Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Andrea

Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że odnajdę przyjaciół w tej trójce oszołomów, naprawdę bym dostała ataku śmiechu.

A teraz?

Teraz nie wyobrażam sobie dnia, bez tej trójki. Nie wyobrażam sobie bez nich życia.

Anthony, Amelia i Lorenzo byli dla mnie wielkim oparciem. Dlatego teraz jesteśmy tak blisko, dlatego teraz jesteśmy jak rodzina

Myśląc o Eric'u nie myślę o tym jakby nas zostawił. Myślę o tym jak nas uratował. Był naszym bohaterem. Gdyby nie on, scenariuszy było naprawdę wiele. Zaczynając od poważnej krzywdy, kończąc na oskarżeniach w nasze strony. Zawsze wiedziałam, że mój brat jest bohaterem, ale teraz był dla nas nim naprawdę.

Zrezygnował ze swojego życia, decydując się na życie w ukryciu. Nie powiem, że na życie w niewoli, bo dobrze wiem, że policja go nie znajdzie. Jeśli Eric nie chce być odnazleiony, nawet specjalnie wyszkoleni ludzie go nie znajdą.

Szkoda tylko, że nie ma go codziennie wśród nas, by przywoływać nas do porządku albo robić z nami wszelkie głupoty.

Choć raczej to pierwsze. Stałby nade mną chcąca wskoczyć do jeziora w bieliźnie i wyliczałby czemu nie powinnam tego robić. Bo taki jest Eric, chcący dla mnie najlepiej. Dla nas wszystkich.

*Amelia

Kilka miesięcy po tych chujowych wydarzeniach Andrea stanęła na nogi. Zapewne bardzo z pomocą Anthonego, ale myślę, że dużo pomogło jej zrozumienie.

Nie dziwię się jej ani trochę. Na jej miejscu byłabym równie załamana co ona.

Teraz jednak Andrea korzysta z życia, codziennie modląc się do Boga. Codziennie spędza z nami czas, jakby dzień był naszym ostatnim.

Jest szalona, żywiołowa i spontaniczna.

Dokładnie tak samo jak Anthony. Byli świetną parą.

Lorenzo też ciężko znosił odejście Eric'a. Dużo o tym myślał, winił się. Zdołaliśmy w końcu wyperswadować mu, że to nie jego wina po kilku miesiącach.

Cóż, może sprawy też miały się inaczej przez nasze zaręczyny? A może przez szybki, skromny ślub, który zaplanowaliśmy tylko z naszą czwórką. I oczywiście księdzem.

I oczywiście pustym krzesłem z kartką na której czarnym piórem napisane było imię Eric'a.

Gdy wybiegaliśmy wszyscy z kościoła po sakramentalnym 'Tak', ja i mój mąż nie byliśmy w centrum uwagi.

W centrum uwagi był czarny Range Rover obok którego stał ubrany w smoking, elegancko uczesany przyjaciel.

Lorenzo zaśmiał się puszczając moją dłoń.

-Mówiłem! - krzyknął głośno. - Ten skurczybyk uwielbia być w centrum uwagi!

-Nie mógłbym opuścić takiego wydarzenia!

Lorenzo umieścił Eric'a w swoich objęciach. Zaraz po tym jak Andrea uporała się z tiulem swojej sukni ślubnej i ręką Anthonego, który czuwał by się nie przwróciła, to ona zamknęła Eric'a w niedźwiedzim uścisku.

-Wiedziałam, że wrócisz. - mówiła.

-Nigdy bym cię nie zostawił samej.

Minęło naprawdę wiele minut, zanim wszyscy uściskaliśmy się na dobre.

-To co-zaczął Eric. - Dużo mnie ominęło!?

-Przez wieki nie zdążę Ci opowiadać co nawiwijała Andrea - zaśmiał się Lorenzo.

I tak właśnie zostało. Wszyscy się śmialiśmy, świętowaliśmy ten cudowny dzień, nie tylko przez ślub, ale i przez to, że w końcu jesteśmy paczką. Razem.

-Muszę podziękować Panu Riley'owi- szepnęła mi w ucho Amelia.

-Czemu?

-Bo on wcale nie chciał mi dać tego domu-zaśmiała się głośno.

Wszystko już było jak należy. I mam nadzieję, że tak zostanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro