Rozdział 24 - Bellamy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Bolało mnie całe ciało. Miałem problem z otwarciem lewego oka, więc najpewniej było podbite. Czułem, że moja warga również jest nieźle spuchnięta, ponieważ była dwa razy większa niż normalnie. Nie byłem w stanie oddychać przez ból w klatce piersiowej, prawdopodobnie spowodowany jakąś raną, ponieważ uciskało mnie w jednym, konkretnym miejscu. Siniaków na całym ciele chyba także mi nie brakowało, ponieważ mam wrażenie, że było ani jednego niebolącego mnie miejsca.

     Jęknąłem i próbowałem ręką dosięgnąć twarzy, jednak w tym samym momencie poczułem, że coś na niej leży. Powoli rozchyliłem powieki i spojrzałem w dół, jednak niezbyt gwałtownie, aby nie sprowokować kolejnego ataku bólu. Od razu w oczy rzuciła mi się blond czupryna okalająca jasną twarz dziewczyny, której głowa leżała na mojej ręce, natomiast palce były splecione z moimi.

     Clarke.

     Uśmiechnąłem się do siebie i drugą ręką pogładziłem ją po policzku. Nie miałem pojęcia jak długo spałem, jednak nie mogłem uwierzyć, że dziewczyna spędziła chociażby jedną noc na podłodze tylko po to, aby być obok mnie. Czułem, jak przyjemne ciepło rozlewa się po całym moim ciele, a uśmiech staje się jeszcze szerszy. W tamtym momencie pragnąłem po prostu się do niej przytulić.

     Podciągnąłem się nieco do góry i zaraz jęknąłem, kiedy ból rozlał się po mojej klatce piersiowej. Najwyraźniej musiałem być zbyt głośno, ponieważ Clarke zaraz podniosła głowę i skierowała na mnie swój zaspany wzrok. Początkowo wyglądała, jakby nie miała pojęcia co się dzieje. Zaraz jednak, gdy zorientowała się że jestem przytomny, szerzej otworzyła oczy, natomiast jej źrenice wyraźnie się powiększyły.

     - Bellamy – szepnęła.

     Uśmiechnąłem się do niej lekko, co najwyraźniej uznała za swego rodzaju znak, ponieważ dopiero wtedy usiadła na skraju łóżku i przytuliła się do mnie, jednocześnie uważając, aby nie sprawić mi bólu. Wplotła palce w moje włosy i przyciągnęła moją głowę bliżej siebie, natomiast dłoń położyła na moim barku. Ja z kolei wtuliłem twarz w jej szyję, a rękami mocno oplotłem jej talię, jakby bojąc się, że dziewczyna może okazać się jedynie snem.

     Dopiero po dobrej minucie oderwała się ode mnie. Miałem nadzieję na jakiś promienny uśmiech z jej strony, jednak na jej twarzy pojawił się grymas złości. Zaraz uderzyła mnie lekko w ramię, na co jęknąłem.

     - Nienawidzę cię, Bellamy – jęknęła. Wiem, że nie powinienem, ale zaśmiałem się. – Dlaczego ty zawsze musisz pakować się w największe gówno? Ty masz jakieś skłonności samobójcze czy co?

     - Ale dlaczego ty mnie się czepiasz? To ci Ziemianie nas zaatakowali – broniłem się. Po chwili jednak, gdy przypomniałem sobie całą tę sytuację, zmarszczyłem podejrzliwie czoło. Coś mi tu nie pasowało. – Dlaczego oni w ogóle nas zaatakowali? Przecież jesteśmy z nimi w koalicji, nie mogą tego robić.

     Clarke spojrzała na mnie z poważną miną.

     - Lexa nie żyje – odrzekła spokojnie.

     Popatrzyłem na nią jak na idiotkę. Myślałem, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie, że to był tylko żart, jednak tak się nie stało. Przez cały czas trzymała rezon.

     - Jak to nie żyje?

     - Jakaś epidemia czy inne cholerstwo – wyjaśniła. – W każdym razie koalicja jest teraz nieważna. Był tutaj Myxon i ostrzegł nas przed możliwymi atakami ze strony innych klanów, dopóki nie zostanie wybrany nowy Komandor. Dopiero on albo odnowi sojusz, albo zerwie go raz na zawsze.

     - Czy my naprawdę nie możemy mieć ani chwili spokoju? – westchnąłem, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Clarke uspokajająco pogłaskała mnie po ramieniu. – Najpierw problem z Roanem, który chciał cię porwać. Potem atak na Azgedę i zabicie królowej. Kilka dni później przybycie odłamu Ludzi Lodu, a teraz znowu kolejne konflikty z Ziemianami. Miałem nadzieję, że w końcu będziemy mieć spokój i ta ciągła wojna się skończy.

     - Wojna to drugie imię tej planety.

     Nie mogłem się nie zgodzić.

     Chciałem już coś powiedzieć, kiedy poczułem niesamowity ból w klatce piersiowej. Jęknąłem i złapałem się za to miejsce, na co blondynka zaraz zareagowała. Próbowała zobaczyć ranę, jednak ból zaczął mi powoli przechodzić, aż całkowicie zelżał. W tamtym momencie czułem jedynie lekkie pulsowanie.

     - Już w porządku – sapnąłem, opadając na poduszki.

     - Jakoś w to wątpię – mlasnęła dziewczyna, próbując odwiązać mi bandaż, jednak ją powstrzymałem. – Bellamy, to nie wyglądało na zwykły ból. Raczej jak jakiś atak. Muszę zobaczyć ranę.

     - Daj spokój – mruknąłem. – Dostałem cholernym mieczem w pierś. To raczej normalne, że nie zawsze będę czuł się jak nowo narodzony. To nie powód, żebyś tak wokół mnie skakała. I tak wystarczy mi to, że spałaś przez całą noc na zimnej podłodze tylko po to, żeby być obok mojego łóżka.

     - Bez ciebie bym nie zasnęła – wyjaśniła.

     - Jakoś zanim byliśmy razem dawałaś radę.

     - Tak, ale wtedy nie leżałeś nieprzytomny z dziurą w brzuchu.

     Już otworzyłem usta, aby jakoś zareagować, jednak nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Patrząc na surowy wzrok Clarke, zamknąłem usta.

     - Chciałem powiedzieć coś mądrego, ale w tej chwili nic nie przychodzi mi do głowy.

     - Nie kłóć się ze mną, bo i tak przegrasz. Nigdy nie mam tylu argumentów w głowie jak wtedy, gdy się o coś lub o kogoś martwię. W tej chwili nie dość, że się o ciebie martwię, to jeszcze jestem wkurzona na tych pieprzonych Ziemian. Gdybym mogła, to wepchnęłabym im ten miecz, którym cię ugodzili, w...

     - Wystarczy, zrozumiałem.

     - W dupy bym im go wepchnęła! – dokończyła, po czym z obrażoną miną opadła na krzesło obok mojego łóżka i śmiesznie wydęła dolną wargę.

     Nie mogłem powstrzymać chichotu. Clarke zachowywała się jak rozkapryszona sześciolatka, której ktoś zniszczył lalkę. Jednocześnie czułem niesamowite ciepło na sercu wiedząc, że moja rana spowodowała u niej taką reakcję.

     - Moja Księżniczka – powiedziałem z uśmiechem i pogłaskałem ją po dłoni. Najwyraźniej to ją nieco ostudziło, ponieważ jej twarz momentalnie się rozluźniła. Po chwili pochyliła się nade mną, położyła dłonie na moich policzkach i pocałowała mnie w usta.

     Clarke siedziała przy mnie jeszcze jakieś pół godziny, kiedy do kliniki weszła jej matka. Zdziwiła się, że po takim obrażeniu ciała tak szybko się obudziłem, jednak nie komentowała tego więcej z żaden sposób. Po prostu przeprowadziła ogóle oględziny mojego stanu i doszła do wniosku, że wszystko ze mną w porządku. Jednocześnie poprosiła swoją córkę, aby poszła z nią do sali narad.

     - Za chwilę wracam – pożegnała się, po czym pocałowała mnie w usta i wyszła.

     Miałem wrażenie, że to „zaraz" potrwa może z pięć minut, jednak dziewczyna nie wracała już od jakiejś godziny. Zacząłem się zastanawiać co tak długo może robić, ale jednocześnie miałem wrażenie, że sama nie miała pojęcia, że Abby zajmie jej aż tak dużo czasu. W każdym razie przez te sześćdziesiąt minut zająłem się rozmową z Millerem, który leżał na łóżku obok mnie i właśnie się obudził.

     Właśnie kończyliśmy partię gry w pokera, gdy do szpitala weszła Clarke. Przeprosiłem Nate'a i obiecałem, że skończymy to później, na co kiwnął głową ze zrozumieniem, po czym skupiłem całą swoją uwagę na nowo przybyłej dziewczynie.

     - Co się stało? – zapytałem, gdy usiadła obok mnie. – Dlaczego tak długo cię nie było?

     - Przybył Roan – oznajmiła. – Zaproponował nam chwilowy sojusz. Duża część Ziemian nienawidzi Azgedy w równym stopniu co nas, więc doszedł do wniosku, że możemy sobie pomóc. Przynajmniej do czasu, póki nie zostanie wybrany nowy Komandor. Chyba, że będzie chciał nas wybić, to przedłużymy nasz pokój.

     - Mam nadzieję, że się zgodziliście?

     - No raczej. Mamy już wystarczająco dużo wrogów. W każdym razie Roan chce zostać u nas do czasu wybrania nowego Komandora. Powiedział, że o śmierci Lexy dowiedzieli się tylko dzięki temu, że byli akurat w Polis, bo inaczej pewnie nadal żyliby w niewiedzy. W każdym razie Ziemianie od razu próbowali ich zabić, ponieważ koalicja była nieważna, ale udało mu się zbiec do nas. Mimo to zabili połowę ludzi, którzy z nim byli i nie chce na razie ryzykować powrotu do Azgedy. Musiałby przejść przez terytorium klanu Glowing Forest, a byłoby to niemożliwe, ponieważ wystawili swoich ludzi na granicach. Nie przejdą.

     - Ale jeżeli zwycięży ktoś przeciwny koalicji, to będzie jeszcze gorzej. Wtedy chyba nigdy nie wróci do Azgedy.

     - Może po prostu żyją nadzieją. Jak my wszyscy.

     Już chciałem coś powiedzieć, kiedy zacząłem się krztusić. Mimowolnie zasłoniłem usta dłonią i próbowałem złapać oddech, co udało mi się dopiero po paru dobrych sekundach. Przez cały ten czas czułem kłucie w brzuchu, jednak starałem się je ignorować. Gdybym powiedział Clarke, że coś mnie boli, znowu zaczęłaby skakać wokół mnie jakbym był małym dzieckiem.

     Jednak gdy oderwałem rękę od twarzy i spojrzałem na nią, wyraźnie zobaczyłem krew.

     - Clarke – szepnąłem i spojrzałem na dziewczynę.

     Blondynka wpatrywała się we mnie ze strachem widocznym w jej błękitnych oczach, jakby nie mogła oderwać ode mnie wzroku. Potem przeniosła wzrok na krew widoczną na placach, a następnie znów na moją twarz, jakby to wszystko analizowała. Dopiero po chwili wstała z krzesła i poszła po kawałek jakiegoś materiału, którym utarła mi usta, a następnie dłonie. Przez cały ten czas wpatrywałem się w nią z przestrachem.

     - Czy to normalne? – zapytałem.

     Już nieraz byłem ranny, jednak nigdy nie kaszlałem wtedy krwią. Miałem jednak nadzieję, że może w tej ranie jest coś innego. Może uszkodziła mi jakiś narząd wewnętrzny, a teraz objawia się to kasłaniem krwią. Chciałem, żeby Clarke potwierdziła moje przypuszczenia i powiedziała, że gdy tylko w pełni wyzdrowieję, to mi przejdzie.

     Pokręciła przecząco głową.



Jeśli myślałyście, że skończy się na zwykłej ranie, to grubo się myliłyście. Musiałam to bardziej pokomplikować, żeby zwiększyć dramaturgię xd

Pragnę wam tylko powiedzieć, że to opowiadanie powoli dobiega końca. Jeszcze pewnie coś około 5/6 rozdziałów, myślę, że powinnam dobić do 30. Wprawdzie to mimo wszystko jeszcze trochę czasu, bo pewnie coś około 2 tygodni, ale chciałam was tylko poinformować. 

Pozdrawiam serdelki :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro