłem do Jaspera i spróbowałem go podnieść. Ponieważ był bardzo chudy, przeniesienie go z pokoju do szpitala nie sprawiło mi większego problemu zwłaszcza, że znajdowaliśmy się jakieś pięćdziesiąt metrów od niego. Gdy tylko tam dotarliśmy, położyłem osłabionego i wiotkiego Jaspera na pierwszym lepszym łóżku, po czym odsunąłem się, aby zrobić miejsce Clarke. Kilka łóżek dalej leżał nadal nieprzytomny Nate.

     - Co z nim? – zapytałem, patrząc na ciało przyjaciela.

     - Akcja serca spadła do dwudziestu pięciu uderzeń na minutę! Nie mam pojęcia, jakim cudem jest nadal przytomny, ale zaraz powinno się to zmienić.

     Chwilę później do sali zbiegła doktor Griffin, a zaraz za nią Monty.

     - Co się stało? – zapytała córki.

     - Wziął digoksynę – oznajmiła. – Potrzebne będzie antidotum.

     - Digibind – zgodziła się matka Clarke. – Weź zestaw do wlewów dożylnych, musimy mu to podać jak najszybciej. Nie wiadomo jak dużo tego świństwa w siebie wpakował.

     Blondynka kiwnęła głową i pobiegła po potrzebne rzeczy, podczas gdy jej mama szukała odpowiedniego leku po szufladach. Monty stał tam i chłonął każde ich słowo w nadziei, że cokolwiek zrozumie z tego lekarskiego bełkotu i dowie się, co z jego przyjacielem. Mam jednak wrażenie, że się przeliczył. Zresztą, sam nie miałem pojęcia o czym one rozmawiały, ale słowo „digoksyna" nie brzmiało zbyt przyjaźnie.

     Wszystko to trwało jeszcze jakiś czas. Kobiety biegały wokół nieprzytomnego chłopaka i podawały mu różne rzeczy, rozmawiając w zrozumiałym tylko dla siebie języku lekarzy. Chciałem zapytać co z Jasperem, jednak wolałem im nie przeszkadzać w pracy. Nie zachowywały się już tak panicznie jak wcześniej, więc doszedłem do wniosku, ze sytuacja musi być pod kontrolą.

     - Co z nim? – zapytał Monty, zrywając się z krzesła i podchodzą do doktor Griffin, gdy tylko obydwie oddaliły się kilka metrów od chłopaka.

     - Sytuacja opanowana – westchnęła kobieta. – Przedawkował leki na serce, jednak udało nam się w porę podać mu odpowiednie antidotum. Będzie dobrze, Monty.

     Chłopak odetchnął, jednak ja skupiłem się na Clarke, która kompletnie zmęczona zmierzała w moim kierunku. Uśmiechnąłem się pocieszająco, a gdy westchnęła i podeszła do mnie, owijając swoje szczupłe ręce wokół mnie, zamknąłem ją w mocnym uścisku.

     - Poradziłaś sobie – mruknąłem, całując jej czoło. – Wiedziałem, że dasz radę.

     - Bałam się, że tam zginie – mruknęła, pociągając nosem i wtulając twarz jeszcze mocniej w moją koszulkę. Odgarnąłem jej włosy i zacząłem delikatnie całować jej szyję, próbując w jakiś sposób ją wesprzeć.

     - Możecie wracać do swoich pokoi. Proszę was jednak, żebyście nikomu nie mówili o tej próbie samobójczej i aby to zostało między nami – powiedziała mama dziewczyny, gdy tylko jakimś cudem udało jej się przekonać Monty'ego do pójścia spać i wyszedł z sali. – Ty, Clarke, i tak dopiero co skończyłaś swoją zmianę, a ja chętnie popilnuję Jaspera. Przy okazji nadrobię trochę papierkowej roboty i upewnię się, czy nie zginęły jeszcze jakieś leki. Domyślam się, że digoksynę wziął właśnie stąd.

     Kiwnąłem głową za dziewczynę, po czym złapałem Clarke za rękę, zanim w ogóle zaczęła wykłócać się z matką, że może zostać w klinice na noc, i wyprowadziłem ją z pomieszczenia.

     Gdy szliśmy wzdłuż korytarza w stronę naszych pokoi, Clarke przysunęła się bliżej mnie tak, że nasze ramiona przez całą drogę się stykały i mocno splotła swoje palce z moimi jakby bała się, że mogę zniknąć.

     - Mogę dzisiaj spać z tobą? – zapytała cicho, gdy już znaleźliśmy się na miejscu. Kiwnąłem jedynie głową i zaprowadziłem ją do środka.

     - Pójdę wziąć tylko prysznic i zaraz wracam – odrzekłem. Dziewczyna rzuciła mi wtedy ręcznik oraz spodenki do spania leżące na moim łóżku, po czym ruszyłem w stronę łazienek.

     Gdy wreszcie stanąłem w środku kabiny i poczułem ciepłą wodę spływającą po moim ciele, nie mogłem przestać się uśmiechać. Wprawdzie próba samobójcza Jaspera bardzo mnie martwiła i miałem zamiar już nigdy nie pozwolić mu na taki krok, jednak było coś, co nie pozwalało mi być smutnym.

     Pocałunek z Clarke.

     Kiedy moje usta dotknęły jej warg, a ona przez kolejne kilka sekund nie reagowała, byłem pewny, że zawaliłem na pełnej linii. Obawiałem się, że oznacza to, iż dziewczyna jedynie mnie lubi i tak odważnym ruchem zniszczyłem naszą przyjaźń. Gdy jednak przyciągnęła mnie do siebie ponownie i zaczęła oddawać pocałunki z podwójną siłą, kolana się pode mną ugięły. Nie mogłem nad sobą zapanować, pragnąłem być jak najbliżej niej. Tak długo czekałem na ten moment, że kiedy wreszcie nastąpił, wszystkie te skumulowane we mnie emocje przelałem na nasze pocałunki. Cudowne i magiczne pocałunki.

     Mimo jakiejś pół godziny, która minęła odkąd oderwaliśmy się od siebie, nadal nie mogłem w to wszystko uwierzyć. W to, że się całowaliśmy i zapewne doszłoby do czegoś więcej, gdyby nie krzyk Monty'ego. Do tego sama zadeklarowała chęć do tego, ściągając mi koszulkę, a następnie rozpinając guziki moich spodni. Bałem się wtedy jak cholera i w pewnym stopniu cieszę się, że skończyło się tylko na całowaniu dzięki Monty'emu, który swoim krzykiem może nie był w stanie nikogo obudzić z powodu grubych ścian, ale na pewno zaalarmować osoby będące jeszcze na nogach. Uważałem, że wszystko działo się nieco za szybko i wolałem poczekać.

     Tak, Bellamy „wepchnij mi do łóżka jakąkolwiek laskę, a ja ją przelecę" Blake stronił od seksu. Ponieważ się zakochał.

     Gdy wróciłem do pokoju, Clarke siedziała na łóżku, natomiast twarz miała schowaną w dłoniach. Od razu rzuciłem wszystkie rzeczy na bok i podszedłem do niej, klękając przed blondynką. Oderwałem palce od jej twarzy i położyłem dłonie na jej mokrych od łez policzkach, zmuszając ją tym samym do spojrzenia na siebie. Gdy jednak zobaczyłem jej zawsze piękne, niebieskie oczy, które były tak smutne jak wtedy, miałem ochotę zamknąć ją w swoich ramionach i chronić przed całym światem.

     - Błagam cię, Clarke, nie płacz – prosiłem, głaskając ją kciukiem po policzku.

     - To wszystko moja wina – łkała. – Gdybym nie zabiła Mayi, Jasper nawet nie pomyślałby o samobójstwie. Żyłby tak, jak dawniej.

     - Co m y zrobiliśmy. Razem, pamiętasz? Nie możesz się o to obwiniać i myśleć, co by było gdyby.

     - Ale tak właśnie jest! Jasper był u mnie dzisiaj, zanim przynieśliście Millera. Uwierzyłbyś, że był kompletnie trzeźwy? Do tego umyty i miał na sobie czyste, dobrze wyglądające ubrania. A gdy weszliśmy do jego pokoju po zaalarmowaniu przez Monty'ego, zauważyłeś jak czyste było pomieszczenie? Zawsze zabałaganione i pełne butelek, świeciło czystością. Samobójcy, chwilę przed targnięciem się na swoje żyje, sprzątają i przygotowują się. Zupełnie tak, jakby przed śmiercią pragnęli wszystko uporządkować. Widziałam, jak wyglądał Jasper, a mimo to nie zastanowiłam się nad tym, dlaczego zawsze brudny i pijany chłopak, nagle wygląda tak zwyczajnie. Jak kiedyś. Mogłam go powstrzymać.

     - Clarke, do cholery, nie jesteś Bogiem! – jęknąłem, łapiąc ją mocno za policzki. – Spójrz na mnie i posłuchaj dokładnie tego, co mam ci do powiedzenia, bo nie będę powtarzał dwa razy. Jesteś najbardziej inteligentną i bystrą dziewczyną jaką znam. Zawsze walczysz o swoje i dbasz o swoich przyjaciół nawet, jeżeli tego nie chcą. Nawet, gdy wręcz cię odrzucają. Mimo wszystko jesteś w stanie poświęcić dla nich życie, a wiesz dlaczego? – zapytałem, patrząc jej głęboko w oczy. Blondynka wyglądała tak, jakby chłonęła każde moje słowo. – Ponieważ nigdy nie spotkałem tak dobrej osoby jak ty. Nigdy. Popełniasz błędy, jak każdy, ale zawsze robisz wszystko, żeby inni czuli się dobrze, nawet twoim kosztem.

     Clarke uśmiechnęła się do mnie smutno, natomiast jej oczy stały jeszcze bardziej szkliste niż wcześniej. Przysunąłem się do niej i delikatnymi pocałunkami pozbyłem się łez, który ciurkiem spłynęły po jej policzkach. Dziewczyna zamknęła oczy, po czym owinęła mnie ramionami i przycisnęła twarz do mojej rozgrzanej szyi. Mimo pozycji, w jakiej się znajdowałem – nadal klękałem przed nią -, przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem gładzić po plecach.

     - Jestem przy tobie, Księżniczko – szepnąłem w jej włosy. – Nigdy o tym nie zapominaj.

     - Nie zapomnę – odpowiedziała, całując mnie w szyję, a następnie w płatek ucha.

     Po chwili blondynka oderwała się ode mnie i pociągnęła w stronę łóżka. Podążyłem jej śladem, ani na chwilę nie spuszczając jej w oczu. Gdy w końcu ułożyłem się wygodnie na poduszkach, Clarke przytuliła się do mnie tak mocno, że niemal na mnie leżała. Nie przeszkadzało mi to jednak, wręcz przeciwnie – chciałem mieć ją jak najbliżej siebie.

     Złapałem dłoń dziewczyny i położyłam na swojej klatce piersiowej, jednocześnie splatając nasze palce. Drugą ręką złapałem kołdrę i mocniej nas nią opatuliłem, po czym przyciągnąłem Clarke najbliżej, jak tylko się dało. Nie protestowała, tylko przerzuciła nogę przez moje biodro i wtuliła twarz w moją szyję, co jakiś czas całując mnie w szczękę lub brodę.

     Sam nawet nie wiem, kiedy zasnęliśmy.



     Gdy obudziłem się rano, Clarke nadal spała, wtulona w moją klatkę piersiową. Mogłem to poznać dzięki jej miarowemu oddechowi oraz temu, że mruczała coś przez sen. Nie wiem dokładnie co mówiła, jednak udało mi się kilka razy wyłapać moje imię. Uśmiechałem się wtedy sam do siebie i głaskałem ją po głowie.

     Przeleżałem tak chyba z godzinę, analizując całą tę sytuację z poprzedniej nocy. Nasz pocałunek, próba samobójcza Jaspera oraz prośba Clarke, czy może ze mną spać. Przez cały ten czas zastanawiałem się, co to między nami zmienia. Wiadomo, mur przyjaźni, który razem stworzyliśmy został zburzony w chwili, gdy ją pocałowałem. Nie wiedziałem jednak, czy oficjalnie jesteśmy parą i czy dziewczyna ma zamiar rozgłaszać to wszystkim naokoło czy jednak woli się z tym na razie kryć, jednocześnie czekając, jak ewoluuje cała ta sytuacja między nami. Nie chciałem jej do niczego zmuszać – w tamtym momencie byłem zadowolony, że w ogóle oddała mój pocałunek . I to w jaki sposób!

     Kiedy wybiła godzina siódma, doszedłem do wniosku, że przydałoby mi się już wstać. Musiałem jeszcze się ubrać, zjeść śniadanie i wyruszyć na patrol. To, co stało się między mną i Clarke raczej nie zmieniło monotonii, jaka panowała w Arkadii.

     Delikatnie odsunąłem dziewczynę od siebie, bojąc się, że mogę ją obudzić. Ta jednak westchnęła jedynie przez sen i posłusznie opadła na poduszki obok mnie. Wtedy dopiero podniosłem się z łóżka i szczelniej opatuliłem ją kołdrą. Chwilę później ściągnąłem spodenki od piżamy i nałożyłem na siebie czarne, przylegające do skóry spodnie, niebieską koszulkę oraz swoje ulubione, wysokie trapery. Przy pasie zapiąłem kaburę, do której włożyłem potrzebą broń oraz radio, a na ramiona narzuciłem kurtkę. Przeczesałem szybko włosy i już miałem wychodzić z pokoju, kiedy zatrzymał mnie cichy, zaspany głos.

     - A ty gdzie się wybierasz?

     Przymknąłem powieki i uśmiechnąłem się do siebie. Zaraz jednak przybrałem zwyczajny wyraz twarzy i odwróciłem się za siebie, spoglądając na blondynkę, która patrzyła na mnie zaspanym wzrokiem.

     - Na śniadanie, a później na patrol – odpowiedziałem poważnie.

     Clarke zmrużyła oczy i spojrzała na mnie groźnie, po czym wskazała palcem na swój policzek.

     - Nawet się nie pożegnasz?

     Tym razem nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Podszedłem do dziewczyny i usiadłem na skraju łóżka. Zamiast jednak całować ją w policzek, który mi nadstawiła, złapałem jej podbródek, odwróciłem w swoją stronę, po czym przywarłem do jej warg. Na jej ruch nie musiałem długo czekać, ponieważ zaraz złapała mnie za kark i przyciągnęła do siebie tak, że niemal na niej leżałem.

     Oderwaliśmy od siebie po paru dobrych sekundach. Pocałowałem ją jeszcze w nos i uśmiechnąłem się do niej szeroko. Odpowiedziała mi tak promiennym uśmiechem, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Gdybym tylko mógł, najchętniej zostałbym z nią cały dzień, lecz mój grafik dzienny niestety nie przewidział czegoś takiego.

     - Do zobaczenia – powiedziałem i jeszcze raz pocałowałem Clarke przelotnie w usta, po czym ruszyłem w stronę drzwi.

     - Mam nadzieję, że wrócisz – mruknęła, jeszcze mocniej naciągając na siebie kołdrę.

     - Przecież nie mógłbym zostawić swojej Księżniczki samej - puściłem jej oczko, po czym wyszedłem na korytarz.

     Bez Clarke zapowiadał się naprawdę długi dzień.


Witam moje protisty!

Z tego, co zauważyłam, część z was obstawiała to, że Clarke i Bellamy będą udawać że nic się nie stało czy coś w ten deseń. Ja jednak jestem dobrą ciocią (xD), więc jak był pocałunek, to trzeba iść dalej w tym kierunku (khy khy zapychanie khy khy).

Do tego próba samobójcza Jaspera! Wiem, możecie mnie nienawidzić i w ogóle, ale przecież żyje, prawda? Mogę tylko powiedzieć, że to dużo zmieni w życiu naszego kochanego bubu, ale żadnych spojlerów xd

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro