Rozdział 3 - Clarke

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Zatkało mnie.

     Nie miałam zielonego pojęcia, co Bellamy mógł robić w pełnym umundurowaniu dobre kilkanaście lub kilkadziesiąt mil od obozu. Przecież nie przyszedł tam po mnie, bo niby skąd mógłby wiedzieć o tym, że zostałam porwana przez Ziemianina? Z drugiej strony Kane utrzymywał przyjazne stosunki z Indrą, więc to ona mogła go poinformować. W końcu znajdowałam się na terenie Trikru.

     Patrzyłam na niego przez chwilę, upewniając się, czy wygląda dokładnie tak jak wcześniej. Te same czarne kręcone włosy, pełne usta oraz brązowe oczy, zazwyczaj patrzące na obcych z rezerwą. Oliwkowa karnacja, dobre sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu oraz szczupła, dobrze zbudowana sylwetka, ubrana w czarne bojówki z nogawkami schowanymi w masywnych butach, cienka koszulka uwydatniająca jego umięśnioną klatkę piersiową oraz czarna kurtka, którą na Arce nosiła jedynie pełnoprawna Straż. Ta została mu po tym, gdy przebrał się za Strażnika, aby móc polecieć na Ziemię. Podsumowując, to był ten sam irytujący chłopak, którego znałam.

     Chwilkę później dołączyli do nas Indra, Kane oraz Octavia, co upewniło mnie w przekonaniu, że jakimś cudem dowiedzieli się o moim porwaniu. Kane podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko w porządku. Ledwo zdążyłam odpowiedzieć na jego pytanie, gdy O. zaraz do mnie podbiegła i przytuliła na przywitanie. Niestety musiałam się oprzeć o najbliższy pień, aby nie stracić równowagi. Moja skręcona kostka nadal dawała mi się we znaki i raczej nie było co liczyć na to, że wrócę do obozu Jaha o własnych siłach.

     Bellamy chyba zauważył mój problem z nogą, ponieważ przyglądał mi się wyczekująco. Choć nadal byłam w lekkiej panice, spowodowanej pojawieniem się Człowieka Lodu, prawie niezauważalnie uśmiechnęłam się do przyjaciela, próbując tym samym powiedzieć, że wszystko w porządku.

     - Zrobił ci coś? – zapytał.

     Pokręciłam przecząco głową.

     Czarnowłosy złapał mężczyznę, po czym cisnął nim o drzewo i związał dłonie za plecami. Przyznaję, poczułam się o wiele lepiej wiedząc, że ten Ziemianin poczuje dokładnie to samo, co ja jeszcze kilka godzin wcześniej. Cóż, kto by się nie cieszył. Mimo to zauważyłam, jak Indra dokładnie przygląda się Człowiekowi Lodu – zupełnie, jakby go znała. Dzięki temu, że miał już związane nadgarstki, kobieta mogła odwrócić go w swoją stronę i na spokojnie przyjrzeć się jego obliczu.

     - Witaj, Roanie – powiedziała z końcu do niego.

     Kane spojrzał na nią zdziwiony.

     - Znasz go?

     - Tak – odpowiedziała spokojnie, jednak kontynuowała dopiero po paru dobrych sekundach. – To Roan, syn królowej Nii. Porwał Clarke zapewne po to, aby przypodobać się swojej matce i wrócić do Azgedy, z której został wygnany. Czyż nie mam racji? – tutaj zwróciła się do mojego byłego oprawcy, jednak ten ledwo obdarzył ją spojrzeniem.

     - Zabieramy go do Arkadii – zarządził Kane. – Samochód znajduje się zaledwie dwie mile stąd, więc nie ma co robić postojów. Jeszcze tej nocy uda nam się dotrzeć do obozu.

     Zmarszczyłam czoło.

     - Dwie mile stąd? Idąc tutaj, jedynie przez jakiś czas podążaliśmy drogą. Wydawało mi się, że to kompletne pustkowie, jedynie gęsto obrośnięte drzewami.

     - Bo tak jest, Clarke – wtrąciła się Octavia. – Jechaliśmy rozległą łąką, która znajduje niedaleko stąd. Jednak aby móc znaleźć ciebie, musieliśmy w końcu zostawić na niej Rover'a i zapuścić się do lasu.

     Jedynie kiwnęłam głową.

     Indra mocno złapała Roan'a za kołnierz, po czym zaczęła go prowadzić w stronę, z której przybyliśmy. Octavia szła niedaleko niej, natomiast Kane zaraz za nimi. Jedynie Bellamy został ze mną, patrząc na mnie wyczekująco.

     - Dasz radę iść? – zapytał w końcu, wskazując na moją kostkę.

     - Jeżeli macie mnóstwo czasu na użeranie się ze mną, to nie ma sprawy.

     Chłopak zmrużył oczy i zlustrował mnie od góry do dołu, lustrując przyglądając się całemu mojemu ciału. Nie wiedziałam, co sobie w tamtej chwili myślał, jednak czułam, jakbym była kompletnie naga. Mimowolnie przestąpiłam z nogi na nogę, natomiast ręce splotłam na piersiach, próbując się choć trochę osłonić.

     - Mogę wiedzieć, co robisz? – mruknęłam.

     Dopiero wtedy ciemnowłosy postanowił popatrzyć mi w oczy.

     - Oceniam, ile ważysz i czy dam radę nieść cię przez te dwie mile na rękach.

     - I do jakich wniosków doszedłeś?

     - Że poradzę sobie bez problemu – odpowiedział, podchodząc do mnie.

     Zanim się zorientowałam, chłopak jedną rękę położył na moich dołach podkolanowych, natomiast drugą na moich plecach, po czym podniósł mnie wysoko do góry. Objęłam rękami jego szyję, bojąc się, że mogę spaść, jednak chłopak trzymał mnie naprawdę mocno – prędzej wywróciłby się razem ze mną, niżby miał mnie puścić.

     Mimo grubych ubrań, czułam jego silne ręce obejmujące mnie oraz twardą klatkę piersiową. Poczułam również charakterystyczny zapach jego skóry: przypominał nieco las po deszczu pomieszany z mydłem używanym jeszcze na Arce. Oba te aromaty razem pachniały naprawdę przyjemnie, dlatego po prostu zaplotłam dłonie na jego karku i wdychałam tę woń.

     Bellamy przez całą drogę nie odezwał się do mnie ani słowem (może coś mówił, ale w pewnym momencie chyba przysnęłam), a ja sama nie chciałam rozpoczynać dialogu. Domyślałam się, że ma mi za złe moje nagłe odejście, a chciałam z nim o tym porozmawiać po powrocie do Arkadii – podobno tak właśnie nazwali dawny obóz Jaha. Nie miałam zamiaru prosić go o wybaczenie przy świadkach, ponieważ znając charakter mojego przyjaciela, zapowiadała się niemała kłótnia. Sądząc po jego grobowej minie, pewnie wymyślał w głowie różne sposoby zabicia mnie – tak za wszelki wypadek, gdybym zbytnio wyprowadziła go z równowagi.

     Gdy doszliśmy do samochodu, chłopak bez słowa pomógł mi wsiąść na siedzenie w przodu, a sam okrążył Rover'a i zajął miejsce kierowcy. Ściągnął również kurtkę i rzucił ją do tyłu, co wydawało mi się niedorzeczne, ponieważ ja niemal zamarzałam. Octavia, Kane oraz Indra wraz z Roan'em ulokowali się z tyłu, przykuwając naszego nowego więźnia kajdankami do krat przy oknie. Wprawdzie był związany, jednak każdy wybój mógł odwrócić, choćby chwilowo, uwagę reszty od Ziemianina, co dałoby mu szansę na ucieczkę. Musiałam przyznać, że był sprytny i ryzykowny, więc gdyby tylko miał takową szanse, pewnie wyskoczyłby z pędzącego samochodu, o ile dałoby mu to wolność. Potem oczywiście odnalazłby mnie ponownie i zabrał do swojej królowej, ale to już inna sprawa – niech najpierw myśli nad ucieczką.

     Blake przywiózł nas do obozu w mniej więcej dwie godziny, w ciągu których niemal zasnęłam. Starałam się za wszelką cenę pozostać rozbudzoną – sama nie wiem dlaczego, chyba nie chciałam sprawiać wrażenia słabej i uzależnionej od innych. Było to bardzo trudne, zwłaszcza gdy patrzyłam na przesuwające się na oknem drzewa, dlatego chciałam się na czymś skupić. Koniec końców, moim punktem zaczepienia został Bellamy. Był on jedyną osobą, którą mogłam kątem oka obserwować, przy czym nikt nie mógł tego zauważyć. W końcu reszta osób siedziała z tyłu, natomiast mój przyjaciel był zbytnio skupiony na drodze, aby zauważyć moje zaciekawienie jego osobą.

     Był chyba bardziej umięśniony, niż ostatnio, gdy go widziałam. Zapewne dużo ćwiczył walkę wręcz oraz chodził na ciężkie i wymagające dużo wysiłku zwiady, co musiało w jakiś sposób się na nim odbić – w pozytywny sposób oczywiście. Mimo to pozostawał szczupły przez dokładnie wydzielane racje żywnościowe. Jego czarne włosy nadal pozostawały w wiecznym nieładzie, natomiast na policzkach i nosie dało się zauważyć lekkie piegi, które tylko dodawały mu uroku. I te śliczne, czekoladowe oczy...

     Skupiłam się na tych małych szczegółach, co sprawiło, że czas mijał mi o wiele szybciej. Blake przez cały ten czas dokładnie lustrował teren przed sobą. W pewnym momencie jednak westchnął głośno, po czym odezwał się:

     - Możesz przestać się tak we mnie wpatrywać? Nie mogę się skupić.

     Momentalnie zrobiłam wielkie oczy i odwróciłam głowę w stronę przedniej szyby. Zauważył! Jak?!

     - Przepraszam – mruknęłam, rumieniąc się.

Kątem oka zauważyłam, jak spojrzał na mnie przelotnie, jednak byłam zbyt przerażona by zareagować. Wolałam wykręcić głowę w stronę okna i mieć nadzieję, że reszta nie słyszała jego uwagi. Niestety zaraz usłyszałam ciche prychnięcie Octavii, co jedynie potwierdziło moje obawy – słyszeli wszystko.

     Droga do Arkadii ciągnęła się w nieskończoność, jednak gdy już tam dojechaliśmy, nie poznałam tego miejsca. Wszystko było o wiele lepiej chronione; wartownicy stali niemal wszędzie, do tego ulepszona brama otaczająca obóz dookoła. Wokół tego, co pozostało z Arki, znajdowało się niemal dwa razy więcej drewnianych budynków niż wcześniej co sprawiało, że cały obóz wydawał się większy.

     - Bellamy – odezwał się Kane, gdy tylko się zatrzymaliśmy. – Zanieś Clarke do kliniki, pewnie spotkacie tam Abby, która opatrzy jej nogę. My zaprowadzimy Roan'a do więzienia. Indra wraz z Octavią jutro odeskortują go do Polis. I tak jesteśmy słabi, więc nie potrzebujemy mieć u siebie osoby, przez którą Azgeda mogłaby nas zaatakować.

     - Jasne – mruknął jedynie ciemnowłosy, po czym zaraz wziął mnie na ręce i zaczął nieść w stronę Arki.

     Tak naprawdę pewnie dałabym radę przejść tak krótki odcinek drogi, jednak bałam się, że to będzie moja jedyna szansa na jakikolwiek kontakt fizyczny z chłopakiem. Nie wiedziałam, czy wybaczy mi odejście, a nie byłam na to przygotowana. O moją mamę się nie bałam, ponieważ wiedziałam, że po prostu ucieszy się z mojego powrotu, ale jeśli chodzi o Blake'a, to nie mogłam mieć pewności. Pozostawała jedynie nadzieja.

     Gdy przekroczyliśmy próg kliniki, zaraz zauważyłam moją mamę siedzącą przy biurku, zbyt zajęta papierkową robotą. Powinnam się zdziwić, że jeszcze nie śpi, ponieważ było już około północy, jednak ona często zarywała noce, a potem przez cały dzień chodziła niewyspana. Zwróciła na nas uwagę dopiero wtedy, gdy chłopak delikatnie położył mnie na najbliższym łóżku.

     - Clarke? – zapytała niepewnie, wstając z krzesła. – To ty, czy mam już halucynacje?

     - Hej, mamo – przywitałam się niepewnie.

     To jednak wystarczyło. Mama rzuciła się w moim kierunku, niemal wywracając stołek, na którym chwilę wcześniej siedziała. Dzielącą nas odległość przemierzyła w jakieś trzy sekundy, podczas których Bellamy ledwo zdążył się odsunąć, aby nie zostać staranowanym. Usiadła na łóżku i mocno przytuliła mnie do siebie.

     - Bałam się, że już cię więcej nie zobaczę – szlochała mi we włosy. – Dlaczego odeszłaś bez jakiegokolwiek słowa? Wiesz, jaka byłam przerażona, gdy Monty powiedział mi o twoim planie? Byłam pewna, że zginiesz w tej dziczy, wśród nieprzewidywalnych Ziemian. Wszystko w porządku?

     Za dużo pytań.

     - Przepraszam, mamo – powiedziałam ze łzami w oczach, jeszcze mocniej ją ściskając.

     Kobieta kiwała się lekko w prawo i w lewo ze mną w ramionach. Oderwała się ode mnie po kilku sekundach, nadal jednak gładząc moje policzki.

     - Przysięgnij, że już więcej tego nie zrobisz. Że jeżeli będziesz miała z czymś problem, to do mnie przyjdziesz i o wszystkim opowiesz. Obiecaj.

     - Obiecuję – odrzekłam.

     Dokładnie w tym samym momencie zauważyłam, że Blake, nie wiedząc co zrobić czy powiedzieć, powoli zaczyna wycofywać się z sali. Nie chciałam pozwolić mu tak po prostu odejść, zwłaszcza, że miałam spędzić w szpitalu przynajmniej jeszcze dobre kilka dni, podczas których mama zapewne nie wypuszczałaby mnie z kliniki. Nie miałam zamiaru tyle czekać na wyjaśnienia, które należały mu się jak nikomu innego.

     - Bellamy – zawołałam. Odwrócił się niepewnie. – Mógłbyś przyjść do mnie jutro, gdy już odpoczniesz? Chciałabym z tobą porozmawiać.

     - Jasne – westchnął cicho, po czym wyszedł szybko z pomieszczenia.

     Cóż, zapowiadała się kłótnia, którą będzie słyszeć cała Arkadia oraz pobliskie wioski Ziemian.



Hej wszystkim ;)

Rozdział już po trzech dniach, ponieważ doszłam do wniosku, że jak w zapasie napisany jeszcze jeden, to mogę zaszaleć xd Po za tym jeszcze jutro jest wolne, to może nawet i zdążę napisać rozdział piąty, zobaczymy xd

Ogólnie ten rozdział jest moim zdaniem taki..."niezbyt", ale w kolejnym Bellamy i Clarke sobie wszystko wyjaśnią, więc może będzie się wam bardziej podobać xd

Pozdrawiam serdecznie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro