Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Lorenzo

Jeszcze tego samego dnia, gdy było już kompletnie ciemno, zabrałem telefon i udałem się z nim do sypialni. Nie wiem czemu się w niej schowałem, w końcu byłem we własnym domu, sam, ale ta sypialnia kojarzyła mi się z najbezpieczniejszym ze wszystkich pomieszczeń w domu. Wybrałem numer Higgins'a i o dziwo musiałem długo czekać, aż mężczyzna odbierze ode mnie telefon. Samo to rozpaliło we mnie wściekłość, bawił się ze mną. Wiedział, że ulegnę jego propozycji, a jednak chciał, żebym go błagał. Żebym pokazywał mu, jak bardzo jestem w stanie się poświęcić, by kobieta z domu obok została nietknięta.

–Witam mojego kompana– usłyszałem po drugiej stronie linii. Higgins na pewno się uśmiechał, on z resztą ciągle się uśmiecha, niczym obłąkany, który uciekł ze szpitala dla szaleńców. –Co sprawiło, że wybrałeś mój numer, przyjacielu?

–Nie jestem twoim przyjacielem– prychnąłem czując jak złość znów napełnia mnie całego. Na samą myśl co zamierzałem zrobić, było mi niedobrze. –I nigdy nim nie będę. Ale zgadzam się być twoim wspólnikiem, lecz zanim to nastąpi omówimy warunki.

–Mój drogi Lorenzo, warunki już są gotowe. Myślisz, że możesz wprowadzić jakieś nowe?–  jego śmiech brzmiał co najmniej jak chichot obrzydliwej hieny i aż przewróciłem oczami, na te próby przestraszenia mnie. –Nie masz prawa głosu w tym układzie.

–A więc szukaj innego dilera, który ma ponad tysiąc danych kontaktowych do klientów, umiejętności, spryt, dyskrecję i chęci z tobą pracować –prychnąłem uśmiechając się nikczemnie. Wiedziałem, że tym zdaniem wygrałem.– Powodzenia. Żegnam.

Nie rozłączyłem się jednak po tych słowach, a dokładnie trzy wyliczone sekundy później, Higgins odezwał się znów.

–Spotkajmy się o północy w CoffiePalm– powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. –Ani minuty później, Pervarossa albo wszystko stanie na moim. A uwierz mi, wymyśliłem masę rzeczy o jakichś sobie nie śniłeś.

–O tobie w łóżku w przebraniu różowego króliczka też nie śniłem i jakoś ci się nie spieszy żeby spełnić to wyobrażenie –odpowiedziałem mu uśmiechając się perfidnie w kierunku ściany. Nie mógł tego widzieć ani ja nie widziałem jego. A szkoda, ile bym dał za widok jego winy, wkurwionej miny, którą spowodowałem ja.

–Północ, Pervarossa, CoffiePalm– powtórzył i pokój wypełnił dźwięk zakończonego połączenia. Odłożyłem telefon na szafce nocnej, a sam usiadłem na łóżku. Spojrzałem na zegarek, by okazało się, że do północy miałem zaledwie półtorej godziny. Wpisałem nazwę bodajże baru w wyszukiwarkę i odnalazłem go na mapie, okazało się, że jest ona dwadzieścia minut drogi stąd, więc na szczęście nie aż tak daleko.

Położyłem się na łóżku, głową skierowaną do sufitu i westchnąłem. Byłem nieźle popieprzony, że ryzykuję znów pójściem do paki. Nie tylko brałem udział w nielegalnych wyścigach, ale teraz zamierzałem jeszcze współpracować z gościem, którego kartoteka przestępstw nieudowodnionych była wielkości encyklopedii. Policja znała każdy ruch Higgins'a, podkładała mu świnie, z których on za każdym razem robił schabowe, potem podkładała mu głazy, które on rozbijał i szlifował na diamenty. Policja była nieskuteczna w działaniach powstrzymania choćby jednej części działalności Higgins'a i chyba właśnie dlatego nie czuję aż takiego strachu o to, że mnie z nim znajdą.

Na samą myśl o powrocie do więzienia dostawałem drgawek. Nie spałem tam na niewygodnym łóżku, w zimnym pokoju ani nie miałem ochydnego, zimnego jedzenia. Wbrew pozorom w więzieniu było... Dobrze, jeśli chodzi o sprawy fizyczne. Psychicznie jednak czasem sobie nie radziłem, co skutkowało tym, że któryś ze współwięźniów lądował u lekarki, a ja... Ja przez trzy dni spałem w ciemni. Spałem, bo nic więcej nie można tam było robić. W klatce wielkości dziesięć metrów na dziesięć, zbudowanej z samego betonu, bez łóżka, krzesła, jedzenia, picia ani nawet sedesu. Z czasem nauczyłem się hamować swoje zwierzęce odruchy i już więcej tam nie wracać.

Kiedy się otrząsnąłem, okazało się, że dwie minuty temu powinienem opuścić dom. Poderwałem się z łóżka, ubrałem na siebie bluzę, zabrałem telefon, klucze, którymi zamknąłem dom i udałem się prosto do CoffiePalm. Zdążyłem minutę przed czasem, ale cóż to było za zdziwienie, gdy Higgins'a tam jeszcze nie było. W tej chwili pomyślałem o papierosie. Nie paliłem często, a już na pewno nie nałogowo, ale od czasu do czasu papieros był jedynym co koiło moje nerwy we więzieniu. W tym momencie zapragnąłem zaciągnąć się śmiercionośnym dymem.

–Nie tracisz czasu –usłyszałem za sobą. Odwróciłem się, by zobaczyć jak Higgins siada na kanapie po przeciwnej stronie stolika. Kelnerka zamierzała do nas podjeść, ale gdy Higgins machnął na nią ręką, ta uciekła w popłochu. Cóż, nie wyglądaliśmy na przyjemniaczków. – Co sprawiło, że tak szybko zażądałeś spotkania? Czyżbyś chciał zacząć od zaraz?

–Nie tak prędko. Ułożymy umowę, Higgins– prychnąłem. Choćbym miał spisać dane na pieprzonej serwetce, musiałem mieć jakiś dowód, w razie gdyby śmieć chciał mnie wykiwać. – Nie mogę pozwolić, byś po raz drugi dał plamę. Przedstawię Ci swoje warunki, jeśli Ci się nie podobają, szukaj kogoś innego i bądź pewny, że za każdy cios w stronę moją lub moich bliskich, oddam ci z nawiązką. Nie jestem tym samym Lorenzo, który wypełniał twoje polecenia jak zagubiony szczeniak – prychnąłem. – Umowa ma być dogodna dla nas obu. Inaczej rozpęta się piekło, wiesz to.

–Szkoda tak pięknego miasta jakim jest Portland –zaśmiał się wyjmując jedną serwetkę. Przez chwilę pomyślałem, że z kieszeni kurtki wyjmie długopis i naprawdę spiszemy na niej umowę, ale on tylko zaczął składać ją w jakieś wzory. –Dobrze więc, powiedz czego żądasz ode mnie w zamian za twoją pracę.

–Po pierwsze: nie ma nic za darmo, prawda? I na zawsze, rzecz jasna. Będę zmuszony odejść z pracy, więc zapewnisz mnie finansowo. I wiesz dobrze, że nie dam się wykiwać. Nie zapominaj, że wiem dokładnie ile kosztuje ten biznes. Po drugie: to dotyczy nas i tylko nas. Mogę zniknąć na jakiś czas, mogę przenieść się, gdzie tego chcesz, ale nic co zrobię i w czym wezmę udział nie może wyjść poza nas dwoje.

–Nazywajmy rzeczy po imieniu, Enzo. Nic co zrobisz nie może dojść do twojego słodkiego cukiereczka– zaśmiał się ukazując rząd białych zębów. –Rozumiem, masz pełne prawo tego żądać. Czy coś jeszcze jest na Twojej liście? Tron wysadzany diamentami, darmowa działka czy kąpiel i noc z trzema dziwkami, zapasem kokainy, najlepszej irlandzkiej wódki i możliwością wynajęcia mojego jachtu?

Chociaż Higgins przewrócił oczami, podejrzewałem, że mówił serio. Był w stanie zapewnić mi to wszystko co mówił i nawet więcej, ale niczego z tego nie chciałem. Chciałem tylko żeby ta praca się zaczęła i skończyła. Najszybciej jak to możliwe.

–Zaczynajmy już –przewróciłem oczami. –Sądzę, że masz dla mnie jakieś zlecenie od zaraz.

–I tu się nie mylisz, Lorenzo– jego uśmiech urósł do gigantycznych rozmiarów. Nie był to normalny uśmiech. –Jako pierwsze zlecenie, mam dla ciebie niespodziankę. Całkiem niezłą, jak myślę.

*

–Wyścigi? –zapytałem wysiadając z auta Higgins'a na torze na obrzeżach miasta. To tu przecież odbywają się wyścigi na które zdaje mi się, że właśnie trafiliśmy.

–Niekoniecznie. Masz –zdążyłem się odwrócić do niego nim zafoliowana czarna paczka uderzyła mnie w plecy. Spojrzałem na mężczyznę przede mną i uniosłem brew. –Twoje pierwsze zlecenie. Nie nawal albo oboje stąd nie wrócimy.

–Co mam niby zrobić z tym gównem?– warknąłem unosząc w dłoni kilkukilogramową paczkę narkotyków. Zapewne kokainy. – Unieść wysoko i zapytać czy ktoś chce działeczkę? Masz mnie za głupca? Jestem bardziej niż pewny, że jest tu gdzieś gliniarz.

Kiwnąłem głową w kierunku tłumu, który wyraźnie zainteresował się nowoprzybyłymi. W tym wypadku nami.

–Jeśli chcesz zapewnić bezpieczeństwo tym, których kochasz, zajmij się dobrze swoją robotą. I chyba nie muszę Ci mówić jak to robić, przecież byłeś w tym najlepszy, co nie?

Jego szyderczy śmiech wcale mnie nie drażni. Wcale nie mam ochoty zacisnąć dłoń na kamieniu i uderzyć nim go w twarz. Ale bardziej niż nie mam ochoty na to, szczerze nie mam ochoty na to, by Perrie ucierpiała. A każdy wie, że jeśli nie wypełnię punktów umowy, tak się stanie.

–Mam to sprzedawać? Czy po prostu komuś dostarczyć?– zapytałem ukazując skruchę. Nie warto było teraz unosić się dumą, nie kiedy nie tylko moje życie było zagrożone.

–Zrób tak, żeby wszystko co tu masz zniknęło.

–Mogę to wysypać do kałuży– prychnąłem przewracając oczami. – Mów kurwa co mam z tym zrobić. Masz tu konkretnych kupców? Czy sam mam ich znaleźć i wcisnąć im towar?

–Nie ma tu nikogo kto zna ten produkt. To nowość. Ale moich kupców znajdziesz i poznasz ich od razu jak pokażesz trzy środkowe palce w dół. "M", korona, nazwij to jak chcesz, to mój znak rozpoznawczy.

Skinąłem głową, teraz miałem już dosyć danych, by rozprowadzić dany towar. I byłem więcej niż pewny, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. Nie mogłem być teraz zbyt pewny siebie, potrzebowałem skruchy, żeby wyjść z tego cało i żeby nikt na tym nie ucierpiał, ale nie mogę też stracić swojego ognia. Więc dodałem:

–Dwadzieścia procent idzie do mnie.

–Myślisz, że możesz się targować?– Higgins uniósł wysoko brew i jego usta znowu zdobił ten obrzydliwy uśmieszek.

–Dwadzieścia procent albo udam, że się zgadzam na Twoje warunki i rozdam to znajdującemu się tu tłumowi– zmrużyłem oczy posyłając mu swój najbardziej nikczemny uśmiech. –Ty będziesz w plecy kilkanaście tysięcy plus kilka kilogramów narkotyków, a ja wyjdę na czysto.

–To jest ten twój ogień, ta? – Mike zaśmiał się mi w twarz. –Piętnaście procent. I stoi. A teraz leć.

–Sądziłem, że dotargujemy się do dziesięciu, ale stoi –prychnąłem wiedząc, że wygrałem. Zabrałem pakunek ze sobą, rozdarłem folię i wyjąłem kilkaset małych torebeczek wypełnionych białym narkotykiem. "A zabawne, że to sól nazywają białą śmiercią" - pomyślałem.

Kiedy sprzedałem jedną działkę, potem drugą i trzecią, a potem jeszcze kolejną i klienci zaczęli przekazywać sobie dyskretne wiadomości o tym, że w tym momencie rozprowadzam narkotyki po niższej cenie niż jest to zazwyczaj przeprowadzane, schodziły się do mnie tłumy. Oczywiście nie dosłownie!

Kilka dziewczyn udawało, że ze mną flirtują na całego, zbliżały się, sięgały do mojej kieszeni, a potem w zamian za zabraną działeczkę, dwie lub trzy, wsadzały mi banknoty w ręce, za spodnie albo do kieszeni. Dobrze, że faceci nie robili takich sztuczek.

Sprzedawałem dziś narkotyki długo, bardzo długo. Ostatnia działka poszła dla jakiegoś młodego chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat. Ja byłem cały wypchany forsą, miałem je nawet w bokserkach. Rano, kiedy skończyłem, kiedy całe wydarzenie się rozeszło, a po tłumach, autach, alkoholu i dragach nie został ani jeden ślad, odetchnąłem z ulgą.

Miałem przy sobie taką kasę, za którą mógłbym kupić sobie dziesięć takich aut, jakie podarował mi Anthony. Szkoda tylko, że moja była tego tylko część.

–Nie będę tego za ciebie liczył – powiedziałem do Higgins'a, kiedy wyrzuciłem wszystkie pieniądze jakie miałem do aksamitnych worków, które podał mi ze swojego auta.

–Bałbym się, że mnie okradniesz– prychnął i ziewnął. Widać było, że pilnowaniem mnie, był równie zmęczony co ja swoją robotą.

–I słusznie.

Sam prychnąłem na to co powiedziałem. Nie okradłbym go. Był szują, ale jednak to było przestępstwo.

Mój ty Boże, Lorenzo, mówisz tak jakbyś właśnie nie popełnił ich trzech naraz- zadrwiłem z siebie w myśli.

–Trzymaj. I nie chcę cię widzieć, dopóki sam cię nie wezwę.

Higgins rzucił w moją stronę workiem. Był lekki, ale łudzę się, że to dlatego iż znajdują się w nim wartościowe, ale lekkie kartki papieru, a nie dlatego, że jest w połowie pusty. Wziąłem go i ruszyłem w stronę domu, bez słowa. Przecież nie liczyłem, że Higgins zaproponuje mi podwózkę.

Dotarłem do domu wczesnym rankiem, musiałem przejść kawał drogi i nie dość, że nogi odmawiały mi posłuszeństwa, to jeszcze zmęczone oczy i mózg płatały mi figle. Na szczęście, słońce już wzeszło wysoko, kiedy dochodziłem do swojego domu. Miałem więc kilka godzin, gdzieś cztery, może pięć, żeby zdrzemnąć się i stać się dobrym obywatelem, nie przestępcą, który pójdzie do swojej pracy i będzie w bibliotece układał książki.

Zanim jednak padłem na łóżko, spojrzałem jeszcze raz na worek. Nie wiem ile Higgins w niego włożył i nie chcę wiedzieć jaka to część tego co dziś zarobiłem, ale jednej z tych rzeczy zaraz się mogę dowiedzieć. I dowiedziałem. A gdy się dowiedziałem...

–O kurwa –szepnąłem do siebie. Już zapomniałem jak dobre i słodkie jest nielegalne życie. Ile przynosi dobrobytu i uciech. A okrągłe trzydzieści tysięcy właśnie mi o tym przypomniało.

---------------------

Zbliżamy się już do końca książki, więc dodam teraz parę rozdziałów, które mam w zanadrzu🤣 a na kolejne nie będzie trzeba długo czekać 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro