Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Anthony *Ranek14 lipca. Godzina około 8:00 rano

Miałem już zdecydowanie dość tego gówna, ale wiedziałem, że jeśli coś zacząłem, muszę doprowadzić sprawę do końca. Czy tego chciałem? Jasne, że tak! Od cholernego dawna. Czy mam wyrzuty sumienia? Cholera, ciężko przyznać, ale od cholernego niedawna, tak. Tak, mam wyrzuty sumienia.

Zastanawiam się już kolejny raz czy to co chcę zrobić Lorenzo jest serio w porządku. To znaczy, wiadomo, że to nie jest w porządku, bo nic co robi się swojemu wrogowi nie jest, bo to tak jakby zastanawiać się czy wbicie komuś sztyletu w serce jest spoczko, ale zastanawiam się czy nie zacząłem mu wybaczać przez kilka tych gówien, z którymi ostatnio mieliśmy styczność.

Pamiętałem dokładnie, że przez niego wplątałem się w sprawę z Higgins'em i niech Bóg ma w opiece tego pierdolonego Lorenzo, jeśli Higgins nie zgodzi się na to co proponuję. Z początku chciałem grać fair wobec Higgins'a, a nie fair wobec Lorenzo. Potem pomyślałem sobie, że na chuj mi potrzebne robienie sobie większej ilości wrogów niż mam, niech mój pokój z Pervarossą coś w końcu oznacza. Pomyślałem więc, że zagram "fair" wobec ich obojga.

–Chyba nie muszę Ci przypominać, po co go na to namówisz.

Spojrzałem na Mike'a kiwając głową z zaciętą miną. Nie mógł rozgryźć tego, że nie byłem po jego stronie. Nie mógłbym. Sprawy pomiędzy Lorenzo i mną, to sprawy pomiędzy Lorenzo i mną, choć z początku sam chciałem wykorzystać do tego Perrie, teraz nie umiałbym się do tego zmusić.

–Dam sobie radę. Lecę, dopóki jeszcze nie obejrzał dobranocki i nie kładzie się spać –skinąłem głową na Higgins'a i wyszedłem prosto do swojego auta. Kiedy wyjechałem na ulice od razu złapałem za telefon. Dobrze, że śmieć szybko odebrał. –Zabierz Perrie do ciebie, zaraz tam będę. Nie wychodźcie.

–Co jest? Perrie jest u mnie. Mów co jest.

–Zaraz dojadę. Dziesięć minut –i rozłączyłem się.

Dojechałem do domu Lorenzo w mniej niż dziesięć minut i wpadłem do niego od razu jak szajbus. Oboje siedzieli w kuchni i czekali na mnie.

–Słuchaj mnie, kurwa –podszedłem do Lorenzo. Przewróciłem krzesło na którym siedział i złapałem go za koszulkę, gdy przyszpiliłem go do szafek. –Nie wiem czy mnie nie obserwują, opieraj się. Jak zawsze.

–Czego, kurwa, chcesz? –warknął w moją stronę.

–Żebyś w końcu zapłacił za swoje błędy. Twój pierdolony kolega nie dopada tylko ciebie i twojej panny. Zawitał również u mnie i złożył mi ofertę nie do odrzucenia– zaśmiałem się bez cienia uśmiechu.

–Czyli podejrzewam, że to dlatego teraz chcesz mnie przydusić? Co ci obiecał? Chciał się mnie w końcu pozbyć? Czy namówić bym mu w końcu uległ? –prychnął. Lorenzo odepchnął mnie od siebie na tyle mocno, że zatoczyłem się kilka kroków do tyłu. Stałem bliżej siedzenia Perrie niż Lorenzo, ale mam swoją dumę, nie ośmielę się jej zaatakować, choć spoglądając na nią, widzę, że nie byłbym pierwszy.

–Tak ją chronisz, kurwa, a wygląda jak kserokopiarka dla twoich paluchów – prychnąłem. Wiedziałem, Lorenzo od zawsze był impulsywny. I to w chuj. W tym momencie myślałem o nim, kurwa, gorzej niż zawsze.

Oboje spojrzeliśmy na Perrie, Lorenzo dopadł do niej od razu i dotknął jej ręki. Wydawali się... Nie wiedzieć o siniakach, które teraz widzieliśmy.

–Wygląda to teraz dużo gorzej– warknął Enzo. –Zrobimy zaraz okład, poczekaj, tylko rozprawię się z nim.

–Cóż za dobry gest, Enzo. Może trzeba było uważać na czyny, a nie proponujesz jej teraz okład. Obłożyłeś to już ją nieźle, jak widać.

–To nie ja jej to zrobiłem, śmieciu– warknął, gdy dopadł do mnie. Jego twarz była na równi z moją, a miałem wrażenie, że jakby mógł, to z jego nozdrzy wylatywałby ogień. –To pierdolony Higgins, który panoszy się w mieście i myśli, że raniąc ludzi na których mi zależy, zmusi mnie do powrotu do biznesu. Pierdolony Higgins.

–Był u ciebie? – zdziwiłem się. Skoro był tu... To po co wysłał mnie?

–Nie dalej niż wczoraj złożył wizytę Perrie –warknął. –A co? Dziwne, że mnie prześladuje?

–Słuchaj, kurwa. Może to nie jest dziwne, ale niepokojące. Wykorzystuje mnie, niby jako swojego wspólnika, a sam pała się brudne robotą? – pytam unosząc brew. –Mi mówi, że mam się tobą zająć, a sam się tobą zajmuje? Albo coś tu jest nie tak albo wiewiórki latają.

–Są latające wiewiórki, Anthony. To co powiedziałeś było, kurwa, bez sensu– Lorenzo pokręcił głową.

–Nie przypierdalaj się. Równie dobrze mogłem powiedzieć, że albo coś tu jest nie tak albo szyszki rosną na wierzbie. Nie ważne.

–Chyba przydałoby ci się wrócić do przedszkola, kurwa –warknął Lorenzo obejmując Perrie, którą postawił obok siebie. –Słuchaj, kurwa, sam poradzę sobie w sprawie z Higginsem. Potrzebuję tylko żebyś nie był przeciwko mnie ani ze mną. I sobie poradzę.

–Ty jeden przeciwko Higginsowi i jego bandzie– prycham rozśmieszony. – Nie masz szans w tej walce.

–Nikt nie będzie walczył, Anthony– posłał mi zdenerwowany wzrok. Coś mi mówiło, że jest małe coś o czym nie chce mówić, więc czekałem. Czekałem aż będzie kontynuował. – Mam z nim układ. Tak jakby układ. Zarobię dla niego trochę kasy, będę jego dilerem przez jakiś krótki okres, gdzieś daleko stąd, odpracuję ten swój niby dług, który nabyłem, kiedy wsadzili mnie do pierdla i już nie mogłem dla niego handlować, a potem da mi spokój. Tylko muszę zacząć. Muszę się zmobilizować, pójść do niego, zniknąć na jakiś okres, a potem wrócić. Bez niego. Czysty.

–Co?

Gdyby Perrie nie brzmiała inaczej niż ja z racji, że jest kobietą, nie zauważyłbym nawet, że się odezwała.

–Co ty mówisz, Lorenzo? Nie mówiłeś mi o tym.

–O wielu rzeczach ci nie mówiłem, Perrie– prychnął w jej kierunku.

–Wiesz, że to blef –odezwałem się przerywając kłótnie kochanków jaka zaraz by miała tu wybuchnąć. –Nie da ci spokoju, bo porobisz dla niego zlecenia przez kilka miesięcy.

–Da. Odpracuję swoje, a na domiar tego zarobi jeszcze dziesięć razy tyle jeśli przeprowadzę handel swoją ręką, w rejonie najbardziej obleganym – prostuje. Jako rejon najbardziej oblegany rozumiem Los Angeles. Hm. Daleko.

–A Twoja dziewczyna wie, że lecisz do Los Angeles? I to za chwilę?– zadrwiłem. –Bo jak nie, to cieszę się, że się właśnie dowiedziała i to dzięki mnie. A tobie, Enzo, życzę powodzenia z Higginsem. Oh, no i z Los Angeles.

Chociaż ta rozmowa miała potoczyć się zupełnie inaczej, potoczyła się tak. I czułem się cholernie zły, że tak było. Liczyłem... Liczyłem, że Lorenzo będzie tak zagubiony w tym jak ma się obronić przed Higginsem, że poprosi mnie o pomoc. Liczyłem, że w końcu przekieruję się na którąś stronę, która bardziej będzie mnie potrzebować, bo jak narazie obie te strony nienawidzę równie mocno. Ale odrzuca mnie fakt, że Higgins mnie wykorzystuje. A Lorenzo odrzuca.

I znowu jestem w jebanym punkcie wyjścia, gdzie przypominam sobie ten dzień. Ten wyścig, w którym Lorenzo zasypał moje auto żwirem, ten moment kiedy nawet nie wiedziałem czy jadę do przodu czy do tyłu, a w ostateczności uderzyłem w pierdoloną barierę. W bok toru. To ten moment, kiedy nawet w nie graniu fair nie grał fair. I ten jebany moment, kiedy triumfował, kiedy zleciał się wokół niego tłum, a do mnie podeszło jedynie parę osób, które wezwały pomoc, której wtedy tak cholernie potrzebowałem.

Zaśmiałem się wsiadając do auta. Odchodząc wtedy z bandą obserwatorów, Lorenzo zostawił mnie na pewną śmierć. A ja teraz zakasałem rękawy i urabiam się w gównie po łokcie, żeby mu pomóc. Jeśli to nie jest dobro, to nie wiem kurwa jak mu pokazać, że przestaję go nienawidzić.

I jeszcze ta Perrie. Ta Perrie, która jest... Jest taka kurwa dobra. Dlaczego miałem wrażenie, że będzie trwać przy tym pierdolonym Lorenzo nawet jeśli Higgins rozpęta burze? I dlaczego mu tego kurwa mać zazdrościłem.

*Perrie

–Jak dobrze, że raczyłeś poinformować mnie o swoich planach–prycham, poprawiając nerwowo poduszki na kanapie. Były ułożone równo, ale gniew jaki we mnie urósł i stres, nie dawały mi żyć. – Cieszę się, że jestem dla ciebie tak ważna jak mówisz. Że dzielisz się ze mną nie tylko jebanym łóżkiem, ale też życiem, w którym podobno mnie chcesz –mój głos ocieka takim sarkazmem, jakim jeszcze chyba w życiu się nie posługiwałam. A co było w tym najgorsze? Że wbijanie takiej szpili komuś zazwyczaj mnie cieszyło, a dziś? Dziś, nie jestem pewna, ale chyba pęka mi serce. – Zamierzałeś mi w ogóle powiedzieć czy wyjechać z nim nagle i napisać mi SMS?

Spojrzałam na Lorenzo, który cały czas studiował mnie nieodgadnionym wzrokiem. A kiedy on zelżał, moja szczęka opadła.

–Zamierzałeś wyjechać bez słowa– szepnęłam zrozumiawszy. A brak jakiegokolwiek słowa z jego strony utwierdził mnie, że zrozumiałam dobrze. –Naprawdę zamierzałeś wyjechać bez słowa, Enzo. Boże, jaka jestem głupia.

–Robię to dla ciebie, Per –odezwał się.
–Nie wyobrażasz sobie do czego jest zdolny, nie masz nawet pojęcia jakie ma kontakty i ilu ludzi na swoich usługach. Mógłby cię zniszczyć, pobić, zgwałcić, porwać, zabić i wiele gorszych, dużo gorszych rzeczy o jakich nawet nie myślisz w najgorszym wypadku. I to wszystko byłoby z mojej winy, Per –prychnął na chwilę zamykając oczy. Gdy je otworzył czaiły się w nich łzy. – Jesteś pierwszą osobą od bardzo, bardzo dawna na której mi zależy i to zależy tak mocno. Nie mogę pozwolić, by spadł Ci z głowy choć jeden włos, by choć lekki podmuch wiatru stargał ci fryzurę, bo nigdy bym sobie tego nie wybaczył – łza spłynęła po jego policzku. Stał tak daleko ode mnie, nie był na wyciągnięcie ręki, nie mogłam mu tej łzy zetrzeć. Choć tak bardzo chciałam. –Zrobię wszystko co będzie trzeba by nie uczestniczyć w twoim pogrzebie ani nie widzieć jak płaczesz czy cierpisz. Rozumiesz? Zrobię wszystko i jeśli to ma oznaczać, że muszę odpracować nasz spokój gdzieś daleko stąd, to zrobię to. Dla ciebie. Bo jesteś warta tego i jeszcze więcej, Perrie. I mogę Ci dać tylko to.

–Nie mów tak, Enzo–szepnęłam przymykając oczy w których również czaiły się łzy. –Odkąd się poznaliśmy ciągle chornisz mnie przed tym co mogłoby mnie spotkać. Jesteś jak mój anioł. I wiem, że chcesz zrobić to dla mnie, ale on cię zabierze, nie wiadomo na jak długo i nie będę nawet wiedzieć czy nadal żyjesz czy ten socjopata zmienił zdanie i jednak cię nie zabił. Jemu nie można ufać, Enzo.

–Można, Perrie–poprawił mnie. Staliśmy teraz tak blisko siebie, że czułam jego oddech na swojej twarzy i wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Chciałam go czuć. Chciałam go czuć całego. –Wrócę do ciebie zanim się zorientujesz. Im szybciej zniknę, tym szybciej się pojawię.

Toczyliśmy teraz walkę na wzrok. Jakby to była bitwa o wszystko. Wiedziałam, że gdy Lorenzo coś już sobie postanowi to tak będzie musiało zostać. Mogłam się jedynie zgodzić, ale nie mogłam wykorzystać tego, że choć jeden raz mogłam mu postawić warunki.

–Zgodzę się. Zgodzę się, że wyjedziesz i będę na ciebie czekać– powiedziałam pewna siebie, choć po policzku spływała mi łza. –Zrobimy sobie taką próbę, gdy wrócisz i między nami nadal będzie to coś, to będziemy próbować. Ale pod jednym warunkiem.

–Jakim, Perrie?– szepnął w moje usta. Mój wzrok był wbity w jego wzrok. Moje dłonie zapletły się w koszyczek na jego karku i przysunęłam nas jeszcze bliżej siebie.

–Spędzimy czas do jutra rana tutaj, u ciebie w domu, razem, bez żadnych zakłóceń–szepnęłam. –Zajmiemy się sobą. Nacieszymy się sobą, by ta odległość przypominała nam, że choć to dopiero jest początek, mamy o co walczyć.

–Nie musisz mi tego mówić dwa razy– szeroki uśmiech Lorenzo dał mi do zrozumienia, że chłopak pragnie tego tak samo jak ja. Odsunął się na moment, złapał swój telefon i wpisał w niego, jak mi się wydaje wiadomość. Potem rzucił telefon na stolik kawowy, dopadł moje usta i przyszpilił do ściany. A ja łaknęłam go niczym cukier na diecie, narkotyk na odwyku... Niczym ryba wodę, której potrzebuje do życia i przez krótką chwilę zastanawiałam się, co ma w sobie ten dobry skazaniec, że ciągnie mnie do niego tak mocno. Ale nie zastanawiałam się długo.

Od razu zdjęłam z niego koszulkę i rzuciłam ją na podłogę w pokoju. Złapałam jego szerokie barki i jęknęłam przez dotyk jego delikatnej skóry. Lorenzo złapał moje uda, podskoczyłam i oplotłam go nimi w pasie, wyczuwając już rosnące u niego podniecenie. Lorenzo trzymał mnie mocno, uderzył mną delikatnie o ścianę, by przysunąć do siebie nasze miejsca intymne i krzyknęłam w jego usta, gdy poczułam ten zakurwisty skurcz. Przenieśliśmy się do sypialni, choć miałam ochotę powiedzieć mu żeby wziął mnie na stole w kuchni. Albo pod prysznicem jak poprzednio. Ale pozwoliłam mu dziś dominować, bo będzie między nami jeszcze masę takich chwil.

Bo będzie. Prawda?

Pozbawiona już górnej części ubrań, zostałam rzucona na łóżko w sypialni i obłapując ciało chłopaka pomagałam mu zdjąć z niego ubrania. Zachowywaliśmy się jakbyśmy mieli uprawiać seks na czas, jakby sypał się obok nas piasek w przekręconej klepsydrze. Ale tak nie było, to tylko podniecenie i wizja rozłąki napędzała w nas pożądanie i chęć jak najszybszego połączenia się w jedno. Nagość nas nie peszyła, nie udawałam, że się wstydzę leżąc pod nim całkiem naga, gdy palcami badał teren mojej cipki i na pewno nie zagłuszałam jęków i krzyków, gdy sprowadzaj do mnie niebo, kiedy lizał i ssał moją cipkę z ruchami, jakimi naprowadzałam go moimi dłońmi na jego włosach.

–Jesteś taka mokra– jęknął sunąć pocałunkami w górę, jednak głównego miejsca objętego pożądaniem nie zostawił samego sobie. Wsadził we mnie kolejno jeden palec, potem drugi i znów krzyknęłam. To dziwne jak ból przez to, że tak rzadko uprawiałam seks, potrafi przyjemie potęgować to anielskie uczucie.

Lorenzo cały drżał i dyszał. Złapałam jego nagie boki i ścisnęłam nogi z rozkoszy.

–Zaraz cię wypieprzę– warknął pomiędzy jękami. Moimi i swoimi. I nagle wyszedł ze mnie, szarpnął mnie bym odwróciła się na przód i uniósł bym wypięła się prosto na jego sterczącego, gotowego przyjaciela, którego wbił we mnie za jednym razem.

Rozkosz zyskała dzisiaj nowe znaczenie, kiedy droczyliśmy się ze sobą, nie pozwalając sobie dojść i zaczynając od nowa.

Na samą myśl, że mogę ostatni raz czuć na sobie tak zaborczy, tak pochłaniający dotyk Lorenzo, cała aż drżę. I nie wiem teraz czy to od nadchodzącego orgazmu, od klapsów w pośladki, mocnych pchnięć czy od myśli, że niedługo Lorenzo zostanie tylko moim wspomnieniem na czas bliżej nie określony.

Kiedy nasze jęki stały się urywane, zaczęłam zaciskać się na nim mocniej, dochodząc z krzykiem w poduszkę. Zaraz po mnie Lorenzo zrobił to samo co ostatnio, spłaszczył mnie, wyszedł ze mnie i umieścił swojego nabrzmiałego, gotowego do skończenia kumpla między moimi pośladkami.

Skojarzyło mi się to z hot dogiem.

Cholernie dobrym hot dogiem, więc mimo, że trzymał mnie jeszcze niedawny orgazm, nasuwałam się na Lorenzo, on swoimi dłońmi trzymał mnie jakby chciał mnie od tego powstrzymać. Ale nie minęła dłuższa chwila, aż czułam jak ciepła, lepka substancja dociera aż do moich pleców. Jeszcze przez moment poruszałam rytmicznie swoim tyłkiem, gdy Enzo też jeszcze się ruszał. Gdy odsunął się ode mnie, usiadłam. Dokładnie wytarłam się, chusteczkami leżącymi obok i podałam także kilka Enzo.

–Weźmy prysznic– szepnął do mnie, gdy złożył pocałunek na moim ramieniu.

–Nie masz dość? –zaśmiałam się. Z racji na mój nadal urywany oddech, bardziej brzmiało to jak rżenie. Iha-iha.

–Ciebie? Nigdy tak nie żartuj. Muszę się tobą nacieszyć. Ty musisz nacieszyć się mną. Myślę, że prysznic nam w tym cholernie pomoże.

Zaśmiałam się kiedy chłopak złapał mnie i zarzucił sobie na ramię. Klepnął mnie nawet w pośladek dwa razy, zanim mimo moich krzyków i pisków odstawił mnie dopiero w kabinie prysznicowej. Od razu zalała nas woda. I choć zamierzenie było inne, prócz umycia się i ciągłego pożerania nawzajem naszych spragnionych ust, pod prysznicem nic się nie wydarzyło. Niby nic.

---------------------------------------

Już zaraz Perrie i Enzo czekają nieciekawe czasy :p jednego z nich bardziej nieciekawe niż można pomyśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro