Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Eric

Stałem już przed drzwiami. Może i czułem się podle przez to co zrobiłem, ale życie Andreii było teraz ważniejsze. Najważniejsze.

Przełożyłem więc pistolet w prawą rękę i nie patyczkowałem się z wkroczeniem do domu.

Damon się nie chował, kto by przypuszczał. Siedział przy stole i czytał szarą gazetę, zaraz obok niego siedziała Andrea. Nie zdziwiła mnie spluwa przyłożona do jej boku, w końcu Damon to psychopata.

-Gdzie twoja artyleria?

-Na ciebie jednego szkoda ich fatygować. - odpowiadam. Nie wchodzę głębiej, wyczuwam podstęp w spokoju Damon'a. - Puść Andreę, a być może będę dla ciebie łaskawy.

-Nawet jakbym się nad tym zastanowił, to odpowiedziałbym nie. - prychnął. Podniósł na mnie w końcu swoje szalone oczy i nie oszczędził uśmiechu - Wiesz, że jeśli oddam Andreę, znajdę inny sposób by torturować Lorenzo i jego przyjaciół? Zdajesz sobie sprawę, że mam wybór, kogo porwać następnego?

-To może weź mnie. - proponuję całkiem szczerze - Odczep się od z Lorenzo, Andreii i Amelii i zmierz się z kimś, kto jest Ci równy.

-Eric, idź stąd proszę. - szepnęła Andrea i jakby... Jakby tego kompletnie nie zrozumiałem - Idź stąd!

-Nie, kochanie. Niech zostanie.

Damon sprawdzał moją wytrzymałość gdy dotykał włosów Andreii, a ta zaciskała oczy by nie płakać. O co tu chodziło? Nie ważne, to już nie ważne.

Wyciągnąłem broń w jego kierunku, mocniej, trzymając palec na spuście.

-Oddaj mi dziewczynę, usuń się z miasta i nigdy więcej nie zaczepiaj moich przyjaciół. - wyliczyłem.

-Bo co?- zaśmiał się.

Myślał, że jest sprytny. Że nie widzę tego noża, którego sięga lewą ręką z blatu, do którego przyciska się plecami. Myślał, że mnie zaskoczy, gdy nim we mnie rzuci.

Ale się mylił.

To ja zaskoczyłem jego, gdy nóż przeleciał obok mnie, a pocisk trafił w jego ciało, gdy stracił koordynację ruchową podczas rzutu i odsunął od siebie Andreę.

Strzeliłem jeszcze raz.

Nie wiem czemu. W zasadzie nie wiem w ogóle czemu strzeliłem w jego klatkę piersiową, a nie w nogę, by go zaledwie unicestwić.

Pragnąłem by zapłacił za wszystko co zrobił.

Za sabotaż pracy Lorenzo w warsztacie jego ojca.

Za włamanie się do ich domu.

Za bawienie się z nami w kotka i myszkę.

Za wezwanie na Lorenzo policji.

Za porwanie Andreii.

Więc strzeliłem jeszcze raz.

Właściwie to strzelałem, dopóki martwe ciało Damon'a nie upadło na podłogę.

-Zabiłeś go. - szepnęła Andrea.

Rzuciłem pistolet na ziemię i wpadłem w objęcia siostry. Cholernie płaczącej siostry. Ale nie było teraz na to czasu.

-Posłuchaj mnie. - złapałem jej policzki w dłonie, by utkiwła swój wzrok w moich oczach - Wrócisz do Lorenzo. Oni się tobą zajmą. Będziesz szczęśliwa, Andi.- uśmiechnąłem się przez łzy, wiedząc co właśnie robię - Nie żegnamy się na zawsze, okej? Wrócę do ciebie.

-Eric, nie. - szepnęła wtulając się mocno w moją klatkę.

-Wrócę. Obiecuję, skarbie. - mruczę w jej włosy, zanim całuję jej czoło ze łzami w oczach.- Bądź szczęśliwa. Żebyś dużo mi opowiadała, gdy znów pojawię się w twoim życiu. Masz być szczęśliwa, Andi. Obiecaj mi.

-Obiecuję, Er. - zaniosła się płaczem.

To był najtrudniejszy moment w naszym życiu.

*Lorenzo

-Odszedł.

-Jak to odszedł? - warknąłem. Andrea wbiła we mnie zapłakane oczy i powtórzyła:

-Odszedł. Ale powiedział, że wróci.

W jej oczach czaiło się coś poza bólem. Jakby nadzieja. Nadzieja, że mówił prawdę.

W moich czaiła się jedynie wściekłość. No i mzoe trochę bólu przez przestrzelone kolano, jednak pani na pogotowiu przyjęła moją łapówkę i dzięki Bogu nawet nie zapytała o co chodzi.

-Nie mogę w to uwierzyć. - szepnęła Amelia.

Andrea ukryła się w ramionach Anthonego, a ja objąłem równie spłakaną co Andrea Amelię.

Odszedł.

Kurwa. Zrobił to dla mnie. Dla mnie skazał swoje życie na porażkę, dla mnie zabił Damon'a. A teraz ucieka.

I uciekać będzie musiał do końca życia.

-Wróci. - powiedziałem do każdego obecnego tu - To nasz przyjaciel.

Gdyby ktoś powiedział mi przy naszym pierwszym spotkaniu, że Eric będzie zdolny dla mnie zabić, wyśmiałbym go.

A teraz gdy o tym myślę, dostaję dreszczy. Gdy myślę o każdym z moich przyjaciół, których odnalazłem po wyjściu z tego pierdolonego więzienia, dostaję dreszczy.

Czym zasłużyłem sobie na tę cudowną rodzinę?

Bo teraz, gdy we czwórkę staliśmy przytuleni do siebie, z płaczącymi dziewczynami i z myślą, że już niedługo będziemy przesłuchiwani przez policję, dobrze wiem, że jesteśmy rodziną.

Bo tylko rodzina przetrwa to gówno.

A my zamierzamy je przetrwać. Wszyscy razem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro