Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powrót z Gringotta nie należał do najprzyjemniejszych dla młodego Lorda. Nie wrócił jednak do starej rezydencji Blacków, właściwie nie był w niej od czasów polowania na kawałki duszy Voldemorta. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego byli przyjaciele wykorzystali to miejsce jako swoje nowe gniazdko by uciec od narzekań Molly. Prawdopodobnie też mieli nadzieję, że Harry pojawi się tam jako pierwszy by zacząć budować swój dom. Nie był zaskoczony, gdy Zgredek, który przeżył dźgniecie nożem w czasie wojny pojawił się na progu jego nowego mieszkania i wyjawił, że Ginevra, Hermina i Ronald zadomowili się na Grimmauld Place 12 i zaczęli remontować dom. Zabawne jednak było to, że bez zgody Pana posiadłości nie mogli nic zrobić. I za każdym razem ich ciężka praca szła na marne i wszystko wracało do swojego stanu. Harry nie ukrywał, że słuchał z mściwą satysfakcja jak sfrustrowani byli jego „przyjaciele".

Harry'emu nie umknęła również wiedza o zamiarach całej trójki wobec niego. Naprawdę, zielonooki miał już szczerze dość ich planów, które nigdy się nie spełnią. Ginevra nie zostanie Lady Potter, Ronald i Hermiona nie będą leniwie żyć za jego fortunę i powoli zmieniać świat czarodziejów tak jak im pasowało. Niestety dla Hermiony Granger, jej ambicje nie zaprowadzą ją daleko. Właściwie dziewczyna jeszcze nie wie jak bardzo zamierza sobie zaszkodzić. Potter-Black zastanawiał się jednak nad młodym Ronaldem, nie wiedział jak chłopak zadał egzaminy końcowe i co zamierzał robić po Hogwarcie. Nawet status bohatera wojennego nie pomógł mu dostać się do korpusu aurorów, z tego co słyszał od starszych braci Rona to nie przeszedł pierwszych testów sprawnościowych. Nie mówiąc już o zdaniu egzaminu z wiedzy teoretycznej i praktycznej. A jego kolejny, mali informatorzy również mu donieśli, że ta nowa informacja pojawi się niedługo w Proroku Codziennym. Cała trójka po nieudanych próbach zdobycia wcześniej pracy będzie wracała do Hogwartu by nadrobić stracony przez wojnę ostatni rok nauki by jeszcze raz spróbować podjeść do OWTMów.

Harry siedział właśnie w swoim prowizorycznym gabinecie i przeglądał pierwszą z książek, które dostał od goblinów o zarządzaniu majątkiem Lorda. Jego twarz wykrzywiał grymas zrezygnowania, ile wiedzy i umiejętności stracił, chociaż stracił mogło być złym słowem. Był na tyle zdeterminowany, że wiedział, że opanuje to wszystko. Jednak potrzebował czasu i pomocy.

Potter-Black westchnął, przecierają zmęczoną twarz ręką. Minęło kilka godzin, odkąd wrócił z banku i pierwszym co zrobił po wejściu do jego tymczasowego domu było zrobienie pełnego testu dziedzictwa, które pokazywało jego drzewo genealogiczne. Kątem oka spojrzał na leżący stos pergaminów na biurku. Jego babcia, Dorea była Blackiem. I to niebyle jakim. Była młodszą siostrą Oriona Arcturusa Blacka, ojca Syriusza. Syriusz i James byli kuzynami, nie dziwił się teraz, że Siri uciekł do domu Potterów. Harry nie dziwił się też, że jego trzecie imię to Canis! Był również spadkobiercą rodu Gryffindor przez matkę. Młody mężczyzna już dawno nie była w takim szoku, jego matka również była czystej krwi. Wszyscy jej przodkowe jak drzewie genealogicznym byli czarodziejami, czystej krwi bądź półkrwi, jednak magia ciągle w niej była. Co ciekawe, nigdzie nie było Petunii, więc albo nie był wcale z nią spokrewniony i jego matka została adoptowana lub na odwrót. Będzie musiał to sprawdzić w przyszłości. Teraz nic nie mógł z tym nic zrobić, jego przeszłości powoli się zamykała i to dzięki niej był teraz tym, kim się stał. Jednak nie mógł przeboleć faktu, że magia krwi nigdy nie działała. Raz, że nikt na Privet Drive 4 go nie kochał, a dwa, że nie byli ze sobą spokrewnieni. Zacisnął pięść na podłokietniku krzesła, na którym siedział. Wdech i wydech, zajmie się tym innym razem.

W tej chwili Harry musiał sporządzić sobie listę co musiał zrobić i czego się nauczyć najpierw. Trochę zrezygnowany stwierdził, że najlepiej będzie udać się jutro do Gringotta i poprosić o pomoc. Nie tylko w zarządzaniu majątkiem, ale też i nauką etykiety, szermierką i przygotowaniem do egzaminów. Wprawdzie zdał już swoje OWTMy, ale wiedział, że to nic wystarczy by zdobyć mistrzostwo. Poziom w Hogwarcie był zdecydowanie zaniżony i z tego co się dowiedział, większość czystokriwstych i nawet czarodziejów półkrwi robiła dodatkowe kursy lub dokształcała się przez korepetytorów by podejść do egzaminów organizowanych przez Międzynarodową Konfederację Czarodziejów, którzy byli aż nadto świadomi sytuacji w Wielkiej Brytanii i marności, jeśli chodzi o magiczną edukację. Jednak z Dumbeldorem na karku i przy władzy nic z tym nie mogli zrobić, oprócz stworzenia dodatkowej szansy tym, którzy chcieli dostać dobrą pracę lub w ogóle cokolwiek osiągnąć. Potter-Black wiedział, że Percy Weasley pracował dodatkowy rok by podejść do tychże egzaminów. Podobnie było w przypadku Billa i Charliego, którzy, aby zdobyć swoje kwalifikację zawodowe musieli podchodzić do dodatkowych testów. Harry nie był pewien czy Molly i Artur o tym wiedzieli, chociaż patrząc ich lojalność do Dumbledorea pewnie myśleli, że jest wszystko w porządku. Młody lord miał nadzieję, że teraz McGonagall coś na to poradzi i do programu nauczania powrócą podstawowe przedmioty, które były dyrektor wycofał.

Ale wracając, Harry siedział przy biurku i kończył pisać krótki list do Gringotta by zaaranżować spotkanie na jutro późnym popołudniem. Liczył, że uda mu się dostać pomoc od goblinów. Wysyłając Zgredka z listem, ze zmęczeniem wstał i powolnym krokiem skierował się do swojej sypialni. Jego mieszkanie nie było duże, trzy pokoje sypialniane, kuchnia połączona z salonem, mały gabinet i jedna łazienka. Udało mu się je znaleźć dzięki bliźniakom i wynająć za jego udział w biznesie żartów. Oddając pieniądze z turnieju Fredowi i Geogreowi, Harry nie przypuszczał, że zostanie ich wspólnikiem i będzie dostawać swoją, dość hojną część zapłaty. W tamtym czasie chciał się po prostu pozbyć dowodu na udział w Turnieju Trójmagicznym. Jednak na dobre to wyszło, bo jakiś czas później obawiał się, że nie będzie miał za co żyć, jeśli wyda wszystko z jego konta powierniczego. Miał nadzieję, że kiedy już ogarnie wszystkie nowe problemy związane z byciem spadkobiercą... lordem kilku ważnych domów.

*

Potter-Black kroczył dumnie ulicą Pokątną. Ubrany był w bardzo dopasowane szaty, które aktualnie były najnowszym trendem. Dobrze skrojone czarne spodnie od garnituru, ciemnozielona koszula, czarna kamizelka i niedbale rzucona na ramiona czarna peleryna z herbem rodziny Potter. Jego wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji, a moc, która od niego emanowała nie pozwoliłaby żaden zbłądzony fan się do niego zbliżył. Niestety to nie powstrzymało pewnej dziewczyny o krzaczastych włosach bieg wściekle w jego stronę.

- Harry James Potter! – krzyczała Hermiona Granger. – Harry James Potter! Harr...

- Doskonale Cię słyszę, Granger. – odpowiedział spokojnie Potter, patrząc beznamiętnie na byłą przyjaciółkę. – Chciałbym Ci przypomnieć, że jesteś w miejscu publicznym. Powinnaś zachować jakieś maniery.

Dziewczyny spłonęła czerwonym rumieńcem na twarzy, rozglądając się szybko. Rumieniec pogłębił się widząc, że wszyscy na ulicy patrzą się na nią nieprzychylnie. Jednak szybko otrząsnęła się z zakłopotania, ponownie patrząc wściekle na młodego czarodzieja.

- Harry Jamesie Potterze! – syknęła, podchodząc do niego i próbując złapać go za ramię. Na całe szczęście, Harry był szybszy i cofną się o krok.

- Nie dotykaj mnie. – powiedział.

- Harry, co w Ciebie wstąpiło? – warknęła Granger.

- Dla Ciebie to Lord Potter-Black. – odparł Harry i starał się ją wyminąć. Jednak nieprzyjemny uścisk zatrzymał go w miejscu.

- Co Ty wyprawiasz?! – krzyknęła, już nie przejmując się tłumem.

- Powiedziałem, żebyś mnie nie dotykała. – warknął i wyrwał rękę z uścisku. – Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, skontaktuj się z moim adwokatem.

- Co Ty wygadujesz, jaki adwokat? – krzyknęła, przyciągając jeszcze większy tłum.

- Będę z Tobą rozmawiać tylko w obecności mojego adwokata, Granger. – odpowiedział Potter-Black. – A teraz zostaw mnie w spokoju.

Granger stała oniemiała, zapewne wszystko analizując. Tłum się powiększał, więc pewnie nie będzie chciała więcej robić zamieszania. Wieść, że Złote Trio się rozpada bardzo źle by wpłynęło na jej reputację.

- Czy wszystko w porządku, Lordzie Potter-Black? – zapytał delikaty głos, a z tłumu w ich stronę szła młoda dama, o czarnych włosach i jasnozielonych oczach, tak niepodobnych do jego.

- Jak najbardziej, dziedziczko Flint. – odpowiedział uprzejmie Harry, rozpoznając herb jej rodziny na jej szacie. Z czarującym uśmiechem, pocałował delikatnie jej dłoń, kiedy ją podała. – Gdzie się wybierasz, moja Pani?

- Gringott, Lordzie Potter-Black. Mój narzeczony właśnie powinien skończyć rozmawiać z goblinami. – odparła uprzejmie, zaplątując swoją rękę wokół jego ramienia,

- Ah, w takim razie pozwól uczynić mi ten zaszczyt bym eskortował Cię prosto w ramiona Twojego narzeczonego. – odparł z uśmiechem Potter, przyjmując jej delikatną aluzję.

- Jesteś taki uprzejmy, Lordzie Potter-Black. – odpowiedziała dziedziczka Flint, zasłaniając usta dłonią okrytą w aksamitnie błękitną rękawiczkę, która pasowała do jej sukni.

- Proszę, mówi mi Harry.

- Marcelina. – uśmiechnęła się dziedziczka Flint.

W przyjemnej ciszy ruszyli w stronę banku, zostawiając plotkujący tłum i zszokowanie, wściekłą Gryfonkę. Kiedy dotarli do Grinotta, Marcelina rozejrzała się po głównym holu w poszukiwaniu przyszłego męża.

- Widocznie Simon jeszcze jest zajęty. – westchnęła dziedziczka Flint.

- W takim razie pozwól dotrzymać sobie towarzystwa, moja Pani.

- Oh, nie będę zajmować Ci czasu... Harry.

- Proszę, nie przejmuj się tym. Do mojego spotkania zostało jeszcze dwadzieścia minut. Jeśli w tym czasie twój narzeczony się nie pojawi, będę musiał Cię niestety opuścić. – odparł Potter-Black, szukając jakiejś znajomej twarzy wśród goblinów.

Jednak zanim zdążył kogoś zauważyć, w ich stronę zdecydowanym krokiem szedł wysoki blondyn o brązowych oczach. Podobnie jak wcześniej Harry, na jego twarzy nie widniała żadna emocja, jednak oczy ciskały gromy w stronę młodego czarodzieja.

- Ah, jak mienie mam to twój narzeczony? – zapytał cicho Harry, patrząc ze śmiechem na Marcelinę.

- Jak najbardziej. – zaśmiała się kobieta, również zauważając zazdrość w oczach Simona.

- Celine, czy wszystko w porządku? – zapytał zatroskanym tonem wysoki blondyn.

- Oui, mój kochany. Proszę, pozwól, że Ci przedstawię Lorda Pottera-Blacka. – powiedziała rozbawiona, puszczając Harryego i owijając swoje ramię wokół ręki Simona. – Harry, to mój narzeczony, Mistrz Simon Fournier.

- Cała przyjemność po mojej stronie, Mistrzu Fournier. – powiedział uprzejmie Harry, wyciągając rękę w stronę masywnego mężczyzny.

- Lordzie Potter-Black. – burknął Francuz, ściskając trochę za mocno rękę zielonookiego.

- Simon. – syknęła cicho Marcelina, na co Harry zachichotał.

- Proszę mówi mi Harry, Mistrzu Fournier. – uśmiechnął się czarodziej, jednak starszy mężczyzna tylko przytaknął.

- Simon. – ponownie zabrzmiała dziedziczka Flint.

- Musimy już iść, Celine.

Harry zmrużył oczy na ton głosu jaki przybrał Simon, mówiąc do swojej narzeczonej. Jednak jedno spojrzenie na wyraz twarzy Marceliny i były gryfon wiedział, że mężczyzna czeka duża kłótnia w domu. Potter poczuł się trochę winny, jednak w żaden sposób nie filtrował z młodą damą. Był nad wyraz uprzejmy, a z drugiej strony nigdy by nie odebrał komuś ukochanej osoby. A młody lord widział miłość w oczach Marceliny, kiedy patrzyła na Simona.

- W porządku, Marcelino. – powiedział uprzejmie Harry. – Ja też muszę udać się na spotkanie.

- Bardzo dobrze. – przytaknęła dziedziczka. Jednak złośliwy błysk pojawił się w jej oczach. – Może chciałbyś zjeść z nami jutro obiad? Wyślę Ci sowę o dokładnym miejscu i godzinie?

- Byłbym zaszczycony mogąc zjeść z Wami obiad. – odpowiedział rozbawiony Harry, widząc grymas na twarzy Francuza.

- Świetnie. W takim razie do zobaczenia. – klasnęła delikatnie w dłonie i pociągnęła Simona w stronę wyjścia. – Chodźmy, ukochany.

Potter-Black patrzył przez chwilę na odchodzącą parę, żałując, że nie może byś świadkiem nadchodzącej kłótni. Jednak westchnął wewnętrznie i udał się do umówionej sali.

*

- Lordzie Potter-Black, proszę usiąść. – powiedział dyrektor Gringott. – Cieszę się, że napisałeś. My również mamy dla Ciebie kilka dość nieprzyjemnych informacji.

Harry wyprostował się na swoim siedzeniu i spojrzał ponuro na goblina. – Proszę zacznij w takim razie.

Rangok skinął uprzejmie głową i podał plik pergaminu w ręce młodego lorda. – Porządkując wczoraj dokumenty w twoich skarbcach znaleźliśmy kontrakt zaręczynowy między Tobą, Lordzie Potter-Black, a Ginevrą Molly Weaslay. Jednak zanim wpadniesz w panikę, kontrakt nie jest ważny.

Zielonooki odetchnął z ulgą i słuchał dalej. – Kontrakt został zawarty za mocą Albusa Dumbledorea i Molly Weasley z domu Prewett w 1992 roku. Jednak nie zostało tam podane twoje pełne imię i co najważniejsze, Albus Dumbledore nie miał prawa tego robić w twoim imieniu. Na kontrakcie nie ma Twojego podpisu ani tym bardziej magicznej sygnatury. Na całe szczęście twój dziadek, Charlus Potter poprosił nas by nikt nie mógł zmusić jego syna jak i później wnuki i zawarcia niechcianego małżeństwa. Tylko Ty możesz stworzyć kontrakt małżeński z wybraną przez siebie osobą.

Lekko blady Harry podziękował w duchu swojemu dziadkowi, nawet jeśli kontrakt z Ginny był nieważny, gdzie Albus nie był jego legalnym prawnym opiekunem to i tak czuł ulgę. – Kolejna zła informacja?

- Ah, tak. Tutaj niestety również chodzi o kontrakt małżeński. A raczej o zawarcie małżeństwa. Widzisz, Lordzie Potter-Black, według kodeksu Najstarszego i Szlachetnego Domu Black musisz zawrzeć związek małżeński do swoich dwudziestych urodzin, inaczej tytuł lorda Black przejdzie na innego spadkobiercę. W tym wypadku byłby to dziedzic Malfoy.

- Czyli muszę się ożenić zanim skończę dwadzieścia lat by zatrzymać spadek Blacków?

- Lub wyjść za mąż, Lordzie Potter-Black. Pamiętaj, że jesteś nosicielem i jako taki masz prawo wyjść za mąż. Ale tak, właśnie o to chodzi. Nawet jeśli lord Orion Black i jego dwaj synowie wyznaczyli Cię na spadkobiercę i głowę rodu Black to, jeśli nie spełnisz tego wymogu, wszystko przejdzie na dziedzica Malfoya.

Cholera, pomyślał Harry.

- Co jeszcze masz, dyrektorze Ragnok? – zapytał zrezygnowany Potter-Black.

- Niestety jak Dumbledore wyciągał liczne pieniądze z Twoich kont Potter'a, to nie ruszył żadnych inwestycji od szesnastu lat. – zaczął goblin. – Będziemy musieli wszystko przejrzeć i jeszcze raz zatwierdzić. W ciągu tych kilkunastu lat doszło równie kilka propozycji...kilkadziesiąt propozycji współpracy. Zakładam, że to samo będzie w przypadku innych kont.

- Tak myślałem, że tak będzie. – westchnął Potter. – Następne?

- Twoje posiadłości, lordzie.

- Proszę, mówi mi Harry. – wyszeptał zmęczony czarodziej, ale wiedział, że goblin go doskonale usłyszy.

- Bardzo dobrze, Harry. – uśmiechnął się goblin. Tak, przed nim siedział wspaniały człowiek. – Wracając do twoich posiadłości. Większość z nich jest w zastoju i wystarczy żebyś się do nich udał, a się otworzą. Jednak dla niektórych rezydencji czas nie był tak łaskawy i będą potrzebować remontu.

- W porządku. – przytaknął Harry. – Czy moglibyście się tym zająć? Oczywiście pobierając opłaty z moich kont.

- Czy mamy je tylko odbudować, czy chciałbyś by pełniły jakieś funkcje?

- Chyba najpierw chciałbym je odwiedzić i zobaczyć do czego by się nadawały.

- Dobra decyzja, polecę wszystko zorganizować i będziemy ruszać się powoli. Teraz mam dość czasu by się tym zająć. – przytaknął uśmiechnięty goblin i zielonooki musiał przyznać, że ten uśmiech go przerażał. – Teraz, jak na razie myślę, że to wszystko. O co chciałeś zapytać.

- Ah, tak. – wyprostował się Potter. – Chciałem zapytać, czy za odpowiednia opłatą naród goblinów mógłby mi pomoc w przygotowaniu do objęcia siedzeń lordów, pomóc w nauce etykiety, zwyczajów, szermierki i wszystkiego jak zarządzać majątkiem?

Ragnok patrzył zszokowany na czarodzieja przed sobą. Minęło kilkadziesiąt lat, odkąd czarodziej zapytał ich o pomoc w nauce. Goblin myślał już, że gdyby nie usłyszy prośby o pomoc od dumnych czarodziejów. A teraz siedział przed młodym czarodziejem, który prosił jego naród o pomoc.

- Czy jeśli się zgodzę, zostałbyś honorowym obrońcą narodu goblinów? – zapytał Ragnok, wietrząc interes. Nie byłby dyrektorem całego zespołu banku Gringott, gdyby nie skorzystał z okazji. Dawno też nie było żadnego obrońcy. Zwłaszcza z taką mocą.

- Oczywiście. – odpowiedział Harry natychmiast.

- I będziesz przechodził szkolenie obrońcy? – zapytał goblin.

- Jeśli tylko zechcielibyście mnie uczyć wszystkiego co powonieniem wiedzieć o świecie lordów, to bardzo chętnie. – powiedział Harry.

- Bardzo dobrze. – powiedział uśmiechnięty Ragnok IV. – W takim razie nie będziemy pobierać za Twoje szkolenie żadnych opłat, wystarczysz, że zostaniesz Honorowym Obrońcą Narodu Goblinów.

Potter-Black patrzył przez chwile na stworzenie przed sobą. – Czy mogę o coś zapytać?

- Tak?

- Po co Wam obrońca, skoro jesteście najlepszymi wojownikami?

Szeroki, ostry uśmiech zagościł na twarzy goblina. – Cieszę się, że tak nas postrzegasz, Harry. Odpowiadając na twoje pytanie, mój lordzie to od wieków wybieraliśmy czarodziejów godnych zostać Honorowym Obrońcą. Czarodziejów na tyle potężnych i nieuprzedzonych byśmy mogli ich szkolić, by walczyli z nami ramię w ramię. Jednak przez ostatnie dziesiątki lat nie odpowiednich kandydatów. Traciliśmy już nadzieję, że wrócimy do tej tradycji. Żaden czarodziej nie był na tyle godny być walczyć u naszego boku.

- W takim razie będę zaszczycony, gdybym mógł zostać Honorowym Obrońcą Narodu Goblinów. – odpowiedział szczerze Harry, a na jago twarzy pojawił się wielki uśmiech.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro