Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Amelia *9 czerwca

Gdy obudziłam się wtulona w Lorenzo, na moje usta od razu wpłynął uśmiech. Prócz tego, że nie znaleźliśmy w domu nic, co zostawił nam włamywacz, wieczór i noc spędziliśmy spokojnie, więc i ranek był dla nas błogi.

-Dzień dobry. - szepnęłam, całując chłopaka w nagą klatkę piersiową. Zamruczał coś, zanim złapał mnie za dłoń.

-Jeszcze moment, skarbie. - szepnął.

-Jest już prawie 10:00, Lorenzo. - zaśmiałam się patrząc na zegarek.- Wstawaj, pójdziemy razem do sklepu i zrobię nam pyszny, wczesny obiad. Co Ty na to?

-Jedzenie? - szepnął - Czuję jedzenie? - podniósł się szybko do pozycji siedzącej łapiąc mnie tak bym na nim siedziała. Smiajac się uderzyłam go lekko w głowę. - Pójdziemy więc do sklepu, kupimy... Kurczaka!

-Ciągle jemy kurczaka, Lorenzo.

-Więc zjemy dziś szparagi z kurczakiem!

Roześmiałam się głośno, gdy rozmawialiśmy długo o tym, co przyszykujemy na obiad.

*

-Przestań, Lorenzo. - zaśmiałam się, kiedy Lorenzo używał szparaga by zrobić sobie wąsy. - Nie rób wstydu.

-A więc wstydzisz się mnie? - parsknął, rzucając warzywo na ich stos. Zaraz potem wpakował dużą ich ilość do reklamówki, zważył i ruszył do kasy - Znajdź więc kurczaka sama. Beze mnie, bym nie przyniósł ci wstydu. - fuknął obrażony.

Zaśmiałam się głośno, dziękując w głowie Bogu, że prócz nas i kasjerki nikogo w tym sklepie nie było. Ruszyłam szukać piersi z kurczaka, zabrałam ich dwie paczki z lodówki i również stanęłam przy kasie.

-Trzymaj. - powiedziałam kładąc pudełko obok szparagów.

-To liczymy osobno. - powiedział Lorenzo, gdy kasjerka po zliczeniu szparagów, chciała skasować jeszcze mięso - I poproszę reklamówkę.

Zaśmiałam się głośno razem z kasjerką, która przecież widywała nas razem w tym sklepie dość często. Musiało to wyglądać teraz komicznie.

*

-Nie wierzę. - zaśmiałam się, gdy Lorenzo szedł dwa kroki przede mną, machając reklamówką szparagów.

-To uwierz. - bąknął. - I nie rzucaj tak tą reklamówką, bo trzeszczy. - spojrzał na reklamówkę z mięsem i urażony uniósł głowę wysoko.

Nic już się nie odzywając, próbowałam powstrzymać śmiech całą drogę do domu.

*

-Jesteśmy.- zawołałam, gdy przeszliśmy już próg domu.

-Ja jestem. - dodał Lorenzo. Skierował się od razu do kuchni, gdzie jak się okazało siedział Anthony z Andreą.

-Zrobiliśmy zakupy. To znaczy.. Kupiłam mięso, a Lorenzo kupił szparagi.

Andrea i Anthony spojrzeli na nas ze zdziwieniem, więc powiedziałam krótkie:

-Nie pytajcie.

Zajęliśmy się robieniem obiadu, jak się okazało, też na grupy.

Lorenzo i Anthony zajmowali się szparagami, choć wcale nie było ich tak dużo i obcięcie końcówek od każdego patyczka nie było trudne, robili to tak długo jak i Andrea kroiłyśmy mięso na polędwiczki, przyprawiałyśmy i panierowałyśmy.

Oczywiście schodziło nam to okropnie długo z tego względu, że co kilka minut któraś z nas i któryś z chłopaków, zawieszaliśmy się nad pracą i żywo rozmawialiśmy. Na przykład o tym, że już niedługo przyleci tłum komarów.

*

-Dobry z nas zespół. - uśmiechnęłam się jedząc szparaga.- Lorenzo daj już spokój, zmień tą minę, bo aż się jeść odechciewa.

-Nie moja wina, że wszystko negujesz, Amelia. - burknął, zanim wziął do buzi kawałek kurczaka.
Andrea i Anthony rozmawiali między sobą o czymś czego nie słuchałam, więc nie zwrócili uwagi na to jak posmutniałam. Nawet jeśli jego słowa nie były prawdą, a wymyśloną scenerią do kłótni.

-Niczego nie neguję, Lorenzo. Po prostu używanie szparaga, jedzenia, jako wąsy w sklepie, czyli w miejscu publiczym, jest nie tylko dziecinne, ale i bez szacunku. Jedzeniem nie powinno się bawić.- wyjaśniłam.

-Jestem od ciebie starszy, ale to z ciebie jest zrzęda.

Miałam coś odpowiedzieć, jednak przerwał mi głośny hałas tłuczonego szkła. Nie takiego szkła, z jakiego jest szklanka.

Wbiegliśmy szybko do jadalni, w której siedzieli zszokowani i ukryci pod stołem Andrea i Anthony. Szyba z południowej strony domu, tej wychodzącej na ulicę, została wybita. Rozejrzałam się zszokowana szukając przedmiotu i zaraz potem podniosłam leżący pod meblami ciężki kamień.

-To już chyba żarty. - warknął Lorenzo, wyciągając kamień z mojej ręki i wyrzucając przez rozbite okno, dokładnie tak jak tu wleciał - Damon pozwala sobie na zbyt wiele, kurwa.

-Rozjebał mi jebaną szybę! - krzyknęłam podchodząc do ramy, w której pozostały resztki szkła. - Trzeba wstawić nowe. Jeszcze dziś. Zadzwonię po fachowców. - westchnęłam. Kręcąc głową złapałam za telefon leżący na blacie w kuchni i wyszukałam w internecie kogoś kto by się tym zajął.

*

-Przyjadą za pół godziny. - powiedziałam wchodząc do salonu z telefonem w ręku, zaraz po zakończeniu rozmowy - Zmieścimy się w 300 dolarach.

-Dzięki Bogu, że nie liczą se milionów. - warknął Lorenzo.

-Co robisz? - zmarszczyłam czoło widząc jak Lorenzo ubiera na siebie buty. - A ty, Anthony?

-Co myślisz? Że tak po prostu to zostawimy? - zapytał drugi. Zaraz parsknął głośno i schował do kieszeni telefon - Siedźcie w domu. Zawsze razem. - wskazał palcem mnie i Andreę- W razie problemów, dzwońcie do Eric'a.

-Idziecie szukać Damon'a? - parsknęłam- Chłopak od kilku dni próbuje zrobić wam krzywdę, a wy tak po prostu idziecie go szukać? Poszaleliście?

-Musimy go znaleźć, zanim zapragnie zrobić krzywdę wam. - warknął Lorenzo. Spojrzałam na niego wściekła, że chce znów grać bohatera. Szkoda tylko, że na przegranej pozycji.

-Damon jest zawsze krok przed nami, nie wiesz gdzie go szukać, nie wiesz czy nie będzie uzbrojony, nie wiesz nic! Lorenzo, pomyśl logicznie!

-Zamknijcie wszystkie okna i drzwi. Na klucz. - polecił. Podszedł do mnie, pocałował krótko w czoło - To nic takiego, Am. Muszę go tylko znaleźć i zmusić, żeby dał sobie spokój w tej chorej grze.

-A jak się nie zgodzi?

-Wtedy zmusi go do tego coś innego.

Lorenzo pocałował mnie krótko w usta, zupełnie tak samo jak Anthony Andreę chwilę potem i obaj wyszli.

-Pieprzeni bohaterzy. - szepnęła Andrea.

-Nie próbowałaś ich nawet powstrzymać. Czemu ich teraz wyzywasz?

-Co miałam zrobić? Przykuć Anthonego kajdankami do rury? - prychnęła - I tak zrobią co będą chcieli. A już najwyższa pora, żeby ta gnida się odczepiła od nas. Od was. Głównie od Lorenzo. A wybacz, Am, ale jeśli ktoś ma sobie z nim poradzić to na pewno będą to oni, nie my.

-Też tego chcę. Ale dobrze wiesz, że Damon jest psychicznie chory, Andi. - jęknęłam spuszczając ramiona - Obawiam się, że jeśli go znajdą, spotkanie wcale nie pójdzie po ich myśli.

*

Zdążyła nastać noc zanim chłopcy wrócili. Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, ale teraz, gdy już zrobiło się ciemno, bałam się dużo bardziej. Nie tylko o nich, ale i o nas dwie.

-Zadzwoń do niego jeszcze raz. - powiedziałam Andreii, po czym wybrałam numer drugiego chłopaka. Ani Ant ani Enzo, nie dali znaku życia i tym razem. - Coś tu nie gra.

-Zaczynam się kurwa bać. - jęknęła dziewczyna.

Gdzieś daleko zabrzmiał grzmot. Fantastycznie, w naszej sytuacji tylko brakowało wieczornej burzy. Fantastycznie.

-Znajdźmy latarki. I dzwońmy ciągle do chłopaków.

*

Burza zdążyła się rozszaleć. Grzmiało i padało na potęgę, gdy siedziałyśmy w salonie, ściskając swoje ręce. Było już naprawdę sporo czasu po 24.00, mijała druga godzina odkąd nie ma prądu i to wszędzie. Nie chodziło o wyłączony generator na końcu domu, bo byłyśmy tam, aby to sprawdzić. Chodzi o całą ulicę.

-Zadzwoń do niego jeszcze raz. - szepnęłam do Andreii - Naprawdę zaczynam się bać.

-Am, telefon padł mi jakieś 20 minut temu. - jęknęła.

Jęknęłam dokładnie w tym samym momencie, w którym na piętrze usłyszałam skrzypienie drzwi. Spojrzałam tam i szybko ukryłam siebie i Andreę za kanapą.

Zaciskając usta ze strachu przed wydaniem płaczliwego dźwięku, wskazałam palcem na górę. Andrea zakryła usta dłonią. '' Szybko Amelia, szybko myśl. Nie ma czasu.''

Psychopata Damon musiał tu być, nie ma innego wyjścia. Ale ja kurwa nie zamierzałam się poddać. Rozejrzałam się po kuchni. Dziękuję teraz Bogu, że obdarzył mnie niechlujstwem i nóż, którym kroiłam mięso, leżał na blacie zamiast dnie szuflady.

Pokazałam Andreii znak milczenia i na kolanach przesmyknęłam się pod blat. Drżącą rękę uniosłam w górę, opuszkami palców wymacałam blat aż do momentu gdzie natknęłam się na drewnianą rączkę noża. Zabrałam go szybko w dół i z szybko, naprawdę szybko bijącym sercem przycisnęłam go do piersi.

Trzasnęły drzwi. Nie mam pojęcia, które to były drzwi, czy na piętrze, czy na parterze czy wejściowe czy balkonowe. Ścisnęłam nóż w dłoniach, a Andrea moje udo.

Słychać było kroki. Bardzo powolne kroki, które za każdym jednym zbliżały się do nas.

Łza spłynęła mi po policzku na samą myśl, że Damon jest ode mnie kilka metrów. Że ma plan jak zemścić się na mnie i że napewno jest uzbrojony.

Gdy kroki były już blisko, zacisnęłam rękę mocniej na rękojeści. Andrea puściła moje udo, gdy kroki stanęły w kuchni.

Najlepszą obroną jest atak. Tego zawsze uczył mnie Lorenzo. Więc zanim napastnik zdążył zauważyć, że chowam się za tym blatem, wykorzystałam jedyną formę zaskoczenia i wyskoczyłam stamtąd, rzucając się z nożem na niego.

-Kurwa!

-Anthony. - szepnęłam puszczając nóż z ręki, którą w nadgarstku złapał Anthony. Odetchnęłam z ulgą i rzuciłam się w jego ramiona- Ktoś tu był. To Damon. Naprawdę..

-Jest na zewnątrz. - szepnął - Majstruje coś przy tyle domu.

-Musimy być cicho. - dodał Lorenzo otwierając ramiona bym w nie wpadła. Andrea podniosła się z podłogi i szybko wtuliła się w Anthonego- Zaskoczymy go. Najlepszą obroną jest atak. No i jest nas więcej.

Wspaniale. Po prostu kurwa wspaniale. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko braku prądu, burzy i psychopaty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro