Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Perrie

Około południa wyszłam z domu zabierając ze sobą jedynie telefon i trochę pieniędzy. Że też wczoraj nie pomyślałam by choćby na kartce w kratkę (bo nie mam drukarki) napisać swoje CV. Tak teraz błąkam się po mieście, szukając czegokolwiek, by tylko złapać się pracy.

Pralnia? Odpada, nikogo nie potrzebują. Sklep spożywczy? Odpada, nikogo nie potrzebują. Piekarnia? Odpada, nie mam papierów żywnościowych. Bank? Jezu, nawet tam nie wchodzę. Warsztat samochodowy omijam szerokim łukiem, mijam bibliotekę i sklep z AGD i staję jak wryta.

–Jeśli tak będziesz robić, to nigdzie ci pracy nie dadzą –szepnęłam do siebie. Cofnęłam się i pełna motywacji weszłam do sklepu z artykułami gospodarstwa domowego. A gdy zapytałam o pracę, moja motywacja stanowczo spadła.

–Ma Pani jakieś doświadczenie w pracy ze sprzętem?

–Nie, ale szybko się uczę– uśmiechnęłam się.

–Miała pani kiedyś styczność z komputerową kasą i internetowym wydrukiem paragonów i faktur?

–Również nie, ale mogę mieć.

Gdy mężczyzna spojrzał na mnie jak na wariata, zrozumiałam, że moja próba zakończyła się fiaskiem. Wyszłam ze sklepu nawet nie żegnając się z jego szefem i ruszyłam do oddalonego o kilkadziesiąt metrów, jedynego, ostatniego budynku, w którym pogrzebię swoje nadzieję. W bibliotece panuje kompletna cisza, którą jednak zmuszona jestem naruszyć i wołam :

–Przepraszam?

Wnet przychodzi do mnie miło wyglądająca kobieta, w pokaźnym (jak na moje oko) wieku i uśmiecha się ciepło.

–Słucham, kochanie? Chciałabyś wypożyczyć książkę?–pyta składając ręce ze sobą.

–Nie. Przepraszam za najście, ale pilnie poszukuję pracy. Obeszłam całe miasto i została mi tylko pani biblioteka albo pomarańczowa kamizelka i wielki, czerwony znak stop przy przejściu dla pieszych– zaśmiałam sie zdesperowana. –Więc przyszłam zapytać, czy nie znalazłoby się u pani dla mnie miejsce? Mogę układać książki, myć podłogi albo okna albo...

–Przepraszam, kochanie –mówi smutno– ale niedawno przyjęłam jednego pracownika i choć pracy ma dużo to radzi sobie. A mnie nie stać na posiadanie dwóch pomocników biblioteki.

–Rozumiem –szepczę zawiedziona. Mimo to uśmiecham się do kobiety. – Może chociaż mogłabym wypożyczyć jakieś książki, skoro mam tyle wolnego czasu?

Kobieta śmieje się razem ze mną i prowadzi mnie do regałów z książkami. Poleca mi kilka z nich, a ja sięgając po jedną książkę, zrzucam ze trzydzieści kolejnych.

–Przepraszam! –piszczę. –Zaraz to pozbieram.

–Spokojnie, Lorenzo to zrobi. Lorenzo?! Pozwolisz do trójki?!– krzyknęła w eter.

Lorenzo?

Tak, Lorenzo. W dziale trzecim, na samym jego początku, staje Lorenzo niosąc kilkanaście książek i zdaje się, że wcale mnie nie zauważa.

–Akurat mam kilka książek –mówi patrząc na tytuły. –Kto odkłada Szekspira  na dział akcji?–prycha. Nagle podnosi głowę, zanim jeszcze unosi książki do góry i zauważa mnie. Na jego usta wpływa szeroki uśmiech.
–Perrie –szepcze. –Cześć.

–Cześć –odpowiadam mu nieco zmieszana.

–Ty narobiłaś takiego bałaganu?– wskazał głową na książki leżące na podłodze. Spoglądam tam gdzie on i ze zdziwieniem zdaję sobie sprawę, że nigdzie nie ma bibliotekarki.

–Tak, ja. Niezdara ze mnie. Pomogę Ci–podbiegłam do książek, Lorenzo znalazł się tam zaraz po mnie i zapełnił swoje ręce książkami.– Pomogę ci je ułożyć.

–Nie, spokojnie. To moja praca, z chęcią się tym zajmę.

–Nie wiedziałam, że tu pracujesz.

–Jeszcze do niedawna nie wiedziałaś, że istnieję –zaśmiał się. No i miał rację. Zebraliśmy książki w ciszy i tylko jedna z nich została mi w dłoniach. "7 nawyków skutecznego działania" – Stephen R. Covey. Zostawiłam ją w dłoniach na chwilę, ale ostatecznie odłożyłam na półkę. –
Chcesz wypożyczyć jakąś książkę?

–Tak, właśnie po to się przychodzi do biblioteki –zaśmiałam się. Chłopak machnął za mną ręką i prowadził na jakiś inny dział.

–Podejrzewam, że to może cię zainteresować, w końcu kobiety lubią romansidła –zaśmiał sie znów wskazując na rzędy romansów. Rozpościerało się przede mną wielu autorów: od Jane Austen, Becki Fitzgerald, przez Gayle Forman, do Mony Kasten, Laureline Peige czy Tijan. Wszystkie te książki raczej wydawały mi się nieznane, a bardziej to ja nie znałam ich więc sięgałam kolejno po kilka. A kiedy stos na moich rękach wydawał się już zbyt duży, zaprzestałam.

–Myślę, że mi wystarczy –zaśmiałam się wstydliwie.– Skutecznie wypełnię wolny czas, ale na pewno tu wrócę.

–W takim razie zapraszam cię do biurka.

Ruszyłam za Lorenzo, który w późniejszej chwili zasiadł za biurkiem i zaczął stemplować karty, wypełnić księgi i robić wiele innych rzeczy związanych z wypożyczeniem.

–Proszę –podał mi stos książek. –Są twoje do czasu przeczytania, ale ostrzegam, że za przetrzymanie książki z biblioteki jest poważna kara– pokręcił głową uśmiechając się od ucha do ucha.

–Poważna? – powtarzam po nim.– Będę miała zakaz wstępu do biblioteki?

–Gorzej –mówi ściszonym głosem.– Będziesz musiała zapłacić dwa dolary za każdą książkę –dodaje jeszcze ciszej. - Ale dam ci radę, jak coś, to tylko tak na przyszłość. Schyl się –ze śmiechem zbliżam głowę do głowy chłopaka nad biurkiem i przysięgam, że jego nieziemski zapach owiewa moje zmysły.–Pracuje tu taki chłopak, Lorenzo, równy z niego gość –śmieję się kiedy on macha palcem wskazując budynek bibkioteki. –Może jakbyś się z nim umówiła, to udobruchałby prowadzącą i nie musiałabyś oddawać tej niebotycznej kwoty.

Po tych słowach od razu się prostuje. Jego twarz spowita jest powagą, gdy i ja prostuję plecy i kiwam głową, dając znak, że go słuchałam.

–Tak tylko mówię– dodaje już głosem przypominającym małego chłopca i śmieje się melodyjnie.

–Zapamiętam –dołączam do niego. Zabieram książki, posyłam mu ostatnie spojrzenie i zanim kieruję się do wyjścia mówię tylko: –Do zobaczenia, Lorenzo. –I wychodzę.

*Lorenzo.

Do zobaczenia, Lorenzo.

Powiedziała: Do zobaczenia, Lorenzo.

Z euforii jaka dopadła mnie po rozmowie z Perrie, aż podskoczyłem mijając biurko. Widząc jednak Panią Meyer opanowałem trochę zachwyt. Odchrząknąłem i udałem, że podskakuję by sięgnąć coś z regału.

–Nie było żadnych problemów z wypożyczeniem –mówię formalnym tonem.

–Cieszę się, Lorenzo –śmieje się, choć próbuje to ukryć. –A teraz pozwól ze mną. Twoje szanse na wygranie starcia z czterometrową drabiną są o wiele większe niż moje.

–Ma tu pani czterometrowe półki z książkami? – dziwię się krocząc za kobietą.

–A co? Masz lęk wysokości?

–Nie, tylko... To trochę wysoko jak na regał. Zwłaszcza w bibliotece. Rozumiem, że drabina jest stabilna by sięgnąć te książki? –cykorzyłem. Była jedna rzecz, której się bałem, no dobra, nie jedna, ale drabiny od zawsze wyzwalały we mnie pewne obawy od czasu kiedy najwyższy szczebel (na którym stałem) złamał się i posłał mnie w dół przez kilka metrów, fundując mi drzazgi, otarcia, dużo krwii na zewnątrz mojego ciała, wybity ząb i bark.

–Kochany, nikt nie mówił o książkach.

Uniosłem brew, ale dalej równałem kroku Pani Meyer, aż doszliśmy do zaplecza. Znajdowała się tam wielka szafa, zamknięta, a obok niej stała drabina wyższa o półtora raza od szafy. Bibliotekarka otworzyła szafę kluczem, a przed nami rozpostarła się... Nicość, dosłowne, szafa była pusta.

–Wskakuj na drabinę. Tylko uważaj, ta butelka jest od trzy dwa razy starsza– wskazała na górną półkę.

Bez zbędnych pytań wszedłem na drabinę do samej góry, a widok jaki tam zobaczyłem, rozgrzał moje serce. A może bardziej żołądek. Sięgnąłem po jedną z wielu butelek alkoholu i zszedłem z nią na dół. Podałem ją przełożonej, a ta bez słowa udała się do gabinetu, który uznawany był za "jej". Gdy tam dotarłem, pani Meyer nalewała alkohol do dwóch szklanek.

–A teraz mów. Przyda mi się przyjaciel, w tej samotni można oszaleć– powiedziała do mnie podsuwając mi szklankę z piciem. Spojrzałem na kobietę, a potem na szklankę i bez zbędnych ceregieli chwyciłem alkohol i zacząłem mówić.

Przyda mi się ktoś do rozmowy. Przyjaciel, jak to nazwała Pani Meyer. Ktoś kto nawet w jednym procencie nie przypomina moich "przyjaciół" sprzed lat.

–To była Perrie.

Zacząłem mówić, a na moje usta wpłynął promienny uśmiech jeszcze przed łykiem whiskey.

*

Kiedy wyszedłem z biblioteki, miałem wrażenie, że robię błąd. Wypowiedziałem dziś tyle słów, ile nie powiedziałem w ciągu ostatnich dwóch lat. Zdradziłem bibliotekarce tyle, ile nie mówiłem nigdy nikomu.

A kiedy ona, po moim wyznaniu o handlu narkotykami i odsiadce w więzieniu, przyznała się, że regularnie pali marihuanę, musiałem wypić z nią toast. No, ale na toaście się nie skończyło i oto podążam do domu w stanie, w jakim podążam.

Na szczęście udało mi się tam w ogóle dotrzeć. Wszedłem do mojego budynku mieszkalnego, zamknąłem drzwi i nie zwracając uwagi na nic, padłem na kanapę. Od razu zapomniałem, czy zamknąłem drzwi, gdy wszedłem i poszedłem to sprawdzić chwiejnym krokiem. Gdy okazało się, że tak, znów padłem na kanapę i momentalnie zasnąłem przez wypity alkohol.

A mojemu zasypianiu towarzyszyła ona. Jej oczy, które patrzyły na mnie łagodnie. Jej głos, który nie rzucał wobec mnie bluźnierstw. I jej zapach, który owiewał moje zmysły.

Pani Meyer miała rację- to dopiero początek, a ja już przepadłem.

-------------------------------------------------------
Enzo ma pierwszego przyjaciela, a może raczej powinnam powiedzieć przyjaciółkę 😁 I jak wrażenia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro