Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Amelia *10 czerwca

Całowałam namiętnie usta Lorenzo, trzymając ręce wokół jego szyi. Dłonie chłopaka spoczywały na moich biodrach zataczając na nich kółka, zgodnie z ruchem jego ust.

Przysięgam. Byłam uzależniona od tego człowieka. Mogłabym dotykać go przez każdą sekundę swojego życia, całować go bez potrzeby nabierania powietrza i nigdy nie rozłączać naszych ciał.

Czasem zastanawiałam się czy ta fascynacja nim, która towarzyszyła mi od pierwsza dni gdy go poznałam, nie zamienia się przypadkiem w coś... W coś głębszego. Choć kiedyś napewno odrzucała mnie myśl, że mogłoby mi na nim zależeć, a co gorsza kochać go, dziś ta myśl napawała mnie ciepłem.

Przyznajmy szczerze. Lorenzo to idealny mężczyzna, gdy już go poznasz! Jest przystojny, uprzejmy, jednak ma swój charakter, jest pomocny w każdej sprawie, solidarny, przyjacielski, męski i mogłabym wymieniać tak w nieskończoność.

Jednak z tych myśli o tym jak idealny jest mój obiekt westchnień rozproszyła mnie duża, męska ręka, która zaczęła wsuwać się pod moją spódniczkę.

Było w chuj gorąco. Nie było bardzo gorąco, było w chuj gorąco od samego rana. Teraz w południe mamy już ponad 40 stopni, więc założenie spodenek równałoby się z wodospadem potu. Spódniczka była wygodna, przewiewna i luźna. Idealna.

Jak widać nie tylko dla mnie. Ręka Lorenzo dotarła aż do zwieńczenia moich ud. Przejechał swoimi palcami po mojej bieliźnie, więc jęknęłam mu cicho w usta ciągle go całując.

Lorenzo jest... Jest jak zakazany owoc. Wiesz, że być może nie powinnaś być w jego pobliżu, a co dopiero w jego posiadaniu. Ale nie możesz się od niego odpędzić.

Jego dotyk jest uzależniający. Jego głos jest jak melodia, której mogłabyś słuchać ciągle. Jego widok jest niczym widok najpiękniejszego obrazu wartego miliony dolarów!

Jest idealny.

-Ahh! - jęknęłam głośno, gdy Lorenzo wsunął się lekko we mnie. Jego palec poruszał się nadto wolno, więc złączyłam jego usta ze swoimi, chcąc go zachęcić.

Jednak Lorenzo miał na ten czas inny plan, zjechał pocałunkami na moją szyję, znacząc drogę swoim językiem. Wsunął swoje ręce pod moje uda i sam oplótł moimi nogami swój pas. Nie odzywając się ani słowem złapałam mocno jego szyję, gdy niósł mnie do sypialni. Również bez słowa.

Czekałam cierpliwie na rozwój wydarzeń, gdy Lorenzo na moment zniknął. Gdy znów pojawił się w sypialni, nie tracił czasu, ściągnął ze mnie górę mojego ubrania i rzucił gdzieś w kąt. Sprawnie pozbawił mnie bielizny okrywającej moje piersi i również stanik poszybował gdzieś daleko.

Jego dłonie parzyły. Jego dotyk był jak przeszywający, uderzający we mnie piorun. Piorun, którego chciałabym więcej i więcej. I więcej.

Nasze ciała, jako złączone podobały mi się najbardziej. Gdy poruszaliśmy się zgodnie, dając sobie wzajemnie nieograniczoną przyjemność.

Ah co to była za przyjemność!

*Lorenzo

Czułem się jakbym latał. Jakbym unosił się na puszystej chmurze uwielbienia i nie spadał w dół, dopóki Amelia była ze mną.

Myślałem o Amelii jak o jakimś bóstwie. Dziewczyna zakręciła mi w głowie i raczej mój umysł nie chciał już wrócić na prosty tor. Tor bez niej. Zachowywałem się teraz jak wariat, myślałem jak wariat.

To była miłość? To właśnie nazywa się miłością? Taką prawdziwą?

Nie wiem. Nie mam, kurwa, jebanego pojęcia, ale wiem, że gdyby kończył się świat, a Amelia byłaby obok mnie, nawet bym się tym nie przejął.

-Myślisz, że istnieje koniec świata? - zapytałem cicho, nie zmieniając jednak swojej pozycji. Ciągle leżałem na wpół siedząco i ręką gładziłem ramię dziewczyny.

Była taka miękka, delikatna.

-Wszystko co istnieje, musi się kiedyś skończyć. Więc tak, myślę, że kiedyś nadejdzie koniec świata. - szepnęła - Czemu się nad tym zastanawiasz?

Dziewczyna odwróciła się do mnie przodem, czego rezultatem były jej piersi przylgnięte teraz do mojego ciała. Była cała naga, cała moja.

-Po prostu. - szepnąłem zanim się uśmiechnąłem.

-Jest południe, Lorenzo, może byśmy już wstali co? - zaśmiała się.

Jęknąłem więc przeciągle i przewróciłem się się na brzuch pokazując swój bunt. Nie chciało mi się wstać z łóżka, nie chciało mi się nic co oznaczałoby ciało Amelii dalej niż 2 metry ode mnie.

I do tego ubranej.

-Nie chcę wstawać. - jęknąłem - Spędźmy ten dzień w łóżku, Am.

-Lorenzo, my nie mamy po 10 lat. Mamy jakieś obowiązki. Będziesz tu leżał do nocy? Głodny? I śmierdzący? - zaśmiała się podnosząc do pozycji siedzącej.

Odwróciłem się do niej przodem marszcząc brwii. Czy ona mnie właśnie obraziła?

-Czy właśnie nazwałaś mnie śmierdzielem? - zapytałem - Może od razu nazwij mnie Ogrem? Spakuj mi ciuchy, albo nie. Nie pakuj mi nic, wyślij po prostu na bagna, wrzuć w błoto i wbij w lesie tabliczkę: '' Tu mieszka śmierdzący Ogr! '' - fuknąłem urażony, że rozbawiona dziewczyna śmiała się do rozpuku. - Nie zapominaj, że jeśli ja jestem ogrem, to ty ogrzycą.- i wytknąłem jej język.

-Ogrzycą, Lorenzo? - zapytała, podłapując temat - Więc ty jesteś Shrek, ja Fiona, tak? Tylko nie zapomnij, że ja w końcu będę piękna. A ty na zawsze pozostaniesz... Ogrowaty.

Jej śmiech napewno było słychać aż na dworze. Ledwo przez niego usłyszałem jak ktoś puka do drzwi, na co przewróciłem oczami.

-Ciekawe który to.- przewróciłem oczami-Kukła, wilk babcia, świnia czy gadające ciasteczko

-Przekonajmy się.

Amelia pierwsza wstała i ubrała na siebie majtki i luźną sukienkę w jakieś czerwone wzory. Jej piersi odznaczały się w biuście sukienki, ale zanim zdążyłem zaprotestować by stanęła tak w drzwiach, ona już wyszła na korytarz.

-Szlag.- warknąłem, szybko wrzuciłem na siebie bokserki i pobiegłem za dziewczyną, która otwierała już drzwi.

-Mm. To zdecydowanie Ciastek! - krzyknęła zza otwartych drzwi. Przepuściła do środka, jak się okazało, Eric'a i zamknęła za nim drzwi. Chłopak zmierzył mnie pytającym wzrokiem.

-Nie pytaj. - zaśmiałem się - Co jest? Stęskniłeś się?

-Na kawę przyjdę innym razem. - pokręcił głową - Dziś musimy kogoś znaleźć, Lorenzo. I to szybko.

Wzrok Eric'a wskazywał, że nie było czasu do stracenia. I jak się okazało, naprawdę go nie było.

*

-Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej?! - krzyknąłem - Ile czasu już jej nie ma?!

-Nie wiem! Wiem tylko tyle, że spali. I nagle Anthony obudził się sam. - odpowiedział mi.

Sprawa przedstawiała się bardzo niejasno. Nie wiedzieliśmy w jakich okolicznościach zginęła Andrea. Nie mam zielonego pojęcia czy Damon maczał w tym palce, ale jakby się nad tym zastanowić, to po co miałby to robić?

-Nie wiesz gdzie ma przyjaciółki?

-Już wszystko mówiłem Anthonemu. Szuka jej od trzeciej w nocy, to już... Dziesięć godzin.

-Zadzwoń do niego.

Kilka sygnałów, połączenie odebrano.

-Sprawdziłem każdą kawiarnię, parki, sklepy, butiki, obrzeża, las i zadzwoniłem nawet do jednej z jej koleżanek. I nic. - powiedział przez telefon. W tle słychać było chodzący samochód, musiał prowadzić.

Spojrzałem na zegarek, była 13:30.

-Zachowywała się inaczej? Może Damon ją obserwował? Albo dostawała od niego jakieś pogróżki?

-Zachowywała się inaczej. Fakt. - odpowiedział z niedowierzaniem.

-Ale to raczej nie było przez sytuację z Damonem. - wtrąciła się Amelia. Spojrzałem na nią, gdy ona z politowaniem patrzyła na telefon kręcąc głową. I od razu zrozumiałem.

-Coś ją spotkało? Co się dzieje, Am?

-Przepraszam, że Ci to mówię, ale... Andrea czuła się z tobą naprawdę bardzo dobrze i tu nie chodzi o ciebie. Raz mi po prostu powiedziała, że... Że boi się, że się zakochasz. - szepnęła spuszczając wzrok - Zaangażujesz zbyt mocno, a ona nie chce cię zranić i...

-I po prostu ode mnie uciekła. - dokończył za nią. Przez chwilę na linii połączenia, było słychać tylko szum działającego samochodu i było to kompletnie przerażające- A ja jak głupi szukam jej pół nocy i całe przedpołudnie. - zaśmiał się.

Spojrzałem na Eric'a, który był równie zbity z tropu co my wszyscy. Prócz Amelii, ona zdawała się wiedzieć dość dużo.

-Dzięki. - mruknął Anthony zanim połączenie się zakończyło.

-Coś musi być na rzeczy. - mruknął Eric.

-Jest. Andrea nie odwzajemnia jego uczuć i nie chce go zranić. Tyle.

-Nie. Andrea nigdy nie ucieka przed takimi rzeczami. - zaprzeczył- Mogła wyjechać i tak dalej, mogła się gdzieś zaszyć, ale musi mieć co do tego konkretny powód. I obawiam się, że to nie jest fakt strachu o zbytnie zaangażowanie się Anthonego.

-A o to, że to ona zbyt głęboko weszła w tą relację. - dodała Am.

Było mi teraz szkoda kumpla. Tyle przeszedł. Zaczynając od pierwszego wypadku kończąc na drugim. Dodając, że dziewczyna do której wzdycha od lat, od niego ucieka...

-Wiesz gdzie może być Andrea? - zapytałem.

-Wydaje mi się, że tak. Chociaż moja siostra to chodząca zagadka, może jej w ogóle nie być w mieście.

-Zawieź mnie tam. - powiedziała Am. Rozumieliśmy się bez słów - Daj mi dwie minuty i zawieź mnie do niej.

*Amelia

Stałam przed średniej wielkości domkiem letniskowym i bałam się zapukać.

Eric siedział w samochodzie i czekał aż wejdę do środka by mógł odjechać, więc nie każąc mu zwlekać zbyt długo, zagłębiłam się w dom.

-Andreo?! - krzyknęłam - Jesteś tu?!

-Eric cię przywiózł?

Uśmiechnęłam się widząc dziewczynę siedzącą na kanapie, tyłem do mnie. Podeszłam tam od razu i usiadłam obok niej.

-Mocno panikowaliście?

-Najmocniej Anthony. - szepnęłam.- Andreo, czemu mi nie powiedziałaś? Co jest między tobą a Anthonym, chodzi mi o to coś poważniejszego niż to, co mi mówiłaś. Anthony wpadł do nas i zachowywał się jak wariat, gdy cię rano nie znalazł.

-Właśnie tego chcę uniknąć. - jęknęła odwracając się do mnie - Nie jestem tobą, Am. Nie lubię się przywiązywać, nawet auta zmieniam co miesiąc! A Anthony? - westchnęła. Na chwilę zakryła twarz dłońmi. - On jest dla mnie taki dobry. Jest mi z nim jak w niebie, chociaż to tylko zwykły seks. Dla mnie. Bo Ant ostatnio nazwał mnie 'kochaniem'. Żeby było mało, to zapytał czy zamieszkam z nim! - rozumiałam spanikowany wzrok Andreii. I było mi cholernie, cholernie przykro - Ja nie umiem z nim być, z nikim być. Przeszkadza mi obecność drugiego człowieka, mówienie gdzie jestem, gdzie jadę. Wiesz, że nie umiem tak żyć.

-Myślę, że jeśli Anthony usłyszy to z twoich ust, też to zrozumie. - szepnęłam - Tylko musisz mu powiedzieć. Teraz zapewne odchodzi od zmysłów, dlaczego przed nim uciekłaś.

-Mocno to w niego uderzyło?

-Znasz go. Nic go nigdy nie rusza. A to go ruszyło.- szepnęłam - Przyznałabym nawet, że całkiem mocno.

-Spieprzyłam.- szepnęła. Nie wiem czy to było prawdziwe czy miałam omamy, ale... Po policzku Andrei spłynęła łza?

-Oh kochanie. - nic nie myśląc objęłam ją. - Jeśli Ci z nim było dobrze przez ten czas, to co Ci szkodzi spróbować?Anthony to dobry chłopak, może trochę zagubiony, ale dobry. I zależy mu na tobie.

-Przestań, Amelio. Ja nie umiem żyć w związku. - prychnęła- Nie umiem pozwolić, by ktoś mnie ograniczał, by był ciągle obok mnie, by pytał gdzie jadę, gdzie jestem, co robię. Nie zniosę pytań o uczucia. Nie zniosę, gdy będzie mówił o uczuciach. Ja po prostu nie umiem być w związku.

Westchnęła.

-Dlatego nie chciałam Ci mówić. O tym, że już kiedyś nas coś łączyło.- dodała znów szeptem - Bo już raz go bardzo zraniłam. Bardzo mocno, Amelio.

*Lorenzo

-Czego ja się spodziewałem. - szeptał do siebie Anthony, zaraz po wyjściu Amelii i Eric'a. Było mi strasznie patrzeć na niego w tym stanie. W końcu teraz byliśmy przyjaciółmi.

-Nie możesz być w takiej myśli. Może Andrea musi sobie coś przemyśleć. - pocieszyłem go.

-Lorenzo, doceniam, ale nie oszukuj mnie. Znam ją, zawsze uciekała.- prychnął. Nie wiem czy to było kpiące prychnięcie czy bardziej takie smutne, ale jeśli było połączone, mogłem domyślić się co czuł chłopak.

-Zawsze? Co znaczy zawsze?

-Wiesz ile razy starałem się, żeby coś między nami wyszło? - zapytał unoszą wzrok - Chyba osiem! Osiem razy biegałem wobec Andreii jak zakochany chłopiec, zmieniając dla niej swój styl życia, swoje zachowanie czy nawet słownictwo! Osiem razy próbowałem dopasować się do tego wyobrażenia, które sobie o mnie stworzyła. - mówił smutno - Dawno, spotkaliśmy się w sumie przypadkiem. Ale od razu nie mogłem odkleić od niej wzroku. Była taka mocna. Jak to Andrea.

-Zakochałeś się. - szepnąłem, lekko się uśmiechając. W końcu... Dużo nieszczęścia w tym szczęściu.- Zadzwoń do niej. Dalej, Anthony. Zadzwoń do niej, powiedz, że chcesz się spotkać i pogadać. Masz do tego w końcu prawo.

-Nie będę się jej narzucał.

-Jeśli tego nie zrobisz, już nigdy z nią nie porozmawiasz o tym co czujesz. Wierz mi, Ant. Zadzwoń.

Minąłem chłopaka i wyszedłem z pomieszczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro