Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Amelia

-Jesteś pewna, że widziałaś rzemyk?

-Jestem, Lorenzo. Na sto pieprzonych procent. - szepnęłam. Rozejrzałam się dookoła przestraszona- Co jeśli nas teraz obserwuje?

-Sądzisz, że jest tak wielkim psychopatą, żeby prześladować nas, za to, że wyleciał z pracy?

-Czy ktoś mi wytłumaczy? - Andrea niecierpliwiła się obok nas, ale nie zwracaliśmy na nią uwagi. Teraz ważna była ocena sytuacji, opowiedzieć mogę jej kiedy indziej.

-Posłuchaj Am, pójdziecie teraz do Anthonego. Nie wracajcie do domu. - mówił - O 15.00, gdy skończę pracę, pójdę prosto do was. Zadzwoń teraz do niego i powiedz, że pójdziecie tam. Ja muszę wracać do pracy.

-Dobrze, Lorenzo. Ale... Uważaj na siebie, przecież może tu przyjść. A jego ojciec.. I.. I..

-Csii. - Lorenzo przytulił mnie do siebie delikatnie więc wtuliłam policzek w jego ramię. - Idźcie do Ant'a.. Wszystko będzie dobrze.

*

Gdy zapukałam do drzwi Anthonego, one otworzyły się prawie od razu. Ant był już o wszystkim poinformowany, bo rozmawiałam z nim po drodze tu, więc od razu wciągnął nas do środka.

-Wszystko okej, dziewczyny? - zapytał szybko.

-Tak.- odpowiedziałyśmy zgodnie.

-Ale przeraża mnie myśl, że ten człowiek czegoś będzie od nas chciał. - dodała Andrea - Mogłam się zastanowić dwa razy zanim weszłam w wasze towarzystwo.

-Zabawna jesteś. - prychnął Anthony. Usiedliśmy na kanapie w salonie i po prostu zastanawialiśmy się co dalej - Czasem lepiej żebyś miała buzię zamkniętą, Amelia się boi.

-Oh więc to teraz moja wina, że Amelia się boi? - prychnęła urażona - Jesteś takim dupkiem, Ant.

-Dość. Kłócicie się jak pojebani. - jęknęłam łapiąc się za głowę. - To niczyja wina, że Damon jest psychopatą. Musimy się teraz zastanowić co dalej, co jak nie przestanie nas dręczyć. Wezwać policję?

-I co im powiesz? - prychnął Anthony- Że w domu wysadziło Ci korki, a pewien chłopak miał taki sam wisiorek, jak ty w domu? Wyśmieją cię.

-W takim razie co mamy zrobić  geniuszu? - warknęła do niego Andrea. Ja byłam zbyt przerażona żeby chociażby się odezwać, bo prawda jest taka, że teraz nikt nam nie pomoże.

Jeśli Damon naprawdę jest dla nas zagrożeniem, jesteśmy w tym we czwórkę.

*

-Jak dobrze, że już jesteś.

Przywitałam Lorenzo mocnym uściskiem zanim czule pocałowałam jego usta. Naprawdę martwiłam się o wszystko co może się dziś stać.

-Wszystko okej? - zapytał zakładając kosmyk moich włosów za ucho.

-Tak. A w pracy? Jak Tim? Było coś podejrzanego?

-Tim... Jest trochę zawiedziony, ale jest okej.

-Co dalej? Czekamy, aż znowu Damon włamie się do domu czy co?

-Co to, to nie. - prychnął. Spojrzałam na chłopaka, który siedział teraz blisko Andrei - Nie pozwólmy sobie, żeby się z nami bawił. Jest zasada w tym świecie, w który on gra.

-Jaka zasada? Co ty pieprzysz? - zapytała go Andrea. Anthony obrócił się do niej z pewnym siebie uśmiechem.

-Jeśli wiesz, że grozi ci niebezpieczeństwo, zagroź mu śmiercią. - wyszeptał.

Nikt się nie odezwał, myślę, że słowa Anthonego przeraziły każdego z nas, ale nikt tego nie skomentował.

Bo prawda była taka, że jeśli Damon nam zagraża, potrzebujemy każdej drogi obrony. Nawet tej brutalnej.

*Lorenzo

Patrzyłem na Anthonego dobrze wiedząc, że to co mówi jest jedynym dobrym pomysłem. Choć bolała mnie sama myśl, że świat z którego tyle uciekałem znów wciąga mnie z powrotem, nie mogłem z tym nic zrobić.

Bezpieczeństwo Amelii było na pierwszym miejscu.

Ja spieprzyłem. Ja uraziłem Damon'a i to na mnie Damon chce się mścić. Jeśli ma ucierpieć ktokolwiek z osób, które są wokół mnie, pierwszy musi ucierpieć Damon.

Pytanie tylko jak to zrobić? Jak go złapać? Jak chociażby ustalić gdzie się znajduje?

Gdzieś z tyłu głowy miałem myśl, że wcale to nie będzie łatwe.

*7 czerwca

Następnego dnia nie miałem już zastrzeżeń żeby pójść do Tim'a i zapytać go czy przypadkiem nie wie, gdzie mógł zaszyć się Damon. W końcu jest jego ojcem, musi coś wiedzieć o jego znajomych, o kryjówkach czy miejscu zamieszkania.

Wchodząc do warsztatu Tim pracował nad czymś przy stole, gdzie zazwyczaj duże części były czyszczone i składane.

-Tim? Cześć. Przyszedłem tylko na chwilę, ale muszę z tobą pogadać.- zacząłem zbliżając się do niego. Tim zaś nawet nie ruszył głową żeby na mnie spojrzeć, a co dopiero żeby się do mnie odwrócić.

-Lorenzo! Jestem teraz bardzo zajęty, ale może zadzwonię do ciebie i przyjedziesz kiedy indziej.- odpowiedział, nadal rękoma szperając po stole.

-Tim? Wszystko okej? - zapytałem niepewnie. Bardzo przestraszył mnie fakt, że Tim się do mnie odwrócił, że nie podał mi ręki i nie ucieszył na mój widok- Chcę porozmawiać z Damon'em. Robi bardzo nie fajne akcje, chcę w końcu coś z nim wyjaśnić.

-Odradzam Ci pójście do niego. Ale i tak nie wiem gdzie może być, przykro mi. Lorenzo, naprawdę mam dużo pracy..

-Odwróć się do mnie, Tim. Nie będę rozmawiał z twoimi plecami. - przerwałem mu zirytowany. Tim się tak zwykle nie zachowuje. - Tim.- złapałem jego ramię stojąc już bardzo blisko i szarpnąłem za nie mocno. Nawet gdy się szarpał, moja ręka była silniejsza i w końcu stanął do mnie twarzą.

Spaloną twarzą.

Skórę na twarzy Tim'a pokrywały niewielkie bruzdy. Jakby od... Zapalniczki? Nie, zbyt małe. Od...

-Damon przypalił mnie palnikiem do gum. - szepnął patrząc mi prosto w oczy - Przyszedł do mnie jakoś późnym wieczorem, gdy jeszcze byłem tu. Mówił, że się sprzedałem, że wolę dobre kwalifikacje niż własnego syna. Ale przecież tak nie jest. - przerwał, uciekając wzrokiem daleko - Przecież kochałem go całym sercem. Po prostu nie mogłem znieść jego zazdrości i knucia za moimi plecami, również na ciebie. Nie mogłem pozwolić byś cierpiał niesłusznie.

-Tim...

-To nic takiego, Lorenzo. - zapewnił mnie - Musisz bronić się przed Damon'em. Jest nieobliczalny, chory. Jestem pewny, że potrafi zrobić dużo gorsze rzeczy niż przypalenie kogoś palnikiem, a... A w końcu chodzi mu o ukaranie ciebie.

Zacisnąłem ręce po bokach w pięści. Byłem tak na siebie wściekły. Mogłem kurwa odpuścić. Raz zachować się inaczej niż zwykle i nie zgrywać bohatera. Tylko odejść i dać spokój, nie drążyć tematu. Teraz wszyscy możemy przez to cierpieć.

-Znajdź go, Lorenzo. Zanim zrobi krzywdę komukolwiek z was.

Skinąłem głową.

-Byłeś z tym na pogotowiu? Powinien to ktoś opatrzeć?

-Tak, Enzo. Zadbałem o to. Mam trochę pracy, więc gdybyś mógł już iść... Zadbaj proszę żeby Damon trafił w odpowiednie służby. - po policzku poleciała mu łza - Jest chory.

-Upewnię się, że nikomu nie zrobi już krzywdy. Jesteśmy w kontakcie, Tim! - krzyknąłem, gdy wychodziłem już z warsztatu.

Przez myśl ciągle przelatywała mi anegdotka: Jaki syn podpala twarz własnego ojca palnikiem do gum?

*

-I co?

-Jest gorzej niż myślałem. - usiadłem załamany na krześle w kuchni, pomiędzy Amelią, Anthonym i Andreą. Zakryłem twarz dłońmi.

-Jak to? Nie znalazłeś Tim'a?

-Znalazłem, Am. Damon popalił jego twarz palnikiem do gum.

Po kuchni rozniosły się ciche głosy zdumienia. Amelia i Andrea zasłoniły usta dłońmi, a Anthony wstał z wybałuszonymi oczami.

-Musimy go znaleźć, Ant.- warknąłem zdecydowanie - Dopóki ucierpiał tylko Tim. Damon nie cofnie się przed niczym.

-Dobrze, ale jak go znajdziesz? Ślady jego butów nie zaświecą w nocy.

Chwilę pomiędzy nami trwała cisza.

-Mam pewien pomysł.

*

Amelia z Andreą przerażone szły w kierunku naszego domu, udając, że przypadkiem wracają z zakupów o tak późnej porze. Dość głośno rozmawiały o tym, jak to zasiedziały się w markecie i jak to szybko muszą dotrzeć do domu.

Anthony i Eric towarzyszą mi kilkanaście metrów za nimi. Idealnie, by nikt nas nie połączył i idealnie, byśmy widzieli całą sytuację. Nic jednak się nie dzieje.

Wystawienie dziewczyn, jako pomysł narzucony przez Anthonego w chuj mi się nie podobał. W końcu jak ktoś tak deliaktny jak Amelia i Andrea miałby poradzić sobie z, być może, uzbrojonym psychopatą? Ale przypomniałem sobie, że przecież ta szalona dziewczyna, często ubrana w skórzane spodnie i skórzaną kurtkę, potrafiła wygrywać wyścigi z palcem w nosie, a ta z pozoru delikatna i nieśmiała dziewczyna, potrafiła naprawdę mocno przywalić z prawej ręki.

Zresztą byliśmy zaraz za nimi.

Dziewczyny jednak swobodnie doszły do naszego domu. Minęły furtkę, dróżkę i stanęły przed drzwiami, żeby Amelia swobodnie umiała znaleźć klucz do drzwi. Czyli jednak wszystko jest w porządku. Nikt ich nie zaatakował.

Widać, że Eric i Andrea to rodzeństwo. Chłopak rozglądał się po otoczeniu znudzony i tak samo znudzona Andrea oparła się o drzwi. Wszystko byłoby okej, gdyby drzwi się nie otworzyły.

-Pamiętam, że je zamykałam. - powiedziała cicho Amelia. Andrea spojrzała w naszym kierunku i weszła do domu bez żadnego ostrzeżenia. Zanim mogliśmy ją powstrzymać, ona już była w środku. A za nią? Za nią pieprzona, nieustraszona Amelia.

Pobiegliśmy szybko w ich kierunku, rozglądały się po domu z przedsionku.

-Jesteście pojebane. - skomentowałem stając przed Amelią.

Anthony i Eric pierwsi poszli wgłąb domu, zaraz potem przeszukaliśmy go całego. Ale uwierzcie, że nasze zdziwienie było ogromne, gdy nic nie znaleźliśmy.

Damon włamał się do naszego domu, po to żeby rozwalić zamek? Czy po to żeby ocenić wnętrze?
Wnętrze przecież już widział, cholera był tu. Może coś ukradł? Coś czego nie było widać?

Kiedy zastanawialiśmy się głośno i długo nad sprawą, która musiała mieć drugie dno, usłyszeliśmy syreny. I to bardzo blisko nas wyjące syreny. Tak blisko, że zatrzymały się pod naszym domem.

Zwróciłem wzrok na drzwi, które zostały wyważone przez funkcjonariuszy policji i rzuciliśmy się wszyscy na ziemię, gdy uzbrojeni policjanci wpadając do domu krzyczeli:

-NA ZIEMIĘ! RĘCE NA GŁOWĘ I NIE RUSZAĆ SIĘ!

Ich wrzaski były tak donośne, że będę je słyszał w głowie przez kilka dni, co jednak nie zmienia faktu, że słyszałem cichy szloch Amelii wprost w moje ucho.

-Przeszukać dół, Ty. Przeszukać górę, Ty! - wydawał rozkazy - Który z was to Lorenzo Pervarossa?

I teraz poczułem strach. Uniosłem ręce z głowy i powiedziałem głośne:

-To ja.

Policjant podniósł mnie do góry, złożył moje ręce za plecami i zapiął w kajdanki.

-Pouczam cię o zachowaniu milczenia. Wszystko co powiesz może być użyte wobec ciebie. Zostajesz zatrzymany do końca sprawdzenia zgłoszenia.

Zostałem mocno wyciągnięty z domu, słyszałem jak cała trójka moich przyjaciół krzyczała, że przecież jestem niewinny, ale zostałem potem brutalnie wrzucony do policyjnej furgonetki.

-Co jest, kurwa?!- warknąłem, gdy oficer zamknął za mną drzwi.

O co jestem kurwa podejrzany?

*Anthony

-Co tu się dzieje?! - krzyczała Amelia - Niech ktoś mi wytłumaczy o co tu chodzi!

-Jesteście głusi?! - krzyczałem. Funkcjonariusz policji posadził nas na kanapie w salonie po tym jak ją całą rozebrali i złożyli jedynie pufę. - Wytłumaczcie jakie macie zlecenie!

-Niech się Pan uspokoi, Panie Witkens. - zwrócił się jeden z nich- Przebiega właśnie przeszukanie domu. Jeśli nie znajdziemy owocu zgłoszenia, zapłacimy właścicielowi odszkodowanie.

-Super, kurwa. Ale czego do chuja szukacie?

-Mam!

Wzrok każdego z nas, łącznie z wzrokiem funkcjonariusza zwrócił się na piętro.

-Sypialnia!

-Chcę iść tam z tobą. - warknąłem wstając z kanapy razem z oficerem policji. On tylko machnął ręką, złapał mnie za łokieć i wciągnął razem ze sobą do sypialni Lorenzo i Amelii.

Nigdy nie widziałem takiego bałaganu. Ciuchy z szaf były powyrzucane i powywracane, a nawet porozrywane. Wszystkie szkatułki i kosmetyki należące do Amelii, były porozrywane i porozkręcane. Aż w końcu spojrzałem na szafkę, która była rozkręcona i z której wyrzucone były dokumenty i torebki.

-Czy to... ?

-Tak, Panie Witkens. - przerwał mi funkcjonariusz - To powód zatrzymania Lorenzo Pervarossy. Znajdują się tu dowody na jego udział w nielegalnych wyścigach po wyjściu z więzienia, złamania kodeksu, który podpisywał wraz z wyjściem na wolność i spore ilości narkotyków niewiadomego pochodzenia oraz lista.

-Jaka lista do chuja!?

-Lista opłat, jakie pobierał za sprzedaż nielegalnych substancji.

-Żadna z tych rzeczy nie należy do Lorenzo!- krzyknąłem czując narastający we mnie gniew - Lorenzo jest niewinny! To Damon!

-Proszę zachować milczenie albo zostanie Pan posądzony o współudział.

-W chuju to mam! Rozumiesz! To Damon Flatscher! Mści się na Lorenzo, rozumiesz!?- wrzeszczałem wściekły. Wyrwałem się z uścisku funkcjonariusza, ale zanim uszedłem krok, wpadłem w szpony drugiego człowieka.

-Proszę zachwiać milczenie albo zostanie Pan posądzony o współudział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro