Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Lorenzo (6 lipiec)

Obudziłem się i od razu przekląłem na pozycję w jakiej musiałem zasnąć najwyraźniej na kanapie. Ale kiedy chciałem się podnieść, okazało się, że siedzę. I to nie na kanapie, nie we własnym domu, a na podłodze w kuchni Perrie, ze wspomnianą dziewczyną wtulającą się w moje udo. Kawałek sukienki Perrie podniósł się podczas snu na podłodze i miałem piękny widok na jej biodro, a nawet na skrawek jej pośladka. Resztkami sił zmusiłem się by zamiast podciągnąć sukienkę i dotknąć kremowej skóry, opuścić sukienkę. Uniosłem się na kolana, złapałem Perrie w dwóch miejscach jej ciała i podniosłem do góry nadal śpiącą dziewczynę. Zdusiłem w sobie nagłą chęć by zwymiotować, bo byłaby to nielada pobudka dla śpiącej królewny. Aż się zaśmiałem na tę wizję.

Teraz tylko przede mną jedno pytanie, ale na nie odpowiedź przyszła razem z pierwszym zawirowaniem.

*Perrie

Obudziłam się w łóżku, choć nie pamiętam, żebym do niego się kładła. Ogólnie mało pamiętałam, zwłaszcza w tym momencie. Otworzyłam oczy, które od razu zakłuły od nadmiaru słońca i przeklęłam rodziców, że odsłonili zasłony.

Ale zaraz. Ja nie byłam w domu rodziców, tylko w swoim. I nie byłam w łóżku, tylko na kanapie w salonie, bo było mi przecież miękko. Ale nie pamiętam, żebym się tu kładła. Usiadłam gwałtownie do pozycji siedzącej, czego od razu pożałowałam przez napływającą chęć do zwymiotowania każdej lampki wina, którą wczoraj wypiłam. Gdy udało mi się usiąść prosto, pierwszym na co zwróciłam uwagę była kartka wyrwana z mojego notesu leżącego na biblioteczce. Hej, nie byłam na kanapie. Kurde bele, przecież nie wypiłam tyle, żeby nie zdawać sobie sprawy, że przecież jestem w swoim łóżku, a mój wzrok lawiruje pomiędzy szafką, a leżącą na niej kartką. Sięgnęłam po skrawek papieru.

"Zostawiłem cię gdzieś nad ranem. Nie zaniosłem cię do łóżka, choć chciałem, ale wolałem byśmy oboje doczekali rana z całymi kręgami szyjnymi, a nie w kształcie litery L.
Ciężko mi się pisze, ale w romantycznych filmach zawsze facet zostawia słodkie liściki, więc ja też zostawię. Dodam nawet Post Scriptum.
P.S nad ranem podwinęła ci się kiecka, ale jestem romantyczny i tylko spojrzałem"

Roześmiałam się.

Nie byłam zła, że Lorenzo sie ulotnił. Miał przecież pracę, obowiązki, musiał w końcu wyjść z mojego domu, choć w głębi chciałabym by został dłużej. Przez chwilę rozmyślałam o kolejnym spotkaniu z moim sasiadem, lecz tym razem zapamiętam, by nie wyciągać dodatkowej butelki wina. Wstałam raz jeszcze, rozciągnęłam obolałe ciało i z myślą, że nic tak nie ukoi mięśni jak gorący prysznic udałam się do łazienki. Po drodze spojrzałam na zegarek,  za godzinę, równo o dziesiątej miał przyjść klient odebrać babeczki i szaszłyki z truskawek, musiałam więc się spieszyć.

*

–Dziękuję! –Krzyknęłam jeszcze raz za odchodzącym mężczyzną w kierunku auta. Podał pudło ze słodkościami żonie i odjechali, a ja przytuliłam do piersi okrągłe trzysta dolarów. Ceny jakie moi klienci zwykli są mi dawać, jak dla mnie czasem są zbyt wygórowane. Wiadomo, liczymy produkty, czas pracy, siłę jaką trzeba w nią włożyć i miłość, by słodkości wyszły jak sie należy, ale jednak nie byłam zwyczajna dostawaniu takich sum za zestaw słodkości.

Zdjęłam ręcznik z mokrych włosów i usiadłam przed laptopem, wrzuciłam na swoją stronę zdjęcie kolejnego wykonanego deseru i krótki opis. Miałam już kilkaset wyświetleń, kilka komentarzy i opinii, a również ikonka koperty świadczyła o tym, że miałam nową wiadomość. Przeczytałam ją i aż westchnęłam. Tort, babeczki, dwa ciasta, owoce w czekoladzie, plus jedno danie na słodko do wyboru dla mnie- oto moje zamówienie, na które mam się zgodzić, bądź nie, w przeciągu kilku godzin.

Kliknęłam w strzałkę.

"Witam. Z chęcią podejmę się tego zadania. Proszę tylko podać mi datę odbioru, ilość poszczególnych słodkości i biorę się do pracy. Najlepiej będzie jeśli skontaktuje się pani ze mną telefonicznie, w przeciągu kilku godzin" - wysłałam. A gdy tylko zdążyłam odejść od laptopa, mój telefon zaczął dzwonić.

–Witam!– powiedziałam nieco zbyt entuzjastycznie witając nową klientkę. –Cieszę się, że ustalimy razem reguły. To jak?

–Reguł napewno nie będziemy ustalać we dwoje –usłyszałam po drugiej stronie. Byłam w nielada szoku nie słysząc kobiecego głosu lecz męski i to niezbyt przyjemny. –Znalazłaś na siebie biznes, co, Perrie? Nieźle sobie radzisz.

–Nie rozumiem, chyba pomylił pan numery telefonu– odpowiedziałam rozglądając się dookoła. Dziwnym trafem miałam przeczucie, że ktoś mnie obserwuje.

–Oh, nie, Perrie. Zadzwoniłem pod dobry numer, ale ty się pomyliłaś ufając Lorenzo. Pamiętaj, że każdy z nas ma grzeszki. A za grzeszki się płaci –beep beep beep. Połączenie zostało zerwane.

Odłożyłam szybko telefon na stolik i spojrzałam w okno. Niczego ani nikogo nie było tam widać. Rozejrzałam się dookoła jakby człowiek, który do mnie dzwonił miał stać za mną. Ale przecież niczego takiego nie było.

Chwyciłam szybko klucze od domu i wyszłam z niego zamykając go i sprawdzając drzwi. Rozejrzałam się dookoła i ruszyłam szybkim krokiem, a może raczej biegiem w stronę domu Lorenzo. Zapukałam do drzwi, a może raczej waliłam, nie wiem, w szoku połączonym z przerażeniem nie mogłam zbytnio nad sobą panować. Te kilkanaście sekund kiedy czekałam aż drzwi domu Lorenzo się otworzą, były dla mnie jak wieczność.

–Perrie? –uśmiechnął się do mnie jak zawsze. A ja tylko uderzyłam go, by wparować do jego domu i zapytałam prosto z mostu :

–Kim ty jesteś?

Lorenzo na początku zdawał się nie rozumieć, ale z każdym ciśniętym piorunem w jego stronę chyba łapał.

–Perrie, to dość długa historia.

–Mieliśmy masę czasu żebyś mi ją opowiedział milion razy! – wrzasnęłam kierowana strachem. Przeszłam do salonu, Lorenzo za mną, gdy tylko zamknął drzwi. – Czego mi nie mówisz? Czego nie chcesz abym wiedziała!? Co przede mną...

–Siedziałem we więzieniu!– wykrzyknął aż nadto spokojny. Wytrzeszczyłam oczy patrząc na niego z niedowierzaniem. – Siedziałem we więzieniu przez dwa lata za handel narkotykami i udział w nielegalnych ulicznych wyścigach– tę część powiedział prawieże szeptem. – Dostałem nauczkę, przesiedziałem dwa lata za kratami za szczenięce zabawy i już tego nie robię. Przeniosłem się tu by odciąć się od tamtego życia i zacząć nowe.

–Kiedy wyszedłeś? –pytam jeszcze raz, czując jak łzy napływają mi do oczu. Poczułam się oszukana.

–Jedenaście dni temu. Siedziałem w Ashland. Gdy wyszedłem po prostu złapałem taksówkę i przyjechałem do pierwszego miasta o którym pomyślałem, padło na Portland– wyjaśnił. Nie patrzył na mnie, nie umiał choćby spojrzeć mi w oczy przyznając w końcu prawdę, tylko ukrywał swoje oczy jak tchórz.

–Zaufałam Ci, Lorenzo– szepnęłam kręcąc głową. – A ty mnie od samego początku okłamywałeś. "Lorenzo" to chociaż twoje prawdziwe imię? – prychnęłam nie chcąc znać odpowiedzi.

–Tak, to moje prawdziwe imię. Byłem nawet zdziwiony, że wtedy na ulicy, czy w bibliotece nie rozpoznałaś mojej twarzy. W końcu było głośno o jednym z dilerów ulic Ashland– dodał.
–A gdy okazało się, że nic o mnie nie wiesz, pomyślałem, że to szansa. Przyjechałem tu zacząć nowe życie, odciąć się od gówna w którym żyłem i wszystko by mi się udało, jeśli nie poszedłbym wtedy szukać tych danych.

–Jakich danych?– zapytałam nic nie rozumiejąc. –Lorenzo, ja mam dość kłamstw, tajemnic i chorych sytuacji. Naprawdę w moim życiu zbyt często gościł strach i uczucie niedopasowania. Nie chcę się tak znów czuć i przykro mi a...

–Możesz powtórzyć?–przerwał mi. Spojrzał na mnie mrużąc oczy. –To co przed chwilą powiedziałaś. Powtórz to

–Że mam dość kłamstw i chorych tajemnic?

–Tak. A to dalej?

–Że zbyt często gościł u mnie strach? Czy co? Nie wiem już sama co mówiłam i...

–Tak. Że gościł u ciebie strach. Dlaczego uważasz, że masz się tak czuć "znów"? Powiedz mi wszystko, Perrie. Wszystko, co do słowa.  Usiądź–Lorenzo poprowadził mnie do kanapy. Usiedliśmy na niej, starałam łzy, które napłynęły mi do oczu z nerwów i nabrałam powietrza w płuca.

–Zadzownił mój telefon, niedawno, chwilę zanim do ciebie przyszłam. I... I jakiś mężczyzna, tak to był mężczyzna, powiedział, że reguł nie będziemy ustalać we dwoje. Myślałam w ogóle, że to mój klient, dlatego zapytałam o te reguły i... I... – jąkałam się. –Powiedziałam, że pomylił numery, a on na to, że zadzwonił pod dobry numer, ale ja popełniłam błąd zadając się z tobą. Powiedział jeszcze, że... Że za grzechy się pła-płaci– wyjąkałam w końcu. Płacz dusił moje płuca, ledwo nabierałam powietrza, a świat robił się nieco ciemniejszy niż zawsze.

–Spokojnie, Perrie. Poczekaj, poczekaj–czułam jakby jego głos był coraz dalej. –Masz, napij się wody i usiądźmy– podsunął mi pod usta szklankę z wodą z której wzięłam kilka dużych łyków i poprowadził mnie do kanapy. Posadził mnie na niej i czułam jak złapał moje policzki, ale jedyne co widziałam, to ciemne plamy przed oczami. –Wdech... Wydech. Powtarzaj. Wdech... Wydech–terapia tlenowa w tym momencie zadziałała jak trzeba. Po parunastu sekundach mój wzrok wrócił do stanu sprzed ataku paniki i mogłam zobaczyć zatroskane oczy Lorenzo, jego dłonie na moich ramionach i jego twarz tak blisko mojej. –Wiedziałem, że powinienem powiedzieć ci prawdę, byłaś pierwszą osobą tu, nie licząc bibliotekarki i taksówkarza przed którymi odrobinę się otworzyłem, a i tak postanowiłem cię okłamać.

–Dlaczego? Dlaczego wolałeś mnie okłamać zamiast uchylić choć rąbka prawdy? –szepnęłam nierozumiejąc. Najgorsza prawda jest zawsze lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo. Tak mnie niby uczono. –Wiesz, że nie mi jest cię ocenić.

–Chciałem Ci powiedzieć. Chciałem Ci powiedzieć od razu, ale bałem się, że nie będziesz chciała zadawać się z byłym skazańcem –warknął łapiąc swoje odrastające włosy. Odwrócił się do mnie tyłem, by po sekundzie znów odwrócić się przodem. –Polubiłem cię od razu, patrzyłaś na mnie jak na człowieka, a nawet lepiej! Byłaś miła, polubiłaś mnie. Mnie o którym nie miałaś pojęcia, że siedział w jebanym pierdlu.

–Ale ty myślisz, że obchodzi mnie to, że siedziałeś we więzieniu?– zapytałam z niedowierzaniem. Jego wystarszony nadal wzrok wskazywał, że odpowiedź na to pytanie była twierdząca. –Mam gdzieś jaką przeszłością żyłeś, Enzo. Każdy ma występki, których się wstydzi, ale to nie powód, by budować nowe relacje na kłamstwie. Nie powód bym dowiadywała się tego od kogoś innego.

–Kto do ciebie dzwonił? Mówisz, że to mężczyzna tak?– zapytał jakby myśląc nad czymś bardzo intensywnie. –Jak on brzmiał? Miał taki młody głos, podobny do mojego czy raczej taki ciężki?

–Co? Nie wiem. Nie wiem jaki miał głos, brzmiał tak tylko... Nie wiem... Niezbyt przyjemnie, mocno. A po chwili się rozłączył –wytłumaczyłam chaotycznie. Lorenzo przeklnął wykrzywiając głowę do tyłu.

I już wiedziałam, że z niewiedzy wplątałam się w jakieś wielkie gówno.

*Lorenzo

Jedno pytanie, odpowiedzi zero. Skąd Higgins miał numer do Perrie? Kolejne pytanie z ani jedną odpowiedzią. Czy spotkanie go w parku było przypadkowe? Czy to ono zapoczątkowało jego zainteresowanie mną i Perrie czy to była raczej ustawiona sytuacja, a Higgins dobrze wiedział, że jestem w tym mieście?

To był nieszczęśliwy przypadek czy prowokacja?

Powinien spotkać się z nim czy raczej zmierzyć z tym co dla mnie przyszykował?

Z Higginsem nie było żartów. I wiedziałem to nie tylko ja, ale też Anthony, a od niedawna także Perrie.

---------------------

No to jak to było? 🤪 To był nieszczęśliwy wypadek czy prowokacja? 🤔 A może to dopiero początek szlaku problemów?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro