Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Lorenzo

Kolejny dzień z pozoru niczym nie wyróżniał się od innych. Ale tylko z pozoru.

Wstałem z łóżka, odbębniłem poranną rutynę i kiedy miałem jeszcze pół godziny wolnego czasu zanim musiałem wyjść do biblioteki, postanowiłem zrobić sobie coś na wzór śniadania. W kuchni znalazłem mleko, cukier, mąkę, jogurt i jajka, a do tego w mojej lodówce nawet znajdowało się parę bananów. Wszystkiego tego użyłem, by zrobić naleśniki. Podejrzewam, że byłem otumaniony zapachem naleśników i dlatego nie zauważyłem, że ktoś wszedł do domu. Dopiero kiedy przechodziłem obok wnęki z której miałem dobre widzenie na drzwi, zauważyłem, że machoniowy przedmiot jest uchylony, a nie szczelnie zamknięty. Rozejrzałem się i rozważyłem opcje. Albo ktoś wtargnął tu wieczorem, gdy ja zasnąłem albo w nocy albo nawet teraz, gdy ja już byłem na dole, a rano byłem zbyt roztargnięty i nie zauważyłem, że drzwi były już otwarte, gdy wstałem. Nie znałem okoliczności, ale jedno było pewne - drzwi frontowe same się nie otwierają o ile mi wiadomo. No ale mogę się mylić, prawda?

Zgasiłem kuchenkę. Byłem cicho jak myszka przemierzając korytarz, a potem cały parter domu, ale tam niczego nie znalazłem. Nie byłem naiwny, wiedziałem, że za otwartymi drzwiami kryje się coś złego, to musiał być jakiś znak. Nie byłem pewny na sto procent czy osobnik, który to zrobił wszedł do domu czy zostawił wiadomość i wrócił, ale musiałem się tego dowiedzieć. Dlatego z kuchennym tasakiem w dłoni ruszyłem po schodach, kiedy parter okazał się pusty.

A lata temu mogłem wybrać propozycje Pana do towarzystwa, zbijać fortunę na zajebistym seksie - stan dwie pieczenie na jednym ogniu i nie oganiać się całe życie za świrami.

Kto to mógł być? - pytałem siebie w myśli. Anthony? Higgins? Nie ufałem ani jednemu ani drugiemu. A może to jeszcze ktoś inny? Może byłem zbyt mało ostrożny i zwróciłem na siebie uwagę kogoś kogo nie powinienem był. Rozglądałem się dziko rejestrując każdy ruch, a raczej żaden ruch, bo nic prócz mnie po domu się nie poruszało. W końcu zrezygnowałem, nie znalazłem nic co miałoby mnie niepokoić i to właśnie mnie niepokoiło.

–Skurwiele–szepnąłem do siebie. Złapałem za telefon i wybrałem numer Perrie. Pierwszy sygnał-  zaczęły pocić mi się dłonie, drugi sygnał -  oddech mi przyspieszył, trzeci sygnał - na moich ustach wymalowane było małe "o", a oczy przybrały zmartwiony wyraz. Nie odebrała - i to dopiero zmartwiło mnie konkretnie.

Rozejrzałem się po domu jeszcze raz, westchnąłem.

–W co ty się znowu wplątałeś, Lorenzo– szepnąłem do siebie i gwałtownie zamknąłem frontowe drzwi. Zagrożenia nie było, a jeśli było to minęło i nie zmierzałem się kryć we własnym domu. Nie byłem taki, choć nie chciałem ściągać na siebie problemów, wiedziałem, że już je mam. I trzeba je było wziąść na klatę. Wziąłem kluczyki od auta, za które byłem wdzięczny Anthonemu (ciekawe czy słusznie) i zamknąłem pospiesznie dom pieprząc śniadanie. Wsiadłem do bryki i ruszyłem. Przejechałem powoli przed domem Perrie, obserwując wschodnie okna i odetchnąłem z ulgą widząc dziewczynę paradującą po kuchni. Pojechałem więc do miejsca, w którym mogłem wyluzować, dać myślom popłynąć i zastanowić się logicznie co Anthony knuje, dopóki jeszcze nie musiałem jechać do pracy.

Znowu milion spraw na głowie, jak za starych, złych czasów. Dodać do tego wszystkiego Higgins'a. I Perrie. I wychodzi mieszanka wybuchowa.

Ah. Chyba spędzę na tym torze więcej czasu niż myślałem.

*

Kiedy nadgarstki bolały mnie od ostrych zakrętów, a nogi od gwałtownych zmian biegów, zatrzymałem auto w poprzek toru blisko wyjazdu. Położyłem obie dłonie na kierownicy i ciężko dysząc spojrzałem za przednią szybę. I coś tam zobaczyłem.

O sportowe auto w kolorach pomarańczy opierał się chłopak. Na oko gdzieś w moim wieku, ubrany w dżinsową kurtkę, a w rękach wisiały mu klucze na długim breloku. Obserwował mnie. Z tej odległości nie umiałem stwierdzić jego miny, ale żeby wyjechać z toru i tak muszę go minąć, więc....

Ruszyłem powoli, dopiero co opadł kurz, więc nie pędziłem. Chwilę zajęło mi dotarcie do "startu" i po krótkim czasie zatrzymałem się prosto przed chłopakiem, który zatarasował mi wyjazd swoim ciałem.

–Jakiś problem? Zwalniam już tor!– zawołałem do niego wcześniej otwierając szybę.

–Długo jeździłeś! –odkrzyknął mi nie ruszając się z miejsca. –I nieźle! Chcesz się pościgać!?

–Jestem już spóźniony!– odkrzyknąłem mu. Chłopak zaśmiał się i przeszedł zza mojej maski w moim kierunku, aż zatrzymał się przed uchyloną szybą. –Poważnie, jestem spóźniony.

–Nie znam cię. Jesteś z kręgu?– zapytał mierząc mnie wzrokiem. – Choć przyznam, że to auto już widziałem gdzieś.

–Auto nie jest moje. W zasadzie to już jest, ale jestem jego drugim właścicielem. Wygrałem go– wyjaśniłem. –Nadal jednak nie wiem, co ci do tego.

–Skoro go wygrałeś, to chyba należymy do jednej drużyny. Jestem Eric, jestem na tym torze codziennie, przygotowuję się do Dwubiegunowych.

Chłopak wyciągnął do mnie rękę, zmierzyłem wzrokiem odcinek od jego dłoni do oczu i podałem mu rękę, mocno ściskając jego. Opuściłem szybę na sam dół. Zgasiłem silnik i wysiadłem z auta.

–Lorenzo. Jestem tu w sumie nowy– wyjaśniłem.

–Ale jesteś niezły. I to naprawdę niezły. Nie myślałeś, żeby jeździć? Potrzebujemy jeszcze w kręgu takich jak ty.

–Nie gram w to już –zaśmiałem się kręcąc głową. Robiłem zupełne przeciwieństwo tego, co chciałem zrobić. Chciałem się zgodzić. Poznać godzinę i miejsce dzisiejszego wyścigu. Przyjechać tam, stanąć na starcie, a potem jako pierwszy dojechać do mety. Byłem przecież najlepszy. Właśnie, byłem.

–Czy ja cię nie znam? –zapytał Eric mierząc mnie wzrokiem non stop. Jego szare komórki zmieniały pewnie kolor, gdy próbował przypomnieć sobie nasze spotkanie. Ale musiałem go rozczarować, ja jego nie znałem w ogóle.

–Lorenzo Pervarossa –dodałem. To powinno wyjaśnić sprawę.

–O bracie! Wiedziałem, że cię znam! Śledziłem twoją historię zatrzymania i naprawdę ci powiem, że myślałem, że się wywiniesz! –w jego słowach było tyle entuzjazmu, że chyba nawet mi się udzielił i uśmiechnąłem się krótko. –Co tu robisz? W sensie mam na myśli Portland.

–Nie mam ochoty zawsze być tym złym. Wiesz, ludzie się zmieniają, a mi konkretnie znudziło się już granie pod czyjeś dyktando –zaśmiałem się.– Znasz mnie z zatrzymania czy...

–Pytasz czy byłem twoim klientem? – uśmiechnął się zadziornie, a potem wzruszył ramionami. –Raz czy dwa. Nie bezpośrednio.

–Oh już cie pamiętam! To twoim nazwiskiem sypnąłem za skrócenie wyroku - zażartowałem.

Roześmialiśmy się i nagle sytuacja nabrała innego tempa. Eric zaczął opowiadać mi o torze, o tym kiedy co się dzieje i ile można na tym zarobić. A z każdym jego słowem, korciło mnie by sięgnąć po telefon i wybrać numer do organizatora, który znają tylko uczestnicy wyścigów- czyli w tym wypadku Eric.

–Wiesz, że jak wygrasz dwubiegunowe, to zgarniasz trzydzieści tysięcy?– zadał pytanie jakbym był tego nie świadom. –Na łebka, prawda.

Czas chyba wytłumaczyć co to wyścigi dwubiegunowe. Jest czworo uczestników, dwie drużyny po dwóch kierowców, z jednym autem w każdej. Jest tor, jest wystrzał, pierwsza tura pokonuje tor najszybciej, najsprawniej i bez kompletnie żadnych zasad. Można walić w maski, uderzać bokami, spychać z toru i wszystkie inne gówna. To od uczestnika zależy czy on zepchnie czy będzie zepchnięty. Pierwszy uczestnik dojeżdża na metę i to nie koniec. Za kółko wsiada kierowca numer dwa i historia się powtarza. Pierwszy zawodnik się nie liczy, choć to on zazwyczaj nadrabia czasu i wyniku, to drugi zawodnik przekracza metę zwycięsko. Pula wygranej dzielona jest na dwojga.

W tym wypadku jest jednak inaczej, wygrana, która teraz jest o wiele większa niż za moich czasów, idzie na łebka. Trzydzieści tysięcy jeden raz i trzydzieści tysięcy drugi raz. Jeden wyścig, sama przyjemność i kupa forsy.

–A wiesz, że jak mnie tam znajdą to wracam za kratki?– zapytałem zupełnie jak on i roześmialiśmy się.

–To możliwe. Ale w dwubiegunowych nie startują mamindupki. Startują tacy, co nawet z wyjcami by dali radę– Eric puścił do mnie oko. Oh, czyli wiedział, że nie raz uciekłem policji w ten sposób. Tylko jeden raz, felerny raz, udało im się mnie najechać. I o raz za dużo.

–Dzięki za propozycję, ale jeszcze nie jestem pewny powrotu do tego świata, szczerze mówiąc to jestem prawie pewny, że tego nie zrobię– zaśmiałem się na zawiłość moich słów. Eric wyciągnął swoją komórkę i podał mi ją.

Ja jednak nawet bez tego wiedziałem, że jestem kłamcą. Żałosnym kłamcą.

–Wpisz mi swój numer. Jak będę miał wiadomość o wyścigach to ci wyślę dane. Zupełnie niezobowiązująco– uśmiechnął się do mnie, kiedy ja lawirowałem wzrokiem między telefonem, a jego twarzą. –Sam zdecydujesz co zrobisz z tą wiedzą. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to... Myślę, że byłeś dobry. Naprawdę dobry i to co pokazałeś tu na torze też było dobre. Każdy kto to zaczął to kocha.

Skinąłem głową, nie mogłem się nie zgodzić. Kochałem się ścigać, kochałem jeździć autem i nie wyobrażam sobie życia, żebym choć raz jeszcze nie poczuł tej cudownej adrenaliny, tego strachu o prskroczenie mety, o najazd policji, który może być w każdej chwili, o zwycięstwo lub porażkę, tego podekscytowania kiedy poznawałem ludzi takich samych jak ja.

Z perspektywy czasu teraz takich ludzi nazywam szumowinami.

–Dzięki. Może do zobaczenia– powiedziałem. Posłałem chłopakowi uśmiech, uniosłem rękę w geście pożegnania i wsiadłem do auta.

*

Pojawiłem się w bibliotece dwie godziny później niż miałem to ustalone z bibliotekarką, ale gdy przekroczyłem próg książkowego królestwa, ta nawet nie zapytała o moje spóźnienie. Dała mi od razu listę osób od których musiałem odebrać książki lub pieniądze, potem pokazała mi cennik i tyle ją widziałem.

–Znowu będą na mnie patrzeć jakbym zjadł im ostatni kawałek sernika– mruknąłem do siebie, wiedząc, że żadna z wizyt nie będzie przyjemna.

I nie była, w ciągu trzech... Chwila, czterech. W ciągu czterech godzin odwiedziłem ponad czterdzieści domów i zupełnie jak poprzednim razem, odebrałem tylko jedną książkę i sporą sumę jak za książki. Pieniądze ( w większości drobne, no bo jak) ciążyły mi w kieszeniach, a pod pachą niosłem książkę cicho pogwizdując. Było dzisiaj okropnie gorąco, dobrze, że założyłem spodenki, jedyne jakie miałem. Dziś musiałem udać się na zakupy.

–Proszę –zaśmiałem się z tej rutyny, która zawsze powtarzamy. Położyłem pieniądze na biurku, książkę obok i spojrzałem na szefową.

–O, książka –była zdziwiona równie mocno jak ja. –I to jeszcze nie zniszczona! Zaczekaj –kobieta zaczęła coś kartkować w swoim notesie, szukając tytułu książki i gdy go znalazła, aż się zaśmiała. –Nie zgadniesz.

–Pięć lat –strzeliłem, ale kobieta pokręciła głową. Spojrzałem na książkę, była dość stara, więc bez wahania powiedziałem: –Dziesięć lat– ale to również nie to.

–Dwadzieścia cztery– zaśmiała się Pani Meyer.

–Coo?

–Musiał ją wypożyczyć ktoś z rodziny, kto Ci ją dał?

–Młoda kobieta, mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Ale na pewno to nie ona, bo szukała jej tak długo, że nawet dała mi szklankę i wstawiła wodę na herbatę, żebym se posiedział u niej na chacie jak będzie jej szukać. Chyba się przestraszyła, jak powiedziałem o tej karze. Bądź co bądź, nie zubożała o dwa dolary, a my mamy książkę.

–Więc mamy pewność, że to nie ona ją wypożyczyła – roześmiała się znów. Odłożyła księgę, spojrzała na pieniądze. Przeliczyła je jak zawsze, rozdzieliła na pół i dała mi okrągłe sześćdziesiąt dolarów. –Jesteś wolny, dziękuję, Enzo.

–Na pewno? Przyszedłem dziś później, mogę zostać i nadrobić coś– zapewniłem.

–Idź już, bo jeszcze zaraz ci coś wymyślę i sama też będę musiała robić. Albo wyjmę wino, a nikt mnie do domu nie odprowadzi– roześmiała się i odwróciła by wrócić do swojego gabinetu. –Do jutra, Enzo!

–Do jutra, Pani Meyer!

*

Po drodze do domu, kiedy robiłem małe zakupy żywieniowe, minąłem kwiaciarnie. Wróciłem się do niej, poczułem, że potrzebuję by mój dom wyglądał cieplej i kupiłem kilka "chwastów", by rozmieścić je w kilku miejscach. W domu znajdę dla nich odpowiednie stanowiska. Dobrze, że wybrałem kaktusy, dobrze wiem, że zapomnę je podlewać.

Nie chciałem tracić wszystkiego co zarobiłem, ale musiałem kupić sobie jakieś ubrania. Kiedy wychodziłem z dużą torbą fatałaszków, uboższy o trzy czwarte dzisiejszej pensji, przez myśl przeleciało mi pytanie. Co się stanie, jeśli wezmę raz udział w dwubiegunowych? Nic, absolutnie nic się nie stanie, prawda? Zrobię to w słusznej sprawie, zdobędę trochę pieniędzy i przestanę.

Wszedłem w końcu do domu i poczułem się jak baba, bo ucieszyło mnie kupienie jakiś kolorowych listków do domu. Ustawiłem kwiat w kuchni i spojrzałem na niego, właściwie to patrzyłem się na niego długo.

–Chyba serio potrzebuję jakiegoś męskiego wsparcia– pokręciłem głową, myśląc czy pelargonia potrzebuje jeszcze wody czy na razie jej wystarczy. Chyba wystarczy.

Podczas reszty dnia łapałem się na tym, że ciągle spoglądałem na telefon. Byłem wpłacić pieniądze na swoje konto bankowe, użyłem ich by zapłacić rachunki, opłaciłem je też trochę w przód. Ale nic nie dało. Mnie zwieść. Czekałem na wiadomość od Eric'a i nie ukrywałem tego przed sobą, ale ciągłe patrzenie na telefon to już była przesada. Dochodziła osiemnasta kiedy zdałem sobie sprawę, że praktycznie nic dziś nie jadłem. Żyłem ekscytacją. Musiałem to natychmiast zmienić. Wyciągnąłem bułki, warzywa i trochę mięsa, które kupiłem i zrobiłem sobie kanapki. Musiałem oszczędzać na rachunkach dopóki moja praca przynosiła liche dochody, a dziejsze wydane pieniądze, były narazie jedynymi, które wydałem w tak dużej ilości.

I znowu przez myśl przebiegło mi pytanie : Dlaczego nie zgłosisz uczestnictwa w wyścigach? Co, Lorenzo? Dobrze wiesz, że możesz zadzwonić do Eric'a, powiedzieć, że chcesz wziąść udział na pewniaka i zapewnić sobie chociaż kilkaset dolarów.

–Ciągle ta sama dziura –szepnąłem do siebie, zdając sobie sprawę, że momencie przekroczenia tego pierdolonego toru, moje koło się zamknęło. Znów utknąłem w trójkącie z wyścigami i kasą i nie będę umiał zrezygnować ani z jednego ani z drugiego. –Pierdolona asertywność. Zero pierdolonej asertywności – szepnąłem zaciskając pięści na blacie. Bo nawet jeszcze przed telefonem Eric'a wiedziałem już, że wezmę udział we wyścigach. A co najważniejsze - wygram je.

*

Gdy nadchodził już wieczór, późny wieczór, zegar niedawno wybił dwudziestą, zdałem sobie sprawę, że nie byłem dziś u Perrie. Nie wiem co u niej, co robiła, jaki miała dzień i czułem się z tym źle. Nie zainteresowałem się nią. I już miałem zbierać się żeby zapukać do drzwi obok, kiedy mój telefon wydał dźwięk. Jeden za drugim i tak w kółko.

–Halo–odebrałem z prędkością światła.

–Tor, na którym się spotkaliśmy. Dwudziesta trzecia, musisz mieć własne auto. Zasady: musisz mieć współzawodnika, ale jego nie trudno jest znaleźć. Jeden okrąża tor jako pierwszy, drugi, gdy pierwszy skończy. Trzydzieści tysięcy dla pierwszego zawodnika duetu, trzydzieści tysięcy dla drugiego zawodnika duetu. Powtarzam : dwudziesta trzecia.

Po tym szybkim, cichym monologu zapadła krótka cisza. Przeanalizowałem wszystkie za i przeciw i pokręciłem głową zdając sobie sprawę z tego co ja do cholery robię. Robię to, czego miałem się wystrzegać. Robię to, czego obiecałem sobie nie robić nigdy więcej.

–Dwudziesta trzecia– powtórzyłem po chłopaku, a potem kilka piknięć mówiących o zakończonym połączeniu drażniło moje ucho. Bo stałem z telefonem przy uchu jeszcze dobre kilka minut i zastanawiałem się co ja do cholerny robię.

Mogą wsadzić mnie znów za kratki, jeśli mnie złapią. Mogę dostać znów wyrok, jeśli mnie złapią. Mogę znowu stracić wolność na pieprzone kilka lat, jeśli mnie złapią.

Ale mogę też zdobyć trzydzieści tysięcy, jeśli mnie nie złapią. Mogę znów poczuć się wolny, jeśli mnie nie złapią. Mogę znów poczuć się szczęśliwy, prowadząc to pieprzone auto i wygrywając ten pieprzony wyścig, jeśli mnie nie złapią.

Jeśli.

Jeśli.

*

Wsiadałem właśnie w auto. Miałem zapas żeby dotrzeć na tor, więc nie śpieszyłem się. Przypadkiem, całkiem przypadkiem spojrzałem na dom Perrie i musiałem przyznać... Czułem się dziwnie. Nie widziałem jej dziś, nie rozmawiałem z nią dziś i na to się nie zanosi i to przez to mi tak dziwnie.

Jadąc na tor, zdałem sobie sprawę, że dziewczyna mieszkająca obok mnie, oddaje mi kawałki człowieczeństwa, które straciłem za kratkami. Oddaje mi kawałek szczęścia, które zapomniałem już jak pachniało. A teraz pachniało wanilią. Lubiło piec ciasta, miało jasne włosy i kiedyś próbowało mi wmówić, że mój dom jest jej.

*

Dotarłem. I nie byłem pierwszy. W miejscu wyścigu zgromadziło się tyłu ludzi, że musiałem jechać cholernie powoli by ustawić się w miejscu, obok którego stała drewniana tarcza z narysowanym wielkim P. Stało tam dużo wozów, dużo odjechanych wozów i widziałem jak ludzie oglądali się za moim, zapewne myśląc, że to Anthony Hopkins. Ku ich większemu zdziwiniu, Anthony Hopkins stał obok swojego drugiego auta i również jak ja, był ustawiony w lini, którą zajmowali uczestnicy wyścigu.

–Tylko uważaj!– krzyknął do mnie od razu kiedy wysiadłem z auta. –Psy dziś szczekają dosyć głośno! –zaśmiał się.

Podszedłem do niego również się śmiejąc. Podałem mu rękę, gdy wyciągnął do mnie swoją i stanąłem przed nim.

–Moje auto ma podobno tyle koni, że prześcignę byle kundelka– zaśmiałem się.

–Kto ci dał taką furę?! Stary, jego właściciel musiał mieć gust!– krzyknął oglądając auto. Auto, które jeszcze niedawno było przecież jego. – Te felgi! Napewno były robione na zamówienie! Te opony z większą ilością bieżników, żeby lepiej trzymały się na powierzchni! I ten kolor...!

–Zaraz spuścisz się w spodnie– zaśmiałem się stopując jego entuzjazm z nutą drwiny z przewróceniem oczami.

–Jesteś!

Gdy usłyszałem za sobą krzyk, od razu wiedziałem od kogo on wychodzi. Tylko jedna osoba mogła cieszyć się, że się tu zjawiłem, więc szybko odwróciłem się w kierunku Eric'a, który szedł tu z jakąś laską.

–Jestem ostatnio łasy na pieniądze– wybuchnąłem śmiechem. Eric przywitał się ze mną uściskiem. – Bierzesz udział?

–Nie, dziś nie mogę, zmieniałem tarcze w wozie, muszę je trochę przetestować– zaprzeczył.

–A twoja dziewczyna? –wskazałem na jego towarzyszkę, która jeszcze bardziej niż on, wyglądała na kogoś, kto lubi takie zabawy. Zarówno Eric jak i dziewczyna roześmiali się głośno.

–Sześćdziesiąt osiem –powiedziała nadal się śmiejąc.

–Jeszcze to liczysz? –zapytał jej chłopak trącjąc w nos. –To nudne.

–Nudne jest to, że chcą mnie swatać z bratem –odpowiedziała mu przewracając oczami. I wtedy dopiero zrozumiałem. –Jestem Andrea. Jestem siostrą Eric'a i zazwyczaj nie biorę udziału w wyścigach. Tych wyścigach. Wolę krótkie.

–Mówisz, że preferujesz krótki metraż–skinąłem na nią głową z uznaniem.

–Zależy o co pytasz– odpowiedziała mi puszczając oczko. Choć i bez tego oczka wiedziałem o co chodzi. Eric roześmiał się znów łapiąc siostrę za barki i potrząsnął nią trochę. –A ty? Nowy jesteś, Eric mówił mi o tobie. Tor dziś jest twój?

–Cóż, taki mam plan. A zazwyczaj doprowadzam plan do końca, nie zależnie o czym mówię– puściłem do niej oczko zupełnie jak ona mi przed chwilą i znów całą trójką roześmialiśmy się na ten denny "flirt".

–To życzę Ci by dzisiejszy plan powiódł ci się jak sobie to obmyśliłeś, bo przeciwników możesz mieć trudnych.

Andrea wskazała głową na ludzi, którzy opierali się o auta, które zostały ustawione do wyścigu. Nie poznawałem żadnego z tych ludzi. Do czasu aż kolejny uczestnik nie podjechał. Anthony wyszedł z auta, wyciągnął ręce w górę i z uśmiechem wyższości rozejrzał się nad innymi. W końcu jego wzrok padł na mnie, choć miałem wrażenie, że dłużej zatrzymał się na czymś za mną. Uniósł rękę w powietrze, zrobiłem to samo w geście przywitania i odwróciliśmy od siebie wzrok. Dziś któryś z nas przegra.

–Na miejsca! –rozległ się krzyk. –Trzy wyścigi, sześć osób. Zwykła jednotorówka, ostatni na mecie odpada. Trzech zostaje na torze, kolejna jednotorówka. Zostaje dwoje uczestników, którzy wezmą udział w Dwubiegunowych! – na moment gwar pisków, krzyków, wiwatów i wykrzykiwania czyichś nazwisk przejął kontrolę na torze. –Mamy dwie i pół godziny do przejazdu policji! Na miejsca!

Poprzeczka się podniosła. Okazało się, że nie tak łatwo wygrać dwubiegunowe. Najpierw trzeba było się do nich zakwalifikować.

–Dzieki, Eric –mruknąłem do niego sarkastycznie. –Jak dobrze, że powiedziałeś mi wszystkie szczegóły, mając na uwadze to, że dwubiegunowe w każdym mieście wyglądają inaczej.

Eric roześmiał się i poklepał mnie po plecach.

–Do boju, młody –powiedział tylko.

Dwa wyścigu przebiegły zaskakująco szybko, okazało się, że połowa biorących udział to zwykłe żółtodzioby. Radziłem sobie z Eric'iem całkiem nieźle, okazało się, że ja i chłopak mamy bardzo podobne style jazdy. A, no i nie musieliśmy zmienić ułożenia fotela.

Jeden wyścig nawet nie dotrwał do końca, bo jeden z zawodników wyjechał za tor. A więc skoro z pierwszego wyścigu przeszedł jeden duet - co za zdziwienie, że był nim Hopkins i jego kompan, z drugiego wyścigu nie przeszedł nikt, a z trzeciego przeszedłem ja i Eric, operacja była prosta.

–Zacznę wierzyć, że to przeznaczenie– usłyszałem za sobą. Odwróciłem się w stronę Hopkins'a znużony tym, że zdecydował się mnie zaczepić, gdy jeszcze rozmawiałem z Eric'iem. Wiedziałem co robi, chciał wzburzyć we mnie emocje, jakiekolwiek, złość, zdenerwowanie, smutek, cokolwiek, by moja jazda była nieczysta.

–A ja zacznę wierzyć, że pech to coś co zostaje z człowiekiem na zawsze– odgryzłem mu się.

–Higgins tu jest –powiedział zupełnie z innej beczki. Posłał mi spojrzenie, które zupełnie różniło się od tego zaciętego i skinął głową w kierunku, gdzie zapewne był mój wróg. Nie obróciłem tam głowy, wierzyłem mu i wierzyłem też, że Higgins zjawił się tu ze wzgledu na mnie. W końcu "obiecał" mi współpracę. A on nigdy nie zmienia zdania.

–Perrie tu nie ma– powiedziałem, na co chłopak skinął głową. –Słuchaj, odegrałbym teraz gadkę, że potrzebuję tych pieniędzy i wszedł ci na poczucie winy, ale oboje wiemy, że Twoja jazda jest na poziomie ameby jeżdżącej na jednokołowcu i nie muszę tego mówić.

–Jak dobrze, że ameba na jednokołowcu ma dużo większe szanse na przeżycie niż meduza, która jest zwykłą, jedbaną galaretą– prychnął. –Ameba ma chociaż mózg.

–Pamiętaj, że meduza może cię poparzyć–powiedziałem mu już zupełnie poważnie.

Spoufalałem się z nim odrobinę, graliśmy przez jakiś czas na jednym wózku, ale byłem pewny i to w stu procentach, że jeśli zaufam mu doszczętnie, stracę swoje odnóża. Mieliśmy wspólny cel - pozbycie się Higgins'a, ale nic więcej. I wiedziałem, że kiedy ustąpi jeden problem, drugi wskoczy na jego miejsce.

Zostałem z Eric'iem wezwany na linie startu jako pierwszy, minutę po mnie wezwany został Anthony i ktoś, kto był jego parą. Wysiedliśmy z aut, pokazaliśmy ręce i pozwolono pierwszej parze wsiąść do auta. O dziwo, Anthony zamiast wejść do środka, okrążył samochód i ruszył w moją stronę. Więc ja zatrzymałem się w pół kroku z ręką na klamce i czekałem. A kiedy chłopak stanął przede mną z tą miną, która mówiła, że mam przesrane, wiedziałem, że mam przesrane.

–Wygrasz to –szepnął tak, bym mógł usłyszeć to tylko ja. –A teraz odepchnij mnie, gdy złapie cię za kurtkę.

Jak powiedział, tak zrobił. Złapał mnie za poły kurtki, szarpnął, a ja z mocnym naciskiem na jego klatkę popchnąłem go do tyłu. Rzucił mi pogardliwe spojrzenie i wrócił do swojego auta. Jako pierwszy wsiadł jego partner, więc Eric zdecydował się być pierwszym w naszym zespole. Jechali łeb w łeb. Eric jednak pod koniec źle poprowadził zmianę biegów i opóźniał się ze sprzęgłem, co złożyło się na kilka sekund opóźnienia na mecie. Wsiadłem w auto, gdy on z niego wypadł i padł na ziemię. Anthony wyruszył swoim autem kilka sekund temu.

Jadąc tak, odrobinę spóźniony, zdałem sobie sprawę, że jeśli za trzysta metrów nie wyprzedzę Anthonego, z zajęcia mety jako pierwszy miałem nici. Jednak nie poddawałem się, bo co to by była za walka, jeśli nie dałbym z siebie wszystkiego? Już w kilka sekund dogoniłem chłopaka, nasze przednie szyby były na jednym poziomie, kiedy jadąc tak obok niego, zdążyłem zauważyć, że jego autao zwalnia. Nikt wokół nie mógł tego zauważyć, widziałem to tylko ja, kiedy moja szyba zaczynała wchodzić na jego maskę.

Ale co tu było grane? Byliśmy na ostatnim zakręcie, Anthony wygrywał w ostatniej rundzie i nagle, ostatni zakręt i jedna prosta, a przodowałem przed nim o dobre półtorametra. Docisnąłem pedał do końca, wyprzedziłem go jeszcze mocniej i zajechałem mu drogę, by nie było widać, że Anthony specjalnie nie pokazywał na co go stać. W jednym momencie zdałem sobie sprawę, że Anthony wyświadcza mi teraz przysługę. Wie, równie jak ja, że jeśli jest tu Higgins, muszę wygrać ten wyścig. Muszę i już. I Anthony właśnie się dla mnie podkłada.

*

–Powinienem powiedzieć, że wiedziałem, że wygramy czy przyznać się, że miałem wątpliwości?–zapytał mnie Eric, kiedy wysiadłem z wozu jako zwycięzca.

–To zależy czy laski słuchają– roześmiałem się, klepiąc go po plecach. Miałem coś jeszcze powiedzieć, kiedy odsuwając się ode mnie wskazał palcem na coś za mną. Odwróciłem się tam od razu, szedł do mnie Anthony, który zatrzymał się na mecie sześć sekund po mnie, wściekle hamując i obracając auto tyłem do kierunku jazdy. – Świetna jazda– powiedziałem do niego mierząc go wzrokiem.

–Nie straciłeś ognia, Pervarossa– odpowiedział mi wkładając mi do ręki kartkę, pod pretekstem uściśnięcia dłoni. Od razu włożyłem ręce do kieszeni spodni, kartka już tam została. –Ale nie przyzwyczajaj się, cicha woda brzegi rwie, Lorenzo.

–Na to liczę, Anthony.

Chłopak odszedł, a mój uśmiech rósł i rósł. Urósł chyba do granic możliwości kiedy na tylnim siedzeniu mojego wozu położyłem walizki. A w walizkach? Trzydzieści tysięcy. Jedna miała piętnaście i druga miała piętnaście. W wozie Eric'a również leżały takie dwie. Nagroda okazała się zupełnie inna niż ta, o której słyszeliśmy. Nie to żeby ktoś narzekał. Odwróciłem się jeszcze do Eric'a, który razem z Andreą zaczynał się zbierać, tak jak ja.

–Dzięki, Eric –powiedziałem głośno, by przekrzyczeć hałas upalanych aut. –Miło było cię poznać Andreo.

–Do zobaczenia –powiedzieli w tym samym momencie, na co oni na siebie spojrzeli, a ja wybuchnąłem śmiechem. Kiedy wsiadałem do auta, oni o coś się kłócili. Ale byli rodzeństwem, kłócenie się mieli na porządku dziennym.

Wróciłem do domu i rano wstyd było mi przed sobą przyznać, ale odkąd postawiłem stopę w aucie, dotknąłem pedałów, nawet na chwilę nie pomyślałem o Perrie. Ale to dopiero rano.

------

Cóż, chcę tylko powiedzieć, że nie dajcie się nabrać hihi 🤫

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro