Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Amelia*8maj2020

Obudziłam się dość wcześnie z uwagi na późną porę o jakiej się położyłam. Ale nie zważając na 7:13 rano, wstałam z łóżka po niespełna 6 godzinach snu.

Poranek w mojej nowej sypialni, napełnił mnie dobrą energią i pozytywnym myśleniem. Podniosłam się z jakże wygodnego łóżka z ogromnym uśmiechem, rozglądając się po kilku kartonach jakie tu stały.
Dziś chciałam zająć się trochę wystrojem swojego nowego domu, może też ogrodem jeśli zdążę, a może nawet poszukam pracy? Narazie nie brakuje mi pieniędzy, ale za to mam zdecydowanie zbyt dużo wolnego czasu, na rozmyślanie o rodzinie, która na te myśli nie zasługuje.

W głowie więc ułożyłam sobie plan! 1.śniadanie, 2.prysznic, 3.ogród, 4.parter, 5.praca.
Ciekawe ile z tych punktów uda mi się wykonać. (potajemnie przed samą sobą, myślę, że zatrzymam się na punkcie drugim).

Przygotowałam śniadanie z produktów, które miałam najbliżej pod ręką i usiadłam przed telewizorem zajadając się kanapkami. Jednak nie dane było mi zjeść nawet kęsa, bo mój telefon zadzwonił.

-Kogo niesie? - warknęłam pod nosem. Wstałam i rozejrzałam się za miejscem gdzie zostawiłam aparat, na moje nieszczęście był on w kuchni, więc musiałam udać się aż tam. Jakby tego było mało, zobaczyłam na wyświetlaczu imię mojej mamy. Już w ogóle miałam ochotę udawać, że nie słyszałam dzwonka.- Cześć. - odezwałam się monotonnym głosem, gdy przyłożyłam aparat do ucha.

-Cześć Ama! Co u ciebie? - zapiszczała moja mama.

Cóż, muszę wam powiedzieć, że moja mama jak na swój wiek, jest dość dziecinnym człowiekiem. Dziecinnym ale bardzo zajadłym, który nie odpuszcza łatwo.

-Dobrze. - odpowiedziałam tylko, zbywając ją. Wróciłam znów do salonu usiadłam na poprzednim miejscu, żeby zajadać się dalej kanapkami, co nie było mi dane.

-Chcieliśmy cię z tatą odwiedzić. Zobaczyć jak sobie radzisz i tak dalej. - mówiła dalej.

-A jaki jest prawdziwy powód waszej wizyty? - prychnęłam, wiedząc, że to co mówi ma drugie dno. Nie myliłam się.

-Amelio, twoim obowiązkiem jest przejąć firmę po nas. Nie możesz sobie tak po prostu tego zignorować. - zaczęło się. Ton mojej matki od razu zmienił się na mniej przyjemny - Amelio, słuchasz mnie?

-Nie, mamo. Nie słucham i nie zamierzam słuchać już ani słowa o tej idiotycznej firmie. Pa mamo, pozdrów tatę. - odpowiedziałam, pożegnałam się i odłożyłam telefon z zakończonym połączeniem.

Ciągle tylko firma, firma, firma, przejęcie firmy, firma, firma, firma. Jakby mogli, już od piątego roku życia przygotowywaliby mnie do przejęcia całej korporacji, której ja tak nienawidziłam.

No bo, co można lubić w pracy za biurkiem? W tych wszystkich gościach w garniturach, wykwintnym spotkaniach w restauracjach i sztucznych uśmiechach do ludzi, od których zależny jest twój los? Jak można poświęcić swoje życie komuś innemu, od kogo zależne będą twoje finanse, czas, zdrowie i nerwy? Zdecydowanie tego nie pojmowałam.

Moi rodzice jednak rozumieli to aż za dobrze. Odkąd tylko pamiętam pracowali w korporacji, dla nich posada, zyski i miejsce na piedestale było zawsze na początku. Ja byłam dużo dalej.

Kolejny dzień mijał mi przyjemnie, ale żeby dopełnić szale zadowolenia, ubrałam się w zwykłą kurtkę i zamknęłam za sobą drzwi, gdy opuściłam dom. Musiałam w końcu znaleźć pracę, do cholery. Przecież kiedyś w końcu pieniądze mi się skończą, a nie zamierzałam wziąść ani grosza od rodziców. W końcu na coś zaczynałam to samodzielne życie.

Obeszłam kilka ulic, kilka sklepów spożywczych, jeden obuwniczy, jeden wędkarski i jeden papierniczy. Wyniosłam z tego jedynie zgrzewkę papieru, zgrzewkę wody i torbę produktów spożywczych.

Więc teraz nie dość, że nie dostałam nigdzie pracy i po głowie krąży mi myśl, że będę musiała poprosić rodziców o pomoc, to teraz jeszcze ciąży mi prawie 10 kg wody w jednej dłoni i jakieś 10 kg w drugiej dłoni.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi od sklepu w którym zostawiłam krocie nogą i ruszyłam w stronę domu. Mam nadzieję, moja orientacja w terenie miała się gorzej niż źle. Zobrazować? No to gdybym np została zostawiona w lesie sama sobie żebym znalazła drogę do domu, położyłabym się tam gdzie bym stała i czekała aż zjedzą mnie kojoty.

Co ja gadam. Nie umiem nawet wskazać gdzie jest północ, a gdzie południe.

-Przepraszam?

Odwróciłam się gwałtownie na głos, który za mną podążał. Ucho od jednej torby urwało się całkowicie i mniejsze produkty typu serek w pudełku, kostka masła, worek z warzywami czy też opakowanie chleba rozleciało się na chodniku, pod nogami wysokiego mężczyzny.

-Kurwa, bardzo Panią przepraszam. - dopowiedział. Schylił się, żeby od razu zacząć zbierać moje produkty. - Chciałem zapytać czy nie pomóc Pani w niesieniu tych pakunków, a tu proszę. Teraz jest Pani już niezbędna moja pomoc. - zaśmiał się, kiedy zebrał kilka produktów na jedną rękę. Ja zebrałam resztę z nich w torbę i zastanowiłam się, jak do cholery mam nieść torbę bez uchwytów?

-Cholera. - szepnęłam do siebie. Rozejrzałam się po miejscu, żeby ocenić jaki kawał drogi został mi do domu, cóż nie duży, ale przecież nie przeteleportuję tych produktów.

-Może pomogę? - zapytał znów mężczyzna. Podniosłam na niego wzrok pierwszy raz. Ciemne tatuaże na rękach, były tym co najmocniej rzuciło mi się oczy, zwykła koszulka i dresy totalnie pasowały do jego 'luzackiego stylu' na jaki wskazywały nieułożone i sterczące włosy. Do tego broda, nie ogolona, zapewne kłująca broda, krzyczała wręcz 'Nie golił mnie od tygodnia!' - Wszystko w porządku?

-Tak, tak. - otrząsnęłam się - Bardzo przepraszam, zastanawiałam się jak teraz przetransportować te rzeczy do domu.

-Tak jak mówiłem, pomogę. - powtórzył mężczyzna. Podniósł swoją koszulkę jednocześnie obnażając brzuch i zrobił z niej i swoich rąk prowizoryczną siatkę na zakupy. - No dalej. Niech pani pakuje te rzeczy.

-Spokojnie, nie chcę rozciągnąć Pana koszulki. - zaoponowałam, myśląc sobie jak cholernie głupi jest pomysł mężczyzny - Zaraz po kogoś zadzwonię i mi pomoże.

Po kogo zadzwonisz, Am? Nikogo tu nie znasz. - zadrwiłam sama z siebie.

-Nalegam. Ja panią przestraszyłem, przeze mnie Pani rozrzuciła te produkty, więc niech Pani śmiało wykorzysta moją koszulkę. Chociaż tak mogę pomóc. - mężczyzna uśmiechnął się do mnie promiennie, skinął nawet głową aby mnie pośpieszyć, a więc zgodziłam się z westchnieniem.

-Niech będzie. - odpowiedziałam i zaczęłam wkładać produkty do koszulki, z której mężczyzna uczynił prowizoryczną torbę- Tylko niech Pan uważa, żeby się nie przewrócił. Nie widzi Pan nawet chodnika.

-To niech Pani mnie prowadzi. - zaśmiał się błyszcząc swoimi białymi zębami. Pozwoliłam sobie chwycić mężczyznę za wytatuowaną rękę i prowadziłam go w stronę domu.

Po kilku minutach dopiero zastanowiłam się, czy ja do cholery dobrze robię? Prowadzę nieznajomego mężczyznę do swojego domu? A jeśli jest to jakiś kryminalista? Złodziej? Albo morderca? Co jeśli to gwałciciel?

Spojrzałam na mężczyznę z ukosa, obserwując jego twarz. Zatrzymałam się jeden dom przed swoim, w końcu nie mogłam mu pokazać gdzie naprawdę mieszkam. Co jeśli włamie się do mnie w nocy?

-Dziękuję za pomoc. - odezwałam się, stając przy niskim płotku. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, a potem dom, przed którym stoimy.

-To tu Pani mieszka? - zapytał, wyjątkowo zainteresowany. Spojrzałam na dom za nami, może dziwiło go, że dom jest taki duży, albo, że jest taki piękny. A może, że wyglądał na drogi?

-Tak. - odpowiedziałam z uśmiechem - Tutaj mieszkam. Dziękuję za pomoc, ale..

-To nie możliwe. - przerwał mi, znów śmiejąc się pod nosem. Nawet pokręcił głową!

-Przepraszam, sugeruje mi Pan, że nie byłoby stać mnie na taki dom? - warknęłam oburzona - Czy może, że nie pasuje do mnie? Oh albo, że nie umiałabym się nim zająć?

Zaatakowałam mężczyznę, żeby moje kłamstwo wyglądało wiarygodnie i oparłam się o płot, który oddzielał posesję od chodnika.

-Ależ skąd, droga Pani. Ja tylko mówię, że nie przypominam sobie, abym miał współlokatorkę. - odpowiedział wsypując produkty, które niósł w koszulce w torbę, którą zachował, gdy ja stałam jak osłupiała. - A niech mi Pani wierzy, kobietę z taką urodą, zapamiętałbym napewno. - dodał, zanim oparł torbę o moje nogi i z zawadiackim, lekko rozbawionym uśmiechem minął furtkę, a potem otworzył drzwi kluczem i wszedł do wnętrza domu.

Stałam tak chyba jeszcze z dobre pół minuty, myśląc o tym, jakie pośmiewisko zrobiłam z siebie przed nowym, przystojnym sąsiadem. A potem zabrałam jakoś podarte torby i na dwie tury udało mi się wnieść wszystkie zakupy do domu, chociaż jedna marchewka poturlała się w dół ulicy.
A tam, i tak zbytnio nie lubię marchewek.

Dochodziła prawieże 17.00, gdy z domu nowego sąsiada zaczęły wydobywać się dźwięki muzyki. Dość... Dziwnej muzyki, były to przeważnie jakieś krzyki albo solówki na gitarze, w ostateczności naparzanie w talerze perkusji.

Święty Boże, nie wierzę w ciebie, ale błagam spraw aby ta pseudomuzyka zamilkła. - powiedziałam sobie w myślach, zaciskając na chwilę powieki. Nie mogłam skupić się na niczym, na zrobieniu kolacji, na przeglądaniu social mediów w których być może znalazłabym coś o pracy dla siebie, nawet obawiałam się, że poleje się wrzątkiem gdybym chciała zaparzyć herbatę!

-Dość! - powiedziałam do siebie, odkładając na blat nóż, którym zamierzałam obrać marchewkę.- Ten człowiek chyba postradał rozum. - dodałam mijając salon a potem wychodząc przez drzwi. Wyszłam ze swojej bezpiecznej posesji i przeszłam jak piorun przez furtkę prowadzącą do posesji mężczyzny, który dawał popis na instrumentach, na których w rzeczywistości chyba nie umiał grać.

Waliłam w drzwi, obawiałam się, że mojego pukania mógłby nie usłyszeć, więc pięścią wielokrotnie uderzyłam w płaski kawał drewna. Już miałam zrobić to kolejny raz, gdy drzwi z rozmachem się przede mną otowrzyły, a gest jaki wykonałam by puknąć w ciemne drewno, spowodował, że poleciałam w przód.

Prosto na pożal się Boże muzyka.

-Albo mi się wydaje albo jest Pani dość niezdarna. - mężczyzna zaśmiał się łapiąc mnie bym nie spotkała się z podłogą. Zawisłam jakieś 40 cm nad nią, ale szybko ogarnęłam się z ramion upierdliwego sąsiada.

-Trudno jest nawet słyszeć swoje myśli w hałasie, jaki Pan stwarza. A co dopiero wykonywać je poprawnie.- syknęłam. Naprawdę nie chciałam być nie miła, w końcu jest nawet takie powiedzenie : ''Nie stwarzaj sobie wrogów tam, gdzie jeszcze nie masz przyjaciół.'', ale gdy stanęłam już na nogi i zauważyłam jak mężczyzna śmieje się z mojej gafy, olałam to powiedzenie- Za kogo się Pan uważa, żeby móc zakłócać ciszę innych mieszkańców tego miasta!? I jeszcze perfidnie się ze mnie śmiać, za pańską gafę?!- krzyknęłam.

Znając mnie krzyczę teraz na syna burmistrza albo dyrektora największej spółki tego miasta. Tak, mam powodzenie w takich sprawach. I to jakie...

-Bardzo Panią przepraszam, nie wiedziałem, że gram aż tak głośno. Skończę grać, a na przyszłość upewnię się, że nie będę Pani przeszkadzał. - odpowiedział.

-I jeszcze śmie się Pan kłócić ze... - zamilkłam. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że mężczyzna mnie przeprosił i okazał skruchę. Cóż, raczej rzadko spotykane zjawisko. - Oh. Przepraszam, że tak krzyczałam. Nie szkodzi, tylko niech już Pan nie brzdęka tak ostro, bo to brzmi jakby ktoś kotu flaki wypruwał.- dodałam uciekając wzrokiem w stronę swojego domu. Przecież go nie zamknęłam!

-To z Panią spotkałem się w sklepie, prawda? - zapytał, wymierzając we mnie palec. Zmarszczyłam brew, próbując przypomnieć sobie sytuację w sklepie, w której brał udział ten mężczyzna. - Wpadła Pani do sklepu tak szybko, żeby rozmienić sto dolarów.

-Oh tak! - krzyknęłam - Wpuścił mnie Pan przed siebie w kolejkę, narażając się na bunt innych kupujących.

-Parę wściekłych amatorek sera pleśniowego nie jest mi straszne. - zaśmiał się.

Nie mogąc uwierzyć jaką nazwę wymyślił dla tamtych kobiet, zaśmiałam się i pokręciłam głową.

-Dziękuję za tamtą sytuację. - powiedziałam, zakładając włosy za ucho. - Drobne uprzejmości to zawsze te, które najdłużej utkwią w pamięci.

-Jestem Lorenzo. - odezwał się mężczyzna, wyciągając w moją stronę dużą, wytatuowaną, ale wypielęgnowaną dłoń. Uśmiechał się lekko, jakby... Niepewnie?

-Amelia. - podałam mu swoją i nasze przywitanie zwieńczyłam uśmiechem. - Miło mi w końcu kogoś tu poznać, mimo, że zaczęliśmy nie fajnie.

-Jesteś tu nowa? - zapytał puszczając moją dłoń. I nagle nie wiedziałam co mam z nią dalej zrobić.

-Tak, przeprowadziłam się zaledwie wczoraj. - uśmiechnęłam się.

-Co Pani powie? Ja uprzedziłem cię o jeden dzień, bo zająłem ten dom przedwczoraj.

-Cóż, uważam, że to bardzo piękna okolica, a jak się okazuje i ludzi ma fajnych. - powiedziałam, lekko się czerwieniąc. Tak już mam.

-Chyba, że wpadają do twojego domu z krzykiem i atakują ciebie i twoje drzwi. - mężczyzna skwitował nasze spotkanie na co znowu zalałam się rumieńcem. Musiałam stad uciekać.

-Do zobaczenia, Lorenzo. - uśmiechnęłam się - Postaraj się oszczędzać swoje instrumenty.

-Jestem zdolny przyjąć twoją propozycje, Amelio. - zaśmiał się dźwięcznie, aż nie miałam ochoty schodzić z ganku. Byłam zdolna zaczarować go by jego śmiech płynął przez moje uszy godzinami.

Ale w ostateczności po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku, z którego przyszłam.

-Do zobaczenia! - usłyszałam jeszcze, ale zbyt szeroko uśmiechałam się omamiona widokiem cudownego sąsiada, bym mogła się chociażby do niego odwrócić.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i przylgnęłam do nich plecami, zagryzając dolną wargę w uśmiechu. Ten mężczyzna był... Wow. Nie wiem nawet jak go nazwać, ale kiedy skończyłam na niego krzyczeć, kiedy posłał mi uśmiech i spojrzałam w jego duże oczy.. Jego nieskazitelna uroda omotała mnie całą.

Kiedy kupowałam dom od Pana Riley'a, nie mówił, że obok będzie mieszkał taki cud świata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro