Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Lorenzo * 25 wrzesień *Oslo

Moje życie w Oslo nie wyglądało jak życie typowego gościa, który rozstał się chucznie z dziewczyną, o której myślał, że będzie jego już na zawsze.

Moje życie w Oslo niczym nie przypominało życia kogoś, kto stracił szansę na miłość, ale nie biczowałem się za to. Chociaż myślałem o Perrie codziennie i codziennie wyszukiwałem jej na socjal mediach, nie uważałem żebym popełnił błąd wyjeżdżając. Moje życie w Oslo miało już swój charakter, byłem tu ułożony, a co najważniejsze- szczęśliwy.

Miałem pracę, może nie taką moich marzeń, ale płacili mi nieźle. Nawet bardzo nieźle, więc nie miałem co narzekać. Miałem swój dom, bo uparcie twierdziłem, że nie zamknę się w bloku mieszkaniowym. Miałem także ludzi z którymi rozmawiałem i mogę chyba śmiało nazwać ich swoimi znajomymi. Więc tak, moje życie w Norwegii bardzo daleko odbiegało od mojego życia w Ashland i Portland. Im dłużej zastanawiam się nad tą zmianą, tym bardziej myślę o niej jak o spadnięciu z deszczu pod rynnę.

Nie pomyślcie sobie teraz. Moje życie w Portland było... Dobre. Dobre tylko przez dwa aspekty, które non stop zaniedbywałem, które cierpiały na tym, że wziąłem je w swoje życie. Jednym z nich była biblioteka, a drugim Perrie. Nie miałem w swoim życiu drugiej takiej osoby, która na cierpiałaby się przeze mnie tak Perrie i może ona tego tak nie pojmuje, ale czuję się winny każdemu złu, które ją dopadło po tym jak wpadłem na nią pod sklepem.

Ah.. Ten dzień. Pamiętam jak niosłem jej zakupy w swojej podkoszulce. Jak powiedziała mi, że mój dom jest jej. Jak zarumieniła się kiedy uświadomiła sobie jaką gafę popełniła.

Tak, bez wątpienia to był mój szczęśliwy dzień, jednak dla Per stanowił on początek niefortunnych zdarzeń.

Wpatrywałem się teraz na plac, który powoli zapełniał się ludnością. W dni takie jak ten, czasami ciężko było tu zebrać myśli, bo działo się od groma. Dziś na przykład już raz ktoś próbował okrasc stoisko z watą cukrową i dwa razy jakieś uliczne łobuzy zrzuciły skrzynkę z jabłkami na ulicę.

Obserwowałem ludzi, lubiłem to robić. Czasami nawet podchodziłem do nich, udawałem, że ich znam, a gdy oni mówili, że nie znają mnie i patrzyli na mnie jak na wariata, ja udawałem, że się myliłem. Zabawne. Często też przychodziłem do centrum ze znajomymi. Boże, znajomymi, przed Patrick'iem i Philip'em tak dawno nie miałem znajomych, że czasem nawet ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. Czasem pałętałem się po mieście sam, zapominając, że miałem się z nimi spotkać albo do któregoś oddzwonić.

-Myślisz, że jaskółki odlatują na zimę?

Odwróciłem głowę w stronę głosu, który niestety wyrwał mnie z moich myśli i spojrzałem na niską blondynkę, która siedziała teraz w drugim końcu ławki.

-Słucham? - zapytałem kompletnie nie rozumiejąc.

-Zastanawiam się czy jaskółki odlatują na zimę - powtórzyła. Tym razem spojrzała na mnie, a jej poważna mina, bez cienia uśmiechu, niestety utwierdzała mnie, że pyta poważnie. - Chciałam zacząć chodować jaskółki, ale boję się, że kiedy nadejdzie zima, one przegryzą klatki i odlecą do ciepłych krajów.

-O ile mi wiadomo jaskółki mają dzioby, a nie nożyce do metalu, więc jest prawdopodobieństwo, że nie dadzą rady przegryźć klatki - odpowiedziałem tonem takim jakiwgo użyła dziewczyna. Byłem kompletnie poważny.

-A co jeśli mają przy sobie takie nożyce? Skąd mamy wiedzieć, że jaskółki nie są przygotowane na takiego typu sytuację?

-Myślę, że jest mało prawdopodobne, że ptak, który ma średnią długość dziesięciu centymetrów , da radę schować pod skrzydło nożyce do metalu długości ludzkiego przedramienia - odparłem hamując śmiech. - Jak spotkam pod drodze do domu jaskółologa, to zapytam go o te nożyce.

Wstałem z ławki i poprawiłem swoją kurtkę, która jakimś cudem ubrudziła się o oparcie ławki. Kiedy ja tak tarłem rękaw, dziewczyna, która nadal siedziała na ławce, była cicho. Chyba nawet się nie ruszała.

A jednak, ruszała się. Stała teraz przede mną i na kartce bazgrała coś jak kura pazurem. Z jednej dłoni zrobiła sobie podstawkę. A potem podała mi tą kartkę, włożyła sobie długopis w koka i dodala:

-Jak go zapytasz, to dasz mi znać? - zapytała.

Przelecialem wzrokiem po jej twarzy, skupiłem się na tym jak poprawiła sobie torbę na ramieniu i jak przekrzywiła głowę mruzac oczy. Coś w niej krzyczało do mnie : Nie bądź głupi!

A coś we mnie krzyczało coś dokładnie takiego samego.

Chwyciłem jej kartkę i spojrzałem na nią.

-Jasne... Megan.

I to dopiero był początek, godzien dobrego zakończenia. Może inaczej... To był początek, który miał możliwość dobrego zakończenia się. Żałuję, że to co było z Perrie, nie miało takiej możliwości, ale to przeszłość. Perrie ma swoje życie, bardzo dalekie od życia jakie miała ze skazańcem. Więc i ja teraz zaczynałem życie, które mnie polubi i nie zostawi. Ale jeszcze przecież tego nie wiedziałem. Na razie tylko wiedziałem, że Meghan lubi jaskółki.

Meghan lubi jaskółki, a ja lubię Meghan.

------------------------
Początkowo ta historia miała wyglądać trochę inaczej, ale jestem zadowolona jak ostatecznie wyszła :) Dotarliśmy do końca, jak wam się podobało? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro