Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Lorenzo

Wstałem z łóżka skoro świt, choć wychodzenie z mojego nowego domu nie było mi na rękę.  Przemierzałem ulice Portland niby bez celu, a jednak z celem. Musiałem znaleźć pracę. Tylko ona pozwoli mi utrzymać dom. A tylko własny dom, mógł trzymać mnie w ryzach.

Musiałem mieć dla siebie jakiś cel, coś co będę musiał pielęgnować albo utrzymywać, co zmusi mnie do podjęcia jakiejkolwiek pracy i nie pozwoli się poddać. Bo właśnie taki jestem, kiedy pojawiają sie trudności, wracam do tego co łatwe. Przemierzam więc ulice i ze zrezygnowaną miną przyglądam się domom, parkom, sklepom i ludziom. Nie wyglądają inaczej niż w każdym innym mieście i nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi.

Zajrzałem najpierw do sklepów żywnościowych, do drukarni, do poczty, do szkoły, do banku i do warsztatu. W każdym z tych miejsc zostałem potraktowany jakby mnie nie było, nie potrzebowali do zespołów nikogo nowego. Nie miałem zbyt wielu innych możliwości, więc wracając już do domu, zajrzałem do ostatniego, chyba ostatniego, miejsca, gdzie mogliby mnie przyjąć.

–Przepraszam –powiedziałem cicho przekraczajac próg biblioteki. Kobieta, która pchała duży wózek zapakowany od góry do dołu książkami podskoczyła na mój głos i trąciła wózek tak, że uderzył on o niską półkę. Wszystkie książki zatrzęsły się i kilka z nich spadło. – Przepraszam, że panią przestraszyłem –szepnąłem doskakując do kobiety i pomagając jej zbierać książki.

–Słuch już nie ten–zaśmiała się. –Nie słyszałam nawet trzasku drzwi. A wiesz co się mówi o starych ludziach, płochliwe są pierniki.

–Nie nazwałbym pani starą. Płochliwą aż nadto, ale nie starą, proszę nie przesadzać –zaśmiałem się oblatując wzrokiem kobietę, która mogła mieć jakieś czterdzieści parę lat. Zebrałem szybko resztę książek i włożyłem je do wózka, by kobieta mogła je znów posegregować. –Przychodzę z prośbą. Potrzebuję pracy, pilnie i to bardzo pilnie. Nie oczekuję sztabek złota w zamian, ale... Rozumie mnie pani chyba?

–Chłopcze, rozumiem aż nadto– uśmiechnęła się. Zsunęła swoje okulary z nosa i przyjrzała mi się przyjaznie. –Mężczyzna, silny, młody. Dasz radę wejść na drabinę?

–Dam.

–A lubisz dźwigać?

–Ba. Uwielbiam –zaśmiałem się.

–Zaczniesz dziś. I to od zaraz.

Bingo. Biblioteko, jesteś strzałem w dziesiątkę.

*

Jak się później okazało, nie będę zarabiał kokosów, ale na tym mi nie zależy. Narazie mam pieniądze z prac w więzieniu, na potrzebne zakupy starczy. Pani Meyer, bo tak nazywa się bibliotekarka, zna moją przeszłość, na tyle by wiedzieć, że pilnie potrzebuję pieniędzy i znajduje mi tyle zadań bym nie mógł nawet dobrze pomyśleć. Zacząłem już dziś, pani Meyer założyła mi konto w bibliotece, zarejestrowała mnie także w czymś, co miało nam obojgu pomóc - jej dać dotację na pracownika, którego pilnie potrzebowała, a mi dać o kilka papierków więcej w pensji.

*Perrie

Zatrzymałam samochód pod domem, którego adres miałam na kartce leżącej na kokpicie. Spojrzałam na nią jeszcze raz, a potem jeszcze raz na dom, jeszcze raz na kartkę i jeszcze raz na dom.

–To tu–szepnęłam do siebie. Znajdowałam sie pod adresem, który podyktował mi handlowiec przez telefon, podczas naszej emocjonalnej i długiej rozmowy. Zależało mi cholernie na znalezieniu nowego domu, zdala od mojej popapranej rodziny i padło na to, że w internecie znalazłam numer telefonu i dane na temat domów jednorodzinnych w Portland. Cztery godziny mozolnej drogi wynagrodzono mi widokiem mojego własnego domu.

Wyszłam z auta, przewracałam w palcach klucze do drzwi i idąc do nich uśmiechałam sie szeroko. W pewnym momencie napadł mnie strach, strach, że klucze nie będą pasować do zamka, że sprzedawca sobie ze mnie zakpił albo że dom jest juz zamieszkany. Ale gdy włożyłam klucz w zamek i przekręciłam go, drzwi zatrzeszczały. Nacisnęłam na klamkę, popchnęłam je i poczułam się jak w filmie.

Oby to tylko nie był horror.

Weszłam do środka. Rozejrzałam się stawiając kroki coraz to głębiej domu, a gdy stanęłam w salonie, zaparło mi dech. Biało-czarne umeblowanie, z drewnianymi dodatkami pozłacanymi farbą wyglądało nieziemsko.

–To będzie dobry start–szepnęłam do siebie z uśmiechem i zamilkłam. Nasłuchiwałam krzyków, wołań, słów dezaprobaty, nagan i wyzwisk, ale nic z tych rzeczy nie słyszałam. –To będzie dobry, nowy start.

Czysty start.

*

Kuchnia i wszystkie pokoje były wyposażone w podstawowe artykuły domowe, więc jedynym czego tu brakowało były moje rzeczy. Powoli zaczęłam je rozkładać po domu, zapełniłam wielką biblioteczkę w salonie i mniejszą w sypialni swoimi książkami, ułożyłam ciuchy w szafie i zaopatrzyłam łazienkę w swoje artykuły higieniczne.

Jedynym czego w tym domu brakowało, było jedzenie i coś do picia, więc zabrałam portfel i telefon i ruszyłam na zakupy.

*

Chociaż sklep był niedaleko, bo od razu po wyjściu z zakrętu, mogłam jednak zabrać auto. Nie dość, że nastał już półmrok i jedynym co oświetlało ulicę były lampy i wschodzący księżyc, to jeszcze byłam obładowana torbami z jedzeniem.

Zastanawiało mnie jedno:  czy oni zawsze w tym sklepie mają takie promocje?  Bo jak tak, to następnym razem muszę przyjeżdżać do sklepu autem, bo nabawię się skoliozy.

Byłam już tak blisko domu, że postanowiłam chwilę zrobić sobie przerwę. Postawiłam torby między swoimi nogami żeby się nie przewróciły i wyjęłam telefon by zobaczyć godzinę. Dwudziesta czterdzieści dała mi do zrozumienia, że robiłam te zakupy prawie trzy godziny. Odetchnęłam, złapałam znów torby w dłonie i ruszyłam dalej, ruszyłabym, gdybym nie wylądowała na chodniku przez coś twardego co wylądowało na mnie.

–Pieprzone latarnie –powiedziałam w tym samym momencie, w ktorym zawtórował mi męski głos osobnika, który już się ze mnie stoczył.

–Cholera, nic ci nie jest?–usłyszałam.– Nie słyszy mnie. No ja pierdole, uszkodziłem jej słuch. Albo głowę... Jezu.

–Nic mi nie jest, tylko daj mi chwilę żeby wstać– zaśmiałam się lekko postękując. Podniosłam się do pozycji siedzącej i próbowałam wyostrzyć wzrok. –Nie powinnam była stawać na chodniku, nic ci się nie stało?

Złapałam rękę chłopaka i pozwoliłam się postawić. Ten odrazu zaczął zbierać moje produkty i powkładał je w leżącą na chodniku torbę.

– Mi nic, ale twoje zakupy... Proszę– łapiąc za uszy papierowej torby podniósł ją do góry, a ta rozdzierając się, po raz drugi wysypała moje produkty na chodnik. Wybuchnęłam śmiechem zakrywając usta dłonią, zaraz dołączył do mnie chłopak.–Jaki pech.

–Cholerny –dodałam.

–Jestem Lorenzo. Strasznie cię przepraszam, że na ciebie wpadłem. Narobiłem ci kłopotów.

–Perrie –podałam mu rękę. –Ale nie martw się, kłopoty lubią sie mnie trzymać. Polecę do domu i wezmę coś do pomocy.

Co weźmiesz, Perrie? Poszewkę na poduszkę? Worek na śmieci? Nawet chyba tego nie masz.

–Nie! Co ty, nie bedziesz biegać w tą i z powrotem, zanim byś wróciła już pewnie uliczne koty by ci opędzlowały szamkę, robiąc sobie ucztę. Zaczekaj, zaraz coś zaradzimy– chłopak rozejrzał się dookoła jakby chciał na szybko zrobić torbę z gałęzi i mchu sklejonych żywicą. Westchnął i rozglądając sie po moich zakupach, zaczął je szybko zbierać (po raz drugi) i pakować sobie do koszulki z której zrobił mały hamak.

–Rozciągniesz sobie koszulkę, no daj spokój!– zawołałam. On jednak dalej pakował tam moje zakupy, aż brodą przytrzymał torebkę z bułkami na wierzchu.

–Daj spokój, to tylko koszulka– odpowiedział mi zniekształconym głosem. –Powiesz mi dokąd mam iść?– zaśmiał się.

Ruszyłam do przodu, ale w tym momencie pomyślałam sobie, że może ten mężczyzna to jakiś psychol. Może obserwował mnie i specjalnie na mnie wpadł, bym doprowadziła go do swojego domu. Chciał poznać mój adres... Zobaczyć gdzie śpię... A potem w nocy zakraść się... I okraść mnie z wyposażenia domu albo przetrzepać wszystko w poszukiwaniu pieniędzy!

No, to mądre w chuj. Zakradnie mi się do chałupy, żeby ukraść duplikat obrazu "Krzyk" albo mikser.

Znalazłam rozwiązanie i szliśmy chodnikiem w ciszy tak długo, aż minęliśmy mój dom. Cztery albo pięć domów dalej, zatrzymałam się przed niedużym budynkiem, którego numeru nie mogłam zobaczyć i odwróciłam się do chlopaka.

–To tu –wyszczerzyłam się i kiwnęłam głową na dom, na który spojrzał Lorenzo.– Dziękuję za pomoc, ale już sobie poradzę.

Wyciągnęłam swoją koszulkę, by przełożył mi tam moje rzeczy i rzeczywiście to zrobił podśmiewając się pod nosem, że ledwie zmieściły się tam zakupy. Zirytował mnie. Nie dość, że mnie przestraszył, wpadł na mnie, to jeszcze śmieje się perfidnie.

–Dzięki za pomoc – fiucie. Powiedziałam na odchodne i ruszyłam dróżką do drzwi w tempie ślimaka. Czekałam aż chłopak odejdzie żebym swobodnie mogła odjeść do swojego domu, bo ręce odpadały mi już od nadmiaru ciężaru. –Zamierzasz mnie śledzić? Nie mogę wejść w spokoju do swojego domu!?

Chłopak minął mnie biegiem, odwrócił się by iść przodem do mnie i zaśmiał się znów.

–Możesz, Perrie–mówił –tylko, że ten dom jest mój.

Stanęłam jak wryta, niedowierzając słowom chłopaka. Ale gdy spojrzałam jak ze śmiechem otwiera drzwi kluczem z małym breloczkiem, gdy ja stałam jeszcze przed gankiem, wybuchnęłam śmiechem.

Brawo, Perrie. Zrobiłaś z siebie debila, przed sąsiadem i to w pierwszy dzień.

Złapałam mocniej koszulkę i cofnęłam się by dojść do swojego domu, otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

–Zrobiłaś z siebie debila– powiedziałam do swojego odbicia w lustrze. –I to przed sąsiadem.

Zanim zdążyłam odłożyć zakupy na stół, wybuchnęłam śmiechem. Trwałam w takiej pozycji aż przez kilka minut na zmianę śmiejąc się i zastanawiając się co koleś sobie o mnie pomyślał. Mimo, że nastał już wieczór i to dość późny wieczór, mi nie chciało się spać.

*

Spędziłam na parterze jeszcze trochę czasu. A teraz kiedy wykąpana siedziałam na kanapie przed telewizorem, czułam powoli narastające zmęczenie.

Bo byłam zmęczona. Zmęczona sytuacją z rodzicami i z bratem, walką z nimi, przeprowadzką i załatwianiem wszystkiego z nią związanego samemu. A potem jeszcze rozpakowaniem wszystkiego co zabrałam z rodzinnego domu i ułożeniem w głowie listy rzeczy, które jeszcze muszę zorganizować.

Oh, no i nie zapomnijmy, że już jutro muszę wyruszyć na poszukiwanie pracy, bo jeśli niczego nie znajdę, będę zmuszona założyć swoją jebitnie różową sukienkę ze sznureczkami i wyciętymi plecami, moje szesnastocentymetrowe szpilki i nachylać się w szybach samochodów, które się przy mnie zatrzymają, tak, żeby mieli wzgląd na moje wielkie cycki. Jak je zobaczą, już nie będzie potrzebny tekst : Cześć, tygrysku. Czuję się dziś tak samotna, że jedyne czego pragnę to oddać ci swoje ciało na użytek własny.

Cóż, ale to jest plan B. Plan A zacznę jutro z samego rana.

*Lorenzo

Choć obserwowałem dokładnie do którego domu wchodzi Perrie, nie mogłem uwierzyć, że mam ją na wyciągnięcie ręki. Dziewczyna miała coś w sobie i nie wiem czy to jej ostrożność czy uśmiech, ale coś podbiło moje serce.

Była mądra, ewidentnie była mądra. Nie chciała by jakiś podejrzany typ wiedział gdzie mieszka. Co z tego, że zachowałem się jak teraz pieprzony stalker albo gorzej, obserwując ją zza okna? Nic, prawda? Tylko tyle, że wiem gdzie mieszka, na wypadek gdybym chciał jej pomóc.

Musiałem wyrzucić Perrie ze swojej głowy, żeby odpocząć po dzisiejszym dniu w pracy, chociaż przyznam przed samym sobą, że nie chciałem. Przed nikim innym bym tego nie zrobił. Ale przed kim, skoro i tak nikogo nie mam? Bo kogo miałbym mieć? Rodziców? Z którymi rozeszła się moja droga jeszcze długo przed moim więzieniem? Kumpli z cel obok? A może "przyjaciół" z mojego jakże "udanego" życia sprzed więzienia?

Na samą myśl o tym, co działo się przed moim osadzeniem, przechodzą mnie dreszcze obrzydzenia. Brzydzę się samym sobą, ludźmi z którymi pracowałem, dla których załatwiałem zlecenia i dla których dostarczałem paczki. Jebany szajs, rynek narkotykowy to jebany szajs. Wyścigi to najmniejsze gówno z jakim się stykałem. A w Ashland ten gówniany cyrk żyje swoim życiem i to bujnym, cholernie bujnym życiem.

W Ashland narkotyki są jak taka bujna latorośl, z pierwszą działką, nie ważne czy wziętą czy sprzedaną, zapuszcza ona w tobie nasiona. Każda kolejna działka jest niczym składniki potrzebne latorośli do wzrostu i wystarczy chwila, żeby to bujne, wijące się gówno, owinęło cię tak żebyś nie mógł się wydostać. A tylko próbuj, próbuj, a latorośl będzie się zwężać, sprawiać, że będziesz się dusił, ale nie będziesz mógł uciec. Doprowadzi cię do stanu agonii, kiedy w końcu będziesz miał dość i popełnisz błąd. Wezmiesz za dużo, źle połączysz albo nie obejrzysz się za siebie na zleceniu. I pach. Po tobie. Miejsce sprzedaży, najczęściej było też miejscem wyścigów. Te dwa popieprzone fragmenty mojego życia stykały się i razem stawały się bombą nuklearną.

"Nie obejrzysz sie za siebie". No tak. Ja teraz już zawsze będę oglądał się za siebie, choć nie ma opcji by "Biały Rynek" wciągnął mnie znów w swoje sidła. Choć tego nigdy nie można zaplanować, jeśli będę miał możliwość, będę uciekał.

*

Leżąc już w łóżku zastanawiałem się czy Perrie mnie zna. Tak zna zna. Albo czy chociaż kojarzy, w końcu moje aresztowanie chyba było w telewizji. Było o nim również głośno w internecie, na stronach, które zakładają dorośli, by straszyć nastolatków okropnymi objawami brania narotyków.

Sam nigdy nie brałem, zdarzyło mi się czasem zajarać, ale nigdy nie sięgnąłem do "białych". Nie czuję się jak cipa mówiąc, że nie tylko totalnie nie czułem do tego pociągu, ale też bałem się tego jak ognia. Co to gówno robiło z ludźmi... Tyle co widziałem gównianych scen z użyciem narkotyków, tyle już przez resztę życia nie zobaczę.

Przyłożyłem głowę do poduszki obracając się w stronę okna. Gwiazd było mało, ale trochę ich było. Żadna nie spadała, ale mimo to, zamknąłem oczy i wypowiedziałem życzenie. A potem zasnąłem.

"Spraw, abym wytrwał".

Spraw. Spraw.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro