Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Perrie

Dziś zdecydowanie nie był mój dzień, na mojej poczcie, telefonie i pod postem promującym była mrożąca cisza. Złapałam doła. Mój entuzjazm zmalał do zera i usiadłam na kanapie przed telewizorem. Ale nie włączyłam go, więc siedzenie na kanapie całkowicie bezczynnie było bez sensu.

Bezczynnie bez sensu, cóż za gra słów, Perrie.

Miałam gdzieś z tyłu głowy, by wyjść na miasto, zobaczyć co i jak i gdzie, poznać może jakichś sąsiadów albo sprzedawców (potajemnie liczyłam na jakieś zniżki w obuwniczym). Ale chyba nie miałam ochoty widzieć szczęśliwych z utargu sprzedawców, kiedy mi samej mój biznes szedł jak przez morze kleju.

Po kilkunastu minutach mojego zrzędzeniach w myślach, usłyszałam pukanie do drzwi.

–Kogo niesie–warknęłam do siebie i przewróciłam oczami. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, byłam przerażona, że nie znajdę nigdzie pracy, że mój biznes nie wypali doszczętnie i że będę zmuszona wrócić do rodziców z podkurczonym ogonem. Bo nie oszukujmy się, nie skorzystam z mojego poprzedniego pomysłu neonowej sukienki i postoju przy przystanku.

Zwlekłam się z kanapy i szybko przemierzyłam odległość dzielącą mnie od drzwi. Zdziwiłam się chyba aż nadto widząc uśmiechniętego Lorenzo, a moje zdziwienie chyba wyglądało jakby był konkretnie nieproszonym gościem.

–Przepraszam, że cię nachodzę, chyba przeszkadzam, więc...

–Nie!– Krzyknęłam zdecydowanie za głośno. Zamaskowałam swoje zdziwienie uśmiechem i oparłam się o brzeg drzwi. –To znaczy... Lorenzo, co tu robisz?

–Em... Chciałem... W sumie sam nie wiem czego chciałem –zaśmiał się kręcąc głową. –Po prostu nudziło mi się, mam dziś wolne, a że jesteś jedyną osobą którą tu znam prócz ekspedientki ze sklepu, to pomyślałem, że wpadnę.

Uśmiechnęłam się szerzej, żeby Lorenzo znów nie pomyślał, że jest tu nieproszony. Otworzyłam drzwi tak, by z łatwością się zmieścił i zaprosiłam go do środka.

–Zapraszam –powiedziałam. Lorenzo zmierzył mnie od głowy do stóp i z uśmiechem wszedł powoli do środka. –Jesteś tu nowy, prawda?

–Tak. Przeprowadziłem się tu w sumie niedawno –uśmiechnął się. Poprosiłam by wszedł za mną do kuchni i pokazałam, że może usiąść przy barze. Sama wstawiłam wodę w czajniku. – A Ty? Skąd przybyłaś?

–Ze Seattle –krzątałam się stojąc tyłem i wyjmując na talerz niektóre owoce z lodówki. –A ty? Jeśli oczywiście można wiedzieć. Nie chcę być wścibska.

–Jakby nie patrzeć to ja przed chwilą naszedłem cię w domu i wypytałem skąd przyjechałaś– zaśmiał się Lorenzo i cóż, musiałam mu przyznać rację. –Przybyłem... W sumie to nie wiem co ci powiedzieć, miałem... Jakby to nazwać, burzliwą przeszłość.

–Oh znam to –zaśmiałam się, nie mając pojęcia o czym mówi Lorenzo.
–Nie musisz mi mówić jeśli nie chcesz.

–Nie chodzi o to, że nie chcę– westchnął. –Ale to raczej niezbyt przyjemny temat na pogadankę.

–Może byśmy... Może obejrzymy miasto, co? Lorenzo? Oboje jesteśmy tu nowi i chyba oboje mamy wrażenie jakbyśmy pasowali tu jak parówka do buta.

–Twoje porównanie jest nazbyt dobre– roześmiał się i wstał z krzesła. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią i wysunęłam brodę w pytającym geście.  –Ale tak, w sumie nic nie zaszkodzi przejrzeć miasto z kimś kto zna je na takim samym poziomie jak ja –przewrócił oczami.

–Jak się zgubimy to najwyżej będzie nam raźniej.

–Jak będzie trzeba złapać stopa, to bardziej przykujesz uwagę chłopaka w jeep'ie niż ja.

*

I było nam raźniej. W zasadzie to dawno, a nawet bardzo dawno nie bawiłam się tak dobrze jak ganiając Lorenzo i uciekając przed nim. Wskazywaliśmy na niektóre domy albo posągi jakbyśmy byli w filmie, a przechodnie patrzyli się na nas raz dziwnie, a raz ze śmiechem na ustach jak my. Jak na przykład wtedy, gdy musiałam schować się przed Lorenzo za krzewem, który okazał się ciernisty i pokłułam dupsko albo wtedy, gdy Lorenzo zamierzał przecisnąć się pomiędzy murkiem, a ścianą żywopłotu żeby mnie dosięgnąć. Nie ukrywajmy, był dużo mocniej zbudowany niż ja. Teraz gdy na niego patrzyłam wiedzialam idealnie wysportowaną sylwetkę, mocne nogi, które musiały się dużo nabiegać, szerokie barki na które jako pierwsze zwróciłam uwagę, były takie... Ahh... A ten płaski brzuch? Świetna kondycja?

–Nigdy nie odpływaj, kiedy wróg stąpa ci po piętach– usłyszałam szept za sobą, prosto do mojego ucha i zadrżałam, kiedy powietrze, które opuściło usta Enzo, musnęło mój policzek. –Bo nie wiesz co może ci zrobić.

–A co możesz mi zrobić?– szepnęłam, nie chcąc już nigdy przerywać tej chwili, gdy ręce Lorenzo trzymają moje łokcie, a jego ciało jest tak cholernie blisko.

–Też z chęcią dowiem sie co takiego możesz zrobić dziewczynie, Lorenzo.

Na niespodziewane dołączenie trzeciego głosu do naszej konwersacji, głowa zarówno moja jak i Lorenzo poszybowała w stronę parku, gdzie w odległości kilku metrów od nas, stał mężczyzna.

Lorenzo zareagował na niego jak byk na płachtę. Jego szarpnięcie moich rąk nie było subtelne tylko zaborcze i w ułamku sekundy chował mnie za swoim szerokim ciałem.

–Jakiś problem? Zgubił się pan?– warknął do przybysza. Obserwowałam nowo przybyłego mężczyznę kątem oka zza ręki Lorenzo, ponieważ chłopak wszystko mi zasłaniał. Celowo? Nie celowo?

–Myślałem, że czasy kiedy byliśmy na "pan" minęły z naszym pierwszym zleceniem, ale dobrze mówią, że więzienie zmienia, a kraty czyszczą pamięć –roześmiał się przeczesując swoją dłonią długie, zbyt długie włosy.

–Musiał mnie Pan z kimś pomylić– odpowiada mu Lorenzo. –Dziękuję za rozmowę, ale musimy już iść. Miłego popołudnia!

I w momencie Lorenzo wyciągnął mnie zza siebie i pędem pociągnął w stronę ulicy na której mieszkaliśmy. Oczywiście tak mi się wydawało, zanim w ostatnim momencie Lorenzo zmienił ulicę i szliśmy teraz w kierunku o którym nie miałam pojęcia.

–Lorenzo? –zapytałam cicho, ale chłopak jakby w transie ciągnął mnie za sobą, robiąc ślady na mojej dłoni. – Lorenzo, ej!

–Co?! –krzyknął odwracając się do mnie gwałtownie. –Co się stało, Perr?

–Uciekliśmy od tego mężczyzny tak, że się za nami uniósł kurz. Powiedz mi, kto to jest? –zapytałam.

–Nie mam pojęcia kto to, już mówiłem–powtórzył. Prychnęłam na jego słowa i zabrałam rękę by je obie założyć sobie na piersi. Jeśli myślał, że w to uwierzę, musiał być głupi.

–Próbujesz kłamać, lecz widać jak bardzo tego nie umiesz, Lorenzo– powiedziałam mu. –Nie musisz mi mówić jak nie chcesz, ale następnym razem po prostu powiedz jakieś hasło np "bardzo się spieszymy", a wtedy będę biegła jak konie w wyścigach.

Uśmiechnęłam się do Lorenzo, który chyba mało rozumiał. Miał minę jakby spadł z konia, a jego ręce delikatnie drżały. Złapałam je, to był odruch, ale gdy poczułam jak Lorenzo sztywnieje przez mój dotyk, od razu puściłam obie dłonie.

–To ktoś z przeszłości. A o przeszłości nie lubię mówić, bo uważam, że nie warto. Przeszłość to przeszłość, w mojej nie było nic ciekawego.

*Lorenzo

Kiedy Perrie posłała mi kolejny uśmiech, zapytałem sam siebie w myślach, co ze mną jest nie tak, że oszukuję tę dobrą dziewczynę.

Drugi raz. Drugi raz wykręciłem się od powiedzenia jej prawdy, o tym czemu i skąd się tu przeniosłem, a teraz jeszcze musiałem skłamać kim jest ten kutas, który zdecydowanie nie powienien mnie zaczepiać, gdy byłem w towarzystwie Per.

–Mogę cię przeprosić? –zapytałem. – Umówiłem się dziś na wieczór z Panią Meyer, że pomogę jej przerzucić kartony z książkami, gdy już zamknie bibliotekę.

–Jasne, Lorenzo. To twoja praca– uśmiechnęła się. I bez słowa wyjaśnienia, bez ochoty dostania wytłumaczenia ani bez pytań pożegnała się ze mną słowami: –Do zobaczenia, Lorenzo– i machając mi jeszcze przed zakrętem, ruszyła w kierunku domu.

W kierunku na szczęście przeciwnym do kierunku poruszania się Mike'a. Ale to było nie ważne już, widział ją, widział ją ze mną.

Połączył fakty. A w więzieniu jest takie powiedzenie : Połączysz fakty - będziesz oddychał, zapomnisz zasady- będziesz zdychał.

*

Minęła chwila kiedy jednak zdecydowałem, że upewnię się, że Perrie dotrze do domu bezpiecznie, więc szedłem za nią aż do momentu, kiedy zamknęła za sobą frontowe drzwi. Już czuję co sobie o mnie pomyślała...

Zawróciłem do swojego domu i wszedłem tam zbyt pochopnie, bo drzwi odbiły się o ścianę i tylko dzięki mojemu refleksowi nie mam obitego nosa. Byłem wściekły. Nie, nie, ja nie byłem wściekły, byłem wkurwiony, do granic możliwości. Gdyby nie to, że zapłaciłem za ten dom prawie całe swoje pieniądze, rozpierdoliłbym teraz ścianę. Albo najchętniej wyżył się na każdym meblu i ozdobie w tym domu, ale przecież już taki nie byłem.

–Nie byłem już taki – szepnąłem do siebie zamykając oczy. Ale kiedy je zamknąłem, nadeszły wspomnienia. Mike był jednym z najgorszych moich wspomnień sprzed więzienia. To znaczy w tamtych czasach, nie widziałem nic w tym złego, on mi dawał hajs, gruby hajs, a ode mnie dostawał adresy, informacje i kwoty. Co z tymi danymi robił- nie chciałem wiedzieć, ale pech chciał, że jednak wiem. I przysięgam, że jeśli miałbym wybrać kogoś kogo już nigdy w życiu nie chciałbym zobaczyć, taką osobą byłby on - Mike. Pierdolony chłopak od brudnej roboty z tego samego, zasyfiałego "zgrupowania" co ja.

Jedno mnie zastanawia, czemu Mike dostał zlecenie aż tutaj. Z Ahland do Portland jest kawał drogi i choć wiem, że zasięgi tego gówna są dalekie, zawsze myślałem, że Portland to dziura którą się w tym biznesie omija. Jednak myliłem się.

A co jest w tym wszystkim najgorsze? Że w parku nie byłem sam. Gdyby Mike zobaczył tylko mnie, byłoby pół biedy, wiedziałby że wyszedłem, a wkręciłbym mu jakiś szajs o zleceniu na to miasto u kogoś innego. Ale Mike widział Perrie. Widział ją ze mną i jestem pewny, że to nie ostatni raz, kiedy widzimy się w trójkę.

------------------------------

Dobra passa Lorenzo zdaje się kończyć, demony z przeszłości zaczynają nawiedzać. Uwierzcie lub nie, ale Mike to dopiero początek lodowej góry problemów Lorenzo 😛

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro